TOP 10. Dziesięć typów instruktorów jeździectwa
Po opublikowanej w zeszłym miesiącu liście klientów poczułam, że należałoby sprawiedliwie rozdzielać komplementy i uczcić również instruktorów opisem ich niepowtarzalnych umiejętności i charakterów. Temat niełatwy, ale tak jak jestem klientem różnych stajni i mogę dla kogoś okazać się idealnym przykładem z listy piekielnych nabywców usług, tak również jestem instruktorem i bez bicia mogę się przyznać, że własne wady widzę i uznaję. Przeczytajcie więc jak umilam swoim klientom życie ja, moi znajomi instruktorzy, albo mistrzowie, z którymi spotkałam się przy okazji uprawiania swojej pasji.
1. INSTRUKTOR-OLEWKA
Na dzień dobry daje Ci odczuć, że mu się nie chce i nie kryje swojego rozdrażnienia faktem, że pojawił się klient i chce jeździć, patrzcie go! Z łaską, półsłówkami odpowiada na Twoje pytania, aż zrozumiesz, że lepiej nie zawracać mu gitary i brać, co daje. Jeśli zajęcia prowadzi na ujeżdżalni, to umila sobie czas gadając przez telefon komórkowy i dla przyzwoitości rzuca co 10 minut jakieś arcyważne zdanie-wskazówkę np. „Pięta w dół!”. Zajęcia na świeżym powietrzu urozmaica sobie papieroskiem lub, wierzcie mi, bo widziałam to na własne oczy, puszką piwka. Co chwilę sprawdza na zegarku, kiedy te męki się skończą, a odrobina życia i żywszy ton wraca mu dopiero, gdy mówi: „Do widzenia!”
2. INSTRUKTOR-GADUŁA
To ja, to ja! Gada bez przerwy, opowiada Ci historię stajni od zarania dziejów i każdego konia, jaki w niej przebywał. Nie dopuszcza Cię do głosu, nawet gdy chcesz wtrącić nic nieznaczącą informację o tym, że ostatni koń w szeregu zgubił jeźdźca. Po godzinnych zajęciach lub wyjeździe w teren nie boli Cię kość ogonowa tylko spuchnięte uszy i głowa. Na początku jesteś zachwycony tym otwartym i miłym człowiekiem, lecz po kilku zajęciach dochodzisz do wniosku, że relaks nie polega dokładnie na tym…
3. INSTRUKTOR-NIEUK
Od początku czujesz, że coś tu jest nie tak. Instruktor myli pojęcia, wygłasza jakieś dziwne poglądy, myli mu się odpowiednia noga w galopie i każe ci poprawiać wykonane idealnie ćwiczenie. W dyskusje wdaje się chętnie, do momentu, gdy zapędzisz go w kozi róg i widzi, że chyba się pogubił – wtedy ucina krótko rozmowę wytykając Ci Twoje domniemane błędy i każąc poprawić dosiad. Nie wie, nie umie, nie potrafi, ale uparcie stoi na pozycji eksperta. Sam fakt posiadania papierów instruktorskich ma czynić z niego nieomylne guru. Wiedza fachowa – zerowa. Umiejętności jeździeckie – poniżej przeciętnej. Poczucie własnej wartości – gigantyczne. Trzymaj się od niego z daleka. Jeśli zaczynasz naukę, traktujesz instruktora jak autorytet i ani Ci w głowie kwestionowanie jego słów. Gdy już trochę zgłębisz temat, zaczniesz się interesować i czytać fachową literaturę nagle odkrywasz, że coś tu nie gra. Oby nie za późno – złe nawyki wpojone na początku ciężko wyeliminować. Gdy masz doświadczenie i od razu pojmujesz, że nieuk nadaje się tylko do pasienia krów nie trać nerwów nawracając go ze złej drogi. Z doświadczenia wiem, że pokory nabywa się samodzielnie, a nie przyjmuje w prezencie od kogoś, nawet życzliwego.
4. RYZYKANT
Jedna lekcja na lonży i kontynuujemy naukę anglezowania w terenie. Po wypytaniu Cię jak długo jeździsz konno uznaje, że nadajesz się, by wsiąść na młodego konia. To nic, że dodając sobie animuszu troszkę podrasowałeś swoje umiejętności w rozmowie – teraz sobie radź. Przewróciłeś się z koniem na przeszkodzie – powtarzaj ćwiczenie na tym samym koniu na tej samej przeszkodzie, aż się uda – albo skok, albo złamanie z przemieszczeniem. W terenie meldujesz, że nie czujesz się na siłach na galop? Robimy głosowanie, w demokratycznych wyborach przegrywasz i galopujesz z grupą trzymając się kurczowo końskiej grzywy. Miałam przyjemność jeździć pod okiem ryzykanta – na małej ujeżdżalni, na grzbiecie kobyły w rui, w towarzystwie trzech ogierów. To, że ogiery burczały całą godzinę jak meserszmity nie nastrajało bynajmniej optymistycznie, a siedzący na nich jeźdźcy demonstrowali umiejętności co najwyżej średnie i trudno mi było zaufać, że kontrolują konia na tyle, by nie połamał mi kręgosłupa przednimi kopytami.
5. TERROR LOVER
Główna domena – wrzask. Drze się cały czas, nie szczędzi nawet niecenzuralnych określeń Twój niezdarności. Stresuje konie, jeźdźców i samego siebie. Cichutko jak myszka przemykasz stajennym korytarzem, drżąc w obawie, że pewnie wziąłeś zły sprzęt z siodlarni. Czekasz przy osiodłanym koniu z bijącym sercem, bo zaraz pewnie okaże się, że źle zapiąłeś nachrapnik. Zaletą takiego instruktora jest to, że każdą suchą pochwałę przyjmujesz jak błogosławieństwo. Sam brak uwag ze strony instruktora daje Ci poczucie dumy, że nic nie spaprałeś, a więc jesteś wielki! W czasie jazdy nawet nie liczysz na pochwałę, starasz się po prostu oberwać jak najmniej. Nie znoszę terrorystów – zawsze stresowali mnie bardziej, niż już zestresowana byłam i w rezultacie sparaliżowana strachem przed kolejną wywrzeszczaną na pół ujeżdżalni wymówką, nie potrafiłam wykonać ćwiczenia poprawnie. Z czasem jednak odkryłam, co jest siłą takiej nauki. W pewnym momencie sytuacja jest już maksymalnie podminowana, a instruktor wyzywa i drze się jak opętany na gamonia, którym właśnie się czujesz. Wtedy nadchodzi moment buntu – zamiast chlipnąć w rękaw budzisz w sobie demona. Wściekłość Cię zalewa i postanawiasz, że choćby po trupach, ale pokażesz temu wyjcowi, na co Cię stać. Zdeterminowany jesteś w stanie wykonać z koniem nawet salto z telemarkiem. Terror lover demotywuje słabych i potrafi ich skutecznie zniechęcić do hippiki. Ewolucja ma swoje prawa – przetrwają najsilniejsi. Jaki Ty jesteś?
6. INSTRUKTOR DO RANY PRZYŁÓŻ
Całkowite przeciwieństwo terrorysty. Chwali ponad miarę, głaszcze po główce, pociesza i przekonuje, że masz wielki talent. Złoty człowiek dla początkujących. Potrafi wzbudzić w Tobie poczucie wiary we własne umiejętności, nauczyć zaufania do konia i zachęcić do jazdy konnej. Szczęśliwy po każdym treningu z niecierpliwością oczekujesz kolejnego spotkania z tym przemiłym człowiekiem. Same jazdy są wielką przyjemnością, czujesz się doceniony, spełniony, wyjątkowo uzdolniony. Z czasem jednak ta przesłodzona atmosfera zaczyna Ci przeszkadzać. Im dalej brniesz w naukę, tym więcej sam widzisz swoich błędów. I oczekujesz, że ktoś Ci je wytknie i naprostuje, a nie chwali coś, co na pochwałę nie zasługuje. Wtedy szukasz kogoś, kto Cię zmotywuje do większego wysiłku, postawi przed Tobą trudniejsze zadania. Wielu jednak lubi się pławić w lukrowanym tęczowym sosie. Z przykrością stwierdzam, że ten przemiły i słodki typ instruktora potrafi skutecznie zabijać ambicję swoich uczniów.
7. INSTRUKTOR ZRÓB TO SAM
Odmiana instruktora-olewki, choć zdarzają się tacy, którzy przyjmują tą postawę z przekonania. Uważają, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, więc od razu rzucają Cię na głęboką wodę. Samodzielnie ubierasz konia, choć nikt Ci nigdy nie wyjaśnił, jak to zrobić dobrze. Zarzucasz czaprak tył na przód, siodło leży na zadzie, skośnik na wszelki wypadek wywalasz, bo nie wiesz jak to ustrojstwo zapiąć na pysku. Na padoku otrzymujesz instrukcje w którą stronę jechać, kiedy włączyć wyższy bieg, ale o tym jak dokładnie to osiągnąć nie pada ani słowo. Sugestia: „Możesz skoczyć tamtą przeszkodę” nie jest poparta żadną wskazówką, jak to zrobić poprawnie, na co zwrócić uwagę. W rezultacie po lekcjach jazdy u tego instruktora jesteś w zasadzie samoukiem. Obserwując innych, wyłapując pojedyncze wskazówki rzucone przypadkiem przez instruktora, czytając fachową prasę i posiłkując się forum w necie zgłębiasz tajniki jazdy i uczysz się metodą prób i błędów.
8. INSTRUKTOR „KOŃ WAŻNIEJSZY OD JEŹDŹCA”
Chwalebna postawa, ale akcentowana do przesady może działać na nerwy. Podczas jazdy dowiadujesz się, że galopu nie będzie, bo koń zmęczony, dosiadu w ćwiczebnym nie potrenujesz, bo za dużo ważysz, a koń ma problem z kręgosłupem, palcatem nie możesz motywować, bo koń się stresuje, przeszkód też nie poskaczesz, a dodatkowo instruktor wciąż krzyczy: „Daj mu luźną wodzę!”. Sama też stawiam dobro zwierzęcia na pierwszym miejscu, ale bez zbędnej przesady. Jeśli dany koń, pracował już długo jednego dnia, to na jazdę biorę świeżynkę, która może pogalopować czy poskakać. Pracę dawkuję koniom rozważnie i dobieram wierzchowce do potrzeb klienta. Jeśli klient jest mocno początkujący i wykonuje jeszcze dużo ćwiczeń w stępie, to mogę przydzielić mu konia, który właśnie wrócił z terenu. Sama jednak trafiłam kiedyś tak, że gdy chciałam doskonalić zagalopowanie instruktor przydzielił mi konia z kategorycznym nakazem oszczędzania jego zwątlonych sił. Zapłacona godzina jazdy nie dała mi żadnej satysfakcji, bo zależało mi szczególnie nad zagalopowaniem pod okiem trenera.
9. INSTRUKTOR „JEŹDZIEC WAŻNIEJSZY OD KONIA”
Naganne w każdym calu. Niby stoisz jako klient na piedestale, ale jakim kosztem. Prawdziwy koniarz czerpie radość z jazdy i chciałby, aby koń również spędzał też czas miło. Tymczasem dostajesz zwierzę, które po treningu odwozisz do stajni na taczce. Instruktor traktuje konie jak maszynki do zarabiania kasy i choć gonią już resztkami sił on uparcie motywuje je batem do pracy. Postawa bardzo często przyjmowana przez powożących – ładują klientów na bryczkę łopatą kurs po kursie, bez żadnych pauz, bo szkoda czasu. Taki instruktor nigdy nie odmówi klientowi jazdy, choćby miał mu przydzielić kulejące zwierzę. Smutne, a jednak spotykane.
10. INSTRUKTOR IDEALNY
Przychodzisz do stajni i od razu w tłumie rozpoznajesz instruktora. Ma na sobie bryczesy, koszulkę z logo stajni, na nogach sztyblety, a nie sandały, więc od razu wiesz, do kogo się zwrócić. Instruktor wita Cię od progu i pyta jak może pomóc. Rzeczowo wyjaśnia, co może Ci zaproponować, pyta o Twoje potrzeby, bada umiejętności. Przedstawia konia i uprzedza, czego możesz się po nim spodziewać. Służy pomocą przy siodłaniu, dokładnie wyjaśniając co, jak i dlaczego. Nie wyręcza Cię, po prostu wspiera radą. Podczas jazdy wyjaśnia, tłumaczy, daje wskazówki, podpowiada. Nie rzuca enigmatycznych haseł, których nie pojmujesz, lecz objaśnia rzeczowo i przejrzyście. Słucha Twoich pytań, pomaga, motywuje łagodnie choć stanowczo. Cieszysz się i usatysfakcjonowany wracasz po raz kolejny. Wkrótce przekonujesz się, że ideały nie istnieją i po prostu trafiłeś na jego dobry dzień. Przy którejś z kolejnych wizyt Twój instruktor idealny przechodzi do któregoś z opisanych wyżej typów: albo zmęczony życiem olewa Cię całkowicie, bo nie chce mu się wysilać, albo wściekły, że zupa była za słona manifestuje swój gorszy dzień krzykiem i pretensjami o wszystko. Przyzwyczaj się – jeszcze będzie idealnie. Skoro raz się tak zdarzyło, to znaczy, że potencjał jest. Cierpliwości!
Fot. Kuba Lipczyński # 2005; ja – instruktorka, klacz Minka – instruktor główny, pies Szelma – asystent instruktorki. Mój ulubiony skład na lekcje dla dzieci; dziś zostałam tylko ja…
„Krew, pot i łzy” czyli opowieść o pewnej instruktorce
Nazywam się Ania i jestem instruktorką jazdy konnej… Ale to akurat wiecie. Lekcje ze mną są wiecznym głaskaniem Was po główkach i chwaleniem ponad miarę. Mam już nawet zestaw standardowych odzywek:
„Nie święci garnki lepią, każdy może jeździć konno” /nieprawda, nie każdy gamoniu, ale muszę mieć na kim zarabiać/
„Świetnie Ci idzie, nie zniechęcaj się, robisz postępy” /fajtłapo, dobrze, że koń jest mądrzejszy od Ciebie i wie,co ma robić/
„Pięknie, prawie perfekcyjnie, ale…” / Jezu Chryste, co to było?! Freestyle?! Do bani, nic z Ciebie nie będzie/
Ale każdy, kto miał ze mną lekcje na lonży, padoku czy był ze mną w terenie wie, że ja się nie denerwuję, nie krzyczę, uspokajam tchórzofretki i chwalę nawet minimalne postępy. Ulegam prośbom: „Proszę pani, ja nie chcę jechać na Chabrze, wolę Rozę” i staram się, żebyście byli zadowoleni, zrelaksowani i usatysfakcjonowani jazdą. Uśmiecham się szeroko, a mordercze instynkty duszę w sobie. A ostatnio nauczyłam się – NIE TĘDY DROGA!
Poznałam instruktorkę. Nie, nie instruktorkę, a Instruktorkę. Dziewczyna, która poświęciła koniom połowę swojego życia, a ponieważ nauki pobierała w Białym Borze, więc złamanych kości miała więcej niż ja mam zębów wliczając w to komplet przeszłych mlecznych i zestaw przyszłych sztucznych. Zawodniczka (Anka, trzymam kciuki za halowe w niedzielę, you go girl!), sędzia, organizator zawodów i, co dziś najważniejsze, instruktor jazdy konnej. I to taki, że sama mam ochotę zapisać się do niej na trening. Widocznie mam jakieś skłonności masochistyczne…
Treningi Anki noszą dumną nazwę „Krew, pot i łzy”. Uczniowie są trzymani żelazną ręką i tresowani, ale w taki sposób, że (paradoksalnie) bardzo im się to podoba! Pamiętacie artykuł o typach instruktorów? Anka jest perfekcyjnym miksem 5 z 10! Pierwszy raz spotkałam instruktora, który zadaje pisemne prace domowe! Serio, biedaki piszą wypracowania i przynoszą w zębach na zajęcia do sprawdzenia. I ustawiają się w kolejkach, by zapisać się na „Krew, pot i łzy”! Dlaczego do mnie nie ma kolejek? Przecież jestem tak miła i słodka, że sama nad sobą rzygam tęczą; przecież nie wymagam nic ponad siły i nikt u mnie nie roni ani krwi, ani łez; przecież nie krzyczę i utulam Was jak rozkoszne kociaczki, choć często w myślach koszę Was serią z kałacha.
Od dziś koniec! Będę Was zjadać na śniadanie i popijać Waszą krwią, potem i łzami! (chyba kiepsko przemyślałam to zdanie). Muszę tylko zaliczyć kilka treningów Ani jako słuchacz i podbudować strategię. A potem wezmę Was do galopu! Będę jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”! Nie, to cienias, będę po prostu jak Ania-rzeźniczka z treningów „Krew, pot i łzy”!
Mały cytat z bloga Ani:
klik-powiększenie, nie ogarniam photoshopa
Ania, instruktorko-rzeźniczko, możesz się ujawnić w komentarzu, ja mam tyle przyzwoitości, że ukryłam Twoje nazwisko. Jakiś biedny naiwniak dodał mnie do Waszej tajnej grupy na fejsie, najwyraźniej nieświadom faktu, że bloger żywi się takimi tematami. Coś czuję, że przytyję na diecie serwowanej w Waszej grupie. Sorry Winnetou (wiem, nie to plemię), ale prawda jest jedna: The weak are meat and the strong do eat :)
Fot. Kuba Lipczyński # Morgan
Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA