Ufam koniom, ale nigdy bezgranicznie. Swoje znam, ale do obcych zawsze zbliżam się z respektem. Mimo wszystko jest to tylko zwierzę, może nie agresywne z natury, ale na pewno płochliwe i nieprzewidywalne. Krzywdę może zrobić zupełnie przypadkiem. Mój synek z końmi obcuje od małego. Nie boi się ich i nie nauczył się jeszcze ostrożności, bo po prostu nic przykrego go ze strony koni nigdy nie spotkało. W tym akurat jest moja zasługa, bo pilnuję go i czuwam, by nie latał im pod brzuchami, nie ciągnął za szczotki pęcinowe na tylnych nogach i nie wsadzał palców między końskie zęby. Z pewnością wynika to z mojej świadomości o tym, jakie nieszczęście w kontakcie takiego szkraba z potężnym zwierzęciem może się zdarzyć. Koniarze to wiedzą, a laicy są albo hiper-ostrożni („Nie podchodź do boksu synku, bo Cię koń kopnie!” Stojąc w zamkniętym boksie, taaaak) albo wyluzowani do granic – ich pociecha biega po stajni, kręci się między pasącymi się na padoku końmi, wkłada łapki między kraty boksu ogiera dzierżąc w nich kilka źdźbeł siana. Czasami chrypy dostaję od wiecznego upominania rodziców, by pilnowali, uważali, kontrolowali swoje dzieci. Zdarza się, że gdy grupa czeka na wspólne wyjście na padok trzymając osiodłane konie, klienci wsadzają swoje dziecko na konia, by pstryknąć pamiątkową fotkę. Taka pamiątka może być ostatnią, gdy nie pytając nikogo o pozwolenie znienacka wrzucają 15 kilo na grzbiet niespodziewającego się wierzchowca. Nie wszystkie nasze konie są wybitnie spokojne. Niektóre są młode i niedoświadczone, inne dopiero zaczynają naukę pracy pod siodłem, są też te pobudliwe i strachliwe. I gdy kilka takich koni stoi pod stajnią czekając na wyjazd to warto przypilnować, by dziecko nie biegało z radosnym piskiem między ich zadami. Dziwi mnie beztroska rodziców, a uwierzcie, że tacy luzacy zdarzają się b. często. I choć nie lubię też tych nadopiekuńczych, bo wyrabiają w dzieciach od małego paniczny strach przed koniem, to chyba jednak lepiej na tym wychodzą. Lubię dzieci, nawet te głośne i wszędobylskie. Nie lubię rodziców, którzy pozwalają im na wszystko, a mnie winią za własną bezmyślność.
Koń jest zwierzęciem przyjaznym i otwartym. Często może jednak intencje małego dziecka źle zrozumieć. Nie mam kontaktu z końmi, które celowo chciałyby zrobić krzywdę, choć wiem, że i takie agresywne jednostki się zdarzają. Nie rodzą się z tym, uczą się tego od człowieka, to ich forma obrony. Jednak nawet te, które traumy za sobą nie mają, te miłe i przyjazne przytulaki mogą zranić, nie ze złej woli. Pamiętam jak Lotna, będąc jeszcze wesołym źrebaczkiem złapała Stasia za kurtkę i przewróciła. To była jej forma zabawy z kolegą, który niestety okazał się kiepskim towarzyszem do brykania. Uważam, że kontaktu z koniem nie można dziecku bronić, straszyć, że koń je kopnie w kosmos czy zje jak wilk Czerwonego Kapturka. Lecz mimo wszystko – trochę rozsądku!
Konie i dzieci
Ufam koniom, ale nigdy bezgranicznie. Swoje znam, ale do obcych zawsze zbliżam się z respektem. Mimo wszystko jest to tylko zwierzę, może nie agresywne z natury, ale na pewno płochliwe i nieprzewidywalne. Krzywdę może zrobić zupełnie przypadkiem. Mój synek z końmi obcuje od małego. Nie boi się ich i nie nauczył się jeszcze ostrożności, bo po prostu nic przykrego go ze strony koni nigdy nie spotkało. W tym akurat jest moja zasługa, bo pilnuję go i czuwam, by nie latał im pod brzuchami, nie ciągnął za szczotki pęcinowe na tylnych nogach i nie wsadzał palców między końskie zęby. Z pewnością wynika to z mojej świadomości o tym, jakie nieszczęście w kontakcie takiego szkraba z potężnym zwierzęciem może się zdarzyć. Koniarze to wiedzą, a laicy są albo hiper-ostrożni („Nie podchodź do boksu synku, bo Cię koń kopnie!” Stojąc w zamkniętym boksie, taaaak) albo wyluzowani do granic – ich pociecha biega po stajni, kręci się między pasącymi się na padoku końmi, wkłada łapki między kraty boksu ogiera dzierżąc w nich kilka źdźbeł siana. Czasami chrypy dostaję od wiecznego upominania rodziców, by pilnowali, uważali, kontrolowali swoje dzieci. Zdarza się, że gdy grupa czeka na wspólne wyjście na padok trzymając osiodłane konie, klienci wsadzają swoje dziecko na konia, by pstryknąć pamiątkową fotkę. Taka pamiątka może być ostatnią, gdy nie pytając nikogo o pozwolenie znienacka wrzucają 15 kilo na grzbiet niespodziewającego się wierzchowca. Nie wszystkie nasze konie są wybitnie spokojne. Niektóre są młode i niedoświadczone, inne dopiero zaczynają naukę pracy pod siodłem, są też te pobudliwe i strachliwe. I gdy kilka takich koni stoi pod stajnią czekając na wyjazd to warto przypilnować, by dziecko nie biegało z radosnym piskiem między ich zadami. Dziwi mnie beztroska rodziców, a uwierzcie, że tacy luzacy zdarzają się b. często. I choć nie lubię też tych nadopiekuńczych, bo wyrabiają w dzieciach od małego paniczny strach przed koniem, to chyba jednak lepiej na tym wychodzą. Lubię dzieci, nawet te głośne i wszędobylskie. Nie lubię rodziców, którzy pozwalają im na wszystko, a mnie winią za własną bezmyślność.
Koń jest zwierzęciem przyjaznym i otwartym. Często może jednak intencje małego dziecka źle zrozumieć. Nie mam kontaktu z końmi, które celowo chciałyby zrobić krzywdę, choć wiem, że i takie agresywne jednostki się zdarzają. Nie rodzą się z tym, uczą się tego od człowieka, to ich forma obrony. Jednak nawet te, które traumy za sobą nie mają, te miłe i przyjazne przytulaki mogą zranić, nie ze złej woli. Pamiętam jak Lotna, będąc jeszcze wesołym źrebaczkiem złapała Stasia za kurtkę i przewróciła. To była jej forma zabawy z kolegą, który niestety okazał się kiepskim towarzyszem do brykania. Uważam, że kontaktu z koniem nie można dziecku bronić, straszyć, że koń je kopnie w kosmos czy zje jak wilk Czerwonego Kapturka. Lecz mimo wszystko – trochę rozsądku!
Fot. czubajka.pl # Staś i Tajga / Likier
Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI