Koń do bryczki czy pod siodło? A może jedno i drugie?
Kiedyś podział użytkowych koni był bardzo prosty – koń ciężki, zimnokrwisty ciągnął wóz i nic poza tym. Koń lekki, gorącej krwi był wierzchowcem i nikomu do głowy nie przychodziło zlecać mu zwózki snopów z pola. Dziś konie mocnej budowy użytkuje się zarówno pod siodłem jak i w zaprzęgu. To, że koń pracuje w bryczce wcale nie wyklucza go z pracy wierzchowej. I dobrze! Wielu czytelników skarży mi się, że dostali w swojej stajni na jazdę konia, który pracuje w zaprzęgu. I co z tego? Nie rozumiem. Jeśli koń ma solidne podstawy wierzchowe to fakt, że na etacie dorabia też w bryczce nie powinien mieć znaczenia. Owszem, jest tak, że jedne konie są wybitnie predysponowane do skoków (np. pochodzeniem, gdzie „sam papier już skacze”), inne nadają się szczególnie do ujeżdżenia, ze względu na piękny ruch, a jeszcze inne rozwijają mega prędkości na torze wyścigowym. Niektóre konie są urodzonymi sportowcami z ambitnym zacięciem i temperamentem, a inne całe życie kłapią w rekreacji i uszczęśliwiają rzesze początkujących i niepewnych siebie jeźdźców. Jeśli dobrze sklasyfikujesz umiejętności i cechy charakteru konia to możesz go dopasować do dyscypliny, w której sprawdzi się najlepiej i będzie odnosił spore sukcesy. A czasem wykorzystujesz pełen wachlarz końskich możliwości i trenujesz konia wszechstronnego. Takiego, który w weekend pociągnie kulig, we wtorek zaliczy trening ujeżdżeniowy, w czwartek wycieczkę pod siodłem wraz z pokonywaniem terenowych przeszkód, a w sobotę znowu założysz mu uprząż. Konie często są bardzo wszechstronne – pięknie skaczą, mają ładny ruch ujeżdżeniowy, gorliwie pracują jako pociągusy, ścigają się jak Secretariat i brykają pod dobrym jeźdźcem zachowując jednocześnie pełen spokój, gdy wsadzisz im w siodło dziecko. Znam wiele przykładów takich „niejednolitych” koni. Takich, które sprawdzają się w kilku dziedzinach. Bo koń do wszystkiego to nie koń do niczego. To koń wszechstronny. Nie musi być z każdej dziedziny najlepszy; wystarczy jak jest dobry.
Nasza stajnia jest stajnią rekreacyjną. Mamy w niej konie wszechstronne. Nie wybitne w jakiejś dziedzinie – ani skokowo (wyżej zadu nie podskoczą), ani ujeżdżeniowo (Totilasów u nas brak), ani zaprzęgowo (brak treningu sportowego, by polecieć slalom). A przecież mogłyby być! Chilli jest właśnie taką hanowerką, której papier sam skacze. Goethine ma wyjątkowe predyspozycje ujeżdżeniowe. Gdyby Bolkowi (i Kubie) się chciało, to Lokan Bartłomieja Kwiatka ukłoniłby się mu po hiszpańsku. Wśród naszych koni są konie z tzw. potencjałem. I niektórym ten potencjał rozwijamy bardziej w jednym kierunku. Ale i tak wszystkie nasze konie są przyuczane do bycia wszechstronnymi. To nie znaczy, że średnimi. Roza ma szóstkę w hipoterapii i marną trójczynę z ujeżdżenia. Raszdi jedzie równo ze wszystkich przedmiotów na piątkach, Nefryt ma pałę ze skoków. Bolek ma marną trójczynę w skokach; będę życzliwa i powiem, że za galop w terenie też ma na tróję. Ale za to w zaprzęgu wymiata celująco! Jantar dostaje piątkę za opanowanie i spokój w terenie i jednocześnie dwóję za zamulanie i nieogar. Z tej samej dyscypliny. Bo zależy jaki jeździec go ocenia. I na tym wszechstronność naszych koni polega. Żaden nie jest wybitną sportową jednostką i pewnie nigdy nie stanie na podium, ale każdy, absolutnie każdy jest wyjątkowo dobry w byciu koniem wszechstronnym – i na padok i w teren; i do skoków i do przeciętnego treningu ujeżdżeniowego. Każdy jest piątkowym rekreantem, bo takich potrzebujemy i w tym je doskonalimy.
A jak to jest z końmi zaprzęgowymi? Czy mogą dobrze chodzić pod siodłem? Oczywiście, że mogą! Ale nie muszą… Bo to zależy od sposobu, w jaki są trenowane. Jeśli koń oprócz pracy w zaprzęgu pozostaje też w regularnym treningu wierzchowym to może być dobry i w jednym i w drugim. Jeśli jeźdźca dostaje okazyjnie to wiadomo, że pojawią się jakieś kwiatki i wcale nie Bartłomieje. To dotyczy każdego innego konia – ten, który całymi dniami trzepie lonżę pod dzieciakami też nie będzie wybitnym padokowcem. Owszem, nada się, ale nie wymagaj od razu lotnej zmiany nogi.
Wsiadając na grzbiet konia, który pracuje też w zaprzęgu warto zrozumieć kilka spraw. Ja nauczyłam się ich, gdy konieczność wsadziła mnie w siodło Bolka. Owszem, jeździłam na nim wcześniej od czasu do czasu. Rzadko, bo miałam swoją sprawdzoną i wybitną w wymaganej przeze mnie dziedzinie Sukcesję. A kiedy zabrakło Sukcesji Wojtek podzielił się Sztormem. Tylko ja potrzebowałam konia, który będzie dla mnie dostępny cały czas tzn. nie pracującego latem w etatowej rekreacji. Sztorm jest w sezonie potrzebny dla bardziej zaawansowanych obozowiczów. I tak wylądowałam w siodle Bolka na pełen etat i wciąż szukam drogi ucieczki. Kiedyś dochowam się drugiej Sukcesji, a tymczasem muszę się męczyć z tym niewygodnym pajacem. Na swój sposób go lubię, a to co mam mu do zarzucenia nie ma żadnego związku z wykonywaną przez niego pracą zaprzęgową. Czego o koniu zaprzęgowym nauczył mnie nasz śląski ogier?
Zacznę od zalet takiego wierzchowca. Koń pracujący w bryczce jest koniem zrównoważonym i opanowanym. Poznał już większość terenowych „strachów” i nie panikuje z byle powodu. Z Bolkiem mogę być pewnym siebie uczestnikiem ruchu drogowego, nie obawiać się rowerzystów, psów, foliowych toreb czy powiewających banerów reklamowych. Pociągus jest otrzaskany z terenem i pełen spokoju. A jeśli coś mu w scenerii nie pasuje to po prostu stanie jak wryty i będzie kontemplował dziwny przedmiot. Nie uskakuje, nie bryka, nie robi lewad. Dyszle już go tego oduczyły. Czasem zdarzy się Bolkowi kwiknąć jak wieprz i tupnąć. Pozostałe konie w szeregu zaraz profilaktycznie lecą na boki. A on stoi i duma. Sapie, prycha jak smok bezogniowy, drepcze w miejscu. Zachęcony łydką i głosem odważnie rusza. Koń zaprzęgowy jest niezastąpiony na wszelkie uliczne parady i uroczystości. On idzie po wymalowanych na biało pasach, nie panikuje mając za zadem samochód, grzecznie stoi na światłach. Ja to naprawdę doceniam, bo tchórze mnie frustrują.
Taki zaprzęgowy pracuś pod siodłem jest też często po prostu za leniwy na odwalanie numerów. Jeśli pracuje regularnie to ma tyle pracy w nogach, że nie będzie marnował energii na niepotrzebne brykania. On wie, co to znaczy praca. I wie, jak robić, by się nie narobić. Dlatego moje galopy pod Bolusiem w terenie to chill-out dla mniej zaawansowanych jeźdźców w szeregu. Galop jest równy, powolne pa-ta-taj, żadnych ostrych zrywów, startów, ścigania się. Aby Bolek rozwinął jakąś konkretną prędkość muszę mu postawić z przodu innego konia do gonienia. Gdy to Bolek nadaje tempo to można na plaży zbierać bursztyny z jego grzbietu. Za to kłusem zasuwa tak, że konie za nim przechodzą w galop. To też zaprzęgowy nawyk. Obszerny, równy, marszowy kłus.
No i przy koniu zaprzęgowym dochodzi nam dodatkowa pomoc jeździecka – głos. Boluś reaguje pięknie na komendy słowne: takie „Prrrr… Hoooola, Bolek!” od razu go tonuje, a hasło: „Dodaj!” skutkuje natychmiastowym wydłużeniem wykroku. Lubię to.
A na jakie niespodzianki musisz się przygotować dosiadając zaprzęgowego smoka? Przede wszystkim zakręty. Wieeeeelkie zakręty. Bolek każdy zakręt bierze z takim zapasem, by zmieściła się za nim bryczka. Bardzo kiepsko też wygina się na łuku. To nasza wina, bo chłopak łazi wciąż między dyszlami. Potrzeba mu solidnej pracy pod siodłem na padoku, pracy na podwójnej lonży i duuużo wygięć. Staram się wyginać go w terenie, ale za leniwa jestem na kręcenie wolt na padoku. Bo przecież Bolek jako mój czołowy to stan przejściowy, wkrótce wyląduję w siodle swojego wierzchowca. I tak od ponad roku. Eh, muszę wreszcie wyleźć ze strefy komfortu i zacząć pracować, a nie szukać wymówek. Od jutra. Na pewno.
Często koniom bryczkowym zarzuca się otępiały, twardy pysk. W końcu w zaprzęgu pracują na munsztuku. Ja nie widzę problemu. Bolek chodzi pod siodłem na zwykłym wędzidle. Jak się go prawidłowo ustawi na pomoce to wędzidło nie gra roli. Posłuszeństwo siedzi we łbie. Wystanego Bolka, który lubi brykać i spuścić parę, wypinam na wielokrążku. Na drugie kółko. Po pierwszym galopie mogę z niego zsiąść i przepiąć na zwykłe kółko wędzidłowe. Całe lato regularnie chodzący Bolek pracował na zwykłym wędzidle. Raz, gdy miał gorszy dzień i był zupełnie nie w sosie, a przynajmniej w sosie ostro-kwaśnym, musiałam w terenie przepinać go na drugie kółko, bo nie mogłam utrzymać go w kłusie. Nie lubię się szarpać z koniem. A problem wynika raczej z mojego braku zdecydowania i autorytetu, bo pod Kubą Bolek może iść w teren na kantarze. A ja- wiadomo – im mniej talentu, tym więcej patentu. Nie winię za to Bolka i jego zaprzęgowej pracy w munsztuku. To nie munsztuk tępi pysk. Gdybym dała Bolesławowi solidne podstawy pracy wierzchowej i regularnie trenowała na padoku to nie musiałabym ułatwiać sobie sprawy wielokrążkiem. Taka smutna prawda. Wsiadając na konia bryczkowego przygotujcie się na tzw. twardy pysk. I zdziwcie się, gdy koń jest prawidłowo trenowany również pod siodłem i pięknie reaguje na pracę wodzą w połączeniu z dosiadem. Albo zaakceptujcie, że pysk jest „tępy” i nie wińcie zaprzęgu, a brak pracy u podstaw.
Jeśli przeszkadzają mi jakieś wady Bolka to żadna z nich nie wynika z jego zaprzęgowego profilu. A to, co można niedociągnięciami nazwać, należałoby wypracować na padoku pod siodłem, zamiast narzekać. Uważam, że koń bryczkowy może być świetnym wierzchowcem i jedno drugiego wcale nie wyklucza. I tak jak nad każdym innym koniem, musisz nad nim pracować. Jeśli chcesz wierzchowca to tak go trenuj. A jeśli pod siodłem chodzi okazyjnie to nie dziw się, że ma pewne braki. To dotyczy każdego konia: matka hodowlana wzięta okazyjnie pod siodło też nie będzie mistrzem.
Wiem też, że jeśli mojego przyszłego konia Kuba będzie chciał ułożyć do bryczki to nie będę się sprzeciwiać. Na pewno koniowi to nie zaszkodzi, nie zepsuje mi go w żaden sposób. Będzie tylko kolejnym doświadczeniem, a nad utrzymaniem piątki z pracy pod siodłem będę musiała pracować i już. Bo tak automatycznie na tróję mi ten koń nie spadnie, chyba, że odpuszczę lekcje i prace domowe. A solidna praca wierzchowa tylko Kubie ułatwi trening zaprzęgowy. I koń może mieć piątki z plusem z obu dziedzin.
A jak wyglądają Wasze doświadczenia z jazdy wierzchem na zaprzęgusach?
Fot. 1 – Weronika Ładak # Bolek w uprzęży;
Fot. 2 – Ewa Andryszczak # TW Bolek ze mną na plaży
Mesz i lucerna – krótka opowieść o tym, jak chuchamy na Raszdiego
Nasz Raszdi to koń idealny. Uwielbiam go niezmiennie od lat. Bardzo wielu lat. Przez te lata ja nie postarzałam się w ogóle, ale on niestety znacznie się posunął. Kwestia genów – ja będę wiecznie młoda (i żywa – jak Lenin), ale Raszdi zawsze był wątłego zdrowia. A zaraz stuknie mu już 20-stka. Nawet w swym młodszym wydaniu Raszdik nigdy nie był okazem zdrowia. Wieczne problemy gastryczne, kolkowanie, przerosty zębów. No i ten wygląd – zawsze zazdrościłam mu braku skłonności do tycia :) Raszdiego trudno jest odkarmić i dlatego mimo najróżniejszych metod narzucenia mu sadełka zawsze miał sterczące guzy biodrowe i anorektyczną sylwetkę. Taki typ. I choć drażnił mnie ten jego wygląd zabiedzonej szkapy to doceniałam wszystkie jego zalety, a ma ich multum! Raszdi to wspaniały koń. Idealny. To tzw. koń-profesor – na pewno znacie ten typ. Świetny pod siodłem – nada się dla początkującego, którego bezpiecznie dowiezie, gdzie trzeba, a na padoku posłusznie wykona wszystkie polecenia, nie wykorzystując braku doświadczenia jeźdźca. Na etacie profesorskim świetnie sprawdza się też jako partner zaawansowanych jeźdźców. Skacze z piękną techniką, wykonuje wiele elementów ujeżdżenia, jest pojętny i szybko się uczy. I ten charakter! Raszdi jest nastawiony na współpracę, na podporządkowanie się i wykonywanie poleceń lidera. Nawet w stadzie biedak nigdy nie dochapał się wysokiej pozycji, a w kontakcie z ludźmi jego uległość i poszukiwanie oparcia są bezcenne. To konik stworzony do pracy naturalem, niczego nie kwestionuje, słucha i skupia się, by zrobić to, czego od niego wymaga człowiek. I gdyby można było go sklonować, to właściwie nie potrzebowalibyśmy reszty stada. Trzydzieści takich siwków w stajni ANKA i mamy bezpieczną, choć mało urozmaiconą rekreację na wysokim poziomie. Niestety, czas leci, a nasz Raszdi ma już konkretnie zmniejszoną dawkę pracy i właściwie tylko sobie trochę dorabia do emerytury. Brakuje go bardzo, bo jemu zawsze można było zaufać. Ale trudno – młodsza Roza przejęła część jego obowiązków etatowych (początkujący jeźdźcy), a młodzież wyręcza siwego dziadka w pracy z ambitniejszymi jednostkami. A sam Raszdi skupia się obecnie na nadrabianiu wątłej kondycji. Mamy nadzieję, że popracuje jeszcze w sezonie, choć na pewno niezbyt intensywnie. Póki co łazi po pastwisku i korzysta z zasłużonego urlopu. Jednak jego wiek i zdrowie, które zawsze było dość mizerne odbijają się w wyglądzie zewnętrznym naszego przyjaciela. I tu już musimy cherlaka wspomagać.
Zawsze „dożywialiśmy” naszego chuderlaczka dodatkami paszowymi i w porównaniu do reszty koni dostawał też częstsze porcje. I tak przecież wszystko przez niego przelatywało niemal bez śladu. Wspomagaliśmy go też suplementami, dopieszczaliśmy smakołykami, tuczyliśmy wysokokaloryczną paszą. A Raszdi pracował chętnie, miał błyszczącą sierść i zadowolenie w oczach, a bonusowo chudy zad, zapadnięte boki, pod skórą ukazujące się przy wygięciach żebra i guzy biodrowe sterczące jak Himalaje. Taka jego uroda, musieliśmy się pogodzić z antyreklamą, jaką beztrosko nam robił. I godziliśmy się, dopóki koń był fizycznie zdrowy, sprawny i pełen energii. Ale tej zimy po Raszdim niestety widać już zaawansowany wiek. I uznaliśmy, że trzeba znów wspomóc naszego cherlaka w trudnym okresie jesienno-zimowym. Odżywianie Raszdiego nie może dziś już polegać na dodawaniu masy, bo nasz starszy pan nie bardzo ma jak wyrabiać potem rzeźbę :) Zamiast więc jak zwykle tuczyć anorektyka, zdecydowaliśmy się wzmocnić i odżywić geriatryka. I zaopatrzyliśmy się w mesz i lucernę.
DLACZEGO MESZ?
Zacznijmy od wyjaśnienia czym jest mesz. Wiecie? Mesz to mieszanka zbóż (zmielonych), otrębów, warzywnych pulp i olejów. Jest aromatyczny, pachnący i smakowity. To znaczy dla konia, bo mi nie bardzo smakuje. Skład meszu różni się w zależności od producenta. Kiedyś w naszej stajni producentem meszu była mama. Mi.in właśnie dla Raszdiego, ale też dla rekonwalescentów i niejadków przygotowywała mesz wiadrami. Rany, ile z tym było roboty! Gotowanie, mieszanie, gary zawalone, żar w kuchni. Mesz był oczywiście pyszny, ale dość ubogi w porównaniu do tego, co Raszdi dostaje teraz. Bo teraz postawiłam na markę, którą znam i której ufam – Masters Polska. Ich mesz ma w składzie: jęczmień, grysik pszeniczny, pulpę buraczaną, płatki owsiane granulowane, lucernę, kukurydzę, plewy soi, olej sojowy, melasę z trzciny cukrowej, makuch lniany, wapno paszowe, tlenek magnezu, chlorek sodu, monocal. Uff, spisałam wszystko :) A mesz mamy miał w składzie: owies, otręby pszenne, siemię lniane, sól i masę czasu zmarnowanego przy garach. A dlaczego właśnie mesz dla Raszdiego? Przede wszystkim dlatego, że ma chłopak delikatny układ pokarmowy, a mesz jest lekkostrawny i łagodny dla gastro-wrażliwców ze względu na zawarte oleje (len), co ładnie ośluzowuje koniom „wnętrze” i ułatwia proces trawienny. No i mesz jest bardzo odżywczy, bogaty w witaminy i mikroelementy. Dzięki zawartości kwasów Omega mesz doskonale wzmacnia, poprawia odporność i regeneruje. Jest „lekarstwem”, które koń chętnie przyjmuje. W naszej stajni jeszcze żaden koń nie odmówił zjedzenia porcji meszu. Zdarzały się dziwaki odrzucające granulaty, brzydzące się smakołykami, a niektóre wybredne jednostki potrafiły zostawiać w żłobie ćwiartki jabłek (stuknięty Hetman). A mesz jedzą wszystkie. Co więcej – mesz poprawia też apetyt – niejadek Raszdi potwierdza!
DLACZEGO LUCERNA?
I najpierw – co to jest lucerna? To po prostu roślina. Uprawna, ale łatwo dziczejąca. My na przykład mamy lucernę na naszej łące :) Konie radzą sobie z nią na bieżąco. A w okresie jesienno-zimowym podawanie lucerny to strzał w dziesiątkę! Lucerna jest bardzo bogatym źródłem wapnia. Wzmacniamy lucerną odporność naszych koni, pomagamy rozbudowywać mięśnie i utrzymać kondycję po sezonie, otulamy ich żołądki włóknami i zaokrąglamy boczki. Pisałam Wam już o tym, jak ważna jest pasza objętościowa w okresie zimowym (tutaj), a lucerna wspaniale tę paszę wzbogaca i uzupełnia. Masters proponuje lucernę melasowaną, a więc bardziej energetyczną, nie pylącą (ważne dla kaszlaków) i bogatą we wzmacniające żelazo. Anemik Raszdi docenia :)
Na takiej diecie Raszdi wyrabia formę od 1,5 miesiąca. Nie tylko Raszdi, bo reszta stada też dostaje porcje meszu i lucerny, ale w ilościach mniejszych i nieregularnych ze względu na cięcia budżetowe, niestety ehh… Emeryci są rozpieszczani, rekonwalescentka Chilli też – po operacji wzmacniamy jej lucerną mięśnie i więzadła. Lucerna zawiera duże ilości wolno uwalniającego się białka oraz witaminy E i selenu.
Po miesiącu regularnego stosowania takiej diety naszemu Raszdiemu już lekko poprawiły się boczki, a sierść nabrała połysku. Po miesiącu! Utrzymamy go na meszu i lucernie jeszcze trochę z nadzieją, że przybierze taki rozmiar:
Masters, da się? :)
Fot. Lorenzo, wałach buloński
Na oba te dodatki paszowe zdecydowaliśmy się w naszej stajni z bardzo prostego powodu – to produkty naturalne, a więc zawierające naturalne witaminy, składniki odżywcze, mikroelementy, sole mineralne itd. A w suplementach znajdziesz to samo, ale przecież syntetyczne, a więc i gorzej przyswajalne. Nie ma cudów – wapń z lucerny zaleje konia jak woda z węża, a wapń syntetyczny to powolna kroplóweczka. Raszdi, jak każdy emeryt i podobnie jak rekonwalescenci i wątłusze potrzebuje wspomagania, bo bez niego daleko nie zajedzie, szczególnie zimą. I zamiast pompować w niego syntetyczne witaminy i mikroelementy w sztucznej polewie stawiamy na naturę – ona działa najlepiej. I smakuje.
Wpis zainspirowała firma Masters Polska, która dba o nasze konie służąc nam poradami; uświadamia żywieniowe potrzeby naszego zróżnicowanego stada i pomaga utrzymać naszych rekreantów / emerytów / rekonwalescentów / słabeuszy / matki karmiące / klacze źrebne / młodzież pozostającą w intensywnym treningu / odsadki oraz kuce w idealnej kondycji. Za wsparcie merytoryczne i cenne porady żywieniowe bardzo dziękuję Ani z Masters Polska. A chociaż wpis ten jest całkowicie subiektywny (a Raszdi podpisuje się pod nim czterema kopytami) i Masters nie miał wpływu na jego treść to podejrzewam, że nie zgłosi żadnych zastrzeżeń. Polecam Wam Masters Polska – służą poradą, wyjaśniają, identyfikują potrzeby żywieniowe i pomagają w doborze odpowiedniego produktu ze swojej szerokiej oferty.
Raszdi to wspaniały koń-przyjaciel. Chciałabym zaśpiewać mu „100 lat” w 30 urodziny, tak jak Czarce. I każdemu z naszych koni! Masters, słyszysz? Doradzaj! Jest w ofercie eliksir długowieczności? Biorę!
Fot. 1. Kuba Lipczyński # Kacper, kuc szetlandzki i mesz z lucerną
Fot. 2,3 # Raszdi wlkp
Fot. 3 # Lorenzo koń buloński
Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY