Darowany czy nie – w zęby mu zaglądaj!
Fot. Bartek Jankowski, http://gingerrider.blogspot.com/
Koń, jaki jest, każdy widzi. Nawet, gdy mu w zęby nie zagląda. Bo kto zęby na hippice zjadł, ten na pierwszy rzut oka oceni kondycję i stan konia. I zaraz stwierdzi, czy dany koń jest już nadgryziony zębem czasu czy nie. A jeśli jest to lepiej trzymać język za zębami i nie komentować. Bo jeszcze właściciel wyznaje zasadę „ząb za ząb” i nam dołoży. To tyle tytułem wstępu o zębach. Teraz przerwa techniczna, więc możecie wrzucić coś na ząb.
Ps. Foto na górze autorstwa Bartka Jankowskiego – tu możecie obejrzeć jego portfolio na fejsie.
Sprawa zębów u koni nie jest skomplikowana. Na ogół właściciele w ogóle nie zawracają sobie głowy dbaniem o uzębienie swoich zwierząt. Konia się karmi, konia się czyści, koniowi werkuje się kopyta. A zęby? No, koń ma. I można w nie zajrzeć, by określić wiek, pod warunkiem, że się na tym znamy. Mnie to przerasta – kilka razy mi Kuba tłumaczył, ale wolę zerknąć w paszport niż w pysk. Z paszportu określam wiek bezbłędnie, taki ze mnie kozak. A po zębach? Zazwyczaj rozpoznam mleczne…
Koń ma oczywiście jako ssak pakiet zębów mlecznych. W ich skład wchodzą siekacze (te urocze z przodu – jedynki, dwójki i trójki) oraz trzonowce. Nie ma mlecznych kłów. Gdy koń gubi mleczaki (tak do wieku 5 lat) pojawiają się zęby stałe:
- Siekacze czyli sześć górnych i sześć dolnych – jedynki to tzw. cięgi, dwójki to średniaki i trójki czyli okrajki. Siekacze służą do siekania, cięcia żarcia. Albo skubania kumpla po kłębie. Czy gryzienia i dyscyplinowania łobuzów. To na podstawie siekaczy określa się wiek konia. Jak mi to Kuba jeszcze raz wyłoży i zrozumiem, to zrobię Wam o tym wpis. Siekacze są potrzebne do pobierania żarcia (np. skubania sianka, koszenia trawki na pastwisku). Nasz Carewicz miał krzywe siekacze, ale sobie radził. A Nefryt stracił w bójce jedynkę i ma teraz uroczą przerwę na papieroska, co nie przeszkadza mu w żaden sposób obżerać płotu, do którego się go wiąże przy siodłaniu.
- Kły – mogą się pojawić, ale nie muszą. Zazwyczaj występują u samców. Z kłami jest tylko problem, tak jak z tzw. zębami wilczymi, które też nie wiadomo po co wyrastają niektórym koniom w pyskach. Najlepiej to usunąć.
- Przedtrzonowce (3 pary) i trzonowce (3 pary). To te zęby w głębi szczęki, już za diastemą czyli bezzębną częścią żuchwy, gdzie leży wędzidło. Zęby trzonowe to takie szyny, które służą do mielenia, rozdrabniania pokarmu. Przy czym do tego mielenia porusza się tylko dolna szczęka – górna jest nieruchomą częścią końskiej czachy. Za to dolna rusza się na obie strony i przemiela pokarm.
Wszelkie wady uzębienia generują sporo problemów. Ostre wyrostki szkliwa, zniekształcenia, faliste brzegi, przerosty itp. wady w obrębie trzonowców i przedtrzonowców powodują u konia trudności z jedzeniem i ból ranionych policzków. Kto miał w buzi tzw. aftę ten wie, jak boli ranka delikatnej błony śluzowej wyścielającej policzek. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że końskie uzębienie sprawia mu takie kłopoty. Zaniedbujemy stan pyska, a wiele problemów, z którymi później się borykamy rodzi się właśnie tutaj – w końskiej szczęce. W naszej stajni spotkaliśmy się z takimi przypadkami:
1. Klacz Moneta – schudła, zmarniała. Owies wypluwała – stała nad żłobem, mieliła i wypluwała takie uformowane kuleczki. Mama nie mogła dojść o co kobyle chodzi, aż zjawił się w stajni kupiec i po rzuceniu okiem na wychudłą i zmarniałą klacz zapalił się do kupna, oczywiście po okazyjnej cenie, bo skoro taka zabiedzona… Mamę zdziwiła ta nagła chęć kupienia konia, który już jednym kopytem stoi na wiecznie zielonym pastwisku. I uznała, że sprawa z Monetą musi być bardzo łatwa do naprawienia, skoro facet gotów był ją brać od ręki mimo jej mało atrakcyjnego stanu. Cała sprawa toczyła się kilkanaście lat temu i doświadczenie naszego dyżurnego lekarza weterynarii czyli mamy, było jeszcze skąpe. Ale intuicja już działała – mama skojarzyła, że facet oglądał te kulki z owsa w żłobie i połączyła fakt dziwnej stołowej maniery klaczy z jej stanem. A jaki związek z formą żarcia ma koń – oczywiście aparat mielący! Mama obejrzała Monecie zęby, policzki, język. Okazało się, że kobyła ma poprzerastane trzonowce, a ich ostre końce ranią policzki. Po tarnikowaniu zębów Moneta wróciła do formy w bardzo krótkim czasie nadrabiając braki sadła na zadzie. A energii miała w sobie tyle, że u kolejnego właściciela codziennie urządzała sobie ćwiczenia pływackie – żabką-obserwatorką 25 metrów na drugi brzeg jeziora. Pisałam o jej wyczynach tutaj.
2. Wałach Heniek – ni stąd ni zowąd zaczął zrzucać jeźdźców. Zaczęło się od potrząsania łbem, skończyło ostrymi baranami na najlżejszy nawet ucisk wędzidła. Próbowaliśmy wszystkiego – Wojtek zrobił mu sesję oduczania złych nawyków, na wypadek, gdyby brykanie było głupim, wyuczonym zachowaniem. Nie podziałało. Mama sprawdziła kręgosłup – ani odcinek szyjny, ani lędźwie; żadnych oznak bólowych. Szukanie przyczyny zajęło dobrych kilka tygodni. I jak zwykle intuicja mamy załatwiła sprawę – jeden rzut oka na zęby Heniusia i sprawa stała się jasna. Ostre wyrostki szkliwa i faliste brzegi zębów trzonowych raniły koniowi policzki. Ranki na delikatnej błonie śluzowej powodowały ból, który w połączeniu z pracą wędzidła w pysku skutecznie zniechęcał Heńka do współpracy z jeźdźcem. Aby uniknąć bólu trzeba się było pozbyć tego, kto go generował. Po tarnikowaniu zębów Henryk znowu stał się „jezdnym” koniem. Stuknięty był zawsze, ale przynajmniej skończył z odstawianiem rodeo.
3. Wałach Carewicz – u niego problem zaczął się już w źrebięctwie. Stałe zęby wyrosły mu niesymetrycznie i taki krzywy zgryz na siekaczach mu został. Trzonowcami działał bez zarzutu, więc z odżywianiem nie było problemu, bo mielił i rozdrabniał ładnie. Krzywa szczęka generowała inny problem – nadmierne ślinienie. Była to w zasadzie wada kosmetyczna, na użytkowanie konia i jego zdrowie nie miała wpływu. Ale wyglądał koń komicznie z tymi wiszącymi u pyska pasmami śliny. Jazda na wędzidle oczywiście podbijała pracę ślinianek i Carewicz produkował taką ilość płynu, że obserwując go zastanawiałam się, czy się nie odwodni :)
Choroby zębów i nieprawidłowości zgryzu to poważny problem. Może się z tego zrobić np. zapalenie zatok szczękowych czy inny szajs. A zniekształcone, faliste i poprzerastane brzegi zębów powodują oczywiście nieprawidłowe rozcieranie pokarmu. Stąd się biorą problemu takie jak chudnięcie, utrata kondycji, powracające kolki. Niebezpieczne dla zdrowia konia. Dla zdrowia i bezpieczeństwa jeźdźca też lepiej, by koń miał wyleczone zęby. Bo ból w szczęce powoduje reakcję obronną – ukrócić pracę wędzidła i ręki jeźdźca pozbywając się tego ostatniego z grzbietu. Badajcie zęby Waszych koni – dla ich i swojego dobra. Bo wielu problemów można uniknąć profilaktyką, a „to bardzo ważna rzecz, żeby zdrowe zęby mieć!”
Profilaktyka jest w zasadzie bardzo prosta, a tak często zaniedbywana. Nie chodzi o „szczotkę, pastę, kubek ciepłej wody” i przepisowe trzy minuty czyszczenia. Koniowi wystarczy okresowo badać stan jamy ustnej – najlepiej przez weta przy okazji odrobaczania czy szczepienia. Wystarczy nawet 1-2 razy w roku. Tarnikowanie ostrych krawędzi, jeśli jest konieczne, to zabieg stosunkowo krótki. U nas zajmuje się tym mama. Potrzebna jest tylko pomoc drugiej osoby, która trzyma język konia wywalony na zewnątrz z boku pyska, tak by koń nie odgryzł mamie ręki :) A mama już omal palca nie straciła, gdy Mirek puścił język Heńka i ten kłapnął szczęką… Nie próbujcie tego w domu. Najpierw niech Wam wet pokaże, jak się to robi.
Grzebcie więc swoim koniom w mordach i sprawdzajcie jakie hardkory im się tak dzieją. Bo wiele problemów powstaje właśnie w końskiej szczęce i na próżno szukać ich w kręgosłupie, żołądku, mózgu czy końskiej duszy.
Konserwacja skóry – jak dbać o sprzęt jeździecki?
Większa część sprzętu jeździeckiego jest zrobiona ze skóry. Skórzany sprzęt jest drogi, warto więc o niego odpowiednio dbać i konserwować, by posłużył dłużej, ładnie wyglądał i przede wszystkim był bezpieczny. Jak o taki sprzęt dbać? Z mojej egoistycznego i chytrego punktu widzenia powiem Wam, jak konserwować sprzęt oszczędzając pieniądze (na co te ekskluzywne pasty i olejki?) i wysiłek (po co marnować życie na szorowanie codziennie tego samego paska skóry?)
W naszej stajni każdy koń ma siodło i ogłowie przypisane dla niego. To oznacza, że mamy tych siodeł i tranzelek sporą ilość – ponad 30 sztuk, jeśli wliczyć w pulę nasze siodła prywatne: mamy, moje, Wojtka. Pracy z utrzymaniem takiej ilości sprzętu w dobrym stanie jest sporo, a najważniejsze to odpowiednie przechowywanie. Zdarzało się nam, że na siodłach pojawiała się zimą pleśń – walka z nią jest naprawdę uciążliwa. Odkąd w siodlarni stanął piec do wypału ceramiki (mama rzeźbi w glinie) problem pleśniejącego sprzętu zniknął. W siodlarni jest ciepło, nie ma wilgoci, pleśnie się siodeł nie imają. Właściwe przechowywanie sprzętu to już połowa sukcesu – siodła muszą wisieć na wieszakach, które zapewniają cyrkulację powietrza od spodu i z góry; ogłowia też powinny wisieć, a nie leżeć zwinięte w kłębek. A, no i od siodeł koniecznie oddzielamy czapraki! Powinny suszyć się oddzielnie, by nie oddawać wilgoci w skórę siodła i zapewnić siodłom możliwość „oddychania”. W pomieszczeniu gdzie przechowujemy sprzęt nie może być wilgoci. Powinno być ciepło, sucho i przewiewnie, więc warto zainwestować w okno. Przepocona skóra musi mieć możliwość wyschnięcia.
Skórę siodeł i ogłowi należy czyścić. Bezwzględnie! Nie trzeba jednak robić tego codziennie, uwierzcie mi. Wiem, że podręczniki tak zalecają, ale doświadczenie naczelnego lenia nauczyło mnie, że nie warto. Siodło nie absorbuje wiele końskiego potu, bo nie ma z nim bezpośredniej styczności – chroni je czaprak, nie bez kozery zwany potnikiem. Wiadomo, że czapraki, które zdejmujemy z końskich grzbietów po jeździe niejednokrotnie przypominają mokre szmaty do podłogi. Siodło też się trochę pomoczy, jeśli tak zmachamy naszego konia, że będzie na granicy odwodnienia:) Latem, w upale koń wypaca sporo wody i część tego płynu wsiąknie w siodło. Z ogłowiem sprawa jest poważniejsza, bo ono zawsze absorbuje pot i brud z końskiej sierści; leży przecież bezpośrednio na końskiej skórze. Jeśli o nie nie zadbamy to paski nam stwardnieją, staną się szorstkie i, niestety, łamliwe. To nie poprawia ani komfortu konia, który ma to nosić na łbie; ani wygody jeźdźca, który ma te skostniałe paski zapinać; ani bezpieczeństwa, bo grozi nagłym zerwaniem. Aby paski ogłowia były elastyczne należy je czyścić na bieżąco.
Na bieżąco tj. po każdym użyciu bezwzględnie należy umyć wędzidło (to dla komfortu konia – co ma biedak następnego dnia cmokać zaschnięte smarki) oraz przetrzeć wilgotną szmatką paski ogłowia. Zajmie to minutę-pięć, a wydłuży czas do kolejnego, już poważniejszego czyszczenia. Siodło przecieramy od spodu szmatką, a siedzisko wycierają nasze bryczesy, więc mamy problem z głowy. Popręg koniecznie przecieramy szmatą, a sznurkowy czy neoprenowy szczotkujemy i suszymy. Jeśli pilnujemy wykonywania tych prostych kilku ruchów szmatą, to spokojnie możemy odłożyć poważniejsze prace konserwatorskie na inny miesiąc. Ja nawet odkładam na inny kwartał, ale nie trzeba mnie naśladować. Ja jestem zabiegana, nie znam się, zarobiona jestem.
Poważne prace konserwatorskie wykonujemy raz w miesiącu. Lub oszukujemy się, że nie ma potrzeby i czyszczenie odkładamy z dnia na dzień, aż miną dwa miechy. Do wyboru. Ale wtedy już nie ma przebacz – wkładamy w to czas, wysiłek i z pieśnią na ustach i miłością do koni w sercu urabiamy sobie ręce po łokcie przez godzinę. Jak?
Ogłowie rozkładamy na czynniki pierwsze czyli rozpinamy wszystkie paski i każdy z nich myjemy osobno. Odpinamy też wędzidło, by mieć dobry dostęp do pasków policzkowych. Siodło też rozbieramy – odpinamy puśliska, popręg. Przygotowujemy sobie wiadro letniej wody i gąbkę lub szmatkę. Do mycia siodeł najlepsze jest, i mówię to poważnie i z pełnym przekonaniem, szare mydło. Wiem, że są specjalne glicerynowe mydła i inne środki do czyszczenia siodeł. Wiem też, że są skuteczne i bezpieczne. I wiem jeszcze, że są drogie, a szare mydło działa tak samo. Serio! Polecam, spróbujcie. Przed myciem skóry wodą z mydłem najpierw przetrzyjcie dokładnie samą letnią wodą, by usunąć brud i pot. Potem kolejne mycie już mydlinami. Sprawdźcie przy okazji szwy i mocowania na paskach, zazwyczaj się tego nie kontroluje, a warto zbadać sprawę dla bezpieczeństwa. Po wyczyszczeniu skóry mydlinami odwieśogłowie do wysuszenia i zajmij się siodłem. W ten sam sposób. Pamiętajcie tylko, by dobrze wyżymać gąbkę – nie ma ociekać wodą, ma być po prostu wilgotna. Nie spieniajcie też za bardzo mydła, bo później skóra może się lepić.
Po myciu można sprzęt natłuścić. Piszę można, bo nie trzeba. Powinno się natłuszczać sprzęt nowy, bo taka skóra nie jest jeszcze elastyczna. I koniecznie trzeba natłuścić sprzęt, który ma być nieużywany przez dłuższy czas. U nas takie smarowanie odbywa się dwa razy w roku – po sezonie (na zimę) i przed sezonem (wiosną). W każdym innym przypadku niż nowa skóra czy przechowywanie nieużywanego sprzętu, natłuszczanie można sobie odpuścić. Zbyt częste i nadmierne nasączanie skóry olejkami i tłuszczami powoduje, że staje się ona zbyt miękka, traci swoją wytrzymałość, jest lepka i śliska (a to brudzi bryczesy, hehe). Jest wiele różnych środków do natłuszczania siodeł, a słyszałam o oszczędnościach stajennych i smarowaniu siodeł olejem roślinnym. Nie polecam! To idealna pożywka dla pleśni! Kupcie puszkę dobrego tłuszczu do skóry; starczy na długo, można zainwestować. Poza tym, taki porządny wosk przydaje się do osprzętu jeźdźca – sztybletów, sztylpów, oficerek. Trzeba mieć. Tylko nie trzeba wcierać kilogramami w siodło, bo to szkodzi. Sprawdziłam, wiem.
Bezpieczeństwo jeźdźca, zdrowie i dobrostan konia oraz czas użytkowania zależą w dużej mierze od stanu sprzętu. Dlatego warto o skórzany sprzęt dbać. Nie zaniedbujcie ani kwestii przechowywania, ani bieżącej pielęgnacji. I raz na jakiś czas potrenujcie muskuły przy dokładnym czyszczeniu i nacieraniu skóry. A gdy będziecie wycierać pot z czoła podczas czyszczenia to pomyślcie o mnie – razem z mamą i Wojtkiem konserwujemy ponad trzydzieści sztuk siodeł i ogłowi klnąc w żywe kamienie, a w tym czasie Kuba pogwizdując pod nosem zlewa swoją zaprzęgową uprząż wodą z węża i wywiesza na płocie. Bo jego uprząż to biothane z Ardena. Czekam na ogłowia i siodła z biothane – dla takich leni jak ja to będzie hit!
Fot. Kuba Lipczyński # nasza siodlarnia
Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA