Nowy luzak w rodzinie

DSC03640

Fot. Staś i Linda, 2011

Znowu na blogu dłuuuga przerwa była… Koniec grudnia był też końcówką mojej ciąży, a nie jest to najlepszy czas w życiu kobiety. Stan błogosławiony, phi! Ciężarne mnie zrozumieją – jesteś już na ostatnich nogach, spuchnięta i wściekła. Dzieciak gra w piłkę Twoim pęcherzem, w krzyżu łupie, nie ma pozycji leżącej czy siedzącej, w której czujesz się w miarę komfortowo i nagle dowiadujesz się, czym jest zgaga. Taką zresztą zgagą też się stajesz – w końcówce ciąży przypominałam Lorda Voldemorta i Kuba chodził wokół mnie na palcach profilaktycznie bijąc uniżone pokłony. Na bloga nawet nie zaglądałam, internety nie istniały. A kiedy już wydawało mi się, że gorzej być nie może to nadszedł styczeń i płynnie przeobraziłam się z Lorda Voldemorta w Zombie z Nocy Żywych Trupów. I choć cieszyłam się, że mam już ciążę i związane z nią wygody za sobą to po pierwszym tygodniu miałam ochotę wepchnąć małego z powrotem i porządnie się wyspać. Łapałam każdą wolną chwilę i chociaż beztrosko marnowałam czas na takie fanaberie jak jedzenie czy mycie to na prawdziwe obowiązki typu blog czasu mi nie starczyło.

Powoli wracam do życia i bloga, bo coraz lepiej radzę sobie w tej nowej rzeczywistości. Oswoiłam się z nowym rytmem dnia i nocy i udało mi się zgrać to wszystko logistycznie. Wracam. Kolejny raz.

A oto sprawca całego zamieszania – przedstawiam Witusia.

DSC06106

To przyszły członek kadry olimpijskiej, choć jeszcze nie zdecydował czy będzie stawiał na skoki, ujeżdżenie czy zaprzęgi. Jest jeszcze trochę czasu, nie będę go poganiać.

Jutro nowy wpis po technicznej przerwie w blogowaniu. I będzie o tym:

„W czerwonej stajni trzydzieści białych koni
Kłapie, tupie, a czasem ze strachu dzwoni.”

/J.R.R.Tolkien „Hobbit, czyli tam i z powrotem”/

Jasne?