Stajnie z zadartym nosem
Zdarza mi się trafiać do stajni, w których panuje taka atmosfera, że skutecznie odrzuca mnie od chęci dalszego uczestnictwa w jej życiu. Czy naprawdę tak trudno znaleźć stajnię, w której poczujemy się jak w domu? A może to właśnie my, gdy poczujemy się jak u siebie tworzymy ten nadęty patos zarozumialstwa i wyższości?
Nie tak dawno przy okazji obsługi ślubu trafiliśmy do innej stajni. Stajnia ta nie dysponowała swoim zaprzęgiem, a ponieważ ślub odbywał się na terenie ośrodka będącego w pobliżu zdecydowaliśmy, że przewieziemy naszą dorożkę i konia do tej stajni i tam zaprzęgniemy, przygotujemy i wyruszymy w dalszą drogę. Właściciela stajni znamy, telefonicznie uzgodniliśmy szczegóły i w oznaczonym dniu podjechaliśmy lawetą z bryczką i bukmanką. W stajni czekało już na nas kilka dziewcząt, które jeżdżą tam regularnie i w związku z tym czują się gospodarzami na własnej ziemi. Od momentu, gdy zaparkowaliśmy, poprzez wyprowadzenie konia z przyczepy, czyszczenie, pojenie, zaprzęganie aż do finałowego odjazdu z bryczką byliśmy więc częstowani mądrościami i radami. Wszystkie te komentarze nie były w zasadzie kierowane do nas bezpośrednio, ot luźne wypowiedzi, przypadkiem rzucane w przestrzeń: „Nawet ogona nie rozczesali”, „Może się boją podejść z tyłu, ten ogier taki elektryczny”, „To nie ogier, przecież to wałach, widać od razu”, „Ty, jakie wędzidło, to munsztuk?” , „No jasne, nie radzą sobie na zwykłym”, „Tak to jest jak ktoś nie ma doświadczenia”. Mój mąż uśmiechał się sam do siebie, a ja w ogóle nie mogłam się dopatrzeć nic humorystycznego w tym dziwnym zainteresowaniu i odgrywaniu ról lepszych koniarzy, bardziej doświadczonych jeźdźców, profesjonalnych trenerów i specjalistów. Uświadomiłam sobie, że to samo dzieje się w naszej stajni – gdy pojawia się ktoś nowy rzesza naszych jeźdźców z zadartym nosem odgrywa rolę koniarzy, którzy zęby zjedli na tej całej zabawie i posiadają pełną i kompletną wiedzę na temat hippiki. Im słabszy jeździec z naszej szkółki tym bardziej doświadczony w odgrywaniu najlepiej zorientowanego szefa stajni.
Za czasów liceum i później, gdy byłam już na studiach nie mogłam jakoś znaleźć stajni, w której czułabym się dobrze. W każdej do jakiej trafiałam było już grono starych wyjadaczy, którzy objaśniali mi wszystko z zarozumiałą wyższością. A przecież całkiem niedawno sami byli początkujący… Skąd bierze się ta chęć wywyższenia, pokazania innym jacy to z nas specjaliści i jak niewiele w porównaniu z nami znaczą? Nie chcę być niesprawiedliwa i przyznam, że być może w początkowych latach mojej jazdy konnej również pokrywałam swoją niewiedzę pewnością siebie. Ale zarozumiała nigdy nie byłam, bez względu na to czy miałam do tego powody czy nie. I właśnie po tym dziś poznaję ludzi doświadczonych, dobrych jeźdźców i znawców koni – po ich skromności. Obserwując wielu trenerów nauczyłam się jednego – im mniejsza wiedza, tym trudniejszy, bardziej skomplikowany i niezrozumiały żargon instruktora. Dobry nauczyciel nie będzie tłumaczył uczniowi: „Otwórz stawy biodrowe w galopie”, „Jedź bardziej z krzyża” i tym podobne cuda wianki, które owszem, w książkach szkoleniowców się pojawiają, ale wraz z opisem znaczenia i obszernym wyjaśnieniem techniki. Dobry instruktor uczy jeźdźca przemawiając w zrozumiałym dla niego języku, nie gra roli encyklopedii hippicznej, bo nie musi. On jest encyklopedią, więc nie popisuje się znajomością haseł lecz wyjaśnia definicję. Wie, co potrafi i nie musi nikomu nic udowadniać. Często gdy prowadzę naukę jazdy na lonży cały okólnik otacza grono „znawców”, którzy uzupełniają moje wypowiedzi swoimi komentarzami, uwagami, światłymi radami. Na ogół nie reaguję, czasem tylko zbijając jakąś kolosalną głupotę krótkim argumentem. W dyskusje nie wdaję się nigdy. I chociaż uprawnienia instruktorskie posiadam, to nie wyobrażam sobie, bym obserwując lekcję innego trenera miała go poprawiać, dyskutować czy udzielać rad. A te rady, które najczęściej padają podczas moich zajęć pochodzą od osób, które jeżdżą krótko, jeździły sto lat temu na oklep na kobyle dziadka lub nie jeżdżą w ogóle, ale znawcami tematu oczywiście są.
Kto odwiedza różne stajnie, ten doskonale wie i przyzna mi rację, że stali bywalcy i klienci stajni często skutecznie psują atmosferę, jaka tam panuje. Zaczyna się konkurs na najlepszego jeźdźca, najbardziej doświadczonego znawcę końskiej psychiki, posiadacza najpiękniejszego czapraka i najdroższych bryczesów. A komentarzy i niechcianych wcale objaśnień własnej techniki już nie sposób uniknąć. Gdziekolwiek staniesz obok konia zaraz znajdzie się ktoś, kto uzna za stosowne skomentować sposób w jaki stoisz ty, twój koń i piąty włos w jego ogonie. Bo tacy koniarze najchętniej udzielają rad, o które nie prosisz. A gdy już uznasz, że z problemem nie poradzisz sobie sam i zwrócisz się z pomoc do kogoś z dłuższym stażem w tej stajni, to możesz być niemal pewien, że zostaniesz potraktowany z wyższością, a udzielona Ci rada nie wniesie nic sensownego w twoje pojęcie o jeździe konnej. Uwielbiam tych wszystkich znawców! Kocham to, w jaki sposób z poważną miną pouczają mnie o rzeczach oczywistych, a najbardziej lubię, gdy ze śmiertelną powagą meldują mi, co niedobrego dzieje się w naszej stajni, po czym pęknięte kopyto Nefryta okazuje się być po prostu strzałką, dziwna narośl na nodze Lindy to kasztan, a ból kręgosłupa u Czubajki, która aż się wzdryga podczas szczotkowania, nie jest spowodowany chronicznym uszkodzeniem kręgów, a po prostu reakcją na czesanie drucianą szczotką, którą zazwyczaj myjemy poidła.
Równie wesoło jest, gdy kupujesz lub sprzedajesz konia. Zawsze masz do czynienia ze znawcą, który wywiedzie ci rodowód konia aż do ery mezozoicznej, a fakt, że na pra-pra-pradziadku przyrodniego brata ciotki szwagra tego konia siedział Napoleon powinien zrekompensować ci to, że koń jest kulawy. Co daje nam zadzieranie nosa i odgrywanie roli profesjonalnego znawcy tematu? Czy sami wierzymy w to, jak wspaniali jesteśmy?
Atmosferę w stajni budują ludzie, nie konie. Co mi z tego, że stajnia dysponuje pięknymi rumakami, ułożonymi pod siodłem jak marzenie, jeśli korzystając z jazd muszę przy okazji stykać się z zarozumiałymi i niesympatycznymi klientami, którzy zawsze mają wiele do powiedzenia, a przeważnie nic do przekazania. O ile łatwiej i przyjemniej byłoby spędzać czas w stajni w przyjaznej atmosferze, wśród wspólnego śmiechu i żartów. To, jak czujemy się w stajni, z której usług korzystamy zależy również od nas samych. Jeśli będziemy życzliwie witać nowych adeptów, to zachęcimy do hippiki kolejnych entuzjastów. Tymczasem zadarte w górę nosy zarozumialców skutecznie leczą z pasji początkujących chętnych. W jakim celu mam swój wolny czas spędzać w towarzystwie ludzi, wśród których czuję się gorsza i słabsza? Dlaczego mam udowadniać innym do czego się nadaję, co potrafię i czego się nie boję? A nie lepiej pośmiać się razem z upadków, móc liczyć na życzliwą pomoc i wsparcie przyjaciół? I przestać wreszcie niezdrowo rywalizować, a zacząć świetnie się bawić? Bo jazda konna to sport ludzi otwartych, kochających zwierzęta, przyjaznych i miłych, a nie elitarna dyscyplina szlachty z zadartym w niebo nosem!
Fot. czubajka.pl # Kuba i Czubajka
Olametnerv
29 lipca 2013 @ 16:59
Aniu świetny blog i świetne wpisy! Tak bardzo stęskniłam się za tą stajnią i Wami! Było i jest to miejsce gdzie czuje sie jak w domu,a Was traktuje jak rodzine! Trzymaj tak dalej świetnie piszesz! Buziaki!
Maja
29 lipca 2013 @ 17:53
Pani Aniu, z ogromnym zaciekawieniem czytam Pani bloga. Każdy nowy wpis wnosi coś pożytecznego do mojej jako takiej wiedzy o koniach i skłania mnie do przemyśleń nad własnym zachowaniem wobec nich. Jestem Pani niezmiernie wdzięczna, że poprzez ich czytanie mogę choć na chwilę przenieść się w świat, w którym niestety dane jest mi przebywać tylko kilkanaście dni w wakacje. Pozdrawiam serdecznie :)
Basia
29 lipca 2013 @ 18:13
Mnie to w żadnej nie chcą xd a Pani przepowiada przyszłość, znów jestem w innej stajni, choć z własnej decyzji
A ten artykuł mam już w teczce ;D
Weronika
29 lipca 2013 @ 20:39
Ja właśnie z powodu poruszonego problemu często zmieniałam stajnie. W tej w której teraz jestem czuję się lepiej, ale myślę że nigdzie indziej nie będzie mi się lepiej jeździło niż w Przewłoce ;) Kolejny świetny wpis :D Czekam na następny :)
Majka
21 września 2013 @ 17:43
Wpis świetny, czytam powoli wszystkie, ale tutaj chcę zostawić swój komentarz.
Mam szczęście, po wielu latach przerwy trafiłam do stajni, gdzie atmosfera jest po prostu taka swojska, domowa. Nikt nosa nie zadziera, każdy każdemu pomaga, wiek nie ma znaczenia – co nie znaczy, że starsze osoby nie są szanowane. Wspólnie się śmiejemy, przeżywamy różne sprawy – nie chce się stamtąd wracać do domu, chociaż trzeba :) Każdemu życzę takiej stajni, bo to szalenie ważne :) Pozdrawiam i idę czytać Pani wpisy dalej :)
Ania
21 września 2013 @ 22:59
Majka, dzięki:) Miłej lektury. I gratuluję stajni – trzeba przyznać, że czasem trzeba się naszukać. Koniarze potrafią być wredni:)
Patrycja
15 grudnia 2014 @ 14:36
Mam takie pytanie. Co Pani myśli o filmie „Droga konia”? https://www.youtube.com/watch?v=acDq9upvpO4
Jest tam powiedziane o wędzidle, złym wpływie jazdy na kręgosłup konia. Już sama nie wiem co o tym myśleć :(
Magda
15 grudnia 2014 @ 14:48
a jak wkurzające jest to, że moja koleżanka non stop pokazuje mi jakieś filmiki z tytułem „Uważasz że jazda konna jest łatwa?” Jest tam pełno filmików, opisy w stylu „wystarczy jeden błąd i nie żyjesz”. Ehhh, ten świat chyba schodzi na psy -.-
Aga
7 marca 2015 @ 12:34
jak zwykle doskonałe spostrzeżenia
to dopiero trzeci wpis pani Ani ,który mam przyjemność czytać i jak dwa poprzednie trafia w sedno zagadnienia
tak,po skromności poznać można prawdziwego fachowca w KAŻDEJ dziedzinie!
otoczka snobizmu i zadartego nosa towarzyszy wielu stajniom,tzn ich bywalcom
ja mam przyjemność jeździć (po 21 letniej przerwie) pod okiem pani Elżbiety-właścicielki stadniny koni w Białogórze:)
teraz wyraźnie widzę,jakie mam szczęście!
Chryzantema
1 lipca 2016 @ 11:51
Ja się właśnie z takiego, powodu wyniosłam z jednej stajni. W aktualnej, żyje mi się dobrze. Często opowiadamy sobie śmieszne historie, dajemy rady. Ale nigdy nie czułam się gorsza.
Ba, często przychodzą osoby na jazdy początkujące, dużo pytają. Uwielbiam to, kiedy potrafię odpowiedzieć, najlepiej jeszcze z historią z życia wziętą, z takim problemem.
Przyznaje że chwale się swoją małą wiedzą, uwielbiam odpowiadać, doradzić, albo wymieniać poglądy i doświadczenia. Jednak nigdy, nie czułam że się wywyższam, odpowiadam jak ktoś się mnie o coś zapyta. A nie, po to by komuś dopiec.
MONIKA
19 października 2016 @ 12:37
Cześć Aniu, jestem u Ciebie drugi raz i przyznam że bardzo TU miło i sympatycznie :) Moja działalność polega na odwiedzaniu stajni i robieniu reklamowych sesji zdjęciowych z końmi. Przyznam że zaintrygował mnie Twój tekst. Zgadzam się z nim w 100% a najbardziej ze stwierdzeniem – „Atmosferę w stajni budują ludzie, nie konie.” Zwracam tu szczególną uwagę na podejście właścicieli stajni do klientów – bo oni też odgrywają bardzo znaczącą rolę. Często myślą, że sam fakt bycia właścicielem sprawia, że są „fajni i ważni” a niekoniecznie tak jest. Zrozumiałam,jak ważne jest podejście do ludzi w tej profesji. Od tego zależy czy stajnia będzie przyciągać czy odpychać. Uważam,że prowadzenie stajni to nie tylko biznes, ale wielka próba budowania relacji z innymi LUDŹMI. Pozdrawiam Cię cieplutko MM :)
lalalala
4 września 2018 @ 13:59
Podpisuje się pod tym rękami i nogami. Dzięki takiej właśnie „instruktorce” i reszcie idiotów skutecznie zraziłam się do tego sportu. Byłam wtedy jeszcze małolata i bałam się odezwać by odpierać takie ataki. Było to z 15 lat temu i do tej pory nigdy nie spotkałam tak wrednej, chamskiej i antypatycznej baby jaka jest pani Ewa P. :) Całe te towarzystwo jest poprostu okropne i był tam tylko jeden normalny facet ale niestety rzadko prowadził jazdy. I tak to z wielkiej pasji i zapału poprostu przestałam się tym interesować bo ile można bylo słuchać że nic sie nie potrafi, że nigdy sie nie nauczy, ze wszystko się robi źle.