Kupujmy polskie produkty!
Artykuł ze styczniowego nr Koni i Rumaków
Dawno już minęły czasy, gdy na półkach w polskich sklepach królował ocet, jako jedyny towar dostępny nie spod lady. Kto z obecnego pokolenia pamięta czasy Pewexu i tchnienia zachodu w cenie wyrażonej w dolarach? Dziś kupić można wszystko, o czym zamarzymy, a jeśli jeszcze nie zamarzyliśmy, to wystarczy się rozejrzeć, jak producenci podpowiadają nam marzenia. Branża jeździecka stale się rozwija i tylko brak pieniędzy może nas powstrzymywać przed zarzuceniem domu, stajni i naszego życia produktami, które reklamuje się jako niezbędne wyposażenie koniarza. Tegoroczna hala targowa podczas poznańskiej Cavaliady pękała niemal w szwach. Jak w tej niezliczonej ilości produktów wybrać ten jeden, na który warto poświęcić oszczędzany grosz? Ja mam bardzo prostą receptę – kupujmy polskie produkty!
Każdy przyklaśnie głośno hasłu „Basta chińszczyźnie!”, choć z moich obserwacji wynika, że po cichu na takie właśnie zakupy się decydujemy. Dlaczego? Ze względu na cenę, oczywiście. To ona pierwsza decyduje o naszym wyborze. Jakość stawiamy na dalszych miejscach, mylnie sądząc, że „jak się zużyje, to się kupi nowe, za taką cenę nie żal”. A ja mówię, że właśnie żal! Zapominamy, że wbrew pozorom biednych ludzi nie stać na byle co. Jeśli podliczę ilość tanich palcatów, kupionych do wyposażenia naszej stajni to szybko dochodzę do wniosku, że zupełnie nam się to nie opłacało. Takie baciki łamią się, końcówki odpadają, tworzywo rączek się kruszy, uchwyty się urywają. Co roku ten sam problem – nowy zakup bacików na sezon. Za tę samą kwotę powinniśmy nabyć mniejszą ilość porządnych palcatów i cieszyć się z dłuższego użytkowania. Kilkadziesiąt pseudo bacików przemieliło się już w naszej stajni, a te kilka solidnych, dorzuconych do stawki nadal jest w użyciu. Czy nie ma to sensu? Ma! A ja już skończyłam z tanimi inwestycjami, które z czasem okazują się najdroższymi.
Kto decyduje się na zakup droższego, a więc i lepszego jakościowo sprzętu, ten nieodmiennie trafi na produkty zagraniczne. Zgodzę się z pełnym przekonaniem, że inwestycja w niemiecką jakość czy włoskie wykonanie nam się opłaca. Ale dlaczego zapominamy o naszych rodzimych, polskich producentach? Polska jakość wcale nie odbiega od tej niemieckiej! Mamy w końskim przemyśle wielu producentów, z których możemy być dumni. I to właśnie ich stoiska odwiedzałam najchętniej podczas targów Cavaliady. Odkąd pamiętam kupowałam sprzęt znanych zagranicznych marek. I złego słowa nie mogę na te produkty powiedzieć. Dlaczego taki akurat wybór? Znana marka, dobra reklama, zakodowane w mózgu słynne nazwiska promujące produkt. Na jakość nie narzekam. Od kilku już jednak lat moim kryterium wyboru obok jakości i ceny stało się też pochodzenie producenta. Wiernie trwam przy polskich markach i gdy siedzę na koniu jestem ich żywą reklamą – od sprzętu, z którym pracuje mój wierzchowiec, po każdą część mojego ubioru i wyposażenia promuję polską jakość i wykonanie. Bo na taką inwestycję nie żal mi grosza. Kupuję u polskich producentów z przekonania, bo na dobrych markach jeszcze się nie zawiodłam. I dumą napawa mnie fakt, że wspieram nasz własny, polski przemysł. Cieszy mnie również to, że nie siedzimy zachodnim markom na ogonie, a biegniemy łeb w łeb, w pierwszej stawce, nierzadko wysuwając się na prowadzenie. Polską jakość doceniają już przecież i poza granicami naszego kraju. Mój mąż dzwonił do mnie z zawodów zaprzęgowych we Francji, by przekazać, że ¾ startujących maratonówek jest dziełem polskiego producenta. Tak bardzo go to ucieszyło i napawało dumą, że zapomniał poinformować mnie o klasyfikacjach i wynikach startów, które obserwował. Tak samo nie zapomnę jego zakupów podczas niemieckiej Equitany – wrócił z batem do powożenia, który kosztował go tyle, że zastanawiałam się dlaczego od razu nie wymienił go na nerkę. I mógł już tylko złapać się za głowę, gdy pokazałam mu w internecie taki sam bat w kolosalnie niższej cenie, a wykonany ręcznie przez polską firmę, działającą w branży już od ponad 20 lat.
