Krótko – aktualnosci
Fot. Magda Wiśniewska # Sukcesja
Dziś króciutko i bez tematu. Ogłoszenia parafialne. Przede wszystkim bardzo dziękuję za niesamowicie pozytywny odzew na moje zaproszenie na weekend majowy. Miejsca na obozie sprzedały się w dwa dni! Zapowiada się świetna zabawa, bo i ekipa jest wspaniała! Część osób znam osobiście, część z maili i wiadomości na fejsie, a części nie kojarzę jako komentatorów, ale są czytelnikami bloga, a to już świadczy na ich korzyść. Oczywiście nie może zabraknąć ekipy poznańskiej – dziewczyny rzuciły się na formularz rezerwacji miejsc jak szczerbaty na suchary i zaklepały sobie miejscówy jako pierwsze. Tych nawiedzonych to ja się nie pozbędę, choćbym je psem poszczuła i kijem odganiała – już mi zapowiedziały, że obstawiają też wrzesień, bo pławienie koni w morzu obiecałam. Dla Was wszystko! Z dzieciakami na obozach nie robimy pławienia, bo po pierwsze: strach, że się nieletni potopią; po drugie: plaże w lipcu-sierpniu pełne są wczasowiczów i kąpiących się dzieci, a nie wypada nam kasztanić im końmi do wody; i po trzecie: niebezpiecznie jest pławić na raz tak dużą grupę. Ale Wam, moi czytelnicy / fani / wielbiciele / hejterzy (a nie, hejterzy nie) – zapowiadam oficjalnie – we wrześniu też zrobimy zlot na trotterowskim obozie dla dorosłych i będziecie mieli okazję dać nura do słonej wody razem z naszymi końmi! A ponieważ dostaję wciąż mnóstwo marudzeń i zażaleń, że obóz majowy już zamknięty i nie starczyło dla wszystkich chętnych miejsc to ogłaszam, że w najbliższych dniach mój Kuba otworzy kolejny turnus – może majowy, a może w okolicach Bożego Ciała. Na fejsie powiadomię Was, gdy formularz zgłoszeniowy będzie dostępny na stronie Trottera, a wtedy na hurra! galopem ruszajcie do rezerwowania miejsc.
I to by było na tyle tych ogłoszeń. Nowy wpis na blogu pojawi się niedługo, gdy tylko otrząsnę się z mojej osobistej, prywatnej tragedii. Bez wdawania się w szczegóły – straciłam Sukcesję. Nie udało się jej uratować. Cholernie boli. Bo do konia nie da rady się nie przywiązać. Jeśli na jakimś jeździsz to ta współpraca Was łączy i nie uchronisz się od obdarzenia swojego partnera uczuciem. Nie wątpię, że Suz miała raczej obojętne uczucia wobec mnie, bo to mimo wszystko wredne konisko było i nie dała mi szansy na więź taką, jaką miałam z Esaułem. Nie lubiłyśmy się z ziemi, ale gdy byłam w siodle to kochałam tego konia. Gdy na niej siedziałam czułam się komfortowo, bezpiecznie, jak przytulona do misia. Gdy zsiadałam byłam tylko pyłem u jej kopyt – Suz miała nieprzyjazne stosunki z resztą końskiego stada, a ludźmi to już w ogóle nie zaprzątała sobie szlachetnej główki. Nie miała potrzeby przyjaźni, chciała tylko być bezpieczna. Ale ufała mi, a to rozczula. Będzie mi jej bardzo brakować.
Wkrótce wspominany kilkakrotnie i obiecany wpis o tym, jakimi uczuciami darzą nas konie i ile w nich jest tej miłości, w którą uparcie wierzymy. Pisałam o tym wspominając konie, do których się przywiązywałam, które kochałam. I choć racjonalnie nie powinnam się łudzić to nadal jest we mnie ta iskierka nadziei, że mój koń kocha mnie tak jak ja jego. Naiwniara, nie? Ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten (nie, raczej ta), kto nie wierzy w mistyczną więź ze swoim wierzchowcem!
Fot. Magda Wiśniewska # Moja Suzi 2002-2015
I że Cię nie opuszczę… – czy mój koń mnie kocha?
Ludzie bardzo często przypisują zwierzętom ludzkie emocje. Co więcej, kserują własne uczucia i podklejają pod swoje zwierzę – ja Cię kocham, więc Ty mnie też. Czy rzeczywiście koń kocha swojego właściciela?
Kocham konie. Tak powie każdy koniarz. Kocham mojego konia – to też oczywiste dla szczęśliwego posiadacza własnego rumaka. Mój koń mnie kocha – w to wierzy każda, ale to absolutnie każda właścicielka konia. Mężczyźni albo w to nie wierzą, albo ich to nie obchodzi, albo nie mówią głośno, by nie wypaść z roli macho. Ale każda dziewczyna, której marzenie z dzieciństwa się spełniło i która ma własnego „little pony” święcie wierzy, że jej pupil kocha ją całym swym końskim sercem. Ja nie jestem inna. Mam męża, dwoje dzieci, przekroczyłam trzydziestkę (uznajmy, że dopiero co), a nikt mnie nie przekona, że Esauł mnie nie kochał. Nikt mi nie powie, że Czardasz nie kochał Arlety. I już na pewno nikt mnie nie przekona, że Talar nie kocha Agaty. Tylko… one nas kochają inaczej, po swojemu. I w danym momencie, a nie na zawsze. Tutaj się nie łudzę. Esauł w sekundę odwróciłby się do mnie zadem i poszedł za liderem stada (gdyby nie fakt, że sam był liderem wśród koni), choćbym płakała i błagała. Tak samo zostawiłby mnie bez mrugnięcia końską powieką, gdyby pojawiło się zagrożenie, z którym ja nie mogłabym dać sobie rady. Konie są przy nas i dla nas, dopóki czują się bezpiecznie i jest im wygodnie. Tak samo rzecz wygląda w stadzie. Nawet najbardziej zaprzyjaźnione konie zostawią kumpla w stepie, gdy ten zakuleje. Odejdą nie oglądając się za siebie. Trzeba przetrwać, a nie bawić się w sentymenty. Tak wygląda koński świat.
Nie przeczę, że zwierzęta są empatyczne, mogą się przywiązywać, cierpieć po stracie właściciela czy bronić go z narażeniem własnego życia. Należy tylko rozumieć, że nie wynika to u nich z porywu serca, ale z instynktów – wrodzonych bądź wyuczonych. I jakkolwiek by to nie bolało, przyjmijcie do wiadomości – Wasz koń was nie kocha tą samą miłością, którą Wy darzycie jego. A już na pewno nie do grobowej deski. Może trwać przy Waszym boku, dopóki mu z tym wygodnie i dopóki daje mu to poczucie bezpieczeństwa. W sytuacji zagrożenia nie zawaha się – zostawi Cię i będzie salwować się ucieczką.
Pisałam już o końskiej pamięci, ale przypomnę – konie mają pamięć fenomenalną. Tę ich pamięć często myli się z inteligencją konia, ale to już inna bajka. W każdym razie koń pamięta wszystko, pamięta zawsze i pamięta na zawsze. Może rozpoznać swojego właściciela nawet po wielu latach – niekoniecznie od razu, ale zaskoczy, zapewniam. Tej pamięci też nie można mylić z miłością – tak samo koń zapamięta kogoś, kto zrobił mu krzywdę. Rozczuliło mnie, że Czardasz pamiętał głos Arlety i rozpoznał ją po ponad roku, rżąc jak wariat w swoim boksie. Łączyła ich szczególna więź i Arleta do dziś ma oczy w mokrym miejscu, gdy wspomina swojego wariata. Czy on ją kochał? Tak samo, jak swoją matkę Czarę – dopóki miała wysoką pozycję był przy niej. Gdy wyczuł, że to on jest w hierarchii wyżej łaskawie zezwalał na trwanie przy swoim boku. A gdyby zakulała czy zasłabła – zostawiłby ją bez refleksji. Tak wygląda miłość w końskim stadzie.
Czy klacz kocha ogiera? Nie, puszcza się bez miłości, moi drodzy. Tak samo ogier-podrywacz nie kocha swojej partnerki. Seks bez miłości podobno jest gorszy, ale koniom to nie przeszkadza. A gdy nowy, silniejszy ogier pokona starego i odbierze mu stadko klaczy to każda z tych niewdzięcznych kobył pójdzie za nowym nie żegnając starego „męża” nawet cmoknięciem w zad. Co za różnica ten czy inny ogier? Ma być w stanie bronić stada, a skoro pokonał go inny samiec to znaczy, że był więcej wart. Po co trwać przy nieudaczniku? Tak samo my jesteśmy dla naszych koni nieudacznikami, przy których są dziś, bo jest im wygodnie i nie ma zagrożeń. Ale w obliczu drapieżnika trzeba zostawić nieudacznika na pożarcie i ratować własny zad. I nawet gdy nie ma drapieżnika, ale ktoś lepszy, silniejszy, stojący wyżej w hierarchii da sygnał do odejścia to nasz koń pójdzie nie rzucając nam nawet spojrzenia przez ramię. Bo za rzadko my, właściciele koni mamy wysoką pozycję stadną. Sami sobie jesteśmy winni, podkopując swój autorytet w oczach koni. Ja dobrze wiem, że robię masę błędów. Karmię smakołykami, jestem niekonsekwentna, przytulenie uważam za ważniejsze niż kategoryczny i stanowczy kuksaniec w bok. Ale ja jestem marzycielką ze świata my little pony i nie chcę być liderem, chcę być przyjaciółką, chcę by mój koń mnie kochał. A tak się, niestety, nie da. W końskim stadzie nie ma miłości. Pogódźmy się z tym. Albo nie – dalej żyjmy złudzeniami. Tak jest łatwiej. Bo tego właśnie szukam w kontakcie z końmi – chcę więzi, miłości, przywiązania. I wbrew rozumowi wierzę, że to mam.
Fot. 1,2 Karolina Błaszczyk # Talar ze swoją właścicielką Agatą Choszcz
Autor: Ania Kategoria: NATURAL