Drobny poradnik prezentowy
Coraz bliżej święta. Bosh, jak sztampowo brzmi to zdanie. Kto się jeszcze nie zniechęcił do tego wpisu po takim wstępie ma szanse przebrnąć przez bardzo ogólnikowy poradnik prezentowy. Jeśli jeszcze nie skomponowaliście listu do Mikołaja to lepiej się streszczajcie – Mikołaj może i zdąży ogarnąć i kupić, ale kurier może mieć problem z dowozem (w grudniu renifery i tak są przeciążone, a do tego słyszałam że Rudolf ma problem alkoholowy, co widać po jego przepitym nosie). Może też zechcecie dyskretnie podrzucić ten tekst swoim bliskim, by to oni dokonali zamówienia u Mikołaja dla Was. W każdym razem lepiej się streszczajcie, bo czas leci, a Święta, serio, coraz bliżej.
Prezent dla koniary to tak naprawdę super prosta sprawa. Ucieszy się ze wszystkiego, co ma motyw koński. Co nie oznacza oczywiście worka obornika. Koniary lubią zaznaczać swoją pasję, bo najzwyczajniej w świecie są z niej dumne – przecież przyjaźnią się i radzą sobie ze zwierzęciem, które może roznieść na kopytach dorosłego faceta. Można się takim hobby pochwalić. I żeby nie brzmieć zbyt dosłownie, koniary podkreślają swoje zamiłowanie drobiazgami – torebką z końskim wizerunkiem, breloczkiem w kształcie wędzidła przyczepionym do kluczy, magnesem na lodówce. To tanie drobiazgi, ale cieszą. A gwiazdkowy prezent może też być bardziej elegancki – raz w roku można się szarpnąć :) Ja polecam dla każdej miłośniczki hippiki biżuterię jeździecką z pracowni Kamila Wróbla. To prezent z klasą – piękne wzory, dobre próby srebra, solidne wykonanie. Nie ma kobiety, które obejrzawszy wzory p. Wróbla nie zachwyci się i nie zapragnie takiej ozdoby. Zresztą, dla koniarza też można tam coś wybrać – mój Kuba został którejś gwiazdki szczęśliwym posiadaczem klamry do paska w kształcie dwóch końskich łbów. Co dwie głowy to nie jedna. A ponieważ pasek jest w jego garderobie nieodzowny, bo z szelek wyrósł w przedszkolu, ale z opadających z tyłka spodni już nie, to klamra jest użytkowana na okrągło i codziennie cieszy go tak samo. Ja sama mam rzemykową bransoletkę, kilka par kolczyków (stanowczo za wiele, jak na osobę, która kolczyków w zasadzie nie nosi), wisiorki, pierścionki (a najwygodniej mi tylko w obrączce) i ze dwie broszki. I wcale mi nie za wiele! Bo ta biżuteria jest tak piękna, że cieszy mnie nawet, gdy nie leży bezpośrednio na mnie:) Polecam przejrzeć ofertę Pracowni Biżuterii Jeździeckiej – nie uda się nie wybrać nic dla siebie. Dziewczyny – podrzućcie link Waszym facetom, a gwarantuję, że Gwiazdkę będziecie miały udaną.
Ja sama uwielbiam też dostawać prezenty z księgarni. Jakiś czas temu polecałam Wam na fejsie Wydawnictwo Galaktyka. Mają w swojej ofercie naprawdę dobre książki hippiczne. Rzetelne, ciekawe opracowania, sporo nowości i nowatorskiego podejścia do treningu zarówno konia jak i jeźdźca. Jako mól książkowy mam już wszystko, co oferują plus kilka pozycji z działu weterynaryjnego. Profesjonalna lektura, którą przyswaja się lekko i przyjemnie. Nie wiem, kto u nich decyduje, co wydać, ale chylę czoła – człowiek ten jeszcze ani razu nie zainwestował w bubel. Nie zawiodłam się nigdy, a ponieważ moja domowa biblioteczka pęka w szwach to nie udało mi się przecież uniknąć zakupów wydań książek hippicznych o zerowej wręcz wartości. Czasem naprawdę pięknie wydane są zwyczajne śmieci, którymi powinno się palić w piecu. Galaktyka poleca dobre książki, nie do pieca, nie na makulaturę i nie do podłożenia pod nogę stołu, który się chwieje. Do przeczytania ze świadomością, że nie marnujesz czasu. A to się liczy.
Oprócz Galaktyki polecam Wam też trzy książki tego samego, genialnego człowieka w Wydawnictwie Tartak Wyrazów. Taki trzypak pod choinką i macie zapewnione miłe chwile w świątecznej przerwie -zwinięci w kłębek w wygodnym fotelu i obłożeni mandarynkami i piernikami możecie uczyć się od Jakuba Gołąb co to znaczy humanitarne podejście i porozumienie. Mój przepis na idealny wypoczynek. Bardzo czynny wypoczynek, mimo tych pierników, bo ta lektura świetnie gimnastykuje mózg.
Skoro i tak bardzo prywatnie podchodzę do Poradnika Prezentowego i polecam Wam to, co sama lubię to pozwólcie na kolejną prywatę – szkolenia i kursy JNBT. Nie mają oni oferty gwiazdkowej, ani nawet prezentowej, ale to można samemu załatwić – przygotujcie własnoręcznie kupon dla bliskiego sobie koniarza i wpiszcie tam swoją deklarację pokrycia kosztów takiego szkolenia. Taki pomysłowy kupon własnej roboty to wielka radość dla koniarza – ciekawy kurs, przyjazna atmosfera i ilość wiedzy trzepiąca każdego koniarza po łepetynie. Uwielbiam! Kurs dla uczestnika z koniem może być sporym kosztem, w który naprawdę polecam zainwestować, bo to dobrze wydane pieniądze. Można jednak brać udział w takim szkoleniu również jako tzw. słuchacz – za niewielkie pieniądze macie możliwość słuchania wykładów i obserwowania pracy z końmi, a kopary opadną Wam do ziemi. Gwarantuję! Kursy odbywają się w całej Polsce, wystarczy poszukać i na pewno znajdziecie coś w pobliżu Waszych siedlisk. Moja nora w Ustce wymaga ode mnie najwyżej 100km wycieczki. Phi!
Kto po moim Drobnym Poradniku Prezentowym spodziewał się gotowej listy ze sklepu internetowego, tego przepraszam – żaden sklep hippiczny nie dał mi zniżek, które mogłabym Wam zaproponować, więc nie chciało mi się zagłębiać w ich przepastne oferty. Polecam Wam dziś to, co sama lubię, sprawdziłam, co mnie zawsze cieszy i co warto polecić bez żenady. A Wy pamiętajcie jedno – prezent dla koniarza to bardzo prosta sprawa, bo jako istoty całkowicie niesamolubne koniarze uwielbiają prezenty, które tak naprawdę nie są przeznaczone dla nich, a dla koni. Droga do serca koniarza prowadzi przez jego konia. Wiem z doświadczenia, bo gdy ktoś pochwali mojego konia to czuję się dumna, jakby chwalił moje dziecko. A kto skrytykuje konia mojego szwagra Wojtka w jego obecności może się dowiedzieć, że zęby trzy razy nie rosną. Wojtek prędzej pozwoli, by jakiś klient obraził mnie niż zauważył wadę w Królowej Horpynie. Tak działa serce koniarza. Kupcie koniarzowi coś dla jego konia (czaprak, podkładkę, ogłowie, szampon do ogona itp.), a macie uśmiech na twarzy dumnego właściciela. Koniarz i jego koń to jedno – pod choinkę możesz wrzucić dropsy jabłkowe, a zadowolony koniarz poleci z nimi zaraz do stajni. I pewnie natknie się na swojego konia, który ludzkim głosem o północy obrabia swojemu właścicielowi tyłek. Tak, ta miłość jest jednostronna, wbrew temu, w co chcemy wierzyć. Ale o tym, jak konie widzą miłość w stadzie, jeszcze będę pisać. Na razie żyjcie złudzeniami w ten piękny, świąteczny czas.
A mój najpiękniejszy prezent gwiazdkowy do tej pory? Co roku, odkąd poznałam Kubę, dostawałam od niego hippiczne prezenty – elementy stroju jeździeckiego, sprzęt, biżuterię Kamila Wróbla, tony książek i opracowań jeździeckich, szkolenia, kursy itd. Pamiętam, że najbardziej ucieszyło mnie własne siodło – to było w czasach, gdy studiowałam, nie stać mnie było na to wymarzone, porządne. I był to prezent, o jakim wtedy marzyłam, a na który absolutnie nie było mnie stać. Epic.
A teraz, jeśli czytasz mojego bloga wierny mężu to informuję, że mam już wszystko. Dałeś mi nawet dwóch luzaków (jeden wciąż w drodze, ale spodziewam się go każdego dnia), więc jeździecka passa trwa. Nie pomogę Ci w wyborze prezentu. Wiem, że i tak sobie świetnie poradzisz. Bardzo dyskretnie i podprogowo prześlę Ci tylko ten subtelny i niemal niezauważalny przekaz – KUP MI KONIA. TEGO NIGDY ZA WIELE.
Te biedne konie…
Fot. Kuba Lipczyński # nasze stado
Natknęłam się na fejsie na narzekania małoletnich dotyczące naszej stajni. I choć z głupotą ciężko walczyć to widać sama jestem głupia, bo znów tę walkę podejmuję. Nie rozumiem, po co dodają mnie do znajomych dzieciaki, które później oczerniają naszą stajnię, najwyraźniej nieświadome faktu, że ja to, chcąc nie chcąc, czytam. Zazwyczaj wywalam z obserwowanych tych, którzy spamują mi tablicę swoimi sweet selfie i głębokimi przemyśleniami w stylu Coelho. Trochę jednak przez to sito się przedostaje i potem mogę sobie do porannej kawki poczytać, jak fejsowicze ubolewają nad naszymi biednymi konisiami, które, o zgrozo, siedzą na dworze, a pada deszcz!!! Słuchajcie! Jeśli chcecie się litować nad jakością życia naszych koni, to zacznijcie od wyrażenia im swojego współczucia z powodu tego, że Was muszą na swym grzbiecie nosić. Bo ja na ich miejscu zwalałabym wszystkich po kolei.
Pisałam już o nieświadomości ludzkiej i wynikających z niej absurdach w tym wpisie – Nie dajmy się zwariować! , który ukazał się również jako artykuł w zeszłorocznych „Koniach i Rumakach”. Polecam odświeżyć sobie ten tekst, bo okazuje się ponadczasowy i zawsze aktualny. Niestety. Chyba nie da rady nasycić nim ogółu, choć chętnie zapodawałabym taką wiedzę w pigułkach do śniadania obowiązkowo dla każdego, kto zbliża się do koni i stajni. Albo może w postaci oprysku z helikoptera na jakiś większy obszar…
Dziś przeczytałam na fejsie gorzkie żale dziewczyn, które litują się nad naszą Agatą, kucem szetlandzkim. Ta biedna, ciemiężona przez okrutnych Lipczyńskich kobyłka chodzi sobie po całym ośrodku i marznie. Zamiast stać zamknięta w boksie w otulinie z waty, ta nędzarka łazi swobodnie i nie ma gdzie się podziać. Nie mogę tego negować, bo to szczera prawda. Nasza Agatka, z racji swoich rozmiarów traktowana przez nas niemal jak Kamora (owczarek niemiecki) jest puszczana luzem i łazi gdzie ją te małe kopytka poniosą. Tak jest od niemal 20 lat. W swoich codziennych spacerach Agata odwiedza padoki, na których pasie się reszta stada (przechodzi swobodnie pod ogrodzeniami), wpada na plotki do lonżownika, gdzie wietrzy sobie zadek nasz ogier, regularnie melduje się pod kuchennym oknem, gdzie wyszukuje szare renety pod jabłonką. Latem wędruje na dalsze pastwiska za rowem i kosi trawkę z hucułami i haflingerami. A teraz, gdy pogoda w kratkę, Agata woli nie zapuszczać się tak daleko od stajni (tym bardziej, że i stada hucułów już się tam teraz nie wypasa) i kręci się w pobliżu. W każdej chwili może się zameldować w stajni, a większość nocy (choć nie wszystkie!) z wyboru spędza pod dachem. Staje sobie w korytarzu stajni, wyjada owies z wiadra i raczy się sianem z wtoczonej na korytarz beli. Ta bela leży na samym końcu i jest stale dostępna. Nie wiem, czym ten korytarz różni się od boksu, ale dziś dowiedziałam się z fejsa, że różnica jest zasadnicza i kolosalna. Otóż biedne zwierzę stoi tam zupełnie samo! Yyyyy… korytarz oddziela dwa pasy boksów, w każdym z boksów stoi koń. Myślę, że Agata wygrała w ten sposób najlepszy los na loterii – jej „boks” jest największy, sąsiaduje ze wszystkimi innymi i jest otwierany codziennie o 5 rano. Nie podejrzewam, by cierpiała na samotność lub by męczyły ją w tym strasznym osamotnieniu korytarzowym jakieś koszmary nocne. W otoczeniu ponad dziesiątki dużych koni, w tym muskularnego ogiera, Agata może nie obawiać się masakry piłą mechaniczną i spać słodko wtulona futerkiem w belę siana. A propos futerka – to że nam obrosła na tym chłodzie jak mały niedźwiadek też jest uważane za objaw naszego zaniedbania. Prawdopodobnie powinniśmy poprawić jej image goląc ją na zero i zostawiając tylko logo stajni na zadzie. Gdyby wyglądała elegancko jak sportowiec z Cavaliady, a nie jak karakuł to może nikt by się nas nie czepiał…
Zastanawiające jest to, że większość tych ubolewań wylewa na fejsa osoba, którą pięć tygodni temu złapałam, gdy biegała z Agatą na uwiązie i zmuszała naszą staruszkę do galopu i skoków nad leżącym drągiem. Na co posiwiałemu, staremu kucowi ten dziwny trening? Jak można przyjść na czyjąś posesję, bez pytania zapiąć na smycz zwierzę i ganiać je dla własnej fantazji? Jakoś nie przypominam sobie, bym wchodziła ludziom na podwórka, zapinała ich psy w uprząż i kazała im ciągnąć wózki z moimi zakupami z Biedronki. Zero empatii, zrozumienia, współczucia. Te, które najgłośniej krzyczą w obronie naszych „zaniedbanych” koni, to te same, które lonżują je bez powodu i pytania o zgodę, zaplatają im dredy na grzywach, z których potem nożyczkami musimy wycinać gumki-recepturki, zapominają o wyczyszczeniu spoconych grzbietów po jeździe. I nie przeszkadza im, że szarpią konia za pysk czy używają palcata by pokryć własną nieudolność. To jest w porządku. Ale gdy koń stoi na dworze w deszcz to jest już pewna śmierć zwierzęcia i cierpienie ponad miarę. Uwierzcie, on woli stać na swobodzie w deszczu niż w pełnym słońcu ćwiczyć z Wami zagalopowanie na padoku.
Gdyby to chodziło tylko o komentarze dzieciaków, małoletnich ekspertów, głupiutkich i nieświadomych dziewczynek z Hello Kitty na plecakach. Gorzej, że temat zdają się podejmować starsze dziewczyny, które uważam (dobra, uważałam) za rozsądne. A tu taka panienka pisze: „Widziałam, że Agata nie ma swojego miejsca. Pracowała całe życie, a teraz nie ma gdzie się położyć”. Nasza Agata może się kłaść, gdzie chce. Fakt, nie ma podpisanej miejscówy, żadna umowa dożywotniego najmu nie wiąże jej z konkretnym boksem. Ale przeznaczony dla szetlandów boks w małej stajni jest dostępny. Agata dzieli go z Kacprem i żadnych uwag nie zgłaszała naszemu stajennemu. Poza jedną – woli łazić swobodnie niż stać nieruchomo w boksie i chuchać Kacprowi w zad. Więc oba kuce mają zapewnioną swobodę, jak również możliwość powrotu pod dach w każdej chwili. Ich boks zazwyczaj jest zamknięty, bo otwarte drzwi mogłyby stać się przyczyną jakiegoś wypadku (któryś koń mógłby się zranić, zahaczyć – przerabialiśmy już taki scenariusz), ale jak długo przyszłoby im stać na korytarzu i czekać na stajennego Mirka, który przy karmieniu wpuściłby oba konie? Dziwne, że jednak tej opcji nie wybierają i nawet na karmienie meldują się nie przy zamkniętym boksie, a w otwartym korytarzu, który zapewnia im stałą wolność. Założę się, że cała reszta dużych koni z naszego stada jest zielona z zazdrości, bo oddałaby dzienną dawkę owsa za możliwość uzyskania takiej wolności. Konie są zwierzętami przestrzeni, a siedzenie w zamkniętych boksach, nawet przy kiepskiej pogodzie, wcale nie sprawia, że zacierają kopyta z radości, że mają dach nad głową. Wolałyby pod tym dachem siedzieć w własnego wyboru, a nie z musu. Dlatego też aktualnie Kuba buduje stajnię otwartą połączoną z dostępnym non-stop wybiegiem dla części koni. Tych, które najbardziej cierpią przez stajenny karcer – znerwicowanych narowami lub nieszczęśliwych z powodu problemów oddechowych. Gdyby leżało to w naszych możliwościach to całe stado dostałoby taką wolność jak Agata. Jestem pewna, że wyszłoby to tylko koninie na zdrowie.
Zamiast współczuć koniom, które tego nie potrzebują, lepiej zająć się realną pomocą dla tych, które jej rzeczywiście wymagają. Nie ma sensu bić na alarm, bo koń jest szczęśliwy i brudny. Walczcie, gdy widzicie, że koń choć jest zadbany z wyglądu, to nieszczęśliwy w środku, w końskim sercu – przez nieodpowiedni trening, niezgodne z jego naturą warunki bytowania, pracę ponad możliwości, hodowlę ponad siły organizmu. Tu warto interweniować. A od puszystej Agaty, która grzebie nogą w psiej misce wara – jak dostanie kataru, to się nią zajmiemy. Spokojnie. Ma już 20 lat, a nie chorowała nam ani razu. W odróżnieniu od tych wychuchanych Raszdich i smarowanych miodem Czubajek – odporność spada im z każdym rokiem. I nie pomaga im to, że odstawiacie je spocone do boksów po jeździe, nie raczywszy nawet obsuszyć boków słomą.
Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI