Koniu, gdzie Twoje maniery?
Koń jest zwierzęciem dużym i silnym. Stare porzekadło mówi: „Gdyby koń o swej sile wiedział, żaden by na nim nie siedział”. Jest w tym dużo racji, bo nie znam człowieka, nie pomijając nawet mojego niezwyciężonego męża, który potrafiłby utrzymać się w siodle zdesperowanego konia wykorzystującego cały swój potencjał, by pozbyć się jeźdźca. Na nasze szczęście koń poddaje się naszej woli i zgadza się współpracować, bardzo często na zasadach, które go ranią i są dla niego niewygodne. Nie wiadomo, dlaczego to szlachetne zwierzę słucha istoty tak marnej i nędznej jak człowiek. Prawdopodobnie ma to związek z instynktem stadnym – każde zwierzę żyjące w stadzie ma wrodzony instynkt poddawania się woli silniejszego. Dlatego na przykład psy tak łatwo poddają się tresurze, podczas gdy koty-samotniki nigdy nie będą aportować i brać udziału w agility. Swojego rodzaju uległość i akceptacja istoty silniejszej, stojącej wyżej w hierarchii, leży w naturze zwierząt stadnych i dlatego właśnie koń poddaje się nam z taką ufnością i wiarą w naszą nieomylność.
Mimo wszystko, każdego konia należy posłuszeństwa nauczyć. To, że nie jest to dla nas trudne, wynika z natury konia. Jeśli pominiemy istotną część szkolenia konia, jaką jest posłuszeństwo, będziemy mieli do czynienia z wielkim zwierzakiem, który depcze nam po nogach, wyrywa się z ręki, kręci przy wsiadaniu czy zmusza do kilometrowych przebieżek podczas odławiania go z pastwiska. Łatwiej nam pracować z takim koniem, który zna dobre maniery i respektuje konieczność szanowania naszej osoby. Mój kolega, pracujący w Stadzie Ogierów, powiedział mi kiedyś, że nienawidzi przyjmować do treningu koni należących do kobiet. My, dziewczyny, jesteśmy delikatniejsze, rozpieszczamy naszych milusińskich, rozpuszczamy ich jak dziadowski bicz i w rezultacie mamy do czynienia z beztroskim koniem, który rusza zanim wsadzimy nogę w strzemię, kręci się podczas siodłania, a w terenie zjada pół lasu zatrzymując się co chwilę, by oberwać gałązkę. Głupia sprawa, ale większość koni, które służyły mi za czołowe tak się właśnie zachowywało. Jeszcze rok temu idąc na pastwisko po Sukcesję, brałam ze sobą lonżę i kilka kilo marchwi. W końcu odechciało mi się łapać konia na pastwisku ubrana w sukienkę (na widok bryczesów Sukcesja nie pozwalała mi się zbliżyć na metr), prosić o przytrzymanie konia podczas wsiadania i latać z siodłem po całym boksie zarzucając je w locie na grzbiet kręciołka. Teraz konie, z którymi pracuję, respektują mnie i szanują, a z ich sympatii nadal nic nie straciłam. Nie pozwól koniowi targać się i deptać, ma Cię szanować. Jeśli nauczysz go manier umiejętnie i bez użycia kar cielesnych, to gwarantuję Ci, że Wasza więź nic na tym nie straci. Nie zauważyłam, by któryś z koni się mnie bał, ale szacun na dzielni mam.
Nauka posłuszeństwa powinna zacząć się już od źrebaka. U nas już kilkutygodniowe źrebięta noszą malutkie kantarki i uczą się chodzić prowadzone przez człowieka. Każdy koń powinien dać się prowadzić w ręku, podchodzić do nas w boksie, nie deptać nas, nie podskubywać, nie przeszkadzać w siodłaniu i czyszczeniu, stać grzecznie podczas wsiadania, nie uciekać na pastwisku, podawać nogi. Konia trzeba wychować, bo inaczej może dojść do sytuacji groźnej dla naszego zdrowia lub po prostu takiej, która nas przerośnie i nie będziemy umieli sobie z nią poradzić. Widywałam już ludzi ratujących się ucieczką z boksu (sama do takich należałam, boks był Czubajki, oczywiście) lub kończących czyszczenie z rozdartym końskimi zębami rękawem kurtki. Proces wychowywania konia to nauka, którą jak wspomniałam, zaczynamy już od źrebaka. Czasem jednak nawet znający dobre maniery koń zostaje rozpieszczony i „nauczony” chamstwa przez pobłażliwość człowieka. Nic straconego – takie zaniedbanie można naprawić. Najważniejsze to zrozumieć, jak istotne są dobre maniery konia, z którym pracujesz i konieczność ich egzekwowania.
Fot. Kuba Lipczyński # Essen
W moim magicznym domu…
Jak już wiedzą wszyscy, którzy śledzą mnie na fejsie, zaliczyłam sobie kurs jeździectwa naturalnego. Pełna nowych idei, pomysłów, sposobów na pozyskanie zaufania i szacunku konia wróciłam do domu. Wiadomo, że już przebieram nóżkami gotowa w każdej chwili wystartować do koni i zacząć wcielać w życie to, co mi włożyli do głowy na kursie. Niestety, tak się złożyło, że nawał obowiązków (muszę kupić sobie kozaki i płaszcz zimowy) i pilnych spraw (impreza ze znajomymi ze studiów) nadal trzyma mnie z dala od Ustki i koniny, na której mogę się wprawiać. Aby jednak nic mi nie uciekło postanowiłam poćwiczyć sobie „na sucho” na dostępnym mi egzemplarzu treningowym czyli własnym mężu.
Ćwiczenie 1 – kontrola przestrzeni
Mamy w salonie dużą kanapę narożną. Zazwyczaj ja siadam na narożniku, wyciągając sobie nogi i oglądam telewizję na leżąco. W tym czasie Kuba siedzi na siedzisku obok i przybierając różne pozy próbuje znaleźć wygodną pozycję. Wczoraj postanowił trzymać nogi na mojej połowie. Specjalnie mi to nie przeszkadzało, ale zaraz pomyślałam: „Co to za naruszanie mojej przestrzeni? Ja tu kontroluję, kto ma prawo mnie przepychać!” Zwaliłam mu nogi celnym kopniakiem. Zaskoczony Kuba spojrzał na mnie jak na wariatkę:
– Co jest?
-To moje miejsce.
-Ale co Ci przeszkadza? Przecież mieścimy się oboje!
-To moje miejsce. Spadaj na swój szczebel w szeregu.
-Bujaj się – wzruszył ramionami i bez protestów przyniósł sobie pufę na nogi. 1:0 dla mnie.
Ćwiczenie 2 – kontrola dotyku
Poleżałam sobie spokojnie mając u boku urażonego męża. Postanowiłam rozgrywać naukę dalej. Przytuliłam się do jego boku i podrapałam go po karku. Machinalnie złapał mnie za rękę i pocałował. Za chwilę się ocknął:
-Co tam kochanie, już Ci przeszło?
I przytulił się do mnie kładąc nogi obok moich. Łupnęłam mu łokciem w żebra:
-Dystans! Ja mam prawo Cię dotykać, a Ty nie będziesz mnie tu popychał!
-Puknij się w łeb, wariatko! Nawet Cię nie dotknę! Nie dlatego, że mi zabraniasz, tylko boję się, że ta psychoza jest zaraźliwa.
Hmmm. Chyba sukces, nie? 2:0 dla mnie.
Ćwiczenie 3 – żarcie jest moje!
Kuba leży na kanapie (posłusznie zajmując swoją połowę, chociaż ja siedzę przy stole, przy kompie). Słyszę, że coś młóci.
-Co jesz?
-Mandarynkę.
Podeszłam i stanęłam nad nim.
-Dawaj.
Potulnie oddał połowę. Zjadłam i zabrałam mu resztę.
-Co jest?!? Weź sobie, leżą w kuchni na blacie!
-Już zjadłam, więcej nie chcę.
-To mi podaj, masz bliżej do kuchni.
-Nie.
-???
-Nie będziesz mi tu żarł w mojej obecności. Owies jest mój!
-Jaki owies?!? Porąbało Cię?!? Rzuć mi mandarynkę kobieto!
-Żarcie jest moje. Spadaj.
-Co Ty tak po mnie jeździsz? Udław się, wariatko. Nie chce mi się iść do kuchni.
Dobrze. Lekcja prawidłowa. 3:0 dla mnie.
Ćwiczenie 4 – nauka cofania
Wychodzimy całą rodziną z domu. Kucam w przedpokoju, pomagając Stasiowi zapiąć kurtkę. Kuba jak zwykle nie może poczekać 2 minut tylko pochyla się nade mną i sięga kurtkę z szafy ponad moimi plecami. Tracę równowagę i podpieram się o ścianę. O, Ty dziadzie! Ja Ci pokażę! Wstaję i podnoszę ręce, całą energię pakuję w sposób „na teściową”.
-Back, back, back!!!! -drę się na niego.
Przerażony Kuba cofa się podręcznikowo i opiera plecami o ścianę, łypiąc na mnie podejrzliwie spode łba. Wytrzymałam spojrzenie po czym zmniejszyłam presję i ustawiona pod kątem 45st. do niego kontynuuję ubieranie. Kuba nadal łypie na mnie jak na wariatkę. W końcu zakłada kurtkę mrucząc pod nosem:
-Ja pie****olę, dom wariatów…
Sukces w pełni. 4:0 dla mnie.
Ćwiczenie 5 – „do something”
Kuba siedzi przed sztalugami. Maluje aerografem.Wołam z kuchni:
-Kochanie, gdzie jest syrop Stasia?
Cisza. Zwiększam energię i ponawiam pytanie na wyższej fazie, podchodząc jednocześnie w jego stronę:
-Kuba, gdzie syrop Stasia?
Cisza.
-Kuba!
Nic. Bez namysłu sprzedaję mu kopa w piszczel.
-Auuu! Za co?!? Co z Tobą, ty *bip* *bip*?!?!?
-Zadałam Ci pytanie. Skup się na mnie i tym, czego od Ciebie chcę.
-Nie słyszałem! Zajęty jestem, nie widzisz?
-Słyszałeś. Po prostu zignorowałeś. Nigdy więcej. Jak ja mówię, to Ty słuchasz, jasne?
-Wariatka! W łeb się walnij agresorze!
Dobra. Podejrzewam, że następnym razem skupi się już przy mniejszym poziomie energii z mojej strony. 5:0 dla mnie.
Ćwiczenie 6 – odangażowanie zadu.
Myjemy zęby przy umywalce w łazience. Popycham go biodrem. Posłusznie odsuwa się, nie komentując. Ekstra! Mamy duży progres, kochanie. 6:0 dla mnie.
Idzie mi pięknie. Chyba jestem stworzona do roli klaczy-alfa. Martwi mnie trochę fakt, że ani jednego ćwiczenia nie przelizał. Hmmm, mogłabym mu pomóc, ale zaangażowanie trenera w ten proces to już chyba nie wchodzi w natural. Dopracuję później.
Zakończenie treningu na levelu 1.
Czytam książkę zwinięta w kłębek na kanapie. Oczywiście na mojej miejscówie, a co! Kuba przychodzi z pokoju i staje nade mną. Patrzy z takim wyrazem, że zakrztusiłam się jabłkiem.
-Co tam?
-Kochanie, zauważyłem, że dziczejesz. Brałem Cię za żonę na dobre i na złe. Chyba właśnie nadeszło to złe. Trudno. Najpierw zastanawiałem się, co za psychotropy ćpasz, ale przemyślałem sprawę i zdaje się, że wiem już o co kaman. Jesteś stuknięta, ale to wiedziałem zawsze. Postanowiłem Cię wspierać w Twoich pasjach. Oficjalnie potwierdzam, że uznaję Cię za klacz-liderkę w naszym stadzie. Możesz mnie rozstawiać po kątach i kontrolować mój ruch. Przypominam Ci tylko, że ja tu jestem ogierem. Będę chronił źrebaka i odgonię też każdego pajaca, jaki przyfika do mojej kobyły. A Ty pamiętaj, że spełniam w stadzie funkcje rozpłodowe i zamierzam się poświęcić temu obowiązkowi bez reszty. Kapujesz?
10:6 dla Kuby. Damn…
Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA