W naszej stajni konie są wypuszczane na pastwisko już o brzasku. Całe stado leci sobie na spacer, czasami stajenny zostawia mi w boksach konie, które będą mi potrzebne na umówione lekcje czy tereny. Muszę mu to zgłosić wieczorem i podać, które dokładnie wierzchowce mają zostać i poczekać na jeźdźców. Oczywiście najczęściej zapominam o tym uprzedzić, a rano, kiedy Mirek puszcza koninę, ja jeszcze smacznie śpię. Kiedy przychodzi więc czas na jazdę muszę latać po naszych hektarach i odławiać konie, które tak naiwne nie są i wiedzą, że chcę je wziąć do pracy. Zawsze klnę w żywe kamienie uganiając się za stadem i w rezultacie, kiedy uda mi się złapać konie, to zazwyczaj nie te, które miałam w planie. Jest kilka sposobów łapania koni, a ja przez te lata wypróbowałam już chyba wszystkie. Jedne mało efektywne, inne lepsze, ale przeważnie oparte na farcie. Posłuchajcie, jak można próbować łapać swobodnie pasące się konie.
SPOSÓB NA MARCHEWKĘ
Fatalny. Nie polecam, choć wiem, że najczęściej tak właśnie jeźdźcy wybierają się na łowy. Ja zawsze robiłam to tak – udając, że wcale nie mam w planach treningu na padoku szłam sobie luzackim krokiem, chowając za plecami uwiąz i wabiąc konia smakołykiem – jabłuszkiem, marchewką, chlebkiem. Naiwnie wierzyłam, że koń nie zauważy uwiązu i kantara, akurat! One widzą wszystko, odgadują moje intencje i pilnują się, by nie zbliżyć do mnie łba. Poza tym przynosząc im żarcie z góry skazuję się na traktowanie jak podrzędny służący. Nigdy nie widziałam, by klacz-alfa znalazłszy jabłko latała z nim w zębach i wołała: „Ej, dzieciaki, patrzcie, jakie smaczne jabłuszko znalazłam. Kto chce gryza?” Konie nie dzielą się pożywieniem, a hierarchię ustala również to, kto je przed kim i kto musi czekać grzecznie na swoją kolej. Idąc na pastwisko z żarciem stawiamy się na pozycji służby dostarczającej papu; jaki koń chciałby z własnej woli iść za takim lamerem, jak my? Dodatkowo, noszenie przysmaków w miejsce, gdzie kłębi się kilka koni jest zwyczajnie niebezpieczne. Koń, którego chcemy skusić i fundujemy mu poczęstunek, może w stadnej hierarchii stać nisko. Gdy inne konie zobaczą, że lamus dostaje żarcie mogą uznać, że brak tu sprawiedliwości. Zaczną domagać się jedzenia, a gdy zbierze się ich wokół człowieka kilka sztuk może zacząć się przepychanka. Wiele lat temu musiałam salwować się ucieczką, gdy wokół mnie – dostawcy marchewek, zaczęła się kopanina i kwik. Nie czuję się bezpiecznie wśród koni z siatką żarcia. Jeśli idziesz sobie bez celu i wetkniesz któremuś farciarzowi ogryzek jedzonego właśnie jabłka między wargi, inne konie się zainteresują, ale skoro nie dysponujesz większą ilością smakołyków, machną na to ogonem. Gdy w ręku masz kilka marcheweczek, gra jest już warta świeczki i opłaca się stanąć do pokazówki, kto tu jest najważniejszy i powinien dostać gratisa. Nie polecam.
SPOSÓB NA LONŻĘ
Często kiedyś stosowany przeze mnie, dopóki nie znalazłam jeszcze lepszego. Sposób na lonżę jest szybki i skuteczny. Stosowałam go, gdy zależało mi na czasie i nie chciało mi się bawić się w psychologiczne gierki ze stadem. Wymaga on pomocy jednej osoby, choć już i sama tak łapałam ćwicząc refleks, sprint i skłony. Biorę sobie wtedy lonżę, jeden jej koniec wiążę w narożniku pastwiska, a potem staram się zagonić konia w ten właśnie kąt. Gdy wpadnie tam naiwniak i zawraca na zadzie, by zmienić kierunek, ja już lecę z lonżą i zamykam mu drogę. Zazwyczaj działa bez zarzutu – konia łatwo odegnać od siebie w wybranym kierunku; przeważnie (wiem, to słowo rzuca mrok) respektuje on lonżę i nie próbuje jej forsować, a gdy już stoi w prowizorycznej zagrodzie zmniejszam jej obszar zaciągając lonżę i w końcu podchodzę, uspokajam frajera i zakładam mu kantar. Sposób szybki, ale ma kilka wad:
jeśli pastwisko jest ogroooomne, to można się nieźle nalatać, by gamoń wleciał w narożnik, który się wybrało;
bez pomocnika idzie kiepsko – musisz samemu zagnać konia, potem dogonić go galopem i zdążyć podnieść leżący koniec lonży i dodatkowo okrążyć konia. O ile nie masz do czynienia z upośledzonym umysłowo koniem, zadanie jest niemal niewykonalne (jak przechytrzyć konia, który działa szybciej niż seria z kałacha? – vide ten wpis).
konie, jak wiadomo powszechnie, są zwierzętami stadnymi. Trudno wytłumaczyć jednemu gamoniowi, że ma opuścić bok kolegi i dać się zagnać w narożnik samotnie. Zazwyczaj, gdy łapię w ten sposób konia, w moją pułapkę wpada ich kilka. Mogę wtedy łatwo wyłuskać tego delikwenta, o którego mi chodziło, ale jego spanikowani kumple podgrzewają atmosferę i napierają na linę. Mogą z tego wyniknąć jakieś kwiki i kopy, a wtedy trudno jest podejść na luzaku do swojego wybrańca i założyć mu kantar, gdy wokół kręcą się tyłki innych zaniepokojonych akcją koni.
jak pisałam, konie przeważnie respektują lonżę. To słowo to największa porażka tej metody. Sukcesja, Czubajka, Linda nie napierają na linę lonży i grzecznie czekają poddając się swojemu losowi. Kiedyś jednak Horpyna zaskoczyła mnie wpadając prosto w linę i tratując wszelkie przeszkody do wolności, a jedną z tych przeszkód byłam, niestety, ja. Szczęścia miałam więcej niż rozumu i wyszłam z tego tylko trochę potłuczona. Trzeba to dobrze rozplanować logistycznie, by nie znaleźć się w złym miejscu. Najlepiej jak najszybciej zamknąć obwód, który powinien być bardzo duży. Gdy koń już ogarnie sytuację, można zacząć zmniejszać obwód uspokajając konia głosem.
Sposób w sumie szybki, skuteczny, ale nie bez ryzyka, niestety. Jak każde łapanie konia na pastwisku.
SPOSÓB MAMY
Stosuję od momentu, gdy mama mnie go nauczyła – najpierw rozplanowała go w myślach, później wyjaśniła mi, dlaczego powinien zadziałać i co mam robić, a potem poszłyśmy we dwie i wprowadziłyśmy go w życie z dużym sukcesem. Od teraz to mój sztandarowy i najlepszy sposób łapania koniny. Wygląda tak:
Podchodzisz do konia, którego chcesz złapać spokojnie i, WAŻNE, nie patrzysz mu w oczy. Możesz gapić się pod nogi, możesz obserwować inne konie, możesz rzucać okiem na zad czy łopatkę wybrańca, ale prosto w oczy mu nie patrzysz. Nie jesteś drapieżnikiem, nie masz złych zamiarów, nie podnosisz rąk, nie machasz uwiązem. Idziesz. Masz jakieś 50% szans, że koń uzna, że nie trzeba się ewakuować i będzie stał czy pasł się dalej. Jeśli jednak przejrzy on Twoje gierki i wykona unik uciekając przed Tobą, trudno. Zrób tak jak radzi Monty Roberts – „Kiedy koń chce odejść nie odganiaj go delikatnie, pogoń go na całego”. Możesz krzyknąć, zamachnąć się uwiązem, pobiec za nim. Odganiaj chama na maksa – zmuszaj go, by biegł. Konie szybko orientują się, że jeśli stoją spokojnie – nic złego ich nie spotyka. Gdy zwiewają są poganiane, zmuszane do ucieczki, straszone. Logiczne chyba, że lepiej stać. Człowiek, który zachowuje się jak drapieżnik i zmusza je do ucieczki, staje się nagle przyjaznym i opanowanym kumplem, gdy koń nie ucieka. Metoda wygoda-niewygoda. Wygodniej jest stać niż biegać w panice. Zdziwicie się, jak szybko konie to pojmują. Nasze konie złapały tę myśl w lot. Spróbujcie z Waszymi bystrzakami.
LEPIEJ ZAPOBIEGAĆ NIŻ LECZYĆ.
Każde łapanie konia, odławianie go ze stada kumpli jest potencjalnie dość ryzykowne dla człowieka. Większość koni nie daje się łapać, bo przecież głupie nie są – zaraz się je weźmie do roboty, a lepiej się paść i drzemać pod chmurką, niż kręcić wolty z plecakiem na grzbiecie. Nawet nie mogę winić naszych cwaniaczków, że nie chcą dawać się łapać. Mimo mojego zrozumienia dla ich logiki i tak krew mnie zalewała za każdym razem, gdy przechodziłam przez płot pastwiska, a stojąca na samym końcu Sukcesja podnosiła łeb i zaczynała obserwację. Kilka kroków w jej stronę, a ta bezczelna krowa biegiem w drugą stronę. Szlag mnie trafiał. I uznałam, że w trosce o własne psychiczne zdrowie i chronienie się przed wylewem krwi do mózgu muszę tę krowę nauczyć podchodzenia do mnie na pastwisku, a nie zwiewania w drugi kąt, gdy tylko pojawię się na horyzoncie. Chodziłam sobie raz-dwa razy dziennie na pastwisko i łapałam ją sposobem mamy. Na uwiązie przyprowadzałam przed stajnię, wiązałam, czyściłam, podrzuciłam plaster marchwi w zęby i odprowadzałam ją na pastwisko. Po kilku dniach już skumała, że nie biorę jej do pracy, a na chwilę relaksu – w jej mniemaniu bezsensownego, ale przecież nie uciążliwego. Jeśli łapiesz konia tylko po to, by poszedł do roboty, to cwaniak szybko nauczy się, że nie opłaca się dać się złapać. Suz zmieniła zdanie po kilku dniach – w sumie opłacało jej dać się złapać – nikt jej nie gonił, gdy grzecznie do mnie podchodziła, za 10 minut i tak wracała się paść, a w międzyczasie jeszcze wyłapała marchew. Od czasu do czasu robię jej teraz pranie mózgu i łapię tak bez celu. Nigdy nie wie, kiedy złapanie kończy się pracą w siodle, więc nie protestuje i daje sobie zakładać kantar jak posłuszna dziewczynka. Ta sama Suz, którą kiedyś w akcie desperacji kazałam Kubie odstrzelić z paintballa, bo tak miałam dość biegania za tym latającym holendrem :)
Jak złapać konia na pastwisku?
W naszej stajni konie są wypuszczane na pastwisko już o brzasku. Całe stado leci sobie na spacer, czasami stajenny zostawia mi w boksach konie, które będą mi potrzebne na umówione lekcje czy tereny. Muszę mu to zgłosić wieczorem i podać, które dokładnie wierzchowce mają zostać i poczekać na jeźdźców. Oczywiście najczęściej zapominam o tym uprzedzić, a rano, kiedy Mirek puszcza koninę, ja jeszcze smacznie śpię. Kiedy przychodzi więc czas na jazdę muszę latać po naszych hektarach i odławiać konie, które tak naiwne nie są i wiedzą, że chcę je wziąć do pracy. Zawsze klnę w żywe kamienie uganiając się za stadem i w rezultacie, kiedy uda mi się złapać konie, to zazwyczaj nie te, które miałam w planie. Jest kilka sposobów łapania koni, a ja przez te lata wypróbowałam już chyba wszystkie. Jedne mało efektywne, inne lepsze, ale przeważnie oparte na farcie. Posłuchajcie, jak można próbować łapać swobodnie pasące się konie.
