Jak utknęłam w wyjściu z króliczej nory…

IMG_20141112_214458

Królicza nora, w którą wpadła Alicja i która zawiodła ją do Krainy Czarów (kto nie czytał? Nie przyznawać się głośno!) dla mnie się już skończyła, ale pech chciał, że ciąża sprowokowała inny literacki incydent w moim życiu, tym razem rodem z „Kubusia Puchatka” (no jak ktoś tego nie czytał to może już kliknąć krzyżyk w prawym górnym rogu tej strony. Skandal!) Utknęłam w samym wyjściu z króliczej nory i bez pomocy czytelników czyli  krewnych i znajomych Królika siedziałabym w tym wyjściu kolejny miesiąc. Musiałam jednak wziąć się w garść, wciągnąć brzuch i wypełznąć z zacisznej norki, bo nie dajecie mi żyć swoimi mailami, wiadomościami na fejsie, komentarzami w sieci. Z obawy, że groźby zostaną spełnione i na drzwiach naszej stajni zawiśnie petycja przybita nożem (w wersji hardkorowej zamiast drzwi miała być moja pierś, chyba lewa, bo bliżej serca) wracam i zaczynam pisać. Okazuje się, że rzeczywiście „człowiek jest odpowiedzialny za to, co oswoił” (nie, no kto tego nie czytał to już może w podskokach stąd spadać na szczaw! Klasyka!). Ponieważ ja oswoiłam kilka tysięcy czytelników to teraz muszę ich karmić. Sama sobie jestem winna. Inna sprawa, że Ci oswojeni czytelnicy są naprawdę warci starań i nie mogę dopuścić, by padli z głodu. No, lubię ich. Fajni są. Więc niech są.

Jutro tekst. Kolejne w drodze. Wierzycie mi? Jest jeszcze opcja, że blog cały czas żył i był aktualizowany, a po prostu Wy nie potrafiliście puknąć w monitor różdżką i mruknąć „Dissendium” (jak tego nie czytaliście, to Wasza strata. Wybaczam, skoro potraficie żyć bez tej frajdy. Biedni.) Może uznajmy, że tak było. Ja cały czas pisałam. Nie mam za co przepraszać. Tak że ten… No.

Do jutra.