Koń jaki jest, każdy widzi. Ten cytat z pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej autorstwa Benedykta Chmielowskiego chyba każdy z nas zna. Co ciekawe, autor opisał dokładniej inne zwierzęta i tylko koniowi poświęcił tak lapidarny wpis. Wiąże się to z faktem, że w roku wydania encyklopedii (1745r.) każdy szlachcic konia miał, a sprawdzenie jak ten diabeł wygląda było kwestią wyjrzenia przez okno – jeśli nie na swoim podwórku, to u sąsiada można było łatwo zweryfikować wygląd konia. Jak wielka musiała być popularność w naszym kraju koni i znajomość hipologiczna Polaka, skoro Chmielowski podsumował hasło „koń” tak lakonicznie! Żałuję, że czasy te minęły i możemy tylko wspominać prześwietną historię hippiki w naszej ojczyźnie.
To, jaki koń jest dokładnie, nie jest tak oczywiste. Bo każdy jest inny, prawda? Możemy wrzucać je jednak do jednego wora – gniade w jeden, siwki w drugi itd. A jak uniknąć ogólnych pomyłek i oznaczyć konia niepowtarzalnie, niezmywalnie i na zawsze? Jest na to kilka sposobów.
Najpopularniejsza jest identyfikacja elektroniczna czyli wszczepienie tzw. chipa. Czipowanie konia daje nam praktycznie 100% identyfikację koniowatego – w połączeniu z paszportem mamy już pełen obraz zwierzaka. Taka identyfikacja praktycznie eliminuje nam ryzyko kradzieży konia (co ma później złodziej z nim zrobić? Zjeść chyba, bo ani go nie sprzeda legalnie, ani do rzeźni nie odda), ogranicza też kwitnący handel kradzionymi końmi, czy nielegalny wywóz poza granice kraju. Tak w teorii i założeniu, bo słyszałam o różnych przypadkach, gdy chip z paszportem niczego nie utrudniają. No, ale tu zawodzi czynnik ludzki, brak dokładnych kontroli i uczciwości ludzkiej. Wszystko można obejść, wystarczy pokombinować, a w tym jesteśmy świetni. Lata praktyki.
W każdym razie zaczipowanie konia ma go chronić i pomóc bezbłędnie zidentyfikować. Sam czip zawiera 15-cyfrowy kod, który umieszcza się w końskim paszporcie. Nr chipa jest też wprowadzany do bazy PZHK i pozostaje w niej do końca życia konia. Chip jest niewielki – ok. 12x2mm, a sam zabieg umieszczenia go niemal bezbolesny, a w każdym razie porównywalny do zwykłego zastrzyku. Umieszcza się go na głębokości ok. 3-4cm, domięśniowo lub w więzadle karkowym, po lewej stronie końskiej szyi, mniej więcej na wysokości 4 kręgu szyjnego. O, tak pi razy drzwi tutaj:
Fot. Kasia Bardzińska # Lolek, syn Literatki, kuc.
Wstrzyknięcia dokonuje wykwalifikowany i uprawniony do tego pracownik PZHK. Używa jednorazowego, sterylnego zestawu i zabieg ten nie jest niebezpieczny czy ryzykowny dla zdrowia i życia konia. A co ważne – usunięcie czipa jest wprawdzie możliwe, ale pozostawia trwałe ślady i blizny, bo przecież trzeba by go z tego mięśnia czy więzadła wygrzebać. Jeżeli ktoś by więc taką próbę podjął, to będzie to od razu widoczne na lewej stronie szyi. Koń, przy którego czipie ktoś majstrował, staje się od razu jednostką podejrzaną, obywatelem szarej strefy.
Nasze konie są zaczipowane dla bezpieczeństwa, ale sami odczytywać czipów nie musimy, bo przecież znamy stado co do nogi. Można jednak kupić sobie taki czytnik do czipów i sprawdzać zwierzęta przy zakupie czy identyfikować w stadzie. Przydaje się w chowie tabunowym – odławiasz jednego delikwenta, a jak koni masz kilkadziesiąt i w dodatku jednej maści (np. w obrębie rasy: haflingery czy koniki polskie), a koni dobrze nie znasz, bo łażą w stanie dzikim, to trudno od razu bezbłędnie przypomnieć sobie jak delikwent ma na imię i który paszport z całej sterty jest jego. Wtedy odczytujesz nr czipa, porównujesz z paszportem i voila -witaj, Zenek! Jest wiele modeli takich czytników: na baterie, przenośne, ładowane akumulatorkami i w różnych przedziałach cenowych. Nam w sumie niepotrzebne.
Innym sposobem znakowania koni są wymrożenia. Jest to zabieg dla konia podobno bezbolesny, choć zastanawiam się, czy po kilkunastu minutach po zabiegu koń nie odczuwa jakiegoś dyskomfortu. Nawet jeśli, to chyba jednak umiarkowany i krótki. Dokładnego pojęcia nie mam, bo na sobie nie próbowałam:) Zabieg polega na dotknięciu taką…hmmm…jak to nazwać… metkownicą, która jest zamrożona w ciekłym azocie. Tak niska temperatura powoduje zniszczenie komórek produkujących barwnik i w rezultacie koniowi w miejscu dotknięcia zostaje sierść o białym umaszczeniu. Te białe włosy zostają mu do końca życia, po każdym linieniu i zmianie okrywy włosowej sierść nadal odrasta biała. Najczęściej wymraża się koniom nr paszportu – to taki zewnętrzny czip. Mrożenia na końskiej sierści wyglądają tak:
Fot. Weronika Ładak # To szyja naszej Kołysanki; znakowana była w Szwecji i stamtąd do nas przyjechała. Co do wymrażania -nie wydaje mi się, by był większy sens w mrożeniu koni siwych. Metoda ta ogranicza się więc w zasadzie do maści ciemnych.
Innym sposobem znakowania koni, dla wielu dość kontrowersyjnym, są palenia. Ponieważ zabieg jest bolesny, słyszy się głosy o całkowitym zakazie palenia koni w UE. Jednak np. Niemcy bronią swoich rasowych paleń argumentem ponad 100-letniej tradycji. Wypalanie piętn u koni kojarzy mi się głównie z obrazkami z amerykańskich westernów – kwiczące zwierzę dotykane wyjętym z ogniska żegadłem i przypalane na żywca; niemal czuje się smród palonej sierści i pieczonej szynki. Taki koń na westernie był palony znakiem właściciela, co utrudniało potem kradzież. Dziś takie wypalane piętno to najczęściej znak rasy, czasem nr stada lub właśnie osobisty znak (rodzaj logotypu) właściciela czy hodowcy. Polskie rasy też mają swoje palenia (ślązaki, małopolaki, wielkopolaki, hucuły, koniki polskie, konie zimnokrwiste, a nawet sp). Najpopularniejsze są palenia ras niemieckich – z tymi najczęściej się spotykamy i oglądamy w naszym kraju: są to hanowery, konie wesfalskie, oldenburgi (mhmm, moje ulubione) czy holsztyny. A na przykład lipicany mają w obrębie swej rasy aż sześć różnych paleń – w zależności od linii męskiej, z której koń się wywodzi (jeden z symboli należy do potomków ogiera Siglavi – czystego araba). Tradycja palenia piętn na końskiej skórze utrzymuje się mimo protestów miłośników koni. Właśnie, tradycja. To tym argumentem najczęściej broni się zwyczaju przypalania koniom mięsa. Związki hodowlane widzą wyższość palenia nad czipem – jasność i klarowność na pierwszy rzut oka, znak identyfikacyjny, który koń właściwie powinien nosić z dumą i godnością jak tarczę na rękawie szkolnego mundurka. Ja osobiście nie lubię paleń; są dla mnie po prostu szpecącą blizną. Ale inna sprawa jest taka, że na palonego konia patrzę od razu jak na arystokratę… Jakby miał swój herb rodowy, szlacheckie godło. Od 2018 r. palenie można będzie w Niemczech wykonywać tylko ze znieczuleniem. Brawo, ale dlaczego dopiero wtedy? To powinien być powszechny obowiązek już od co najmniej kilku lat wstecz. Koszt znieczulenia jest znikomy dla właściciela tak cennego zwierza, a ryzyko dla zdrowia konia związane z podaniem środka znieczulającego jest nie większe niż ryzyko samego wypalania.
Zazwyczaj piętna wypala się na lewym udzie, czasem szyi, barku czy kłodzie. U nas kilka koni ma palenia, z którymi już do nas trafiły. Spójrzcie m.in na te:
Fot. Weronika Ładak
Palenia na udzie Chilli – znak rasy hanowerskiej.
A tu piętno Talara – numer oznaczający państwową hodowlę – ten akurat 49 czyli stadninę SK Nowielice. Takie numery wypala się wszystkim źrebakom i nie oznaczają automatycznie wpisu do księgi głównej. Numer wypalany jest „na siodle” czyli grzbiecie.
Na pewno bezbolesnym, ale też nietrwałym i w zasadzie niepotrzebnym jest palenie na kopycie. Zabieg wykonywany tak jak piętna na skórze – gorące żegadło przykłada się do puszki kopytowej i wypala znak-paleń, rodzaj stempla. Najczęściej jest to numer; czasem prosty znak-logo właściciela czy hodowcy. Minusem tej metody jest jej nietrwałość – kopyto rośnie, ściera się, więc w zasadzie co pół roku trzeba zabieg powtarzać. Nie bardzo też rozumiem po co. Znaki na kopytach mnie nie rażą, ale też nigdy konia tak oznakowanego w stajni nie mieliśmy. A gdyby jakiś trafił to wkrótce znak by zszedł, a powtarzanie go nie wchodzi w grę, bo – jak wyżej – po co? Wystarczy mi, że podpisuję swoje siodło; nie mam zapędów tatuażysty co do konia, bo to nie jest rzecz, którą muszę oznaczać jako swoją, a innym wara. A właśnie- tatuaż. Konie można też się tatuować – na błonach śluzowych (najczęściej wewnętrzna strona górnej wargi). Nigdy wytatuowanego konia nie spotkałam. A może spotkałam, ale nie zauważyłam, że ma dziarę? Miejsce rzeczywiście nie rzuca się w oczy. Czy ktoś z Was zetknął się z wydziaranym koniem? Dajcie znać.
Znakowanie konia to nie tylko i wyłącznie egoistyczne podpisywanie swojej własności, traktowanie konia jak rzecz. To również zabezpieczenie przed kradzieżą, oznakowanie rasy czy arystokratyczny symbol księgi stadnej. To takie logo marki :) podczas gdy chip jest rejestracją bryki. Nie widzę w tym nic złego, dopóki nie pytany przecież o zdanie koń, nie odczuwa przy tym niepotrzebnego dyskomfortu. A co Wy sądzicie o znakowaniu koni?
Znakowanie koni – jak podpisać swojego konia?
Koń jaki jest, każdy widzi. Ten cytat z pierwszej polskiej encyklopedii powszechnej autorstwa Benedykta Chmielowskiego chyba każdy z nas zna. Co ciekawe, autor opisał dokładniej inne zwierzęta i tylko koniowi poświęcił tak lapidarny wpis. Wiąże się to z faktem, że w roku wydania encyklopedii (1745r.) każdy szlachcic konia miał, a sprawdzenie jak ten diabeł wygląda było kwestią wyjrzenia przez okno – jeśli nie na swoim podwórku, to u sąsiada można było łatwo zweryfikować wygląd konia. Jak wielka musiała być popularność w naszym kraju koni i znajomość hipologiczna Polaka, skoro Chmielowski podsumował hasło „koń” tak lakonicznie! Żałuję, że czasy te minęły i możemy tylko wspominać prześwietną historię hippiki w naszej ojczyźnie.
To, jaki koń jest dokładnie, nie jest tak oczywiste. Bo każdy jest inny, prawda? Możemy wrzucać je jednak do jednego wora – gniade w jeden, siwki w drugi itd. A jak uniknąć ogólnych pomyłek i oznaczyć konia niepowtarzalnie, niezmywalnie i na zawsze? Jest na to kilka sposobów.
Najpopularniejsza jest identyfikacja elektroniczna czyli wszczepienie tzw. chipa. Czipowanie konia daje nam praktycznie 100% identyfikację koniowatego – w połączeniu z paszportem mamy już pełen obraz zwierzaka. Taka identyfikacja praktycznie eliminuje nam ryzyko kradzieży konia (co ma później złodziej z nim zrobić? Zjeść chyba, bo ani go nie sprzeda legalnie, ani do rzeźni nie odda), ogranicza też kwitnący handel kradzionymi końmi, czy nielegalny wywóz poza granice kraju. Tak w teorii i założeniu, bo słyszałam o różnych przypadkach, gdy chip z paszportem niczego nie utrudniają. No, ale tu zawodzi czynnik ludzki, brak dokładnych kontroli i uczciwości ludzkiej. Wszystko można obejść, wystarczy pokombinować, a w tym jesteśmy świetni. Lata praktyki.
W każdym razie zaczipowanie konia ma go chronić i pomóc bezbłędnie zidentyfikować. Sam czip zawiera 15-cyfrowy kod, który umieszcza się w końskim paszporcie. Nr chipa jest też wprowadzany do bazy PZHK i pozostaje w niej do końca życia konia. Chip jest niewielki – ok. 12x2mm, a sam zabieg umieszczenia go niemal bezbolesny, a w każdym razie porównywalny do zwykłego zastrzyku. Umieszcza się go na głębokości ok. 3-4cm, domięśniowo lub w więzadle karkowym, po lewej stronie końskiej szyi, mniej więcej na wysokości 4 kręgu szyjnego. O, tak pi razy drzwi tutaj:
Fot. Kasia Bardzińska # Lolek, syn Literatki, kuc.
Wstrzyknięcia dokonuje wykwalifikowany i uprawniony do tego pracownik PZHK. Używa jednorazowego, sterylnego zestawu i zabieg ten nie jest niebezpieczny czy ryzykowny dla zdrowia i życia konia. A co ważne – usunięcie czipa jest wprawdzie możliwe, ale pozostawia trwałe ślady i blizny, bo przecież trzeba by go z tego mięśnia czy więzadła wygrzebać. Jeżeli ktoś by więc taką próbę podjął, to będzie to od razu widoczne na lewej stronie szyi. Koń, przy którego czipie ktoś majstrował, staje się od razu jednostką podejrzaną, obywatelem szarej strefy.
Nasze konie są zaczipowane dla bezpieczeństwa, ale sami odczytywać czipów nie musimy, bo przecież znamy stado co do nogi. Można jednak kupić sobie taki czytnik do czipów i sprawdzać zwierzęta przy zakupie czy identyfikować w stadzie. Przydaje się w chowie tabunowym – odławiasz jednego delikwenta, a jak koni masz kilkadziesiąt i w dodatku jednej maści (np. w obrębie rasy: haflingery czy koniki polskie), a koni dobrze nie znasz, bo łażą w stanie dzikim, to trudno od razu bezbłędnie przypomnieć sobie jak delikwent ma na imię i który paszport z całej sterty jest jego. Wtedy odczytujesz nr czipa, porównujesz z paszportem i voila -witaj, Zenek! Jest wiele modeli takich czytników: na baterie, przenośne, ładowane akumulatorkami i w różnych przedziałach cenowych. Nam w sumie niepotrzebne.
Innym sposobem znakowania koni są wymrożenia. Jest to zabieg dla konia podobno bezbolesny, choć zastanawiam się, czy po kilkunastu minutach po zabiegu koń nie odczuwa jakiegoś dyskomfortu. Nawet jeśli, to chyba jednak umiarkowany i krótki. Dokładnego pojęcia nie mam, bo na sobie nie próbowałam:) Zabieg polega na dotknięciu taką…hmmm…jak to nazwać… metkownicą, która jest zamrożona w ciekłym azocie. Tak niska temperatura powoduje zniszczenie komórek produkujących barwnik i w rezultacie koniowi w miejscu dotknięcia zostaje sierść o białym umaszczeniu. Te białe włosy zostają mu do końca życia, po każdym linieniu i zmianie okrywy włosowej sierść nadal odrasta biała. Najczęściej wymraża się koniom nr paszportu – to taki zewnętrzny czip. Mrożenia na końskiej sierści wyglądają tak:
Fot. Weronika Ładak # To szyja naszej Kołysanki; znakowana była w Szwecji i stamtąd do nas przyjechała. Co do wymrażania -nie wydaje mi się, by był większy sens w mrożeniu koni siwych. Metoda ta ogranicza się więc w zasadzie do maści ciemnych.
Innym sposobem znakowania koni, dla wielu dość kontrowersyjnym, są palenia. Ponieważ zabieg jest bolesny, słyszy się głosy o całkowitym zakazie palenia koni w UE. Jednak np. Niemcy bronią swoich rasowych paleń argumentem ponad 100-letniej tradycji. Wypalanie piętn u koni kojarzy mi się głównie z obrazkami z amerykańskich westernów – kwiczące zwierzę dotykane wyjętym z ogniska żegadłem i przypalane na żywca; niemal czuje się smród palonej sierści i pieczonej szynki. Taki koń na westernie był palony znakiem właściciela, co utrudniało potem kradzież. Dziś takie wypalane piętno to najczęściej znak rasy, czasem nr stada lub właśnie osobisty znak (rodzaj logotypu) właściciela czy hodowcy. Polskie rasy też mają swoje palenia (ślązaki, małopolaki, wielkopolaki, hucuły, koniki polskie, konie zimnokrwiste, a nawet sp). Najpopularniejsze są palenia ras niemieckich – z tymi najczęściej się spotykamy i oglądamy w naszym kraju: są to hanowery, konie wesfalskie, oldenburgi (mhmm, moje ulubione) czy holsztyny. A na przykład lipicany mają w obrębie swej rasy aż sześć różnych paleń – w zależności od linii męskiej, z której koń się wywodzi (jeden z symboli należy do potomków ogiera Siglavi – czystego araba). Tradycja palenia piętn na końskiej skórze utrzymuje się mimo protestów miłośników koni. Właśnie, tradycja. To tym argumentem najczęściej broni się zwyczaju przypalania koniom mięsa. Związki hodowlane widzą wyższość palenia nad czipem – jasność i klarowność na pierwszy rzut oka, znak identyfikacyjny, który koń właściwie powinien nosić z dumą i godnością jak tarczę na rękawie szkolnego mundurka. Ja osobiście nie lubię paleń; są dla mnie po prostu szpecącą blizną. Ale inna sprawa jest taka, że na palonego konia patrzę od razu jak na arystokratę… Jakby miał swój herb rodowy, szlacheckie godło. Od 2018 r. palenie można będzie w Niemczech wykonywać tylko ze znieczuleniem. Brawo, ale dlaczego dopiero wtedy? To powinien być powszechny obowiązek już od co najmniej kilku lat wstecz. Koszt znieczulenia jest znikomy dla właściciela tak cennego zwierza, a ryzyko dla zdrowia konia związane z podaniem środka znieczulającego jest nie większe niż ryzyko samego wypalania.
Zazwyczaj piętna wypala się na lewym udzie, czasem szyi, barku czy kłodzie. U nas kilka koni ma palenia, z którymi już do nas trafiły. Spójrzcie m.in na te:
Fot. Weronika Ładak
Palenia na udzie Chilli – znak rasy hanowerskiej.
A tu piętno Talara – numer oznaczający państwową hodowlę – ten akurat 49 czyli stadninę SK Nowielice. Takie numery wypala się wszystkim źrebakom i nie oznaczają automatycznie wpisu do księgi głównej. Numer wypalany jest „na siodle” czyli grzbiecie.
Na pewno bezbolesnym, ale też nietrwałym i w zasadzie niepotrzebnym jest palenie na kopycie. Zabieg wykonywany tak jak piętna na skórze – gorące żegadło przykłada się do puszki kopytowej i wypala znak-paleń, rodzaj stempla. Najczęściej jest to numer; czasem prosty znak-logo właściciela czy hodowcy. Minusem tej metody jest jej nietrwałość – kopyto rośnie, ściera się, więc w zasadzie co pół roku trzeba zabieg powtarzać. Nie bardzo też rozumiem po co. Znaki na kopytach mnie nie rażą, ale też nigdy konia tak oznakowanego w stajni nie mieliśmy. A gdyby jakiś trafił to wkrótce znak by zszedł, a powtarzanie go nie wchodzi w grę, bo – jak wyżej – po co? Wystarczy mi, że podpisuję swoje siodło; nie mam zapędów tatuażysty co do konia, bo to nie jest rzecz, którą muszę oznaczać jako swoją, a innym wara. A właśnie- tatuaż. Konie można też się tatuować – na błonach śluzowych (najczęściej wewnętrzna strona górnej wargi). Nigdy wytatuowanego konia nie spotkałam. A może spotkałam, ale nie zauważyłam, że ma dziarę? Miejsce rzeczywiście nie rzuca się w oczy. Czy ktoś z Was zetknął się z wydziaranym koniem? Dajcie znać.
Znakowanie konia to nie tylko i wyłącznie egoistyczne podpisywanie swojej własności, traktowanie konia jak rzecz. To również zabezpieczenie przed kradzieżą, oznakowanie rasy czy arystokratyczny symbol księgi stadnej. To takie logo marki :) podczas gdy chip jest rejestracją bryki. Nie widzę w tym nic złego, dopóki nie pytany przecież o zdanie koń, nie odczuwa przy tym niepotrzebnego dyskomfortu. A co Wy sądzicie o znakowaniu koni?
Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY