Śmiechu warte cz. X

DSC_4126Fot. Kuba Lipczyński

Najpopularniejsze kategoria wpisów na blogu to śmiechu warte. Tu najczęściej wracacie, najgromadniej czytacie i komentujecie. Na początku było to dla mnie zaskoczeniem i trochę mnie rozczarowało. W te wpisy wkładam najmniej wysiłku – po prostu opisuję, co mi lub moim znajomym się zdarzyło. Żadnej wartości merytorycznej, czysta rozrywka. Ale wiecie co? Ona też jest potrzebna! Bo każdy podręcznik jazdy konnej powinien być urozmaicony takim z życia wziętym spojrzeniem z przymrużeniem oka. Wy mnie tego nauczyliście. Jak? Bo choć lubicie czytać o wpadkach i wypadkach to najczęściej dzielicie się ze znajomymi wpisami teoretycznymi. To one krążą jak wirusy po sieci dzięki Waszym udostępnieniom na fejsie, linkowaniem na prywatnych stronach, podsyłaniem przez maile. Cieszę się zawsze, gdy ktoś udostępnia mój wpis swoim znajomym, gdy uważa, że wpis ten jest wart podzielenia się wiedzą z innymi. Ja to widzę w moim menadżerze stron i doceniam. Nie jestem ekspertem i nie chcę, by mnie tak traktować. Po prostu dzielę się tym co wiem, doświadczeniem, które zdobywam obcując z końmi. A Wam się to podoba. Kiedyś jedna komentatorka napisała mi, że na całym blogu nie znalazła ani jednej rzeczy, której wcześniej nie wiedziała. A jednak wraca i czyta, bo lubi tę formę. Bo warto to sobie odświeżyć i przypomnieć. I super! Mam też nadzieję, że trochę się tu uczycie, że skorzystacie na tej lekturze nie tylko Wy jako jeźdźcy, ale i konie, które użytkujecie. Bo dla Was – dla ludzi i koni piszę ten blog.

A teraz czysta, niemerytoryczna rozrywka, która też uczy – tego, że z uśmiechem na twarzy jesteście lepszymi koniarzami.

***

Pamiętam jak Wojtek przed zajęciami swojej jeździeckiej szkółki wyprowadził przed stajnię konia i oznajmił:

-Sprawdzimy Waszą wiedzę na temat koni i ich budowy. Osoba, która poprawnie wskaże mi, gdzie koń ma ongdo dostanie karnet na miesięczną jazdę za darmo! Proszę bardzo! Pytanie superłatwe, z gatunku tych podstawowych. Gdzie koń ma ongdo?

Przed stajnią się zaroiło. Każdy szkółkowicz ma ochotę na tak atrakcyjną nagrodę jak miesiąc darmowych jazd. Dziewczyny krążą wokół konia, dyskutują, zgadują. Gdzie to cholerne ongdo może być? Wojtek stoi i teatralnie rwie włosy z głowy.

-Banda nieuków! Nikt nie wie tak prostej rzeczy! Co z Was za jeźdźcy! Nie załamujcie mnie – gdzie jest ongdo u konia?!?

Dziewczynki miotają się, kłócą, proszą o podpowiedź. Jaka podpowiedź? To podstawowa wiedza! No dalej! Ongdo!

W końcu grupa się poddaje. Wojtek przejeżdża sobie po twarzy ręką i łapie dwuletniego Stasia na ręce.

-„Dawaj Stachu, pokaż tym ignorantom – gdzie koń ma ongdo?”

A Stasiu celuje małym paluszkiem na koński ogon i głośno mówi:

-„Tu! Ongdo!”

***

W zeszłe lato mój Wituś dużo czasu spędzał ze mną przy stajni. Miał 7 miesięcy, raczkował, ale chodzenia nie było, więc podróżował sobie wygodnie spacerówką po starszym bracie. W tej spacerówce ucinał też sobie regularne drzemki. Jako wzorowa mamusia tylko patrzyłam, komu by tu go sprzedać i odsapnąć. Raz (no dobra, więcej niż raz) podrzuciłam go wychowawczyni kolonijnej, Weronice. Wera siedziała sobie na ławeczce przed stajnią, obserwowała grupę szykującą konie w teren i automatycznie bujała Witka w wózku. Ja krążyłam wśród koni i obozowiczów pomagając w siodłaniu. Tego dnia z wizytą do stajni wpadli rodzice, których dziecko miało pojawić się na kolejnym turnusie naszych obozów. Kuba ich oprowadzał, pokazywał, tłumaczył. Stanęli też przed stajnią i z uśmiechami obserwowali dzieciaki uwijające przy koniach. W pewnej chwili któryś obozowicz zawołał coś do wychowawczyni. Wera nie usłyszała pytania, więc odpowiedziała: „Podejdź tu do mnie, to Ci odpowiem”. Rodzice zmierzyli ją wzrokiem, siedzącą na tej ławce i opalającą sobie bezczynnie nogi, a Kuba skomentował:

-Koniec! Ostatni raz zatrudniam wychowawczynię z dzieckiem!”

Miny rodziców – bezcenne.

***

Również w zeszłym roku trafiły się nam wyjątkowo upalne dni. Dla wczasowiczów i turystów to wielka zaleta; miejscówy na plaży zajmowali już o świcie. Dla nas i naszych koni – męka. W takie upały naprawdę nie mamy serca męczyć koni; one nie lubią się opalać. Nawet zlewanie ich wodą z węża nie pomagało – schły w trzy minuty.Wojtek zdecydował, że dla dobra koni trzeba jazdy robić wcześnie rano (pobudka o 7-mej) i późnym wieczorem – wyjazd na plażę o 20-stej. Środkowa część dnia i czas największego żaru to był czas obozowiczów na plażowanie i kupowanie tonami lodów na promenadzie. Część dziewczyn się jednak buntowała – jak to? Wstawać w wakacje bladym świtem? Do luftu! One chcą teren po śniadaniu! Wojtek tłumaczył, że chodzi o dobro koni, a i sam zdycha w tym upale na koniu. Nawet drzewa w lesie nie dawały wytchnienia w tym żarze. W końcu Wojtek się wściekł. I ogłosił: „Jutro robimy jazdę na padoku. W samo południe. Jeźdźców obowiązuje stosowny strój jeździecki – podkolanówki pod sztylpami, czarne wełniane golfy oraz kurtki. Na jazdę proszę zameldować się punkt 12-sta – zaczniemy od krótkiej rozgrzewki jeźdźców przed siodłaniem koni – półgodzinny bieg przez cavaletti na padoku. Potem już tylko 15 minut przenoszenia opon z jednego rogu padoku na drugi, i drugie 15 minut pajacyków dla rozluźnienia mięśni. Czy ktoś chce zrezygnować z jazdy?” Jazda się odbyła – wyjazd na plażę o 7-mej rano. Skarg nie było.

***

Jak pewnie pamiętacie opisałam już dwóch instruktorów-gamoni, którzy zrąbali się z konia w stępie. To oczywiście ja i oczywiście Kuba. Teraz do naszego grona dołączył Wojtek. Wracając z terenu poluzował Horpynie popręg. Na prostej do stajni już ten popręg całkiem odpiął – dyndał sobie z boku, a Horpa oddychała pełną piersią. Wojtek ma siodło ujeżdżeniowe, jego popręg jest króciutki, więc po ziemi się nie wlókł, luz. Tuż pod stajnią Horpa czegoś się przestraszyła i chwała jej za to. Widok Wojtka lądującego na ziemi razem z siodłem był piękny! I to bezbrzeżne, dziecięce zaskoczenie na twarzy… Cudo!

***

Jak już pisałam mocno nieedukacyjnie przy okazji wpisu o rozgrzewce przed jazdą, często korzystamy z pomocy obozowiczów i zlecamy im ubieranie sobie koni. A niech ćwiczą, a instruktor może pojawić się na gotowe i wsiąść na osiodłanego wierzchowca, krytykując ewentualnie złe dopięcie nachrapnika, niepodpięcie czapraka do siodła i inne bajery, które sam sobie wymyśli. Sama często tak korzystam, więc nie mogę się dziwić, że w sezonie Wojtek zrobił sobie z tego normę. Dziewczyny ubierają mu czołowego i podstawiają gotowego konia pod jego spracowany w sezonie tyłek. I tak pewnego dnia Wojtek zameldował się na teren i nie poznał swojej Horpy. Dziewczyny ubrały kobyłę w różowy czapraczek, zaplotły jej różowe kokardki w grzywie i ogonie, założyły różowe owijki… Horpyna wyglądała jak landrynka. Wojtka zatkało.

-Ale… ja mam tak… Chryste, przecież we mnie będą ludzie kamieniami rzucać! Co Wy żeście… co Wam do głowy… Rany, ale jak to? No jak?

Mama uśmiała się jak norka. I rzuciła: „No, instruktor! Wsiadaj, nie ma czasu, musicie zdążyć wrócić na obiad!”

I pojechał… na swojej słodkiej, lukrowej laleczce Barbie..

***

Wkrótce startują obozy dla dorosłych. Trzymajcie kciuki, by uczestnicy dostarczyli mi tematów do serii Śmiechu Warte :) A najlepiej przyjedźcie i pośmiejcie się z nami, na żywo. Albo z nas. Zapraszamy!

 Ponieważ dostaję sporo maili i wiadomości na fejsie o szczegóły naszych obozów to zachęcam do zapoznania się ze stroną www.trotter.pl lub skontaktowania się z nami telefonicznie pod podanymi tam nr telefonów. Mój nr 608-112-113; aby poderwać mojego męża dzwońcie 600-200-117.