Jaki numer wyciął nam w tym miesiącu Bolek czyli śmiechu warte IV

IMG_8707p

Nasz dumny i wspaniały ogier Bolek (czyli wł. Nokturn) nie raz robił nam numery, niespodzianki, gry i zabawy integracyjne. Jednak numer jaki zaprezentował w Słupsku, gdzie obsługiwaliśmy ślub, pobił poprzednie nieśmiałe popisy. Mama po raz pierwszy przyznała, że „Kuba miał rację, Bolek to nieprzewidywalny debil”. Oczywiście powiedziała to mi, a nie Kubie. Bo Kuba i bez przyznawania mu racji jest trudny w hodowli. Zawsze kłócił się z mamą, że nie można ufać Bolkowi, bo to debil, a mama upierała się, że żadnemu innemu koniowi tak nie ufa i już. Nieważne, co jej za numery odwalał, wszystko potrafiła wytłumaczyć, usprawiedliwić, obwinić człowieka, a koń był uosobieniem skrzywdzonej niewinności. No i Bolek wykończył ten kredyt u mamy w jedno feralne popołudnie. Było tak:

Obsługiwaliśmy ślub w Słupsku. Standardowo – bryczka ślubna, ogier i około trzech godzin pracy. Kiedyś fakt bycia zaproszonym na ślub wiązał się dla konia ze sporym wysiłkiem – najpierw stępem szedł z bryką do Słupska (20km), potem kręcił się po mieście z Młodą Parą, godzinkę postał pod kościołem, rundka do sali weselnej i człapanie na własnych nogach do domu. W stajni i meldował się tak zmachany, że nawet nie witał klaczy rżeniem. Stał grzecznie na myjce, potem wypolerował żłob i walił się do wyra. Trzy lata temu zainwestowaliśmy w samochód z paką, na której przewozimy bryczkę, i hakiem do ciągnięcia bukmanki. Teraz obsługujemy nawet większe odległości, a Boluś podróżuje jak panisko. Na miejscu wysiada świeżutki, energiczny i odpicowany na imprezkę. Tak było i teraz. Bolek wesoło i z werwą obsłużył ślub, roztaczając wokół czar i elegancję większą niż Panna Młoda. Na szczęście zapadka we łbie odpowiedzialna za racjonalne zachowanie pstryknęła mu dopiero po zakończeniu usługi. Grzecznie podjechał na parking, dał się wyprząc i skubiąc sobie miejski trawniczek czekał na załadowanie bryczki na pakę. Gdy przyszła kolej na niego uznał, że nie, o nie – imprezka trwa a on chce się jeszcze polansować na mieście. Zawsze wprowadzany jest do bukmanki na samym kantarze – wchodzi tak grzecznie, że można by go wprowadzać tyłem. Nie umiem racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego nagle się zbuntował. Zazwyczaj Kuba wygrywa z nim liczne kłótnie i spory o dominację, ale tym razem niestety przegrał. Bolek stanął dęba, przewrócił Kubę i ruszył pełnym galopem w miasto. Dwupasmową jezdnią. Między samochodami. Widok przepiękny – majestatyczny ogier z podniesionym ogonem galopujący pełnym pędem – „Koń jak kruk czarny, a na bokach piana, jak gdyby świeżo z morza zszumowana”. Poetyckie piękno chwili nie mogło jednak zamaskować grozy – koń leciał jak szalony ulicą, samochody zjeżdżały na pobocze, a piesi na chodnikach salwowali się ucieczką. Kuba wystartował za nim, ale nie oszukujmy się – galopującego konia nie dogonisz na własnych, ludzkich nóżkach. Zdeterminowany jak Tommy Lee Jones w „Ściganym” Kuba dopadł mijającą go taksówkę, wsiadł na siedzenie pasażera i huknął: „Za tym koniem!” W swojej bujnej wyobraźni stworzyłam już obrazek rodem z hollywodzkich filmów akcji – Kuba dopada samochód, grożąc kierowcy spluwą wywala go na ulicę i rusza z piskiem opon w efektowną pogoń za przestępcą. Niestety, Kuba może i jest filmowy, ale bardziej w komediowym sensie. Na szczęście taksówkarz był sensacyjny – nie zadając pytań pruł przez miasto ile fabryka dała. I tak grzali,a kierowcy wokół trąbili jak opętani, zaskoczeni widokiem konia zjeżdżali na bok, co niektórzy w osłupieniu wciskali do dechy pedał hamulca.  Bolek zahaczył o Castoramę, zapewne licząc na aplauz ludzi kręcących się po parkingu z wózkami wyładowanymi materiałami budowlanymi. Taksówkarzowi udało się go wyprzedzić, a Kuba zachował się bardzo sensacyjnie – wyskoczył i przyjął Bolka na klatę. Jak wiemy baaaardzo szeroką, więc rozpędzony 800kg czołg nie miał szans. Gdy trzymał już swojego pupilka, skinął beztrosko głową taksówkarzowi, jak gdyby cały ten cyrk był dla niego elementem dnia powszedniego i ani słowem nie zająknął się na temat tego, kto za ten kurs zapłaci. Zapomniałam wspomnieć, że na tylnym siedzeniu taksówki siedziała para klientów. Z powodu poprawności i kultury, którą reprezentuję na tym blogu, nie mogę niestety przytoczyć tego, jak komentowali ten szaleńczy pościg. Kuba wrócił z Bolkiem chodnikiem, prowadząc rozmowę na temat tego kto z nich dwóch załatwił sobie dzisiaj bilet do rzeźni w jedną stronę. Skruszony Boluś zameldował się w bukmance, gdzie mógł w czasie drogi przemyśleć swoje karygodne zachowanie. Kuba wyżył się emocjonalnie w czasie powrotu z koniem przez miasto, więc usiadł spokojnie za kierownicą i przywiózł swojego ulubieńca do stajni.

Zastanawiam się, ile jeszcze zostało nam tego farta, który od 20 lat przygody z końmi załatwia nam zawsze dobre zakończenia. Sprawa zapowiadała się tragicznie – koń mógł spowodować kolizję, groźny wypadek, zabić lub stratować ludzi. A nam jak zwykle się upiekło – ogier cały i zdrowy (fizycznie, bo o zdrowiu psychicznym Bolka lepiej nie dyskutować), strat w ludziach i autach brak. Nerwy, stres, adrenalina – i zakończenie jak w bajce: wszyscy żyli długo i szczęśliwie, a i morał jest. Myślę, że nie mamy po co grać w totka – szkoda kasy, limit szczęścia Lipczyńscy wyczerpali na kilka lat do przodu.

Zabawne, że tydzień temu Bolek znów był proszony na ślub i usiłował zrobić powtórkę z rozrywki i jeszcze raz pozwiedzać miasto. Kuba jednak przyswoił morał bajki i teraz wprowadza Bolka do bukmanki na ogłowiu,  dopiero w środku zmienia mu ubranko na wygodny kantar. Ostatnio więc Bolek spróbował wyciąć świecę i nadział się prosto na wędzidło (a w bryczce pracuje na munsztuku). Jakież było jego zdziwienie, gdy Kuba osadził go jedną ręką nie podnosząc nawet głosu. Boluś przyjął plombę i bez zbędnych dyskusji, zachowując resztki godności, wlazł do bukmanki udając, że nie miał innych zamiarów. Lekcja przyswojona.

Uwielbiam Bolka. Jest nieprzewidywalnym świrem i kosmitą, ale jednocześnie jest tak sympatyczny i wesoły, że chce się z nim przebywać cały czas. Cholernie niewygodny pod siodłem; w kłusie wytrząsa wszystkie plomby z zębów, a ja i tak co jakiś czas ląduję na jego grzbiecie, by poczuć tę majestatyczną chwałę i splendor związany z tym, że to dumne i silne zwierzę słucha moich poleceń. Po jeździe na Bolku łatwiej przychodzi mi rozstawianie po kątach własnego męża – część tej męskiej siły i energii przechodzi na mnie. Uwielbiam Bolka. Ale nie postawiłabym złamanego grosza na żaden zakład, który zależałby od niego. Ten fiś za bardzo lubi niespodzianki i zaskakiwanie naiwniaków. Dobrze, że jest, bo o czym ja bym tu pisała? ;)