Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 3 – IMPRINTING

1068713_44784643

O końskiej psychologii uczenia się pisałam już w poprzednich wpisach (o kopiowaniu tutaj i o habituacji tutaj). Dziś krótki szkic o teorii imprintingu (temat-rzeka, a ja nie czuję się na siłach zagłębiać się w nurt, bo niechybnie utonę. Dla zainteresowanych polecam szczególnie publikacje jnbt na ten temat oraz prace Roberta Millera).

Z pewnością słyszeliście o badaniach Konrada Lawrenza – to on pierwszy wprowadził termin imprintingu czyli wpojenia, wdrukowania pewnych wzorców na wczesnym etapie życia. Lawrenz zaobserwował to zjawisko u gęsi – malutkie gąski podążały za nim, tak jak powinny to robić za matką. Świeżo wyklute pisklaki łatwo zaprogramował tak, że uznały go za osobnika ze swojego gatunku i naśladowały. To zjawisko dotyczy nie tylko ptaków – przecież inne zwierzęta również rodzą się nie wiedząc, kim są. Źrebak nie wie, że jest koniem –  swój gatunek rozpoznaje wzrokiem, słuchem, węchem – i uczy się od matki. W tzw. okresie krytycznym nowego życia można przeprowadzić proces wdrukowania pewnych zachowań. I jest to mechanizm nieodwracalny.

Istotą imprintingu jest przedział czasowy, w którym taką naukę stosujemy. Nie można wdrukować wzorca dorosłemu koniowi, to już inna para kaloszy, inna nauka. Imprinting jest formą uczenia się, w której znaczący wzorzec jest zakodowywany we wczesnym etapie życia i pozostaje jako nieodwracalna zmiana w zachowaniu. W naszej stajni od lat prowadziliśmy hodowlę, rodziło się u nas wiele źrebiąt i zupełnie nieświadomie imprintingowaliśmy je bez dokładnej wiedzy jak, po co, dlaczego. Właściwie nasze działania mogłabym też nazwać „procesem socjalizacji” – po prostu od urodzenia przyzwyczajaliśmy nasze źrebięta do obecności człowieka, jego dotyku, konieczności podążania za nim (na uwiązie prowadzaliśmy już jednodniowe szkraby), ustępowania od nacisku (znacie to? Naciskacie koniowi na łopatkę, by się od was odsunął i dał wam więcej miejsca, np. w ciasnym boksie, a ten gamoń napiera mocniej, zamiast ustąpić). Nawet nie wiedzieliśmy, że nasze działania mają taki wpływ na dalszy rozwój źrebięcia. Nasze klacze hodowlane zawsze były spokojne, nie broniły dostępu do potomka, nie okazywały zaniepokojenia naszą obecnością w boksie. A trudno oprzeć się pokusie pomiziania maluszka :) Macaliśmy więc nasze świeżaki do woli, a gdy kilka takich wymacanych pokoleń podrosło, mama zauważyła, że konie naszej hodowli łatwiej układa się pod siodło, sprawniej uczy z ziemi, są chętniejsze do współpracy i mniej buntownicze niż kupowane od innych ludzi odsadki czy młodziki. Na początku wiązaliśmy to z tym, że przecież znają nas od urodzenia i ufają. Ale to nie tylko kwestia znania akurat nas. To kwestia znania człowieka – nie konkretnego, a ogólnie- gatunku. Na ogół świeżo urodzonego źrebaka zostawia się w spokoju – by nie niepokoić ani jego, ani matki. Tak nam zresztą doradzali lekarze weterynarii przy pierwszych wyźrebieniach w naszej stajni. Mama z początku słuchała tych rad, aż podsumowała je trafnie i krótko – gdy rodzi się dziecko to też od razu po narodzeniu ma kontakt nie tylko z matką, ale i z lekarzem, pielęgniarkami, położnymi. Nie ma sensownej potrzeby izolowania klaczy ze źrebięciem – wręcz przeciwnie. Im więcej bodźców pozna maluch tym szerzej i łatwiej przebiegnie proces socjalizacji.

Nie ma łatwiejszej i szybszej metody przekonania konia, że człowiek jest równie ważny jak klacz-matka. To procentuje w późniejszym szkoleniu, bo zbudowana na wczesnym etapie życia więź jest nieoceniona w kolejnych etapach treningu. A przeprowadzony tak wcześnie proces nauki zachodzi dużo łatwiej i szybciej niż w przypadku np. dwulatka, z którym rozpoczynamy pracę. Instynkty się nie zmieniają – niezajeżdżony młodzik ma dokładnie te same, co źrebię. Różnica jest w tym, że źrebak nie dysponuje bagażem złym doświadczeń i nie ma wyuczonych reakcji na lęki i presję. Imprintingowane źrebięta układa się pod siodło czy do zaprzęgu dużo szybciej i sprawniej. I dla zaoszczędzenia czasu od lat już socjalizujemy źrebięta naszej hodowli po narodzinach. Efekty są widoczne i doceniane przez nas w kolejnych etapach szkolenia.

Nasze źrebięta są zaznajamiane z człowiekiem i jego dotykiem od razu po przyjściu na świat. Są głaskane, uczone ustępowania od nacisku (zginanie szyi, przesuwanie zadu), przyzwyczajane do zabiegów pielęgnacyjnych, podawania nóg, prowadzenia na uwiązie. Nigdy nie wdrażaliśmy fachowego treningu imprintingowego, bo choć wiem i wierzę, że można nim osiągnąć cuda, to obawiamy się własnej niewiedzy i ewentualnych błędów. Staramy się po prostu nauczyć swieżaczka zaufania do człowieka, nie gubiąc przy tym również szacunku (a już nam się to przytrafiło w przypadku Likiera – ufał bez zastrzeżeń, ale szacunku do człowieka mu brakowało – podgryzał nas nieustannie, co na początku wydawało się zabawne, a stało się sporym problemem, gdy kuc podrósł). Mam w planach uczestnictwo w profesjonalnym szkoleniu imprintingowym, ale dopóki moja wiedza opiera się tylko na książkowych poradach i własnych próbach (i błędach) nie mam odwagi szerzyć w tym wpisie większych idei. Powód jest prosty – wielokrotnie już przekonałam się, że poglądy, które głoszę na tym blogu są traktowane przez niektórych czytelników jako jedynie słuszne. Nie przeczę, że to, o czym tu piszę to moja sprawdzona wiedza, ale jej zastosowanie ma przecież wpływ w konkretnych, osobniczych przypadkach i nie musi być działać w każdej, odrębnej i podlegającej różnym bodźcom sprawie. Dlatego gorąco polecam Wam zgłębić temat imprintingu źrebiąt samodzielnie – do wszystkich publikacji na ten temat macie taki sam dostęp jak ja, a kiedy moje doświadczenie pozwoli mi podzielić się z Wami wnioskami, od razu skorzystam. I możecie być pewni, że do tego tematu powrócę :)

Tymczasem chętnie skorzystam z Waszych doświadczeń – kto z Was zaobserwował zjawisko imprintingu i jakich zachować Waszych koni ono dotyczyło?