Te biedne konie…

DSC_5467

Fot. Kuba Lipczyński # nasze stado

Natknęłam się na fejsie na narzekania małoletnich dotyczące naszej stajni. I choć z głupotą ciężko walczyć to widać sama jestem głupia, bo znów tę walkę podejmuję. Nie rozumiem, po co dodają mnie do znajomych dzieciaki, które później oczerniają naszą stajnię, najwyraźniej nieświadome faktu, że ja to, chcąc nie chcąc, czytam. Zazwyczaj wywalam z obserwowanych tych, którzy spamują mi tablicę swoimi sweet selfie i głębokimi przemyśleniami w stylu Coelho. Trochę jednak przez to sito się przedostaje i potem mogę sobie do porannej kawki poczytać, jak fejsowicze ubolewają nad naszymi biednymi konisiami, które, o zgrozo, siedzą na dworze, a pada deszcz!!! Słuchajcie! Jeśli chcecie się litować nad jakością życia naszych koni, to zacznijcie od wyrażenia im swojego współczucia z powodu tego, że Was muszą na swym grzbiecie nosić. Bo ja na ich miejscu zwalałabym wszystkich po kolei.

Pisałam już o nieświadomości ludzkiej i wynikających z niej absurdach w tym wpisie – Nie dajmy się zwariować! , który ukazał się również jako artykuł w zeszłorocznych „Koniach i Rumakach”. Polecam odświeżyć sobie ten tekst, bo okazuje się ponadczasowy i zawsze aktualny. Niestety. Chyba nie da rady nasycić nim ogółu, choć chętnie zapodawałabym taką wiedzę w pigułkach do śniadania obowiązkowo dla każdego, kto zbliża się do koni i stajni. Albo może w postaci oprysku z helikoptera na jakiś większy obszar…

Dziś przeczytałam na fejsie gorzkie żale dziewczyn, które litują się nad naszą Agatą, kucem szetlandzkim. Ta biedna, ciemiężona przez okrutnych Lipczyńskich kobyłka chodzi sobie po całym ośrodku i marznie. Zamiast stać zamknięta w boksie w otulinie z waty, ta nędzarka łazi swobodnie i nie ma gdzie się podziać. Nie mogę tego negować, bo to szczera prawda. Nasza Agatka, z racji swoich rozmiarów traktowana przez nas niemal jak Kamora (owczarek niemiecki) jest puszczana luzem i łazi gdzie ją te małe kopytka poniosą. Tak jest od niemal 20 lat. W swoich codziennych spacerach Agata odwiedza padoki, na których pasie się reszta stada (przechodzi swobodnie pod ogrodzeniami), wpada na plotki do lonżownika, gdzie wietrzy sobie zadek nasz ogier, regularnie melduje się pod kuchennym oknem, gdzie wyszukuje szare renety pod jabłonką. Latem wędruje na dalsze pastwiska za rowem i kosi trawkę z hucułami i haflingerami. A teraz, gdy pogoda w kratkę, Agata woli nie zapuszczać się tak daleko od stajni (tym bardziej, że i stada hucułów już się tam teraz nie wypasa) i kręci się w pobliżu. W każdej chwili może się zameldować w stajni, a większość nocy (choć nie wszystkie!) z wyboru spędza pod dachem. Staje sobie w korytarzu stajni, wyjada owies z wiadra i raczy się sianem z wtoczonej na korytarz beli. Ta bela leży na samym końcu i jest stale dostępna. Nie wiem, czym ten korytarz różni się od boksu, ale dziś dowiedziałam się z fejsa, że różnica jest zasadnicza i kolosalna. Otóż biedne zwierzę stoi tam zupełnie samo! Yyyyy… korytarz oddziela dwa pasy boksów, w każdym z boksów stoi koń. Myślę, że Agata wygrała w ten sposób najlepszy los na loterii – jej „boks” jest największy, sąsiaduje ze wszystkimi innymi i jest otwierany codziennie o 5 rano. Nie podejrzewam, by cierpiała na samotność lub by męczyły ją w tym strasznym osamotnieniu korytarzowym jakieś koszmary nocne. W otoczeniu ponad dziesiątki dużych koni, w tym muskularnego ogiera, Agata może nie obawiać się masakry piłą mechaniczną i spać słodko wtulona futerkiem w belę siana. A propos futerka – to że nam obrosła na tym chłodzie jak mały niedźwiadek też jest uważane za objaw naszego zaniedbania. Prawdopodobnie powinniśmy poprawić jej image goląc ją na zero i zostawiając tylko logo stajni na zadzie. Gdyby wyglądała elegancko jak sportowiec z Cavaliady, a  nie jak karakuł to może nikt by się nas nie czepiał…

Zastanawiające jest to, że większość tych ubolewań wylewa na fejsa osoba, którą pięć tygodni temu złapałam, gdy biegała z Agatą na uwiązie i zmuszała naszą staruszkę do galopu i skoków nad leżącym drągiem. Na co posiwiałemu, staremu kucowi ten dziwny trening? Jak można przyjść na czyjąś posesję, bez pytania zapiąć na smycz zwierzę i ganiać je dla własnej fantazji? Jakoś  nie przypominam sobie, bym wchodziła ludziom na podwórka, zapinała ich psy w uprząż i kazała im ciągnąć wózki z moimi zakupami z Biedronki. Zero empatii, zrozumienia, współczucia. Te, które najgłośniej krzyczą w obronie naszych „zaniedbanych” koni, to te same, które lonżują je bez powodu i pytania o zgodę, zaplatają im dredy na grzywach, z których potem nożyczkami musimy wycinać gumki-recepturki, zapominają o wyczyszczeniu spoconych grzbietów po jeździe. I nie przeszkadza im, że szarpią konia za pysk czy używają palcata by pokryć własną nieudolność. To jest w porządku. Ale gdy koń stoi na dworze w deszcz to jest już pewna śmierć zwierzęcia i cierpienie ponad miarę. Uwierzcie, on woli stać na swobodzie w deszczu niż w pełnym słońcu ćwiczyć z Wami zagalopowanie na padoku.

Gdyby to chodziło tylko o komentarze dzieciaków, małoletnich ekspertów, głupiutkich i nieświadomych dziewczynek z Hello Kitty na plecakach. Gorzej, że temat zdają się podejmować starsze dziewczyny, które uważam (dobra, uważałam) za rozsądne. A tu taka panienka pisze: „Widziałam, że Agata nie ma swojego miejsca. Pracowała całe życie, a teraz nie ma gdzie się położyć”. Nasza Agata może się kłaść, gdzie chce. Fakt, nie ma podpisanej miejscówy, żadna umowa dożywotniego najmu nie wiąże jej z konkretnym boksem. Ale przeznaczony dla szetlandów boks w małej stajni jest dostępny. Agata dzieli go z Kacprem i żadnych uwag nie zgłaszała naszemu stajennemu. Poza jedną – woli łazić swobodnie niż stać nieruchomo w boksie i chuchać Kacprowi w zad. Więc oba kuce mają zapewnioną swobodę, jak również możliwość powrotu pod dach w każdej chwili. Ich boks zazwyczaj jest zamknięty, bo otwarte drzwi mogłyby stać się przyczyną jakiegoś wypadku (któryś koń mógłby się zranić, zahaczyć – przerabialiśmy już taki scenariusz), ale jak długo przyszłoby im stać na korytarzu i czekać na stajennego Mirka, który przy karmieniu wpuściłby oba konie? Dziwne, że jednak tej opcji nie wybierają i nawet na karmienie meldują się nie przy zamkniętym boksie, a w otwartym korytarzu, który zapewnia im stałą wolność. Założę się, że cała reszta dużych koni z naszego stada jest zielona z zazdrości, bo oddałaby dzienną dawkę owsa za możliwość uzyskania takiej wolności. Konie są zwierzętami przestrzeni, a siedzenie w zamkniętych boksach, nawet przy kiepskiej pogodzie, wcale nie sprawia, że zacierają kopyta z radości, że mają dach nad głową. Wolałyby pod tym dachem siedzieć w własnego wyboru, a nie z musu. Dlatego też aktualnie Kuba buduje stajnię otwartą połączoną z dostępnym non-stop wybiegiem dla części koni. Tych, które najbardziej cierpią przez stajenny karcer – znerwicowanych narowami lub nieszczęśliwych z powodu problemów oddechowych. Gdyby leżało to w naszych możliwościach to całe stado dostałoby taką wolność jak Agata. Jestem pewna, że wyszłoby to tylko koninie na zdrowie.

Zamiast współczuć koniom, które tego nie potrzebują, lepiej zająć się realną pomocą dla tych, które jej rzeczywiście wymagają. Nie ma sensu bić na alarm, bo koń jest szczęśliwy i brudny. Walczcie, gdy widzicie, że koń choć jest zadbany z wyglądu, to nieszczęśliwy w środku, w końskim sercu – przez nieodpowiedni trening, niezgodne z jego naturą warunki bytowania, pracę ponad możliwości, hodowlę ponad siły organizmu. Tu warto interweniować. A od puszystej Agaty, która grzebie nogą w psiej misce wara – jak dostanie kataru, to się nią zajmiemy. Spokojnie. Ma już 20 lat, a nie chorowała nam ani razu. W odróżnieniu od tych wychuchanych Raszdich i smarowanych miodem Czubajek – odporność spada im z każdym rokiem. I nie pomaga im to, że odstawiacie je spocone do boksów po jeździe, nie raczywszy nawet obsuszyć boków słomą.