Królicza nora
Fot. Kasia Grott # ja i Bolek
Nie było mnie tu od … OMG, wstyd się przyznawać. Nie wiem w jaką króliczą norę wpadłam, ale dość długo w niej zabawiłam, za co Was bardzo przepraszam. A wiem, że mam jeszcze kogo przepraszać, bo statystyki bloga utrzymują się na przyzwoitym poziomie. Przyznaję, że myślałam już o tym, by dać sobie siana z tą pisaniną, ale ostatnia akcja na facebooku, gdy stanęliście do walki o moją sprawę nawet nie za mną, ale wyprzedzając mnie na linii ognia dowiodła mi, że mam po co i dla kogo się wysilać i starać. O tej zresztą akcji plagiatowej jeszcze wspomnę na blogu, bo sporo mnie kosztowała nerwów. Dlatego tym bardziej dziękuję Wam za zrozumienie i wsparcie. Dziękuję Wam też za to, że odwiedzaliście mojego bloga, choć było to praktycznie żerowanie na 4 miesięcznej padlinie. Nie wiem, co robiliście na tej stronie, bo generalnie wiatr tu tylko hulał, ale statystyki twierdzą, że w płonnej nadziei na ujrzenie nowego tekstu wracaliście tu regularnie i od biedy odświeżaliście sobie stare wpisy. Mam nadzieję, że umiecie je już na pamięć, bo teraz zamierzam zasypać Was nową porcją. Przygotujcie saperki, by się odkopywać z tej sterty, którą zrzucę Wam na głowy.
Trudno mi wyjaśnić, co się działo w tej króliczej norze, która udaremniła mi kontakt z Wami w miesiącach letnich, ale w dużym skrócie przerwa od bloga upłynęła mi tak:
1. Na pierwszym zakręcie króliczej nory dostałam w bonusie niespodziewany prezent – jakiś magiczny eliksir sprawił, że Anna z Krainy Czarów została zdublowana. Hmmm… Zaskoczenie pełne i mam tylko pytanie do dziewczyn z Poznania z blogowego spotkania w maju (Aga, wywołuję Cię do tablicy): Czy zadając mi pytanie o jazdę konną w okresie ciąży rzucałaś jakiś urok? Przypomniałam sobie to pytanie z naszego wyjazdu w teren i po dokładnych i skrupulatnych obliczeniach stwierdzam czarownico, że już wówczas w ciąży byłam. Szkoda, że o tym nie widziałam oddając się haniebnym nałogom w Waszym towarzystwie. Mogłaś mnie uświadomić, skoro masz takie zdolności jasnowidza.
Ten zakręt w króliczej norze trochę mnie zamroczył i usunął na dalsze plany prowadzenie bloga, bo najpierw musiałam poukładać sobie nową rzeczywistość w głowie. Kolejnej przerwy w blogowaniu spodziewajcie się więc w początkach stycznia, bo o ile dobrze pamiętam te czasy, gdy Staś był noworodkiem, to taki maluch zaburza trochę spokojny rytm życia. Przy czym „trochę” jest tu sporym eufemizmem i nijak się ma do losu zombie z Nocy Żywych Trupów, którym stanę się w styczniu.
2. Gdy już pierwszy zakręt nory minęłam i przetrawiłam to na łeb zwaliła mi się ekipa dzikusów ze Stajni Komancze. I to był jeden z najlepszych zakamarków króliczej nory, mogłabym w nim posiedzieć dłużej niż tylko ten marny weekend. Komancze – nawiedzę Was teraz na Waszym terenie z wielkim brzuchem przy okazji kursu JNBT (przy okazji – czym nas więcej tym weselej – blogowicze zgłaszajcie się!), a na Was liczę ponownie na wiosenny galop brzegiem morza w Ustce. Za każdym razem, gdy widzę Wasze posty na FB ogarnia mnie zazdrość, że tworzycie tak zgrane plemię i żal mi samej siebie, że fajkę pokoju, którą dostałam od Was mogę sobie poćmić tylko w samotności. Wasza stajnia i atmosfera, którą tam stworzyliście to powód, dla którego mogłabym teleportować usteckie włości do Przywidza i codziennie czerpać energię z pozytywnie zakręconych Komków.
Kilka fot z tej imprezki kradnę bezczelnie z Waszych albumów Komancze w nadziei, że sprowokuję w ten sposób odwetowy atak. Przyjeżdżajcie i powalczcie o mój skalp, jeśli Wam przeszkadza publikacja Waszych fot. No, dalej!
Komancze w ataku, już niemal w progu naszej stajni. Bez barw wojennych, więc luz.
Nasze konie bardzo się przejęły tym atakiem. Dały wspaniały popis na pastwisku i kategorycznie odmówiły współpracy. Komancze musieli urządzić prawdziwe polowanie na bizony, by złapać sobie coś do jazdy. Nie pomógł im nawet nasz stajenny, który wyszedł na łąkę i wołał konie po imieniu sypiąc im chleb, jak kurom ziarno. Prawie się popłakałam ze śmiechu:)
Żarty się skończyły. Do akcji wkracza mistrz. Ma kantar sznurkowy i nie zawaha się go użyć. Konina trzęsie już tyłkami ze strachu, jak widać na załączonym obrazku.
Konina złapana, można siodłać. Wtedy jeszcze siadałam na konia, ale jeden teren i tak wziął za mnie Wojtek. A moja Sukcesja też była w dobrej formie. Teraz nawet nie chcę myśleć o tym, co będzie z nią dalej. Latem dychawica mocno jej dokuczała. Idzie jesień, może się poprawi?
Wojtek w pełnym zachwycie. Nic go nie powstrzymuje od czerpania radości z pomagania bratowej – nawet ropna angina! Taki szwagier to skarb! Jak widać nawet nie krył swojego entuzjazmu i dzikiej radości:)
Komki na plaży. Chcieli rozpalać ognisko i rozkładać wigwamy, ale ich przekonaliśmy, że przywidzka preria lepiej się do tego nadaje.
I wrócili całkiem zdechli… Niemal w pozycji na martwego indianina…
A niektórzy autentycznie padli…
Nasze Tośka prezentuje jogę i rozciąganie. I ten błogi wyraz pyska…
Nie ta jednak błogi jak uśmiech Jantara…
Musiałam oczywiście skorzystać z okazji i poprosić mistrza o prywatną lekcję. W rolach głównych nasz gniady Chaberek i Paweł Kułakowski, którego polecam śledzić na FB to będziecie na bieżąco z wydarzeniami ze świata naturala. Nikt tak wspaniale nie spamuje mi tablicy na fejsie jak on. Polubcie Stajnię Komancze i korzystajcie z ich propozycji na szkolenia z naturala.
Bolek też się zaangażował w wizytę Komanczy. Wtedy, w czerwcu nie miał jeszcze zmiennika :)
No i na koniec prezentacja znaku, jaki drogowcy postawili przed naszą hacjendą. Fajny, nie? Naprawdę nas ucieszył, gmina się udziela w naszej sprawie :)
3. Gdy ochłonęłam po wrażeniach indiańskich w króliczej norze nastał pełen sezon i rozpoczęły się obozy jeździeckie. Niestety, choć jeszcze czerwiec spędzałam w siodle gorączkowo próbując nałapać jak najwięcej końskich chwil przed nieuniknioną przerwą, to lipiec już odpuściłam i na konia nie wsiadałam. To już trzy miesiące jak nie siedziałam na końskim grzbiecie i nie umiem powiedzieć, jak bardzo mi tego brakuje. To ten minus ciąży, który koniarze płci żeńskiej muszą znosić w pokorze. Bo o ile w początkach pozwalałam sobie na końskie eskapady to nadszedł ten moment, że zwykła przyzwoitość każe odpuścić.
Obozy przeszły mi więc koło bezczynnego tyłka, bo oprócz kilku wykładów dla obozowiczów w zakresie obowiązków miałam wyłącznie plażowanie, opalanie rozrastającego się brzuszka, zabawy z przyszłym starszym bratem Stasiem i kąpiel w bałtyckim morzu. Była to w sumie spora odmiana, bo zazwyczaj plaża, którą oglądam w sezonie wygląda tak:
a nie tak:
Na pierwszym planie lokowanie produktu – parówki z Sokołowa. Na drugim lokowanie instytucji – najlepszy synek świata.
Sumiennie wywiązywałam się tych nałożonych na moje barki ciężkich obowiązków i liczę, że zrozumiecie, iż w nawale takich pilnych spraw nie miałam czasu na bloga. W tym zakręcie króliczej nory spędziłam najwięcej czasu, a zaczarowany czas płynął w niej dużo wolniej niż w rzeczywistym świecie na zewnątrz.
Kilka fot z sezonu:
BHP przede wszystkim! Staś obok zadniej nogi Talara. W bezpiecznej odległości. W bezpiecznym obuwiu z twardymi noskami. No i w kasku, żeby chronić cenną czaszkę. Mamusia czuwa!
Wujek Wojtek ledwo dawał sobie radę, Staś musiał więc pomagać i prowadzić tereny na Horpynie. Praca nieletnich wspiera gospodarkę.
Szczeniaki Trusi umilały nam letnie miesiące. Do nowych domów pojechały w ostatnim tygodniu sierpnia. Tymczasowe imiona nadawała im Dagmara, więc było kulinarnie: Pulpet, Mizeria i Kluska (na zdj. bez Kluski, pewnie właśnie jadła)
Tak wygląda matka karmiąca po porodzie. Was nie przeraża, ale ja patrzę w przyszłość. A taka zgrabna była…
Mój mąż. Tak, jest normalny. Tak, jestem dumna.
Nowy nabytek naszej stajni – wałach buloński Lorenzo. Zainwestowaliśmy w konia wieloosobowego, by przerobić ten nawał obozowiczów w sezonie. Zwykłe jednoosobowe konie nie dają rady.
4. Sezon się skończył, czas mojej wyjątkowo wzmożonej pracy również, powinnam więc w podskokach wrócić na bloga, skoro już nic nie stało mi na drodze. Królicza nora miała jednak jeszcze jeden zakręt – obiecany wypad na żagle, z którego nie chciałam rezygnować mimo rozmiarów wieloryba, które przyjęłam i które skutecznie utrudniały mi poruszanie się na chybotliwej łódce. Jako wspaniałomyślna żona nie blokowałam małżonkowi drogi do szczęścia i zgodziłam się na jego męski wypad na Mazury, a sama zadowoliłam się krótkim pobytem na Drawsku, za to w towarzystwie obu moich mężczyzn (i trzeciego w drodze).
Rodzina 2+1+(1)
Wielorybie, uratujemy Cię! Wyjazd skutecznie obrzydzali mi ludzie z Greenpeace usiłujący wepchnąć mnie do morza…
Mam aż jedno zdjęcie z tego wyjazdu, bo mój mąż fotograf powiedział, że w kadr złapie mnie tylko z lotu ptaka.
5. Królicza nora z zakrętami się skończyła, ale ja przycupnęłam sobie u jej wyjścia jak królik porażony słonecznym światłem i nie mogłam się zdecydować na ten jeden hop i powrót do rzeczywistości. Do powrotu na bloga i wykonania skoku na oślep przekonała mnie akcja plagiatowa. Nie, nie akcja tylko Wy. To, że jesteście. No bo skoro jesteście, to ja też powinnam być.
Pytania?
Karolina
30 września 2014 @ 17:04
Tylko jedno. Kiedy będzie kolejny wpis? :D
Grzegorz. Z
30 września 2014 @ 19:32
tiaaa nie dość , że nie było pani, Anno, tyyyyle czasu to jeszcze gdzieś po jakiś norach się Pani szlajała..phi …zrozumiałbym gdyby to była lisia, wilcza, borsucza, ZAJĘCZA…ale KRÓLICZA!!!!!!! pani Anno czuję w sercu żal i czarną rozpacz…iż uległa Pani królikowi…( wredny manipulator, ale ja sobie jeszcze z nim pogadam uhmm) ni mniej ni więcej broni się Pani błogosławionym Wielorybim stanem :D którego z całego mego maleńkiego ale gorącego serduszka zajęczego gratuluję :D :D , tak samo jak normalnego męża :D ( bo ja takowym również jestem :P ) jak i całego tego letniego galimatiasu …..co do tego o czym piszesz na fejsie coś w tym jest…znam to z autopsji jak również praktyki sam jestem fotografem , co prawda amatorem ale wiem co to znaczy plagiat…i jak mocno boli ale chrapki do góry…mnie również tutaj dawno nie było i ciesze się że wróciłaś z blogiem bo szczerze mówiąc brakowało mi nowych wpisów..niestety ja w sezonie letnim miałem zapiernicz w pracy w sumie z konikami miałem do czynienia w czerwcu ( super lekcja z super instruktorką, sorki za autoreklamę :D ) brakuje mi jazd i kontaktu z koniną uhmmmmm mam nadzieję że to niebawem nadrobię :D :D jeszcze raz gratuluję WIELORYBA :P :P i serdecznie pozdrawiam :D
Ania
3 października 2014 @ 19:27
O ile wiem Alicja trafiła do Krainy Czarów przez króliczą norę, a nie zajęczą podróbę. Króliki są fajniejsze, mają bardziej mięciutkie futerko i nie śpią z otwartymi oczami. Zając to cwaniak, z nim nawet ruski wilk sobie nie dał rady. Bałabym się wpaść do zajęczej nory, kto tam wpadnie ten zajęczy!
Ewa
30 września 2014 @ 19:54
Super wygladasz :) świetny tekst , dzięki że wróciłaś :) czekamy na wiecej . Uściski ♡
Majka
30 września 2014 @ 19:57
Lorenzo mi się podoba:) No musiałam o tym jako pierwszym wspomnieć:)
Poza tym nie masz pojęcia jak się cieszę, że nareszcie piszesz, bo wiesz my tu ognisko paliliśmy komisyjnie, tylko kiełbaski nam się skończyły:) Cieszę się też, że póki co nie napisałaś wspomnień z obozów, albowiem młoda do dzisiaj udowadnia nam, że ona wcale nie zadawała tylu pytań :))))
Ania
3 października 2014 @ 19:24
No, Lorenzo imponuje laskom:) Kuba teraz wciąż się przy nim kręci, żeby coś zyskać z tego fejmu:) Pozdrów swój „znak zapytania”, co już zapomniał o pytaniach zadawanych dla sportu.
Majka
5 października 2014 @ 21:31
Pytajnik również pozdrawia:) Aktualnie jesteście starszakiem na nią na zasadzie: jak obniżysz stopnie nie będzie obozu :)
A ja też chcę stępo-kłus z Tobą po plaży no co jest nooo?:)
Maria
30 września 2014 @ 21:18
Pani Aniu! Niezmiernie się cieszę, iż powróciła Pani do bloga :) Padlina, mimo iż (ponad) czteromiesięczna, nadal bardzo pożywna i dająca siłę początkującemu adeptowi sztuki jeździeckiej :D Czy prowadzi Pani jeszcze zajęcia, czy też całkowicie, w chwili obecnej, opuszcza Pani padok? Pytam pod kątem ewentualnego wyjazdu na kilka zajęć z Poznania (ale nie, nie z tej osławionej na blogu grupy) ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Ania
3 października 2014 @ 19:21
Nie prowadzę zajęć w ogóle – od kilku lat praca instruktora nie jest moją pracą na pełen etat. Szkółkę u nas prowadzi mój szwagier, ja jestem z doskoku, a normalnie pracowałam w innej branży. Instruktorem jestem hobbystycznie, z pasji.Czasem biorę jakieś padoki od szwagra, częściej tereny. Maria, dla Ciebie poprowadzę zajęcia, no problem:)
Marta
30 września 2014 @ 23:27
Fajnie że znów jesteś! O akcji plagiatowej nic nie wiem – o co chodzi? ;-)
Ania
4 października 2014 @ 18:41
Super ! Uśmiałam się do łez :)
Miło,że wróciłaś, bo już nie miałam co czytać ! Książki po polsku mi się pokończyły i nie było nic ciekawego do czytania, a tu proszę ! Jaka niespodzianka ! :)
Oczywiście życzymy z Vidarem zdrówka i zapraszamy na fiordy :D
Koni rozmiarów Lorenzo nie mamy, ale koniki islandzkie na pewno dzielnie będą mu dorównywać :)
Pozdrowienia zza morza ! ;*
Martyna
5 października 2014 @ 10:29
Dziękuję pani za nowy post. Wreszcie się doczekałam. Pozdrawiam.
Weronika S
5 października 2014 @ 11:37
Nareszcie! :D niestety też niewiele wiem o akcji plagiatowej, ale cieszę się z Pani powrotu, tęskniliśmy! :D
Anka
1 listopada 2014 @ 11:07
No i chyba pani Ania wróciła do królika po torebkę,bo jak już się odnalazła to znów zniknęła … :)
Ania
7 listopada 2014 @ 20:44
Anka, fakt – ugrzęzłam w wyjściu, bo mam za duży brzuch i się zaklinowałam jak Kubuś Puchatek u Królika. Pozostaje albo czekać 1,5 miesiąca aż mi brzuch spadnie albo wezmę się w końcu w garść i zacznę pisać z tej pozycji zawieszenia:)