Aktualizacja – sprawa konia dla bezkonnej blogerki

DSC_8579

Fot. Kuba Lipczyński # Sztorm

Nie pisałam na tym blogu od miesięcy. Uważałam nawet, że pewnie umarł już śmiercią naturalną, ale okazało się, że czytelnicy wciąż tu są! Raporty Google Analytics mnie zaskoczyły – liczba użytkowników wciąż wzrasta, odsłony biją, komentatorzy udzielają się aktywnie pod dwuletnimi starociami. A więc jesteście! Wciąż pełni nadziei, wciąż optymistycznie nastawieni, wciąż czekający na nowe papu. Ewenement – czytelnictwo mi wzrasta bez żadnego wysiłku z mojej strony. Okazuje się, że najrzadszym gościem na tym blogu jestem ja. Pewnie powinnam Was przeprosić, kajać się i obiecywać poprawę, ale po co? I tak trwacie przy mnie. Rozpieściliście mnie, a sami w ogóle nie jesteście dopieszczani. Trzeba Wam przyznać – zero roszczeniowej postawy, brawo!

W ramach aktualizacji podam Wam szybkie info o tym, co u mnie słychać. Dostaję od Was sporo maili i wiadomości na fejsie, a najczęściej pytacie o to, czy znalazłam sobie konia. Niektórzy dyplomatycznie zaczynają od grzecznościowego pytania jak tam moje dzieciaki, ale końcowy rezultat zawsze ten sam – masz konia Ania? No to Wam odpowiem – mam. Nawet kilka. Ale swojego misia niestety nie.

Tak jak chciałam – jest śląska klacz. W trakcie moich poszukiwań (BTW dzięki za pomoc, jesteście wielcy!) Kuba dorzucił nowy punkt do moich priorytetów – klacz miała być dotacyjna. Konia mamy kupić z mamą na spółkę, dla nas obu. Jest zamówiona, będzie zdjęta z programu we wrześniu i wtedy też do nas przyjeżdża. Piękna, mocna, kara z odmianami i bonusem w postaci odsadka-klaczki. Fajnie, tylko ten wrzesień po sezonie, a ja byłam bez konia na lato.

Na sezon kupiłyśmy więc z mamą wymarzoną kobyłkę dla nas – niewysoka, gniada, grzeczna. Ma szwedzki paszport, mrożenia na szyi, czteroletnia i zrównoważona. Szkoda tylko, że jest kłusakiem… Tak niewygodnego konia to ja dawno nie widziałam. W związku z jej specyficznym chodem nawet zmieniłam jej imię z Cersine Hornline na swojską Kołysankę. Kołysze jak bujaczek niemowlęcy, szkoda tylko że na boki… Poza tym to, co uważałyśmy za jej zaletę czyli spokojny, niepobudliwy charakter okazało się sporą wadą. Kołysanka generalnie chyba nie wie, że żyje i przydałoby się jej podawać dożylnie kawę. Układanie jej pod siodło wyglądało tak, że założyliśmy siodło, zrobiła dwa kółka na lonży, Kuba wsiadł a ona grzecznie kręciła kółka, odpięliśmy lonżę i Kuba poszedł na padok a kobyła nadal nic nie brała do bani, pełen luz. Jak stary, rekreacyjny wiarus. Wiadomo, że nic nie umie, ale protestów nie objawiła żadnych. Następnego dnia poszła w teren na plażę, wzdrygnęła się na widok morza i zaraz pogodziła z tym, że szumi. Stary, doświadczony, sterany życiem i znudzony kłapak. Hmmm… Niezupełnie tego z mamą szukałyśmy. Dałyśmy ją więc pod dzieci na obozach (do tego jest stworzona) i szukamy dalej.

Tu macie fotę poglądową – Kołysanka w naszej stajni.

IMG_20150602_173912

Dodatkowo Kołysanka sprawiła nam niespodziankę. Kinder-niespodziankę. Przy kupnie nikt nas nie poinformował, że klacz była kryta. Kołysanka wyźrebiła się w lipcu, co nas wszystkich niesamowicie zaskoczyło. Załatwiła sobie urlop macierzyński i nie pracowała już do końca sezonu, oddając się bez reszty swojemu synkowi. Synek natomiast jest przesympatycznym pieszczochem, ale urodę ma mocno wątpliwą: krótkie i grube nóżki, szyję tak krótką, że właściwie łeb wyrasta mu prosto z tułowia, łeb jak ceber i ośle uszy. Fajnie, że jest, bo zawsze to lepiej, że nam jeden koń doszedł niż miałby jakiś odejść. Zobaczymy, co za Totilas z niego wyrośnie :)

Tak wygląda nasz osiołek Cudaczek. Zdjęcie z jego profilu na fejsie (tak, tak ma fanpage – celebryta).

11870863_805226469598855_9219518103619979456_n

Ponieważ nie miałam własnego konia pod tyłkiem to mój szwagier użyczył mi swojego wałacha. Sam dorzucił do swojej Horpyny nową klacz – rudą, wredną, elektryczną zabijakę Nowelę. Raz się na niej przejechałam. Wygodna jak kanapa, nie idzie a płynie. Cud, miód i orzeszki w czekoladzie. I fajnie było znów mieć przed sobą kasztanowatą grzywę. Czułam się swojsko jak na Sukcesji. Tylko, że Nowela to nie Suzi. Wystarczyło mi raz obejrzeć jak stawała dęba pod Wojtkiem, a potem waliła serię baranów z kocim grzbietem, bym podjęła decyzję, że na jej grzbiecie można mnie będzie zobaczyć, gdy kobyła skończy lat 30 i stanie nad własnym grobem. Dopóki tli się w niej iskierka życia, ja dziękuję. Kręgosłup mam jeden. Nowela raczej na pewno nie nada się nigdy pod dzieci, więc Wojtek dostał nowego czołowego. Jego wałach został więc koniem bezpańskim i Wojtek się nim ze mną podzielił. Jestem mu oczywiście bardzo wdzięczna, bo jego pozostałe czołowe mnie nie interesują – Nowela jest zabójcą na zlecenie, a Horpyna jest… No dobra, Horpa jest dla mnie za mądra. Za każdym razem, gdy na niej siedzę to spada moje poczucie własnej wartości. Ten koń jest mądrzejszy, zdolniejszy i bardziej utalentowany ode mnie. Wszystkie moje błędy wyłapuje i pokazuje mi na tacy. Czasem odwraca łeb i patrzy na mnie jakby pytała: „Serio? Tego chcesz? Ty? I dasz radę?” Przysięgam. Więc w sumie Sztorm jest najlepszym wyjściem.

10999327_10204328353673570_724438003364330669_n

Nowela pod Wojtkiem. Ja nie mam foty z jazdy na niej i dłuuuugo nie będę miała. A jeśli będę miała to umieszczą ją na moim nagrobku. Fot. Kuba Lipczyński.

A tu Horpa pode mną. W sensie fizycznym, bo psychicznie to ona jest nade mną. I patrzy z góry z politowaniem. Fot. Grzegorz Andryszczak.

DSC_7260

A Sztorm? No cóż. Ma wiele zalet, ale dajcie mi czas, żeby je wymyśliła. Zacznijmy od wad. Przede wszystkim jest skurczybyk za wysoki. W terenie muszę często zsiadać, a robienie pionowego szpagatu to nie mój ulubiony sport. Gdy gramolę się na niego to za każdym razem zastanawiam się, czy mi się uda za pierwszym razem i jak bardzo się ośmieszę. Dziewczyny z obozu skandowały mi przy wsiadaniu „Kim jestem? Jestem zwycięzcą!” Tej wady Sztorma nie da się zniwelować i jeśli miałabym zostać w jego siodle to przyjdzie mi nauczyć go klękać. Po drugie Sztorm jest niewygodny. O mój Boże, jak bardzo niewygodny. U nas w stajni bije go tylko Bolek. Sztormiak jest na chwalebnym drugim miejscu i mój kręgosłup świadkiem – ten koń chodzi jak młot pneumatyczny. Po dwóch godzinach w terenie jestem wykończona, wściekła i poprawiam językiem plomby w zębach. Dramat. Trzecia wada siwka to nadaktywność wypróżnieniowa.  Termin niemedyczny, mój własny. Nie wiem o co kaman, ale w terenie Sztorm załatwia się 4-5 razy. Niby co mi przeszkadza spytacie, no ale kto musi zsiadać i to sprzątać? I kto potem wsiada jak paralityk? No kto? No ja. A ten drań zamiast opróżnić kiszki w lesie to trzyma kilka kilo obornika tuż pod ogonem, by wspaniałomyślnie wywalić mi to wszystko na plaży. A zalety? Hmmmm… Jak wszystkie konie Wojtka jest nienagannie ułożony. Jest odważny i raczej niepłochliwy. I twarzowy. Znacie takie konie? Zawsze na nich dobrze wyglądasz. Kto nie wsiądzie, temu od razu wpada plus 50 do fantastyczności. Są konie bez prezencji (nasz Raszdi), są te z prezencją (Esauł) i są takie, które dzielą się prezencją z jeźdźcem (Sztorm i Bolek). Więc Sztorm jest bardzo twarzowy i pasuje mi do imażu. :)

DSC_8554

Sztorm. Tak bardzo twarzowy, że aż zasłonił moją twarz. Mówiłam, że przy nim każdy wygląda jak milion dolarów. Fot. Kuba Lipczyński

Nadal więc szukam konia dla siebie i nawet wczoraj napaliłam się na piękną klacz, ale okazało się że jej cena przekracza moje możliwości. Gdyby właściciel zgodził się spuścić 75% to brałabym w ciemno. Ale ja się nie umiem targować :)

Czekam też na hanowerkę, którą mama kupiła przez znajomych i która ma do nas przyjechać z Niemiec jesienią. Być może to będzie to. Zobaczymy.

Poza tym mam poważne plany co do bloga i mam nadzieję, że uda się je zrealizować. Pilnujcie mnie, bym pisała regularnie. Albo nie pilnujcie, bo wyjdzie jak zwykle.