Konie uwielbiają świeżą, soczystą, zieloną trawkę. Nie gardzą też kępą wyschniętej, schwytanej w zęby przypadkiem podczas wyprawy w teren. W naturze ci roślinożercy pasą się ok. 14 godz na dobę. W zasadzie większość czasu, gdy są przytomne, gdy nie śpią i nie zabawiają się w rozmnażanie czy gry o dominację, konie jedzą trawę. Nic dziwnego, że podczas wyprawy w teren koń wyprowadzony ze stajennego boksu narażony jest na męki Tantala – widzi zieleninę tuż, tuż pod pyskiem – jak nie spróbować chrupnąć? Szczególnie teraz, wiosną konie są spragnione świeżutkiej zielonki. Jesienno-zimowe braki bardzo koniom doskwierały. A taka wczesna wiosenna trawka niesamowicie kusi. Konie nie potrafią same się dyscyplinować, uznać, że teraz czas na pracę, a za chwilę skubnę w nagrodę. Jeśli pozwolisz koniowi paść się podczas pracy pod siodłem to sam go „rozbestwiasz”. Wiem, co piszę, bo w rozbestwianiu koni jestem mistrzem!
Wszystkie moje czołowe miały i mają ten sam problem – w terenie zawsze skubią gałązki i listki. Uważam, że winę ponoszę tylko częściowo – największa odpowiedzialność spada na mamę ;) Sto lat temu mama doradziła mi, że gdy jestem w terenie na młodym, zdenerwowanym i zestresowanym koniu to mam mu pozwolić skubnąć sobie gałązkę, bo takie żucie konia odpręża i rozluźnia. To działa trochę tak, jak papieros dla palacza czy nawet guma do żucia. A ponieważ ja przykładam się sumiennie do każdej sugestii mamy, to dawałam żreć w terenie wszystkim moim koniom, bez względu na ich wiek i stopień zestresowania. W rezultacie moje czołowe zjadają pół lasu podczas wyprawy w teren, a rekordziści potrafią łapać liście nawet w galopie (Bolek). Mama, z którą wspólnie jeździmy te same konie, też pozwala na jedzenie pod siodłem, zawsze powtarzając mi jedną zasadę – może skubać, ale nie wolno mu się zatrzymać i paść z Tobą na grzbiecie. Nasze (moje i mamy) konie zawsze wracają więc z zieloną pianką na pysku. Problem jest taki, że zezwalanie na skubnięcie bardzo szybko przeradza się w „stanę i spokojnie wybiorę najlepszy kąsek, a Ty mnie tu nie popędzaj łydkami, bo urwę za duży kawał i potem mi się w wędzidło zaplącze”. Dlatego uważam, że skubnięcie może być, ale tylko sporadycznie i wyłącznie dla młodego, zestresowanego konia podczas pierwszej wyprawy w teren. Bo jeśli pozwolisz na regularne skubanie to Twój koń szybko wpadnie w nałóg i zacznie Cię ignorować przystając na popas. Pokusa zieleninki jest ogromna, a koń będzie gotów narazić się na karę. Po co się kłócić i szarpać z koniem?
Jak oduczyć konia (lub nie pozwolić mu się nauczyć) skubania trawy pod siodłem?
wprowadź jasną regułę – nie wolno jeść trawy podczas pracy pod siodłem. Nigdy. Koń nie może się paść z Tobą na grzbiecie.
ta sama zasada dotyczy prowadzenia osiodłanego konia w ręku. Nie pozwól, by szarpał Cię i ciągał od kępy trawy do następnej; nie wolno mu jeść z wędzidłem w pysku!
koń może delektować się zieleniną tylko podczas popasu – popręg poluzowany (bądź zdjęte siodło), wędzidło wyjęte z pyska. To jest czas relaksu, a nie pracy i koń może jeść.
pamiętaj, że tylko kategoryczny zakaz ma sens, bo jeśli dajesz koniowi warunkowe przyzwolenie, to cała nauka idzie na marne. Koń już sam nie wie, kiedy może, a kiedy nie. Jeśli będziesz konsekwentnie egzekwować zakaz, to koń się z nim pogodzi. Inaczej będzie bezczelnie walczył o swoje. Wiem, sprawdziłam :)
szarpanie się z koniem nie ma sensu – daj mu schylić ten łeb, ale głośno powiedz: „nie!” i stuknij palcatem po łopatce.
Dlaczego jednak, choć jestem tak mądra i świadoma jak pokazałam w punktach powyżej, moje konie i tak targają mnie po krzakach? Bo mi brak konsekwencji i dobrze o tym wiem. Konie biorą mnie na litość – zawsze mi ich żal w okresie wiosennym i tak od niechcenie pozwalam im skubnąć jakąś trawinę, udając, że nie zauważyłam. Poza tym wykorzystują mnie bezczelnie – często w terenie luzuję wodze i daję koniom szansę na wyciągnięcie łba i rozluźnienie szyi, a to kończy się koszeniem wszystkiego, co w zasięgu tej szyi jest. I nawet mi to nie przeszkadza specjalnie, ale z czasem robi się z tego spory problem – Sztorma rozpuściłam jak dziadowski bicz i teraz trzeba go granatem odrywać od krzaków. Ani łydka, ani palcat, ani krzyk – jak wybiera sobie najlepszą gałązkę, to nic mu w tej czynności nie przeszkodzi, nawet inwazja obcych. Wyobrażacie sobie pewnie, jak bardzo Wojtek mnie uwielbia za to, że mu zepsułam konia :)
Jeśli więc myślicie, że mój widok w terenie to takie piękne krajobrazy:
to rozwieję Wasze złudzenia. Najczęściej z grzbietu konia oglądam to:
I to wcale nie jest zabawne. Dlatego dobrze Wam radzę – bądźcie konsekwentni i nie dajcie się Waszym koniom wziąć na litość. Te cwaniaki zaczynają niewinnie od jednego kąska, po którym z wdzięcznością strzygą uszami, wysyłając Wam sygnał o wielkiej i nieskończonej miłości, a kończą stojąc z Wami w krzaczorach, bezczelnie rysując Wam twarze o gałęzie i ignorując Waszą wściekłość spokojnie i z gracją żują, nie zaszczycając Was nawet politowaniem.
Podjadanie trawy w terenie – czy pozwalać koniowi pod siodłem na jedzenie?
Konie uwielbiają świeżą, soczystą, zieloną trawkę. Nie gardzą też kępą wyschniętej, schwytanej w zęby przypadkiem podczas wyprawy w teren. W naturze ci roślinożercy pasą się ok. 14 godz na dobę. W zasadzie większość czasu, gdy są przytomne, gdy nie śpią i nie zabawiają się w rozmnażanie czy gry o dominację, konie jedzą trawę. Nic dziwnego, że podczas wyprawy w teren koń wyprowadzony ze stajennego boksu narażony jest na męki Tantala – widzi zieleninę tuż, tuż pod pyskiem – jak nie spróbować chrupnąć? Szczególnie teraz, wiosną konie są spragnione świeżutkiej zielonki. Jesienno-zimowe braki bardzo koniom doskwierały. A taka wczesna wiosenna trawka niesamowicie kusi. Konie nie potrafią same się dyscyplinować, uznać, że teraz czas na pracę, a za chwilę skubnę w nagrodę. Jeśli pozwolisz koniowi paść się podczas pracy pod siodłem to sam go „rozbestwiasz”. Wiem, co piszę, bo w rozbestwianiu koni jestem mistrzem!
Wszystkie moje czołowe miały i mają ten sam problem – w terenie zawsze skubią gałązki i listki. Uważam, że winę ponoszę tylko częściowo – największa odpowiedzialność spada na mamę ;) Sto lat temu mama doradziła mi, że gdy jestem w terenie na młodym, zdenerwowanym i zestresowanym koniu to mam mu pozwolić skubnąć sobie gałązkę, bo takie żucie konia odpręża i rozluźnia. To działa trochę tak, jak papieros dla palacza czy nawet guma do żucia. A ponieważ ja przykładam się sumiennie do każdej sugestii mamy, to dawałam żreć w terenie wszystkim moim koniom, bez względu na ich wiek i stopień zestresowania. W rezultacie moje czołowe zjadają pół lasu podczas wyprawy w teren, a rekordziści potrafią łapać liście nawet w galopie (Bolek). Mama, z którą wspólnie jeździmy te same konie, też pozwala na jedzenie pod siodłem, zawsze powtarzając mi jedną zasadę – może skubać, ale nie wolno mu się zatrzymać i paść z Tobą na grzbiecie. Nasze (moje i mamy) konie zawsze wracają więc z zieloną pianką na pysku. Problem jest taki, że zezwalanie na skubnięcie bardzo szybko przeradza się w „stanę i spokojnie wybiorę najlepszy kąsek, a Ty mnie tu nie popędzaj łydkami, bo urwę za duży kawał i potem mi się w wędzidło zaplącze”. Dlatego uważam, że skubnięcie może być, ale tylko sporadycznie i wyłącznie dla młodego, zestresowanego konia podczas pierwszej wyprawy w teren. Bo jeśli pozwolisz na regularne skubanie to Twój koń szybko wpadnie w nałóg i zacznie Cię ignorować przystając na popas. Pokusa zieleninki jest ogromna, a koń będzie gotów narazić się na karę. Po co się kłócić i szarpać z koniem?
Jak oduczyć konia (lub nie pozwolić mu się nauczyć) skubania trawy pod siodłem?
Dlaczego jednak, choć jestem tak mądra i świadoma jak pokazałam w punktach powyżej, moje konie i tak targają mnie po krzakach? Bo mi brak konsekwencji i dobrze o tym wiem. Konie biorą mnie na litość – zawsze mi ich żal w okresie wiosennym i tak od niechcenie pozwalam im skubnąć jakąś trawinę, udając, że nie zauważyłam. Poza tym wykorzystują mnie bezczelnie – często w terenie luzuję wodze i daję koniom szansę na wyciągnięcie łba i rozluźnienie szyi, a to kończy się koszeniem wszystkiego, co w zasięgu tej szyi jest. I nawet mi to nie przeszkadza specjalnie, ale z czasem robi się z tego spory problem – Sztorma rozpuściłam jak dziadowski bicz i teraz trzeba go granatem odrywać od krzaków. Ani łydka, ani palcat, ani krzyk – jak wybiera sobie najlepszą gałązkę, to nic mu w tej czynności nie przeszkodzi, nawet inwazja obcych. Wyobrażacie sobie pewnie, jak bardzo Wojtek mnie uwielbia za to, że mu zepsułam konia :)
Jeśli więc myślicie, że mój widok w terenie to takie piękne krajobrazy:
to rozwieję Wasze złudzenia. Najczęściej z grzbietu konia oglądam to:
I to wcale nie jest zabawne. Dlatego dobrze Wam radzę – bądźcie konsekwentni i nie dajcie się Waszym koniom wziąć na litość. Te cwaniaki zaczynają niewinnie od jednego kąska, po którym z wdzięcznością strzygą uszami, wysyłając Wam sygnał o wielkiej i nieskończonej miłości, a kończą stojąc z Wami w krzaczorach, bezczelnie rysując Wam twarze o gałęzie i ignorując Waszą wściekłość spokojnie i z gracją żują, nie zaszczycając Was nawet politowaniem.
Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA