Nowy luzak w rodzinie
Fot. Staś i Linda, 2011
Znowu na blogu dłuuuga przerwa była… Koniec grudnia był też końcówką mojej ciąży, a nie jest to najlepszy czas w życiu kobiety. Stan błogosławiony, phi! Ciężarne mnie zrozumieją – jesteś już na ostatnich nogach, spuchnięta i wściekła. Dzieciak gra w piłkę Twoim pęcherzem, w krzyżu łupie, nie ma pozycji leżącej czy siedzącej, w której czujesz się w miarę komfortowo i nagle dowiadujesz się, czym jest zgaga. Taką zresztą zgagą też się stajesz – w końcówce ciąży przypominałam Lorda Voldemorta i Kuba chodził wokół mnie na palcach profilaktycznie bijąc uniżone pokłony. Na bloga nawet nie zaglądałam, internety nie istniały. A kiedy już wydawało mi się, że gorzej być nie może to nadszedł styczeń i płynnie przeobraziłam się z Lorda Voldemorta w Zombie z Nocy Żywych Trupów. I choć cieszyłam się, że mam już ciążę i związane z nią wygody za sobą to po pierwszym tygodniu miałam ochotę wepchnąć małego z powrotem i porządnie się wyspać. Łapałam każdą wolną chwilę i chociaż beztrosko marnowałam czas na takie fanaberie jak jedzenie czy mycie to na prawdziwe obowiązki typu blog czasu mi nie starczyło.
Powoli wracam do życia i bloga, bo coraz lepiej radzę sobie w tej nowej rzeczywistości. Oswoiłam się z nowym rytmem dnia i nocy i udało mi się zgrać to wszystko logistycznie. Wracam. Kolejny raz.
A oto sprawca całego zamieszania – przedstawiam Witusia.
To przyszły członek kadry olimpijskiej, choć jeszcze nie zdecydował czy będzie stawiał na skoki, ujeżdżenie czy zaprzęgi. Jest jeszcze trochę czasu, nie będę go poganiać.
Jutro nowy wpis po technicznej przerwie w blogowaniu. I będzie o tym:
„W czerwonej stajni trzydzieści białych koni
Kłapie, tupie, a czasem ze strachu dzwoni.”
/J.R.R.Tolkien „Hobbit, czyli tam i z powrotem”/
Jasne?
Majowy weekend w towarzystwie Matki-Polki-Koniary
Fot. Najazd Komanczy na Stajnię ANKA
Oj, nie pamiętam już kiedy na koniu siedziałam… Dobrze, że tego się nie zapomina, bo szkoda by było marnować czas na naukę anglezowania. Nie mogę się doczekać powrotu w siodło, a jeszcze bardziej nie mogę się doczekać powrotu stajennego życia – spotkań ze znajomymi w stajni, dyskusji w siodlarni, terenów poświęconych w całości na rozmowy o niczym tak, że nie zauważam faktu, iż poruszamy się tylko stępem. Uwielbiam ludzi, kocham konie, a nade wszystko wielbię ludzi, którzy kochają konie! To się nigdy nie znudzi – mogę gadać godzinami, dzielić się wrażeniami, doświadczeniami, słuchać śmiesznych historii z końmi w tle, opowiadać, czego się nauczyłam, co mi się przydarzyło itd. Poskarżyłam się ostatnio mężowi, że brak mi tej końskiej atmosfery, tych towarzyszy-koniarzy. Zakopana w pieluchach czerpię teraz radość z robienia „gu-gu” do małego ssaka i nie chcę narzekać (a przynajmniej nie na głos). Przydałaby mi się jednak mała odmiana, tak dla higieny umysłu. I dlatego Kuba od tego roku otworzył nową opcję w Trotterze – OBOZY DLA DOROSŁYCH.
W majowy weekend zamierzam się wyszaleć – zarówno na końskim grzbiecie, jak i towarzysko z ziemi. Mam spore plany, wielkie oczekiwania, nadzieje na świetną zabawę. Uprzedzam lojalnie – zazwyczaj podczas wyjazdów w teren, wieczornych ognisk czy towarzyskiego grilla w akompaniamencie napojów wyskokowych – ja nikogo nie dopuszczam do głosu. Włączam słowotok i trzeba albo mnie słuchać, ale ogłuszyć tarnikiem do kopyt. Więc jak? Mogę na Was liczyć? Bo nie ukrywam, że baaardzo liczę!
Jest kilka osób, które po prostu muszą, ale to MUSZĄ przyjechać w maju i wspomóc moją odnowę biologiczną. Mam tu na myśli ekipę poznańską (spoko, dziewczyny, wiem, że będziecie. Aneta, zabierz Tomka – jego cięty sarkazm dobrze gimnastykuje mój mózg) czyli całe stado z zeszłorocznego majowego meetingu plus kilka sztuk poznaniaków, którzy się wtedy nie załapali, a powinni. Komancze, na Was też liczę. Wywołuję do tablicy wszystkich komentatorów bloga, czytelników, autorów maili do mnie – ogarnijcie się, weźcie w garść i zorganizujcie sobie czas na majowy weekend – pora poznać się bliżej, w realu!
Oferta obozów dla dorosłych została tak skalkulowana, by rzeczywiście wypad się opłacał. Nie mają tu zastosowania ceny Rodziców za noclegi w pensjonacie czy stajenny cennik jazd. Kuba z góry naliczył rabat i dał ceny promocyjne, tak by pakiet nocleg+wyżywienie+jazda konna był tańszy niż te wszystkie punkty liczone osobno. Wiem też, że część z Was chętnie zabrałaby ze sobą swoją drugą połówkę, często niejeżdżącą konno. I nie ma przeciwwskazań! Tylko wtedy trzeba będzie zastosować ceny pensjonatowe Rodziców. Ewentualnie z nimi uzgodnimy jakiś upust, jeśli się impreza uda. W końcu koniarze często łączą się w pary z nie-koniarzami. Moja druga połówka też jest niejeżdżąca :) Nie pamiętam już kiedy widziałam Kubę w siodle. Tylko przy układaniu surowych koni. Ze mną w terenie był ostatnio, gdy jeszcze nie było na świecie Stasia. A Wy zobaczycie go podczas pracy zaprzęgowej – w maju będzie układał dwa młode haflingery do bryczki. Taki mam pożytek z męża-koniarza: zamiast siedzieć na koniu, siedzi na koźle. I tyle z moich romantycznych rojeń o wspólnych galopach brzegiem morza przy zachodzącym słońcu i z napisem „I żyli długo i szczęśliwie” na końskich zadach. Jeśli mi współczujecie tego, że nie mąż nie chce ze mną jeździć to przyjedźcie w maju i zapewnijcie mi towarzystwo pozytywnych, fajnych ludzi. Z takimi najlepiej wychodzi zagalopowanie i sypanie piachem spod kopyt w oczy (właśnie dlatego jeżdżę jako czołowa). Zapraszam!
Czekam na deklaracje przyjazdu w komentarzach i już się cieszę na maj. Zaczynam odliczać dni w kalendarzu! A Wy rezerwujcie miejsca przez stronę Trottera. Teraz! Do biegu, gotowi, START!
Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA