Nie dajmy się zwariować!

c

 

Poczujcie zimowy klimat latem…

Dziś znowu usłyszałam rozmowę klientów stojących przed stajnią: „Taki mróz, a te biedne konie stoją na dworze. Ci ludzie nie mają serca! Biedne zwierzęta.” Nie pierwszy raz słyszę krytykę naszego traktowania koni, obchodzenia się z nimi czy wykorzystywania do pracy. Czy kolejny raz mam tłumaczyć, że naszym koniom nie dzieje się żadna krzywda? Mam dość! I proszę – nie uczłowieczajcie koni! Nie oceniajcie samopoczucia koni stawiając się w ich sytuacji. To, co jest dobre dla ludzi, niekoniecznie musi sprawiać przyjemność zwierzęciu. To, że traktuję konia jak członka mojej ludzkiej rodziny nie oznacza, że wierzę, że jest człowiekiem i chciałby przykryty puchową pierzyną leżeć przy kominku i oglądać „Familiadę”. Nie dajmy się zwariować!

Oczywiście, nauczona doświadczeniem, już czuję się w obowiązku wyjaśnić wszystkim w jakich to okolicznościach nasze konie marzną na dworze. Mamy to szczęście, że do dyspozycji naszych nieparzystokopytnych pozostają rozległe hektary łąk i pastwisk. W związku z tym całe stado jest puszczane już od rana, po porannej dawce owsa i urzęduje na włościach do oporu – to znaczy do czasu aż łaskawie same zjawią się w stajni, która jest zawsze otwarta. Nie wymrażają więc sobie zadów z konieczności czy musu – gdy tylko poczują, że puchowa sierść zimowa zaczyna przepuszczać zimny wiatr mogą zameldować się w ciepłej stajni i pokrzepić owsem, które czeka w żłobach. Obowiązkowo spędzamy z pastwiska tylko maruderów, którzy zapomnieli, że nocować lepiej w boksie – po prostu stajenny włącza gniotownik do owsa, a na odgłos pracującej maszyny konie posłusznie stawiają się na kolację. Natomiast tabun haflingerów i hucułów, które wychowywały się w chowie bezstajennym preferuje pobyt na świeżym powietrzu również nocą. W tym roku tylko dwa razy stadko puszystych koników zdecydowało się stłoczyć w swoich boksach na noc. Zazwyczaj noce spędzają na pastwisku korzystając z osłaniającej je od wiatru wiaty. Czy naprawdę zasługujemy na gniew pieniaczy, a nasze szczęśliwe, chodzące swobodnie konie na litość? Zarośnięte sierścią zimową jak mamuty, zdrowe, umięśnione od zapewnionej dawki ruchu, bez żadnych problemów oddechowych powodowanych często kurzem stajennym, z bokami tłustymi od kalorycznych mieszanek zimowych, na mocnych kopytach i parskające z zadowoleniem na dworze – tak wygląda stado, nad którym klienci stajni załamują ręce. A ja kolejny raz wyjaśniam ludziom, do których to i tak nie dociera, że bliżej natury konia jest łapanie wiatru w uszy niż stanie w stajni i grzanie zadu o kaloryfer.

W tej zimowej aurze spotykamy się również z innym rodzajem wygrażania nam pozwem do TOZ-u. Okazją do litowania się nad ciężkim losem naszych koni są organizowane przez nas kuligi. Po czym oceniamy, że dwa zaprzęgowe smoki pracują ponad swe wątłe siły? Otóż po parze, która unosi się znad ich spoconych grzbietów! Skoro z konia leci taki dym to znaczy, że już chyba dogorywa, prawda? Znowu więc tłumaczę cierpliwie, że zgrzany koń parska wesoło i przytupuje z zadowolenia, a nie dlatego, że skarży się na swój marny los i błaga o litość wszystkich wokół. „To może my poczekamy, niech one trochę odpoczną?” – słyszę wzruszone głosy przyjaciół koni. Otóż nie, nie odpoczną, bo zaziębią się nam stojąc bez ruchu na tym wietrze. Zapraszam Państwa do sań, ale proszę nie ładować się całą trzydziestoosobową grupą na saneczki, bo to już jest przesada. – Jak to? Mamy jechać na dwie czy trzy tury? Oburzeni przyjaciele zwierząt już w nosie mają dobro koni, bo czym nas więcej tym weselej, a przecież koniki pociągną po tym miękkim śnieżku te kilka osób więcej. I z taką logiką przychodzi nam walczyć…

Latem też nie brakuje powodów by oburzać się na właścicieli koni. Teraz już wiem, że choćby mi nóż na gardle trzymali nie przyznam, że kobyła na której siedzę jest źrebna. Nie, ona po prostu jest gruba, tłusta, zapasiona, przydałaby się jej dieta. Bo jeśli ktoś wywącha pismo nosem to na mą głowę posypią się gromy. Żeby klacz „przy nadziei” musiała tak harować?! To nieludzkie wsiadać na jej grzbiet! Przecież to jej zaszkodzi, o biednym źrebaczku nie wspomnę. Nie mam już cierpliwości, by tłumaczyć, że ruch dla źrebnej klaczy to samo zdrowie – pracujące mięśnie są silnie ukrwione, serce pompuje dobrze natlenioną krew do płodu, a samo wyźrebienie u klaczy, która miała zapewniony ruch jest bezproblemowe i szybkie. Nauczeni ponad 20-letnim doświadczeniem hodowlanym wymuszamy ruch naszych źrebnych klaczy dla ich własnego dobra oraz dla dobra potomstwa, z którym zawsze wiążemy duże nadzieje. Nigdy nie działamy na szkodę zwierząt i dawkujemy im pracę w zależności od ich stanu, wieku, czy możliwości. Ale dla dobra samych zainteresowanych nie możemy trzymać ich w puchu i chuchać na nieruchome kości, bo w ten właśnie sposób wyrządzalibyśmy im krzywdę. Ile razy słyszałam już pytania: „A ile lat ma ten koń? Nie jest za stary, żeby pracować na lonży?” Nie, moi drodzy, nie jest. I nie ma co kiwać z politowaniem głową nad naszą ukochaną Czarą, bo choć skończyła już 26 lat to motor w zadzie ma taki, że żaden z młodszych koni nie powącha jej nawet ogona w gonitwie na plaży. A swoje żelazne zdrowie zawdzięcza nie tylko genom, sile kosmosu czy sympatii Stwórcy. Nasi końscy emeryci są zdrowi, mocni i nadal w formie właśnie dlatego, że nie pozwalamy im gnuśnieć w boksie. Oprócz swobody pastwiskowej wszystkie nasze konie mają zapewnioną odpowiednio dobraną dawkę wymuszonego ruchu, czy to pod siodłem czy w zaprzęgu. I nie dlatego, że znajdujemy sadystyczną przyjemność w znęcaniu się nad starymi końmi, wyciskając z nich ostatnie soki dla zarobku, ale dlatego, że utrzymanie ich w kondycji zapewnia im zdrowie, a nam spokój. Przecież jeśli koń jest posiwiały na pysku, to nie znaczy, że powinniśmy go odstawić na strych i pozwolić, by go zjadły mole.

Nie każdy jednak koń starzeje się w taki sposób, jak nasza silna Czara. Mieliśmy w stajni bardzo starą klacz, ukochaną Arbę. Była ona z nami praktycznie od początków działalności i to na jej grzebiecie i jej kopytami zbudowaliśmy obecną rekreację. Wiele nas nauczyła, kochaliśmy ją wszyscy jak członka rodziny. Arba starzała się w bardzo widoczny sposób – słabiej zmieniała sierść, puchły jej nogi, oczy straciły blask. Gdy zauważyliśmy spadek jej formy tzn. poza ogólnym wyglądem staruszki zaczęła zdradzać problemy ruchowe i apatię wezwaliśmy weterynarza.  Potwierdził nam on w zasadzie to, co już wiedzieliśmy – naszą Arbę dopadła po prostu starość. Nie ma na to lekarstwa, a koń w żaden sposób nie cierpi, nie odczuwa żadnych dolegliwości bólowych. Powiecie, że w takim razie powinna zażywać zasłużonej emerytury i czekać aż przyjdzie jej przenieść się do Krainy Wiecznych Łowów? Dokładnie tak to zrozumieliśmy w stajni. A jak zinterpretował to weterynarz? „Ludzie, uśpijcie lepiej tego konia. Wiem, że nie cierpi, ale na co tu czekać. Jak będziecie w stajni trzymać takiego cherlaka, to Was zaraz opiszą w internecie, że konie macie zabiedzone, klienci ocenią, że zaniedbujecie zwierzęta, po co Wam taka wizytówka? Dobrze radzę, zapewnijcie jej humanitarną śmierć i nie psujcie sobie marki stajni tą chabetą”. Smutne? Tak, ale bardzo prawdziwe. Opinia publiczna potrafi wyrządzić dużo szkód takiej rekreacyjnej stajni jak nasza. Podam przykład – przypadkowo trafiła nam się okazja kupna konia od handlarza. Jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się na kupno był fakt, że konia tego czekał transport do rzeźni, o czym handlarz otwarcie nam powiedział. Wałaszek był w sile wieku, piękny, z dobrym pochodzeniem i starannie ułożony pod siodło. Widoczny mankament konia stanowił fakt, że był ślepy na jedno oko. Dla nas nie przedstawiało to żadnego problemu. Koń okazał się prawdziwym skarbem – grzeczny, chętny, niepłochliwy, idealny do naszej rekreacji. Wciąż gratulowaliśmy sobie, że „zdjęliśmy z haka” tak wspaniałego wierzchowca. Byłam więc zszokowana, gdy na popularnym internetowym forum przeczytałam opinie o naszej stajni – „konie zaniedbane, chyba bite, a jeden nawet ślepy”. A pewnie! Zmieszajcie nas z błotem, bo przecież pewnie sami dla zabawy wkładamy naszym koniom widelce w oko, okładamy batem dla rozrywki i elektrowstrząsami motywujemy do większego wysiłku, by na ich morderczej pracy zbijać kokosy. Po tej przygodzie wiem, że już nie uda mi się namówić męża na zdejmowanie z haka kolejnych zwierząt – przypadek z Talarem nauczył nas, że koń w stajni ma wyglądać od razu jak cacko – żadnych prób ochuchania, podtuczenia czy wyleczenia nie warto podejmować, bo bez echa nie przejdzie fakt, że taki rekonwalescent w naszym boksie stoi. Wystarczą mi użalania się klientów nad tym czy innym stajennym wiraszką, który na pastwisku wyłapał zgrabnego kopa, a ślady kopyt kumpla odbiły się na jego grubym zadzie. Aby zadowolić naszych klientów i uniknąć bycia posądzonym o znęcanie się nad zwierzętami powinniśmy trzymać konie w ogrzewanej stajni, nie wypuszczać ich na pastwisko, by nie ryzykować skaleczeń, stare konie odstawiać do ukrytej przed wzrokiem ciekawskich umieralni, a jednostki z widocznymi bliznami czy wadami eliminować. I dopiero wtedy w żadnym zakątku przepastnego internetu nikt nie posądziłby nas o znęcanie się nad zwierzętami. A przecież w ten właśnie sposób najbardziej byśmy się nad nimi znęcali…

Medialna nagonka na beztroskich właścicieli zwierząt jest jak najbardziej chwalebna i mogę jej tylko przyklasnąć. Szkoda tylko, że rozbudzona w ten sposób świadomość o krzywdach zwierząt bardzo często przekracza granice rozsądku. Po głośnej sprawie z końmi pracującymi nad Morskim Okiem wstyd było wyjechać bryczką na miasto, bo przechodnie patrzyli na nas jak na sadystów, którzy zamęczają zwierzę dla zarobienia kilku groszy. Nawet nasz potężny ogier śląski rżący wesoło na każdym skrzyżowaniu i ruszający takim zrywem, że spod kopyt szły skry, uważany był za ofiarę morderczej pracy na rzecz chciwych właścicieli. Po wyemitowanym ostatnio w TVN reportażu programu „Uwaga!” o trzymanych na dworze koniach przyjdzie nam chyba ubierać nasze zwierzaki w wełniane szaliki i czapki.  Cieszy mnie rosnąca świadomość ludzka i chęć przeciwdziałania krzywdom, jakie spotykają konie ze strony ludzi. Mimo wszystko jednak, proszę: nie osądzajmy samopoczucia zwierząt podstawiając pod własne emocje ich los. Nie zapominajmy o naturze konia i nie uczłowieczajmy wszystkich jego instynktów. Szczęśliwy koń ma zapewnioną swobodę i naprawdę nie przejmuje się, gdy ochlapie go błoto z kałuży, nie błaga o litość, gdy spoci się podczas pracy i nie drży o własne życie podczas ustalania hierarchii stadnej nawet gdy te inne, „wredne” konie go kopią. Pozwólmy im być zwierzętami, żyć zgodnie ze swoją naturą w takim stopniu, w jakim możemy im to zapewnić i wykorzystujmy je do celów, w których świetnie się sprawdzają – pracy pod siodłem czy w zaprzęgu.  Brońmy koni, gdy jest im to potrzebne, ale zachowajmy umiar w pochopnym ocenianiu krzywd, które im się dzieją. Po prostu i zwyczajnie – nie dajmy się zwariować!

Fot. Ania Porożyńska # Linda