Kopyto na każdą pogodę

back hoof 3

„Zdrowe kopyta to zdrowy koń” – prawdziwe i oczywiste. Bez nóg konia nie ma, a jeśli coś w tych nogach szwankuje to i koń nam nie posłuży. Sobie też nie posłuży, bo bez ruchu jego życie nie ma sensu. Oceniając kondycję konia (np. przy kupnie) warto więc zwrócić uwagę na kopyta – mocna, zdrowa puszka to podstawa końskiego zdrowia.

To, czy koń ma kopyta mocne czy delikatniejsze to kwestia uwarunkowań genetycznych. Jednak nawet najlepsze kopyto można koniowi „zepsuć” niewłaściwą pielęgnacją. Tak samo nawet to miękkie i delikatne można wzmocnić i uodpornić na uszkodzenia. W naturze koń nie zajmuje się swoim pedikiurem. Nie musi, bo porusza się po różnym terenie, ściera narastającą puszkę kopytową, suszy strzałkę na piaskach, nakłada błotne maseczki itp. Konie stajenne mają ograniczone pole manewru kosmetycznego – często stoją w boksie i mieszają kopytami własne odchody. Trochę kontaktu z podłożem ujeżdżalni, rzadziej wyjazd terenowy, padokowanie – często okazuje się, że to za mało, by kopyto zachowało dobrą kondycję. W naszej stajni konie dużo chodzą po pastwiskach. Przez dziesięć miesięcy w roku  biegają sobie boso. Latem nie mamy żadnych kłopotów z kopytami – piaski i trawy doskonale suszą strzałki. Przeboje zaczynają się w okresie jesiennym, gdy na dworze plucha i błoto. Dlatego właśnie w okresie deszczowej jesieni i podmokłego przedwiośnia warto pomóc końskim kopytom. Bo kąpiele błotne są dobre, byle nie w nadmiarze. A najgorsze są kąpiele w fekaliach – większość problemów kopytowych bierze się ze stania w boksie na podmokłej, gnijącej ściółce. Sucha słoma w boksie to nie tylko komfort zapachowy w stajni – to podstawa zdrowia konia.

Powszechnym problemem wynikającym ze złej pielęgnacji jest tzw. gruda. U nas przytrafiła się Horpynie – gdy ją kupiliśmy już miała stan zapalny. Wojtek leczył swoją królewnę kilka tygodni, by po paru miesiącach odkryć, że problem powrócił i leczenie trzeba powtórzyć. Najczęściej grudę powoduje stanie na mokrej, gnijącej ściółce i praca na podmokłym terenie. Czasem pojawia się ona w wyniku odmrożenia, warto więc pamiętać, by szczotkować śnieżne sople z pęcin konia po terenie czy padoku. Nie mam kompromitujących fot królowej Horpy z grudą  na szlachetnych nogach, ale wyglądało to mocno niewyjściowo: na tylnej stronie pęciny, pomiędzy opuszkami kopytowymi a stawem pęcinowym miała biedaczka takie strupki i ropne pęcherze. Cała sierść w tym miejscu była stale mokra i klejąca od płynu surowiczego, a naskórek się łuszczył. Wojtek zmywał to rywanolem i przede wszystkim podsuszał. W tym okresie obornik spod Horpyny był wynoszony niemal natychmiast. Wojtek tak terroryzował stajennego, że biedak łapał obornik już gdy leciał spod ogona – nawet nie zdążył dotknąć ściółki, tylko lądował na łopacie :)

Innym problemem, jakie może nam sprawić zaniedbane kopyto jest gnicie strzałki. Jak sama nazwa wskazuje strzałka zaczyna gnić, a wiadomo, że do tego potrzebne są bakterie. Te bakterie namnażają się też z winy człowieka, a nie konia. Przyczyną jest, oczywiście stanie w mokrej, brudnej słomie, praca na podmokłych terenach (a znajdź sobie jesienią inne), stanie na błocie, nieczyszczenie kopyt przed i po jeździe. Sam proces gnilny łatwo poznać – po zapachu. I trzeba na poważnie się z nim rozprawić. Należy przede wszystkim porządnie wyczyścić chore kopyto, najlepiej je nawet umyć, by usunąć cały zalegający nawóz. Potem porządnie je wysuszyć, a konia postawić na suchym podłożu (czysta słoma, suchy piasek, trociny itp.) Suszenia podeszwy nie wykonuje się oczywiście suszarką (właściwie jak się tak zastanowię to można, ja po prostu nigdy nie stosowałam. Jeśli chcecie – eksperymentujcie, tylko najpierw odczulcie konia na odgłos suszarki, bo trochę niebezpiecznie zaskoczyć go w chwili, gdy trzymacie kopyto w pobliżu własnych zębów). A tak poważnie to lepiej użyć środka wysuszającego i odkażającego np. stężonego roztworu siarczanu miedzi. Fajny gotowy produkt proponuje Fouganza – to połączenie siarczanów miedzi i cynku. Rewelacja na wilgotne i zalatujące już strzałki. Tylko pamiętajcie, że używa się go tylko na podeszwę kopyta – nie do smarowania puszki! Aplikacja jest dziecinnie prosta, bo pojemnik z płynem jest wyposażony w pipetkę. Tak więc o ile Wasz koń spokojnie daje nogi, to jest nadzieja, że nakładanie leku nie skończy się dla Was trepanacją czaszki. Ten siarczan poważnie i chemicznie brzmi, ale bez obaw – nie szczypie, nie parzy, więc w sumie konia dosłownie „ni ziębi ni grzeje”. W trakcie leczenia gnijącej strzałki koń musi stać na suchym podłożu! Aby zapobiec gniciu strzałki należy ją odpowiednio pielęgnować i zabezpieczać. Najlepiej wysusza dziegieć. Ja stosowałam u naszego kuca taki dziegieć sosnowy w smarze, ale są też dziegcie dostępne w aerozolu, pewnie łatwiejsze i szybsze w aplikacji. Ten w formie smaru też się szybko nakładał, ale mi akurat dużo czasu schodziło zawsze na szukaniu pędzla. No i ten pędzel trzeba było myć. Dlatego zgaduje, że aerozol podpasowałby mi bardziej i przełożyłoby się to na częstotliwość smarowań.

W słabszych kopytach czasem pojawiają się pęknięcia ścian. To takie szczeliny kopytowe, a przyczyną ich znowu jest niedbalstwo. Pojawiają się w wyniku zbytniego wysuszenia puszki, zranienia, pracy na twardym podłożu lub genetycznej, nieprawidłowej budowy kopyta. A zaliczam to schorzenie nie do urazów mechanicznych, a właśnie tych związanych z niedbalstwem z prostej przyczyny – temu można zapobiegać! I nawet słabe kopyto można uchronić przed pęknięciami. Wiadomo, co pęka – to co jest suche. O ile jesienna plucha wysuszeniem nie grozi, to już mróz nie bardzo pomaga. Warto natłuszczać puszkę kopytową – to wzmacnia i chroni kopyto. Można użyć w zasadzie każdego tłuszczu organicznego lub zwykłej wazeliny. Są też specjalne środki do natłuszczania suchych kopyt, a te utrzymują się na kopytach długo, odżywiają je i ładnie wyglądają. Fouganza proponuje smar w aerozolu, który mogę pochwalić za łatwą aplikację, bo wiadomo, że ja lubię mieć jak najmniej roboty. Taka już leniwa jestem. Jest też alternatywa do aerozolu dla takich leniwców jak ja – olej w puszce z pędzelkiem wbudowanym w pokrywkę. Więc nie tylko ja zawsze gubię pędzle. Taki olej warto stosować cały rok – nie ma potrzeby codziennie, to Wam mówi naczelny stajenny leniwiec. Jeśli jednak macie większy zapał (ciekawe jak długo Wam się utrzyma) to smarujcie kopyta codziennie – nie zaszkodzi na pewno, nie ma szans na natłuszczenie maksymalne i zamienienie kopyta w masło. Te środki można stosować przez dłuższy okres czasu i zapewniam, że tylko i wyłącznie pomogą. Zapewniam też, że rezultaty zobaczycie nawet przy stosowaniu okazyjnym – wiem, sprawdziłam wersję dla leniów. Koń lenia ma kopyta zbliżone do kopyt konia pracusia, o ile leń nie ma dodatkowo sklerozy. Regularnie stosowane natłuszczacze do kopyt chronią i odżywiają puszkę. „Stosowane” to słowo klucz w tym zdaniu. Najważniejsze to używać, a częstotliwość dopasujecie sami – albo do stanu kopyt Waszego konia, albo warunków pogodowych albo własnych chęci i zaangażowania. Podpowiem tylko, że o kopyta naprawdę warto dbać, więc nawet taki leniwiec jak ja czuje się w obowiązku wyłączyć czasem tryb oszczędzania energii i angażuje się w koński pedicure. I Wam też radzę.

Wpis powstał we współpracy z marką Fouganza, którą obejmuję swoim blogowym patronatem. A właściwie to Fouganza poczuła się solidarna z moim podejściem do koni i pokazała, że lubi mój blog. Jeśli zgadzacie się z Fouganzą, że mój blog jest fajny to sprawdźcie jak fajna jest z kolei Fouganza zapoznając się z ich ofertą na stronie www.decathlon.pl. Kto nie ma sklepu Decathlon pod nosem (jak na przykład ja w mojej 16tys. Ustce) temu szczególnie polecam zakupy przez internet – dostawa jest darmowa, zwroty / wymiany bez problemu, wysyłka tak szybka, że gdyby to były bułki to doszłyby jeszcze ciepłe. Sprawdziłam, choć nie na bułkach.