SPOSÓB NA MARCHEWKĘ
Fatalny. Nie polecam, choć wiem, że najczęściej tak właśnie jeźdźcy wybierają się na łowy. Ja zawsze robiłam to tak – udając, że wcale nie mam w planach treningu na padoku szłam sobie luzackim krokiem, chowając za plecami uwiąz i wabiąc konia smakołykiem – jabłuszkiem, marchewką, chlebkiem. Naiwnie wierzyłam, że koń nie zauważy uwiązu i kantara, akurat! One widzą wszystko, odgadują moje intencje i pilnują się, by nie zbliżyć do mnie łba. Poza tym przynosząc im żarcie z góry skazuję się na traktowanie jak podrzędny służący. Nigdy nie widziałam, by klacz-alfa znalazłszy jabłko latała z nim w zębach i wołała: „Ej, dzieciaki, patrzcie, jakie smaczne jabłuszko znalazłam. Kto chce gryza?” Konie nie dzielą się pożywieniem, a hierarchię ustala również to, kto je przed kim i kto musi czekać grzecznie na swoją kolej. Idąc na pastwisko z żarciem stawiamy się na pozycji służby dostarczającej papu; jaki koń chciałby z własnej woli iść za takim lamerem, jak my? Dodatkowo, noszenie przysmaków w miejsce, gdzie kłębi się kilka koni jest zwyczajnie niebezpieczne. Koń, którego chcemy skusić i fundujemy mu poczęstunek, może w stadnej hierarchii stać nisko. Gdy inne konie zobaczą, że lamus dostaje żarcie mogą uznać, że brak tu sprawiedliwości. Zaczną domagać się jedzenia, a gdy zbierze się ich wokół człowieka kilka sztuk może zacząć się przepychanka. Wiele lat temu musiałam salwować się ucieczką, gdy wokół mnie – dostawcy marchewek, zaczęła się kopanina i kwik. Nie czuję się bezpiecznie wśród koni z siatką żarcia. Jeśli idziesz sobie bez celu i wetkniesz któremuś farciarzowi ogryzek jedzonego właśnie jabłka między wargi, inne konie się zainteresują, ale skoro nie dysponujesz większą ilością smakołyków, machną na to ogonem. Gdy w ręku masz kilka marcheweczek, gra jest już warta świeczki i opłaca się stanąć do pokazówki, kto tu jest najważniejszy i powinien dostać gratisa. Nie polecam.
SPOSÓB NA LONŻĘ
Często kiedyś stosowany przeze mnie, dopóki nie znalazłam jeszcze lepszego. Sposób na lonżę jest szybki i skuteczny. Stosowałam go, gdy zależało mi na czasie i nie chciało mi się bawić się w psychologiczne gierki ze stadem. Wymaga on pomocy jednej osoby, choć już i sama tak łapałam ćwicząc refleks, sprint i skłony. Biorę sobie wtedy lonżę, jeden jej koniec wiążę w narożniku pastwiska, a potem staram się zagonić konia w ten właśnie kąt. Gdy wpadnie tam naiwniak i zawraca na zadzie, by zmienić kierunek, ja już lecę z lonżą i zamykam mu drogę. Zazwyczaj działa bez zarzutu – konia łatwo odegnać od siebie w wybranym kierunku; przeważnie (wiem, to słowo rzuca mrok) respektuje on lonżę i nie próbuje jej forsować, a gdy już stoi w prowizorycznej zagrodzie zmniejszam jej obszar zaciągając lonżę i w końcu podchodzę, uspokajam frajera i zakładam mu kantar. Sposób szybki, ale ma kilka wad:
Sposób w sumie szybki, skuteczny, ale nie bez ryzyka, niestety. Jak każde łapanie konia na pastwisku.
SPOSÓB MAMY
Stosuję od momentu, gdy mama mnie go nauczyła – najpierw rozplanowała go w myślach, później wyjaśniła mi, dlaczego powinien zadziałać i co mam robić, a potem poszłyśmy we dwie i wprowadziłyśmy go w życie z dużym sukcesem. Od teraz to mój sztandarowy i najlepszy sposób łapania koniny. Wygląda tak:
Podchodzisz do konia, którego chcesz złapać spokojnie i, WAŻNE, nie patrzysz mu w oczy. Możesz gapić się pod nogi, możesz obserwować inne konie, możesz rzucać okiem na zad czy łopatkę wybrańca, ale prosto w oczy mu nie patrzysz. Nie jesteś drapieżnikiem, nie masz złych zamiarów, nie podnosisz rąk, nie machasz uwiązem. Idziesz. Masz jakieś 50% szans, że koń uzna, że nie trzeba się ewakuować i będzie stał czy pasł się dalej. Jeśli jednak przejrzy on Twoje gierki i wykona unik uciekając przed Tobą, trudno. Zrób tak jak radzi Monty Roberts – „Kiedy koń chce odejść nie odganiaj go delikatnie, pogoń go na całego”. Możesz krzyknąć, zamachnąć się uwiązem, pobiec za nim. Odganiaj chama na maksa – zmuszaj go, by biegł. Konie szybko orientują się, że jeśli stoją spokojnie – nic złego ich nie spotyka. Gdy zwiewają są poganiane, zmuszane do ucieczki, straszone. Logiczne chyba, że lepiej stać. Człowiek, który zachowuje się jak drapieżnik i zmusza je do ucieczki, staje się nagle przyjaznym i opanowanym kumplem, gdy koń nie ucieka. Metoda wygoda-niewygoda. Wygodniej jest stać niż biegać w panice. Zdziwicie się, jak szybko konie to pojmują. Nasze konie złapały tę myśl w lot. Spróbujcie z Waszymi bystrzakami.
LEPIEJ ZAPOBIEGAĆ NIŻ LECZYĆ.
Każde łapanie konia, odławianie go ze stada kumpli jest potencjalnie dość ryzykowne dla człowieka. Większość koni nie daje się łapać, bo przecież głupie nie są – zaraz się je weźmie do roboty, a lepiej się paść i drzemać pod chmurką, niż kręcić wolty z plecakiem na grzbiecie. Nawet nie mogę winić naszych cwaniaczków, że nie chcą dawać się łapać. Mimo mojego zrozumienia dla ich logiki i tak krew mnie zalewała za każdym razem, gdy przechodziłam przez płot pastwiska, a stojąca na samym końcu Sukcesja podnosiła łeb i zaczynała obserwację. Kilka kroków w jej stronę, a ta bezczelna krowa biegiem w drugą stronę. Szlag mnie trafiał. I uznałam, że w trosce o własne psychiczne zdrowie i chronienie się przed wylewem krwi do mózgu muszę tę krowę nauczyć podchodzenia do mnie na pastwisku, a nie zwiewania w drugi kąt, gdy tylko pojawię się na horyzoncie. Chodziłam sobie raz-dwa razy dziennie na pastwisko i łapałam ją sposobem mamy. Na uwiązie przyprowadzałam przed stajnię, wiązałam, czyściłam, podrzuciłam plaster marchwi w zęby i odprowadzałam ją na pastwisko. Po kilku dniach już skumała, że nie biorę jej do pracy, a na chwilę relaksu – w jej mniemaniu bezsensownego, ale przecież nie uciążliwego. Jeśli łapiesz konia tylko po to, by poszedł do roboty, to cwaniak szybko nauczy się, że nie opłaca się dać się złapać. Suz zmieniła zdanie po kilku dniach – w sumie opłacało jej dać się złapać – nikt jej nie gonił, gdy grzecznie do mnie podchodziła, za 10 minut i tak wracała się paść, a w międzyczasie jeszcze wyłapała marchew. Od czasu do czasu robię jej teraz pranie mózgu i łapię tak bez celu. Nigdy nie wie, kiedy złapanie kończy się pracą w siodle, więc nie protestuje i daje sobie zakładać kantar jak posłuszna dziewczynka. Ta sama Suz, którą kiedyś w akcie desperacji kazałam Kubie odstrzelić z paintballa, bo tak miałam dość biegania za tym latającym holendrem :)
Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA