Koń i pojęcie czasu
Jestem strasznie zabiegana. Zmęczona, zakręcona przy tysiącu ważnych i ważniejszych spraw, wciąż żongluję wieloma piłeczkami. Jestem żoną, matką, pracuję na pełen etat, dbam o dom. Chciałabym mieć czasowstrzymywacz i wydłużyć swoją dobę do, powiedzmy, 35h. Może wtedy miałabym więcej czasu dla siebie i przestałabym relaksować się w biegu. Ambicja nie pozwala mi się zatrzymać. Czasem nawalam na wszystkich frontach, ale walczę dalej. A przecież przychodzi w końcu czas, że trzeba odpuścić, spojrzeć na wszystko z boku i wrócić do boju następnego dnia. Niby proste i logiczne, a jednak nauczyłam się tego od koni.
Praca z koniem wymaga wyrzucenia zegarka. Pojęcie czasu dla konia nie istnieje. On się nigdzie nie śpieszy, nie gonią go żadne terminy. Przy koniu nie można się śpieszyć, liczyć na szybkie i spektakularne efekty. Kiedyś nie potrafiłam tego zrozumieć, denerwowałam się i zniechęcałam, bo nie umiałam nauczyć konia najprostszego ćwiczenia. Gdy wściekła i zdemotywowana wracałam z padoku nawet nie próbowałam ukryć swojego zniechęcenia. Swoje frustracje wyładowywałam na Bogu ducha winnym koniu, który stresował się tym, że mam mu za złe coś, czego on nie rozumie. Pewnego dnia poskarżyłam się mamie, jaki ze mnie nieudacznik. Na durnym i przygłupim, moim zdaniem, koniu też nie zostawiłam suchej nitki. Uznałam, że nie ma talentu, nie można od niego nic wymagać, bo jest mało lotny i nie pojmuje najprostszych komend. Ostatecznie nie wymagałam od niego, by zrobił salto z telemarkiem. Mama krótko i treściwie podsumowała moje gorzkie żale: „Ty kretynko. Gdzie się tak śpieszysz? Takim podejściem nic nie osiągniesz. Jeśli nie nauczysz się cierpliwości, to możesz przestać marzyć o jeździe konnej”. Spokojnie wyjaśniła mi, gdzie popełniam błąd. Liczę na szybkie efekty, wsiadam na konia i wiem, że za godzinę jest obiad. Po obiedzie muszę jechać na umówioną wizytę u lekarza, potem mam lekcje z klientami na lonży i wieczorny teren na plażę. Udało mi się wyciąć godzinkę i poświęcić ją na jazdę. Teraz chcę ją jak najlepiej wykorzystać. Denerwuję się i chcę natychmiastowych efektów. A zapominam, że koń się nigdzie nie śpieszy. On nie ma żadnych spraw do załatwienia, ma czas. Właściwie, pojęcie czasu dla niego nie istnieje. I dla mnie, pracującej z nim, także powinno zniknąć. Mój stres działa na niego deprymująco. Ja się denerwuję, więc i on się nakręca. Nie potrafi się skupić, wszystko dzieje się dla niego za szybko, zaczyna się więc bać. Nie rozumie, czego od niego chcę. To wkurza mnie jeszcze bardziej. I tak błędne koło się zamyka. Dziś już wiem, że do konia nie można podchodzić w ten sposób. Odpinam z nadgarstka zegarek, zapominam o wszystkim, zostawiam za sobą cały bagaż i zaczynam pracę z koniem. To nie zadanie, które mam do wykonania, tylko relaks, który mnie czeka. Osiągnięte efekty są bonusem, dodatkiem do wspaniale spędzonego czasu. Nie poszło mi? Nie udało mi się? Nie szkodzi, jutro też jest dzień. Cierpliwością i spokojem osiągnę wszystko, co sobie zaplanuję. Tyle tylko, że mój plan musi być długofalowy, nie może zakładać finału w ściśle określonym terminie. Bo przecież mam czas. I koń go ma.
Tej wiosny mój mąż założył do bryczki kobyłkę, która ostatni raz pracowała w zaprzęgu kilka lat temu. Poprosiłyśmy z mamą, by ją wypróbował, bo chciałyśmy się upewnić, że w razie jakiejkolwiek kontuzji zaprzęgowego ogiera, będziemy mogły liczyć na zastępstwo. Kuba oderwał się od swojej pracy i narzekając na baby, które zawsze czegoś od niego chcą, przyniósł uprząż. Ubrał Lindę i spróbował zaprząc. Spanikowana kobyła zaczęła się opierać, stawać dęba i próbowała za wszelką cenę uciec przed sytuacją, której nie rozumiała. Gdy zniecierpliwiony i zły Kuba zaczął na nią krzyczeć, mama zapytała, o co chodzi? Dlaczego tak się denerwuje, dlaczego nie daje jej tej chwili na zastanowienie się, przeanalizowanie tego, co się dzieje i zrozumienie, czego od niej wymaga. Zdenerwowany Kuba huknął: „Bo nie mam czasu! Wylałem w małej stajni nowe fundamenty, cement mi schnie, mam jeszcze masę roboty, a Wy dwie nawiedzone każecie mi konia w bryczkę zaprzęgać! Chcę się z tym jak najszybciej uporać i wrócić do swojej pracy!” Więc idź! I to to teraz! Bo koń nie wie, że Ty nie masz czasu. On ma go pod dostatkiem. Potrzebuje, byś mu poświęcił swój cenny czas i spokojnie wytłumaczył, czego oczekujesz. A następną próbę podejmij, gdy będziesz gotów skupić się na koniu, a nie na swoim tykającym zegarku. Tego dnia Kuba pojechał z Lindą do lasu i wrócił ze spokojnym i zrelaksowanym koniem. Bo zamiast zaprzęgać ją od razu do bryczki poświęcił cenną godzinę, by popracować z oponą na padoku. Gdy klacz zrozumiała, że ani pasy pociągowe, ani ciężar, który ma ciągnąć nie są takie straszne, a Kuba klepał ją i chwalił po każdym, nawet najmniejszym sukcesie, odprężyła się i skupiła. Podprowadzenie jej do bryczki było już tylko formalnością.
Pojęcie czasu dla konia nie istnieje. I jeśli chce się z nim pracować, to trzeba pamiętać, że koń chłonie Twoje emocje jak gąbka. Denerwujesz się, stresujesz, wściekasz? To spadaj na bambus, idź trenować boks lub karate. Do konia nie zbliżaj się, gdy masz zły dzień, za dużo na głowie i za dużo złych emocji w sobie. Jazda konna odpręża, to prawda. Ale nie wyżyjesz się, nie odreagujesz swych frustracji i nie odstresujesz przelewając negatywne emocje na konia. To nie worek treningowy. Naucz się go słuchać, wczuj się w jego położenie, poświęć mu czas. I wyrzuć zegarek, bo teraz Twój czas odmierza bicie jego serca.
Fot. Kuba Lipczyński # Czubajka
Zanim wsiądziesz – 3 etapy rozgrzewki
Zawsze bardzo dziwili mnie klienci, którzy na wyjazd w teren meldowali się punktualnie o wyznaczonej godzinie. Wysiadają z samochodu i po przejściu paru kroków dosiadają gotowego wierzchowca. To trochę wina polityki naszej stajni, bo kiedy pracuje się i zarabia głównie sezonowo (a taka jest specyfika naszej nadmorskiej rekreacji konnej) to niestety, zaczynasz akceptować przemiał. Wyjechać trzeba o czasie, konie pracują dużo, a są b. potrzebne. Aby uniknąć otarć, odbitych kłębów i zapoprężeń sami siodłamy nasze konie. W ten sposób mamy pewność, że wszystko zostało zrobione prawidłowo, a każdy z koni jest zabezpieczony przed skutkami nieumiejętnego siodłania. W związku z tym szykujemy konie dla tych, którzy nie zjawiają się wcześniej i nie dają nam czasu na sprawdzenie jak przygotowali swoje wierzchowce. Wielu klientów tak się do tego przyzwyczaiło, że zjawiają się w stajni idealnie w momencie, gdy wskazówki zegara ustawiają się na wyznaczoną godzinę wyjazdu. Ja w ten sposób rozpoznaję szpanerów, którzy jeżdżą konno dla lansu. Bo czy jazda konna to tylko czas, który spędzasz w siodle? Jeśli nie czerpiesz radości z przebywania z koniem i jego obsługi to czy jesteś prawdziwym koniarzem?
Profesjonalnego jeźdźca i pasjonatę tego sportu rozpoznaję po tym, że zjawia się w stajni przed wyznaczonym terminem. Zadaje mi konkretne pytania na temat konia, którego mu wyznaczyłam. Pyta, co powinien o nim wiedzieć i czego może się spodziewać. Wyjaśnia mi rzeczowo, jakie są jego umiejętności i jaki temperament wierzchowca preferuje. Potem zajmuje się przygotowaniem konia do jazdy. Czyszczenie, siodłanie, kiełznanie – to nie tylko element przygotowania konia. Jest to także przygotowanie i rozgrzewka dla jeźdźca. Podczas takich czynności poznajesz konia, zaprzyjaźniasz się z nim, masz szansę obserwacji zwierzęcia i jego uosobienia. Możesz go polubić i mu zaufać, lub przeciwnie – uznajesz, że jest zbyt pobudliwy i nie masz ochoty znaleźć się na jego grzbiecie. Wielokrotnie już żonglowałam wierzchowcami i zmieniałam im jeźdźców, którzy panikowali i nie chcieli wsiadać na zbyt krnąbrne, ich zdaniem, zwierzę. Poza szansą poznania swojego towarzysza, podczas przygotowywania konia do jazdy masz również zapewnioną niezbędną rozgrzewkę i stretching. Rozciągasz i uelastyczniasz mięśnie, unikając w ten sposób ewentualnej kontuzji podczas upadku. Rozgrzane i rozciągnięte mięśnie są mniej podatne na urazy. Takie proste, a tak często lekceważone.
ETAP I. CZYSZCZENIE musi być dokładne i energiczne. Oprócz rozciągnięcia własnych mięśni masujesz też i rozgrzewasz mięśnie konia. Szczególnie dokładnie należy wyczyścić miejsca, które przykryje sprzęt – grzbiet konia, by uniknąć otarć i zranień, brzuch i mostek, by popręg nie poranił skóry. Nasi klienci często lekceważą kopyta. Być może z obawy, by nie zostać kopniętym udają, że zapomnieli. Czyszczenie kopyt jest konieczne, bo nogi konia to jeden z ważniejszych elementów jego zdrowia. Kamyk czy inne ciało obce może spowodować podbicie konia – ropień, który z powodu swej bolesności powoduje kulawiznę. Po wyczesaniu konia najpierw gumowym zgrzebłem (świetnie usuwa zaschnięty brud), potem szczotką (zawsze z włosem!), którą każdorazowo czyści się o zgrzebło można wyczesać grzywę. Ogona u konia się nie czesze! Zgrzebło czy grzebień wyrywają dużo włosów, a włosie końskiego ogona odrasta b. długo. Ogon należy jedynie przebrać palcami, by usunąć źdźbła słomy. Regularnie myjemy ogony naszych koni szamponem lub po prostu ciepłą wodą. Nie ma potrzeby czesać ich i zaplatać, bo to osłabia włos. I nie chodzi tu tylko o względy estetyczne. Koń potrzebuje ogona do odganiania uporczywych much i innych owadów.
ETAP II. KIEŁZNANIE. Koniowi, którego ubieramy w boksie zakładamy najpierw ogłowie. Jeśli konia mamy wypiętego na uwiązie przed stajnią lub w korytarzu, zaczynamy od nałożenia siodła. Wydaje się proste, ale najczęściej to właśnie przy zakładaniu ogłowia muszę pomagać naszym klientom. Zazwyczaj brak im po prostu pewności siebie i najchętniej zleciliby koniowi, by zrobił to sam. Widywałam już takich, którzy stawali przed końskim łbem z wyciągniętym ogłowiem i głosem zachęcali zwierzę do złapania wędzidła. Aż tak pomocny to koń nie jest. Stajemy z jego lewej strony trzymając ogłowie za paski policzkowe w prawej ręce. Opieramy prawą dłoń na grzbiecie kości nosowej, a lewą podajemy koniowi wędzidło. To tego momentu najbardziej obawiają się początkujący jeźdźcy. Jeśli kciukiem naciśniemy na diastemę (bezzębną część żuchwy) nie musimy się obawiać, że stracimy palce. Po nałożeniu ogłowia należy wyjąć spod naczółka grzywkę i uporządkować włosy grzebienia grzywy pod paskiem potylicznym. Nachrapnik i podgardle zapinamy na końcu. Pod nachrapnik musi się zmieścić jeden palec, podgardle musi być na tyle luźne, by można pod nie wsunąć całą dłoń. To właśnie pasek podgardlany utrzymuje ogłowie na końskim łbie. Przy upadku przez łeb koński jeździec nie puszcza wodzy i gdyby nie podgardle mógłby zsunąć całe ogłowie z głowy. Naczółek musi być na tyle duży, by nagłówek nie uwierał końskich uszu. Wędzidło leży w pysku dotykając kącików pyska. W naszej stajni każdy koń ma swoje ogłowie podpisane na nagłówku białym markerem. Zdarza się jednak, że przy układaniu końskiej młodzieży używamy dostępnych tranzelek dopasowując długość pasków do różnej wielkości końskich głów. Dlatego ważne jest, by zawsze sprawdzić dopasowanie ogłowia do konia, na którym mamy jechać. Regulacja wielkości tranzelki jest na paskach policzkowych: można skrócić lub wydłużyć pasek podtrzymujący wędzidło oraz pasek nachrapnika.
ETAP III. SIODŁANIE. Na grzbiet konia najpierw zarzucamy czaprak. Ma on spełniać dwie funkcje: chronić skórę konia przed obtarciami od twardego siodła i chronić skórę siodła przed nasiąkaniem końskim potem. Zakładane siodło musi mieć podciągnięte strzemiona i popręg przerzucony przez siedzisko. Zakładamy siodło jak najbliżej kłębu i delikatnie zsuwamy je na zagłębienie grzbietu. Jeśli siodło jest za nisko należy je ponownie unieść i umieścić bliżej kłębu. Nie przesuwamy siodła na grzbiecie konia pod włos! Uniesione w ten sposób włosy przygniecione ciężarem siodła i jeźdźca mogą spowodować obtarcie. Konie często się ranią – okorowują się na pastwisku, noszą ślady zębów swoich towarzyszy, mają skórę zdartą kopytami swoich antagonistów, rany od ukąszeń końskich much. Jeżeli jakakolwiek rana leży idealnie pod siodłem należy rozważyć, czy siodłanie jest wskazane. To czyszczenie pomaga nam stwierdzić, czy z grzbietem konia nie dzieje się nic niepokojącego. Czaprak należy dobrze umocować do siodła, by nie wysunął się spod siodła podczas jazdy. Popręg dopinamy lekko sprawdzając jego ułożenie pod tybinką. Po kilku sekundach należy go dociągnąć, kolejny raz przed samym wsiadaniem, a potem, gdy koń zrobi kilka kroków, sprawdzić zapięcie jeszcze raz, już z siodła. Popręg trzyma siodło na grzbiecie konia, musi być dopięty na tyle, by siodło nie przesunęło się, a popręg nie obtarł konia.
To wszystko jest proste i rutynowe dla starych wyjadaczy. Wielu początkującym sprawia jednak problemy. Większość z nich czerpie jednak radość z tych trzech etapów obcowania z koniem i jego obsługi. A jacy dumni potrafią być, gdy chwalę dobre ubranie konia. Nie pozwalaj innym wykonywać tych czynności za siebie. Zawsze nalegaj, by instruktor służył Ci radą, a nie wyręczał całkowicie. Naucz się cieszyć z kontaktu z koniem i wykorzystaj dany Wam czas na wzajemne poznanie się. Od początku do końca bądź prawdziwym pasjonatem i ucz się.
Przy okazji – serdecznie dziękuję dziewczynom ze szkółki jeździeckiej ANKA i obozowiczkom TROTTERA za czyszczenie, siodłanie i podstawianie mi gotowego konia na wyjazd. Nie przestawajcie tego robić po przeczytaniu tego tekstu.
Fot. Ania Porożyńska # Chaber
Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA