Jak włączyć wsteczny bieg?
Cofanie konia to sztuka. Należy zrozumieć, że ze strony konia to akt uległości. Pole widzenia konia jest b. szerokie, maksymalne widzenie dwuoczne to kąt ok. 355st. Pełnego okręgu koń nie widzi, nawet zmieniając ustawienie łba. Ślepe pole to m.in. szeroki pas, znajdujący się tuż za jego zadem. Jako zwierzę roślinożerne, ofiara drapieżników, koń czuje się b. niepewnie poruszając się w stronę, której nie widzi. W naturze raczej wykona zwrot lub piruet niż zacznie się cofać. Ciężko jest zmusić do cofania konie niepokorne, niepodporządkowane człowiekowi, konie dominujące i zajmujące w stadzie wysoką pozycję. Aby koń poprawnie cofnął się na Twoją komendę musi Ci ufać i akceptować Twoją rolę lidera. W przeciwnym razie zbuntuje się i doprowadzisz do sytuacji, której trzeba zawsze unikać – próby sił. Nasza stara, siwa Czarka ma charyzmę i niekwestionowany autorytet. Nigdy, ale to nigdy nie cofnęła się poprawnie na polecenie jeźdźca. Jest stara, doświadczona, mądra. Akceptuje ludzi, ale podkreśla swój autorytet, gdy tylko może. Tak naprawdę nikt się nigdy poważnie za naukę nie wziął w myśl zasady, że nie ma co uczyć starego konia nowych sztuczek. Próby cofnięcia Czary zawsze kończą się stawaniem dęba. Kiedyś Kuba robił z nią na paradach pokazy takich lewad, dumny ze swojego rumaka, a osiągał to używając pomocy stosowanych do cofania. Do dziś lewadę na Czarze najlepiej wykonać próbując ją cofnąć.
Cofanie to element końskiej gimnastyki – poprawia zebranie, podstawia zad, rozluźnia potylicę konia. Może też być ćwiczeniem posłuszeństwa. Cofający się koń porusza się dwutaktowo, odrywając od ziemi pary kończyn po przekątnej – lewa przednia+lewa tylna itd. Zupełnie tak samo jak w kłusie, choć oczywiście tempo jest wolne, spacerowe. No i nie ma fazy zawieszenia. Kopyta powinny odrywać się od ziemi wyraźnie i wysoko, ustawiać w linii prostej, a stawy biodrowo-kolanowe tylnych nóg powinny się mocno uginać i podstawiać pod kłodę (koński tułów).
Na początek należy wymagać choćby nieznacznego ruchu w tył. Mama, mój trener, kazała mi dawać pomoce do cofania, po czym odpuszczać i klepać konia, nawet gdy tylko nieznacznie zabujał się w tył. Ważne, że nie napierał na wędzidło, nie próbował iść w przód i nie buntował się np. lewadami. Gdy koń pojął wreszcie, czego od niego wymagam, chwaliłam go po zrobieniu jednego kroku. Przy młodych koniach, mama kazała mi na tym etapie kończyć ćwiczenie, poklepać, rozstępować i odstawić do stajni. Następnego dnia wymagałam już 3-4 kroków, które zazwyczaj przychodziły nam z łatwością. Po kilkudniowym szkoleniu koń cofał pode mną na określony dłuższy odcinek, a nawet wchodził tyłem w ustawiony przez mamę wąski korytarz. Jak we wszystkich szkoleniach Mamy, nigdy się nie spieszyłyśmy, nie wymagałyśmy nic na teraz-natychmiast, a i tak w krótkim czasie udawało się osiągnąć cel, który zapadał w końską pamięć na zawsze. Ta zasada „koń ma na wszystko czas” to najlepsza metoda szkolenia konia, jaką znam. Bez stresu, bez nerwów, bez wymuszania – przekonanie konia, że sam chce to zrobić, bo mi na tym zależy i będę z niego zadowolona.
Jak cofać? Podam Wam opis czynności dokonywanych z siodła, bo tak najczęściej wykonujecie to ćwiczenie. Mało kto cofa konia z ziemi.
1. Poprawną paradą ustawiacie konia na linii prostej, zamkniętego w trzech pomocach.
2. Działacie krzyżem i łydkami, tak jak do ruszenia. Opis działania krzyża i łydek jest tu: działanie identyczne, jak w paradzie.
3. Wodze napięte, ale nie cofnięte, nie naciągnięte. Najczęstszy błąd – cofający jeździec ciągnie wodze, jakby chciał nimi przesunąć konia w tył. Tak się tego nie robi! Wodze ograniczają ruch w przód i gdy koń próbuje napierać na wędzidło, wtedy wodza działa wstrzymująco. Po kilku lekcjach wodze już tylko przytrzymują konia. Nie szarp pyska koniowi, tylko postaw mu w wyobraźni mur przed łbem i nie daj na niego wleźć. Mur stoi w miejscu, nie idzie na Was, więc nie ciągnij wodzy w tył.
4. Gdy koń zareaguje i ruszy w tył, wodze są już lekkie, trzymają kontakt z pyskiem i nic więcej.
Jeśli Wam to nie wychodzi i Wasz koń w ogóle nie kuma bazy to można skorzystać z pomocy drugiej osoby. Niech stanie przed koniem i delikatnie naciska na jego nos. Koń powinien zrozumieć o co chodzi. Pomocnik może też dotknąć batem przedniej nogi konia. Koń ją odruchowo podniesie. Łatwizna. A jak już raz zrozumie o co chodzi, to cel osiągnięty.
Życzę powodzenia we włączaniu biegu wstecznego na Waszych wierzchowcach. I nie zapominajcie ich chwalić za poprawnie wykonane ćwiczenie!
Fot. Kuba Lipczyński # Mała w bryczce + bonus – zad Małej na naszym ślubie. Pomysł pozy był mój – chciałam, żeby było widać, jaki miała bukiet w ogonie. Dopiero gdy zobaczyłam efekt, zrozumiałam jak humorystyczne jest ujęcie od d…. strony :)
Śmiechu warte cz. V
Czy chcę czy nie chcę, to tę serię muszę kontynuować. Statystyki bloga niezmiennie pokazują mi, że najbardziej lubicie i doceniacie te wpisy, w których ośmieszam siebie i innych. Dla jasności dodam – ośmieszanie Was samych też jest dozwolone. „Życie jest śmiechu warte, więc się śmieję” (Cytat pochodzi z jednej z moich ulubionych książek, ulubionego autora, choć pewnie tym, którzy cytat znają lub wygooglują trudno będzie uwierzyć. A jednak – doceniam i uwielbiam!). No to pośmiejmy się razem:
Czy ktoś już słyszał, jak dziadek (postać nietuzinkowa, która na pewno pojawi się jeszcze na blogu, a na razie uhonorowany jest jedynie imieniem nadanym mojemu synkowi) pomagał wsiąść na konia klientce i przerzucił ją przez konia? Pikowała na drugą stronę Kasztana na główkę, potłukła się okrutnie. Mieliśmy problem z zakwalifikowaniem wypadku – czy OC stajni to obejmuje? Na dobrą sprawę babka przecież na koniu nie jeździła, nawet nie siedziała. Dziś można się śmiać, bo jeśli wyobrazicie sobie jak dziadek podrzuca ją za nogę i zrzuca na łeb na kamienny dziedziniec, to musicie przyznać, ze warto było tam być i to widzieć. Klientki żal – upadek był bolesny. Dziś o tym nie myślę i nabijam się bez głębszych refleksji. Lot był wspaniały, godny Ikara!
Zdarzyło nam się też, że klient wsiadający na Czarkę przed stajnią zdołał ją wywrócić. Mocno skrócił lewą wodzę, skręcił jej łeb do środka, a sam tak obciążył swym ciężarem strzemię, że kobyła nie utrzymała równowagi i runęła wprost na niego. Leżał na bruku przygnieciony koniem, a kto widział jak koń wstaje po tarzaniu, ten wie, że musi wykonać zamach całym ciałem. Tak zrobiła Czara rolując się całą masą na biednym kliencie. Widok tego gościa był zatrważający i jednocześnie niewyobrażalnie komiczny – oczy dosłownie, i nie ma tu żadnej przesady, wyszły mu z orbit. Mama była przerażona – podbiegła pytając, jak się czuje i czy wezwać pogotowie. Wstał, z oczami nadal na pełnym wytrzeszczu i zapewnił, że nic mu nie jest. Mama obejrzała go sceptycznie i zasugerowała, że nie wszystko jest OK, bo jego oczy… Facet przerwał wpół zdania: „To nic. Mam chorobę Basedowa”. Zainteresowanym polecam sprawdzić, a w pełni zrozumiecie jak humorystyczny był ten wypadek.
Pewnie wszyscy wiecie, że w naszej stajni organizowane są wyjazdy konno nad morze. Mamy wyznaczone trasy i godziny wjazdów na plażę. Obowiązkiem naszym jest sprzątanie końskich odchodów. Uciążliwe, ale zrozumiałe. Z tym sprzątaniem związane jest tyle historii, że starczy mi na kolejny wpis. Dziś podzielę się jednym z moich ulubionych. Głupia sprawa, ale chyba wiadomo, że jesteśmy ludźmi i nie zawsze zachowujemy się czy odzywamy zachowując wysoką kulturę. Tak też się u nas przyjęło, że na czynność wypróżniania się koni używamy kilku nie do końca poprawnych określeń. I tak nasze konie nie załatwiają się, a srają, kasztanią, rżną na plaży. Mama wracała kiedyś z wieczornego terenu, a siedząca przed pensjonatem wczasowiczka zawołała do niej: „Jak było pani Aniu?”. Mama znudzonym głosem odpowiedziała: „W porządku, tylko konie mi się zerżnęły trzy razy na plaży”. A wczasowiczka z pełną powagą: „I co, będą małe?”
Ci, którzy jeździli ze mną w tereny na pewno znają opowieść o tym, jak Nefryt zgubił w terenie jeźdźca. Jedna z moich sztandarowych i ulubionych historii. Było tak: Nefryt, z racji swojego wzrostu na ogół chodzi jako ostatni. W czasie długiego odcinka kłusa w pewnej chwili zauważyłam zdziwiona, że srokaty leci obok mnie, bez jeźdźca. Zatrzymałam grupę, zapytałam co się stało? Nikt nie wie, na ścieżce nikogo leżącego nie widać. Gdzie i kiedy Nefryt zgubił swój plecak? Prawdopodobnie długo leciał kłusem za końmi sam, a że był ostatni to nikt nic nie zauważył. Zorientowaliśmy się dopiero, gdy wyprzedził i kłusował zadowolony bokiem, wyprzedzając kolejno inne konie. Dlaczego jeździec nie zawołał, nie krzyknął? Wracaliśmy po swoich śladach kaaaaaawał drogi. I znaleźliśmy. Okazało się, że babka nie schyliła się przed gałęzią, a ponieważ koń był wysoki to gałąź ta uderzyła ją w klatkę piersiową i praktycznie zdjęła z konia. Zatkało ją tak, że nawet nie krzyknęła. Nefryt nie przejął się strata balastu i grzecznie kontynuował kłus za grupą. Gdyby nie przyszło mu do głowy wyprzedzać, to pewnie zorientowalibyśmy się pod stajnią. Musielibyście widzieć kobietę, jak szła leśną ścieżką z rękoma w kieszeniach kopiąc po drodze szyszki. Zapewne nie spodziewała się, że po nią wrócimy…
Życie jest śmiechu warte. Szczególnie, gdy zderza się z głupotą. „Głupich nigdzie na świecie nie brak, a szczególnie w tym kraju!” (ten sam autor, kolejna ukochana powieść). Uwielbiam tę głupotę, która ośmiesza samą siebie. I sama najczęściej właśnie z głupoty robię z siebie pajaca. Wspominałam Wam, jak o mało nie udusiłam się, oplatując sobie uwiąz na szyi? Kuba werkował kopyta Małej, ja znudzona stałam trzymając ją na uwiązie. Gadałam, ziewałam, przebierałam nogami. Trzymanym uwiązem kręciłam jak lassem, biczowałam się końcówką, wiązałam Małej na uszach. Aż w napadzie całkowitego zaćmienia umysłu założyłam sobie pętlę na szyję. W tym momencie Mała odstawiła nogę, Kuba huknął i stuknął ją karcąco, a przestraszony koń uskoczył razem ze mną – wisielcem u pyska. No, przymroczyło mnie. Kubę zatkało. Nawet nie miał siły na mnie krzyczeć. Stał osłupiały, gdy wyplątywałam się z wnyków, rzucił pilnik i nożyk, usiadł na schodach stajni i powiedział cicho: „Kiepsko zainwestowałem. Podobno inteligencję dzieci dziedziczą po matce…”
I żeby nie było – nie żałuję, że Staś odziedziczył inteligencję po mnie. Z ojcem też by nie miał łatwo. Jemu inteligencję zabija nie bezmyślność (jak u mnie i mamy) lecz brawura. Kto normalny szarżuje na ogiera własną wątłą klatą? Kto zastawia pędzącemu koniowi drogę własnym ciałem? Kto wisi na końcu lonży i nie puszcza jej w napadzie uporu, gdy koń wlekąc go po ziemi ściąga mu bryczesy i bokserki? Kto odczula młodego konia klepiąc go po zadzie podczas serii baranków? Kto daje po sobie przejechać bryczką, tylko dlatego, że nie chce się poddać i zapierając się nogami wisi u dyszla w nadziei, że zatrzyma konia? A propos zatrzymywania bryczki. Kiedyś pojechaliśmy sobie bryczką na wycieczkę we trójkę – ja, Kuba i Wojtek. Wesoło było, a ponieważ urządziliśmy sobie drobny piknik z napojami wyskokowymi na bryczce, to po jakimś czasie musieliśmy stanąć na polance, bo chłopaki mają albo mniej pojemne pęcherze od kobiet, albo po prostu fakt, że są tak doskonale skanalizowani ułatwia im decyzję o sikaniu w plenerze. Kuba z Wojtkiem stanęli obok siebie na poboczu, pilnując by nie nalać na własne buty, a ja rozglądałam się za grzybami. Tymczasem Mała wykorzystała okazję – nawróciła i ruszyła do domu bez nas. Gdyby nie szybka reakcja Kuby to pewnie wracalibyśmy kilka kilosów na piechotę. Jestem mu wdzięczna, że złapał konia, ale posikałam się ze śmiechu, gdy podleciał do Małęj nie zapinając spodni i złapał za pysk stojąc goły i wesoły na drodze. Ponieważ trochę się buntowała, to pochować kanalizację, podciągnąć bokserki i zapiąć mu dżinsy musiałam ja – obie ręce miał zajęte. Wiadomo, że trochę sobie tak postał nago walcząc z koniem, zanim ogarnęłam się na tyle, by mu pomóc. Wojtek tym bardziej nie śpieszył się z pomocą.
Nowych porcji na kontynuację serii mi nie zabraknie. Nie wiem, czy to kwestia braku inteligencji czy po prostu beztroskim i wesołym ludziom los sam zapewnia rozrywkę. Jak by nie było – seria „Śmiechu warte” ma gwarancję dożywotniej obecności na tym blogu. Ekipa stajenna Wam to zapewnia!
Fot. Kuba Lipczyński # Czubajka
Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI