A mój koń się wszystkiego boi…

DSC_6816


Nigdy nie lubiłam tchórzliwych koni. Tak naprawdę każdy koń jest z natury podszyty tchórzem i wykazuje bliskie pokrewieństwo duchowe z zającem. Niektóre konie jednak są bardziej zrównoważone i nie reagują panicznie na najmniejszy szmer. Są też takie, które cały czas rozglądają się w poszukiwaniu czegoś, przed czym można by zwiać. I na tych tchórzofretkach nigdy nie lubiłam siedzieć. Jak sobie z nimi radzić?

Dawno już przekonałam się, że całą pewność siebie koń czerpie od jeźdźca. Jeśli boisz się i spinasz w siodle, to koń to czuje. A skoro Ty się boisz, to on upewnia się tylko w tym, że jest się czego bać. Jak mu się dziwić, że czuje się niepewnie, skoro osoba, która go prowadzi jest spięta i czeka na coś nieprzyjemnego, co ma się zaraz wydarzyć. Spinając się w siodle sam prowokujesz u konia strach. Ja zawsze czułam się niepewnie na koniu, któremu nie ufałam i zazwyczaj kończyło się to tym, czego się bałam i przed czym podświadomie drżałam. Dziś wiem, że to ja muszę koniowi przekazać, że nie ma się czego bać. To ja muszę mu pokazać, że ze mną nic mu nie grozi. Oczywiście, nie oduczysz konia płochliwości, to jest wpisane w jego naturę i nie da się tego instynktownego odruchu wykorzenić tresurą. Możesz jednak ograniczyć jego bojaźliwość i dodać mu pewności siebie. Jesteś dla konia liderem, przywódcą; a przynajmniej powinieneś być. Jeśli męczy Cię to, że koń uskakuje co chwilę, robi nagłe zatrzymania, zwroty lub odmawia ruchu naprzód to łagodnie przekonaj go, że nic mu nie grozi. Widywałam już jeźdźców karcących płoszące się zwierzę palcatem. Za co? Za wrodzony instynkt? Przecież nie robi Ci tego na złość! Jestem wielką przeciwniczką stosowania kar w treningu konia. Możecie się ze mną nie zgadzać, ale uważam, że złe zachowanie można ukarać inaczej niż batem. Jeśli jakieś zachowanie konia jest naganne i musisz je wyeliminować to zrób to tak, by koniowi było niewygodnie i źle z tym właśnie zachowaniem. Opiszę Wam kiedyś stosowaną u nas metodę wygoda-niewygoda. Nie biję koni, a przynajmniej staram się tego nie robić. Nie pamiętam nawet takiej sytuacji, żebym uderzyła konia. Jeśli mi się zdarzyło, a ktoś z Was był świadkiem, to nawet nie będę próbować się bronić – najwyraźniej miałam zły dzień i wyładowałam swoje frustracje na Bogu ducha winnym zwierzęciu. Bo tak to właśnie zazwyczaj wygląda – tłuczesz konia palcatem, a tak naprawdę to powinieneś sobie rąbnąć w pysk. Trafiło na konia, mogło na kogokolwiek.

Płochliwy koń to udręka. Ale za to ile dumy daje Ci fakt, że drżący i niepewny przeszedł obok „stracha”, gdy klepałeś go po szyi i przekonywałeś głosem, że nie ma się czego bać.  Konie, na których jeżdżę wracają do stajni spocone – z wysiłku, nigdy z nerwów. Bo dopóki ja jestem spokojna, to i one nie podminowują się i nie nakręcają bez powodu. To oczywiste, że wolę siedzieć na grzbiecie zrównoważonego i pewnego rumaka, który idzie do przodu jak czołg i nie robi mi żadnych numerów, bo wszelkie duchy i strachy zwisają mu gęstym kitem koło ogona. Jednakże dużo satysfakcji daje mi praca z tchórzem i przekonanie go, że można mi zaufać. Nieważne jak nieprzyjemne jest to nagłe wyskakiwanie mi niemal spod tyłka – ten jeden raz, gdy sapiący koń na sztywnych nogach przechodzi koło „niebezpieczeństwa” motywowany moją łydką i uspokajany głosem wynagradza mi naciągnięcie ścięgien w szyi przy uskoku. Zdanie-klucz z dzisiejszego wpisu – do zapamiętania: CAŁĄ PEWNOŚĆ SIEBIE KOŃ BIERZE OD JEŹDŹCA.

Fot. Tomek Teodorowicz # Sukcesja i Tabaka