Często inwestujemy w znane marki. Te bardzo znane zazwyczaj są zagraniczne. Wieloletnia tradycja, świetna reklama podparta nazwiskami światowych mistrzów, logo rozpoznawane nawet wśród laików jeździeckiego światka. Nie zamierzam tu negować jakości takich produktów, aż tak zaślepiona w patriotycznej walce nie jestem. Wiem jednak, że to nie ślepy patriotyzm rządzi moimi wyborami, choć z pewnością wydatnie je wspiera. Moje wybory podparte są uzasadnioną wiarą, że w żadnej mierze polska firma nie odstaje od tej zachodniej! Przegrywa zasięgiem, reklamą, promocją, ale nigdy jakością. Właśnie ten brak szerokiego zasięgu reklamowego pozwala nam nabyć produkt wysokiej jakości w dogodnej cenie. Opłaca się inwestować w polskie wyroby – sprawdziłam na własnej i końskiej skórze.
Chciałabym widzieć logo naszych producentów nie tylko na polskich, ale i zagranicznych jeźdźcach. I wierzę, że coraz częściej będzie się tam pojawiało. Mamy powody do dumy, więc nie wahajmy się tym pysznić. Skromnością nie zawojujemy świata, a dysponujemy solidnymi podstawami, by tego podboju dokonać. Zacznijmy od rozwoju domowego poletka – kupujmy nasze polskie produkty!
Fot. Piotr Filipiuk Konie i Rumaki
TOP 10. Dziesięć typów koni szkółkowych
Poznaliśmy już różne typy instruktorów jeździectwa, pisałam również o klientach stajni. A przecież stajnię tworzą nie tylko ludzie, ale przede wszystkim konie. Często przywiązujemy się do jednego, konkretnego konia w stajni i z czasem ufamy mu tak, że niechętnie pozwalamy instruktorowi zmienić nam wierzchowca. Moi klienci całkiem irracjonalnie upierają się przy konkretnym koniu, choć często moim zdaniem powinni spróbować swoich sił na innym, łatwiejszym lub bardziej dostosowanym do nich temperamentem. Najczęściej ulubieńcem staje się ten koń, na którym siedzieli na początku jeździeckiej przygody – towarzysz lekcji na lonży. Wielu klientów, którzy umawiają się na wyjazd w teren lub lekcję na padoku z góry zamawia sobie konia – ten albo żaden, jak jest zajęty to wybiorę inny termin. Dla udoskonalania umiejętności jeździeckich warto zmieniać konie i nabierać doświadczenia radząc sobie z ich różnymi typami – energicznymi i leniwymi, o miękkich chodach i mocno wybijającymi, uległymi i temperamentnymi. Ta różnorodność końskich charakterów i eksterierów (bo i budowa konia wpływa przecież na komfort jazdy) zapewnia najlepszy trening i przygotowuje do późniejszych wyzwań jeździeckiego sportu. W rekreacyjnych stajniach można spotkać cały przekrój końskich typów. Jakie wyzwania stoją więc przed adeptami konnej rekreacji?
1. KOŃ CWANIACZEK POLITYCZNY
Zazwyczaj jest to starszy i doświadczony w rekreacji wiarus. Od lat pracuje w szkółce i opracował sobie system, który pozwala mu oszczędzać energię i stare kości. Choć powszechnie udaje przygłupa to w rzeczywistości jest wyjątkowo inteligentnym cwaniakiem, który politykę stajni, rekreacji konnej i treningów ma w jednym kopycie. Wie jak zmniejszać wolty, by przyoszczędzić siły, doskonale ścina narożniki ujeżdżalni, sygnał do zagalopowania ignoruje, a naprowadzony na przeszkodę bezwstydnie omija ją bokiem. Wybitne jednostki z tej grupy potrafią nawet symulować kulawiznę, by uniknąć konieczności czynnego udziału w lekcji. Puszczone na pastwisko doznają cudownego uzdrowienia, by ponownie wpaść w szpony choroby, gdy tylko założy się im kantar z uwiązem.
2. KOŃ IGNORANT
Opracował sobie system lepszy od cwaniaka – z miną skrzywdzonej niewinności udaje, że nie jest w stanie pojąć nieudolnych prób i wymagań jeźdźca. Nie pojmuje działania łydki, nie wie, jak się skręca, nie rozumie, czego oczekuje się od niego przy cavaletti. Jeździec traci siły, cierpliwość i wiarę we własne umiejętności, usiłując zmotywować ignoranta do pracy. Ignorant jest nieszkodliwym nierobem – krzywdy nie zrobi nawet bardzo początkującym, bo jego zachowanie pod siodłem nie ma wpływu na bezpieczeństwo jeźdźca. Co nam grozi na koniu, który odmawia oderwania kopyt od ziemi?
3. KOŃ TCHÓRZEM PODSZYTY
Zmora niepewnych siebie początkujących jeźdźców. Koń skrzyżowany z tchórzofretką boi się wszystkiego – kamienia, nienaturalnego (według niego) ułożenia szyszek w lesie, duchów, własnego cienia. Płoszenie się takiego tchórza przyjmuje różne formy; każda skutkuje u początkującego jeźdźca stanem przedzawałowym. Koń może się nagle teleportować – uskoczyć spod jeźdźca. Może także zafundować nagły stop i przyjąć postawę smoka – z opuszczoną szyją dmuchać parą z nozdrzy na niebezpieczny przedmiot. Dla odmiany może również wystartować w panice pełnym galopem nie zwracając uwagi na to, czy jeździec zdołał utrzymać się w siodle. Niektórym tchórzom zdarza się uskoczyć nawet podczas prowadzenia ich w ręku, co skutecznie przepala rękę trzymającą wodze. Tchórz może rozczulać czułe serca płci pięknej, ale zaufać mu trudno – nic tak nie przeraża jak świadomość, że koń boi się bardziej od Ciebie.
4. KOŃ SIR GALLAPAD
Tego konia rozpiera energia. Zawsze jest chętny do przejścia w wyższy chód, nawet gdy chęci tej nie podziela jego jeździec. Nieudolne wstrzymujące sygnały spanikowanego jeźdźca Sir Gallapad ignoruje w przekonaniu, że to po prostu euforia i radość pasażera. Potrafi skutecznie wystraszyć początkującego, przy czym w ogóle nie czuje się winny – przecież on chce zapewnić rozrywkę, urozmaicić trochę tę nudną lekcję skrętów na slalomie w stępie. Sir Gallapad jest dzielny, szybki, chętny – jak prawdziwy rycerz. Szkoda tylko, że nie bierze pod uwagę głosu jeźdźca podczas obrad przy Okrągłym Stole.
5. KOŃ GŁODOMÓR
Głodomory mogą jeść zawsze i wszędzie. Podczas siodłania przeszukują kieszenie jeźdźców, by sprawdzić, co za smakołyk jest dzisiaj w karcie dań. Jeśli człowiek nie dysponuje żadną słodką marcheweczką czy soczystym jabłuszkiem, głodomór przechodzi do skubania siana w swoim boksie. Wyprowadzony na zewnątrz przeciąga człowieka w kierunku skąpych kępek trawy lub podgryza płot przy którym stoi. Podczas jazdy urządza przystanki w celu konsumpcyjnym. Aby podciągnąć mu w górę łeb trzeba by użyć mechanicznej wyciągarki. W rezultacie jeździec siedzi sobie na pasącym się koniu i podziwia krajobraz – gdy reszta koni oddali się od głodomora ten dopędza je rachitycznym kłusikiem przegryzając w przelocie liście z gałęzi drzew.
6. KOŃ LENIWIEC POSPOLITY
Zbyt poczciwy, by opracować system cwaniaczka lub ignoranta. A może zbyt leniwy, by tak kombinować? W każdym razie leniwiec nie chce, nie ma ochoty, nie widzi sensu pracy z jeźdźcem. Po co tracić ważną życiową energię? Znudzony snuje się w szeregu za innymi końmi robiąc odstęp, w którym zmieściłoby się stado słoni. Podczas lekcji na padoku nieustannie usiłuje przeforsować swój pomysł na trening – a może by tak dzisiaj samym stępem, co? Gdy trafi na zmotywowanego i pewnego siebie jeźdźca poddaje się bez walki – trudno, jak mus to mus. Zakłusuje, ale w takim tempie, by konie za nim po prostu wyciągnęły stępa.
7. KOŃ „WIEM LEPIEJ”
Doświadczony rekreant. Zęby zjadł na rekreacyjnych lekcjach i lonżach. Wszystko wie lepiej, więc nie obciąża się słuchaniem poleceń jeźdźca – sam najlepiej wie, jakim krokiem przejść cavaletti, z której nogi zagalopować na wolcie, gdzie odbić się do skoku przed przeszkodą. Jeźdźca traktuje jak plecak – o ile mu nie przeszkadza, może podróżować na końskim grzbiecie. Jeśli kogokolwiek ten koń słucha na placu to instruktora – przyspiesza i zwalnia na polecenie głosowe, kręci wolty w miejscach wyznaczonych ruchem bata. Bardzo podbudowuje ego jeźdźca – na takim koniu wszystkie polecenia wykonujesz poprawnie, co utwierdza Cię w przekonaniu, że masz talent i doskonale działasz pomocami. Przykre przebudzenie jeźdźca następuje, gdy przesiądzie się na ignoranta…
8. KOŃ AGRESOR
Wszystko dookoła go drażni i denerwuje. Ma już serdecznie dość wciąż tych samych treningów, dni podobnych do siebie jak krople wody. Swoje frustracje wyładowuje na pobratymcach i otaczających go ludziach. Podczas nieudolnego siodłania upomina jeźdźca skubaniem jego kurtki – jeden mocny chwyt zębami, karcący zbyt powolnego i przejętego swą rolą adepta jeździectwa potrafi działać cuda – łącznie z odpuszczeniem siodłania i rezygnacją z lekcji. W oczekiwaniu na przygotowanie pozostałych koni do wyjazdu agresor grzebie kopytem w ziemi, grozi tuleniem uszu i pokazywaniem zębów. Pod siodłem potrafi celnym kopniakiem z zadnich nóg regulować odstęp pomiędzy sobą a pozostałymi końmi. Agresor nie jest agresywny w swoim pojęciu – on jest wściekły, ma po dziurki w chrapach tej całej zabawy i pokazuje wszystkim dookoła, by trzymali się z daleka, bo on nie ma już cierpliwości to tego cyrku, w którym musi brać udział.
9. KOŃ „JA TEŻ JESTEM POCZĄTKUJĄCY”
Stadium, które musi przejść każdy rekreant. Młodzik, przeznaczony do pracy z dużą ilością klientów. Wciąż brak mu doświadczenia, więc stara się czerpać je od jeźdźca. Nieumiejętnie poprowadzony może łatwo przeobrazić się w dowolny typ konia szkółkowego; pracując z doświadczonym jeźdźcem staje się rekreantem idealnym. Zanim jednak do tego dojdzie afiszuje się bez premedytacji swoim statusem początkującego: potrafi się nagle spłoszyć, zbyt impulsywnie zareagować na łydkę, nie zrozumieć wymagań jeźdźca. Jeźdźcy wybaczają mu łatwo i traktują ulgowo drobne bunty. Początkujący czują się z nim niepewnie, więc dopisują mu w myślach łatkę niebezpiecznego. Rozczula i uczula na łagodne traktowanie. Tej czułości, którą funduje się koniowi początkującemu jeździec powinien użyczać też starszym koniom. Ten koń głosi hasło: „Śmiało! Bądźmy delikatni!”
10. KOŃ REKREANT IDEALNY
Cierpliwy, posłuszny, wyrozumiały. Chętnie i grzecznie wykonuje polecenia jeźdźca, nie buntuje się, nie cwaniakuje. Krok ma wygodny, a tempo dostosowuje do chęci i możliwości jeźdźca. Ze wszystkich sił stara się nie stracić z grzbietu cennego pasażera – upadek jeźdźca jest plamą na honorze rekreanta idealnego. Taki koń nie tylko pozwala jeźdźcowi na rozwój i naukę; on sam go uczy! Cierpliwie pokazuje jakie sygnały są odpowiednie, a które szanujący się koń zignoruje. Docenia umiejętności jeźdźca, ale nie wykorzystuje luk w jego praktycznej wiedzy krnąbrnym zachowaniem. Wbrew pozorom bardzo powszechny typ, co dowodzi końskiej życzliwości dla naszego gatunku. Powszechnie nazywany też profesorem – całkowicie zasłużenie. Wiedzę praktyczną ma niejednokrotnie większą od swego trenera!
Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY