Mój koński ślub
Stronę tę nazwałam blogiem. Nie jest to jeździecki portal; w zamierzeniu miał być moim końskim blogiem. Być może stał się trochę oficjalny jak podręcznik czy poradnik, a nie to było moim zamiarem. Dlatego postanowiłam wrzucić tu więcej prywaty – poznajcie mnie i moje „końskie” życie trochę lepiej. Dziś wpis lifestylowy :) A mój lifestyle to oczywiście hippika. Przedstawiam Wam pomysł na niezapomniany i bajeczny ślub, a takim był właśnie mój!
Młode Pary prześcigają się w pomysłach na oryginalny, jedyny w swoim rodzaju ślub. Każdy chciałby by jego zaślubiny były wyjątkowe, bajkowe, magiczne – w końcu z założenia ślub bierze się raz w życiu. Ja na przykład wiem, że pisany mi był tylko jeden taki dzień; jakikolwiek scenariusz napisze moje życie nie będę już ślubować innemu mężczyźnie, bo wybrałam dobrze za pierwszym razem. A poza tym małżeństwo to rzut kośćmi – ja wyrzuciłam piątkę, w międzyczasie podrasowałam kości i mam szóstkę. Następnym razem mogłabym mieć pecha, lepiej nie ryzykować. Tak więc miałam jeden ślub. Jeden jedyny dzień w życiu. I ja i mój przyszły mąż i wszyscy moi bliscy pomogli mi sprawić, by dzień ten był niezapomniany i pozostał dla mnie baśniowym wspomnieniem. Popatrzcie na „koński” ślub sprzed 8 lat – tak mi Mendelsohnem stukały kopyta…
Sukienkę miałam szytą specjalnie z przeznaczeniem na jazdę w damskim siodle – marszczona talia, dużo tiulu, dwa metry welony, który z założenia miał zakrywać koński zad. Niestety, dzień był wietrzny i kiedy mój welon zasłonił klaczy łeb myślałam, że będę pierwsza w kościele. Musiałam więc owinąć welon wokół ręki, by uniemożliwić mu powiewanie w polu widzenia konia, a pole to jest jak wiecie bardzo szerokie, bo przy wychylaniu łba obejmuje przecież cały okrąg. Jechałam na Małej, która była jednym koniem w stajni, który nie przejawiał żadnych problemów z damskim siodłem – pojechałam sobie najpierw w teren w tym siodle, by nauczyć się odpowiednio siedzieć. Tak w nim wyglądałam:
A tu widać, jak owijałam welon wokół ręki, by nie sypać iskrami spod kopyt spanikowanego konia. Polecam też rzut okiem na mój ślubny bacik – mama Kuby obszyła go i wyhaftowała różyczkami, a na końcu miał biały pomponik. Cudeńko!
Nie mogłam mieć tradycyjnej wiązanki ślubnej więc bukiecik różyczek miałam przywiązany do nadgarstka. Potem i tak dokonałam wymiany na inny bukiet, bo w chwili mojej nieuwagi, już przed kościołem, Mała zeżarła mi te kwiaty :)
Kuba pojechał na Czubajce, którą wybraliśmy ze względu na urodę i maść – miała ładnie komponować się ze ślubnymi strojami. Czubajka komponowała się rzeczywiście przepięknie – stawała dęba, galopowała w miejscu, chodziła ciągami – tak bardzo stresowała ją cała impreza. Ludzie bili Kubie brawo na ulicy, ale ja widziałam jak skupiony był, żeby utrzymać tę wariatkę, która przechodziła jeden zawał serca za drugim, przy okazji omal nie przyprawiając mnie o taki sam. Wiem, jak jeździ Kuba, ale momentami obawiałam się, że zostanę najszybszą wdową w historii.
Na zdjęciu wyżej widać kwiat, jaki Kuba miał w butonierce (Czubajka właśnie próbuje go podgryźć). Dopasowany do mojego bukieciku z nadgarstka, nie dojechał jednak do kościoła, bo Kuba zerwał go sobie przy wsiadaniu na konia i nawet nie zauważył. Gamoń i tyle.
Nasze konie były ubrane jak wieśniaki cygańskie, ale 8 lat temu uważałam to za szyk i niezłą stylówę. Dziś nie przebierałabym koni jak choinki, a przede wszystkim przerwała im grzywy. Mimo wszystko obroniły się same – obydwa wyglądały pięknie, a dodatkowo świeżutko wykąpane pachniały lepiej niż moja ślubna wiązanka.
Cały orszak prowadził Dziadek na Arbie. Za nim jechaliśmy my – Młoda Para, a potem cała konina z naszej stajni – pożyczyliśmy nawet pensjonatową kobyłkę, poszło wszystko co umiało łazić pod siodłem – młodziki, kuce, emeryci. Dosiadały ich dziewczyny ze szkółki jeździeckiej. Wszystkie były jednakowo ubrane, kupiłyśmy z mamą koszule hurtowo i materiał na krawaty, które mama szyła wieczorami w sezonie.
Ślubny cylinder również zrobiła mi mama Kuby – obszyła brystol resztką materiału z sukienki. Gdyby spadł deszcz, mój piękny kapelusik spłynąłby mi z głowy. Deszczu jednak wcale nie braliśmy pod uwagę – do tego stopnia, że nie zaplanowaliśmy nawet opcji rezerwowej i gdyby jednak padało to pojechałabym do ślubu taksówką. No, ale takiej opcji jak deszcz nie było i już. Chociaż padało cały tydzień przed…
Kuba pojechał w toczku. Ponieważ własnym nie dysponuje, więc wziął mój. Osiem lat temu to był fajny kask, serio. Przed wejściem do kościoła oczywiście zdjęliśmy nakrycia głowy. Niestety, Kuba nie przebierał się pod kościołem, więc główną nawą w kościele szłam obok oficera SS – przy wtórze stuku wypastowanych, czarnych oficerek.
Tak wyglądało to w kościele – oficer w długich butach i bryczesach :) Na weselu wystąpił już w normalnym garniturze, a za to ja nie przebierałam się nawet po dwunastej. Szyłam suknię na ten jeden dzień i chciałam się nią nacieszyć.
Konie czekały na nas pod kościołem. Myślę, że tłum na zewnątrz był dużo większy niż ten w środku – gapie towarzyszyły koniom chętniej niż Młodej Parze :)
Na konia wsiadałam wśród licznej publiczności zgromadzonej pod kościołem – nie znam, nie wiem, ale brawo mi bili, więc lubię :)
Orszak szedł ulicami miasta. Policja, poinformowana wcześniej, okazała się bardzo pomocna – policjanci kierowali ruchem na skrzyżowaniach i zapewniali nam bezpieczny przejazd. Nie liczyłam na to i nie oczekiwałam; informację w komendzie złożył Dziadek, ale tak tylko dla formalności.
Największy błąd jaki popełniłam tego dnia to brak fotografa. Mój Kuba robi zdjęcia ślubne i zdecydował, że wszyscy inni to chałturnicy i on nie chce takich wieśniackich fot ze ślubu. W związku z tym zamiast sztampowych, wieśniackich sesji ślubnych mamy zbiór amatorskich zdjęć, z których większość robiona jest jak widać mikrofalówkami, kalkulatorami, żelazkami i innym sprzętem. Kadrowanie, jakość, ujęcia – przepiękne! Byłam młodziutka i nieśmiała- teraz już wiem, że Kuba nie zawsze ma rację, a upieranie się przy własnym zdaniu nie jest grzechem i bezpiecznie można forsować swoją wolę. Dziś jestem w tym forsowaniu własnego zdania prawdziwym mistrzem – robię to tak, by myślał, że moje zdanie jest jego zdaniem. I zgoda w małżeństwie zapewniona :) Wtedy jednak musiałam się jeszcze kryć, jeszcze by się rozmyślił…
W amatorskiej sesji ślubnej towarzyszyły mi oczywiście buldogi – moja własna Szelma (beżowa) i Zuzia rodziców.
Od wielu lat wozimy Młode Pary do ślubu bryczką. Ale ślub, w którym Młoda Para jedzie wierzchem był w Ustce jeden. Może jedyny w gminie, powiecie, województwie…? Nie wiem. Dla mnie jeden jedyny i niezapomniany. Prawda?
Kasia
7 marca 2014 @ 22:25
Pieknie…. nic dodać nic ujać!
Majka
7 marca 2014 @ 22:26
Ja tam nic nie powiem, ale ubawiłam się świetnie czytając:) już na początku w momencie, kiedy welon spadł Małej na łeb i wyobrażenia, jak szybko lecisz do kościoła – zapewne po to, aby przyszłemu małżonkowi nie dać czasu na zastanowienie :))
Grzegorz Zając
11 marca 2014 @ 19:32
aaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! NORMALNIE ZAZDROSZCZĘ WAM aaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! skrzywiłaś mi psychikę Anno tym postem do końca!!!!!!:D :D :D jest sympatycznie i ciepło:D iii rodzinnie a dziadek uhmmm normalnie jak kiedyś pisałaś widać z miejsca że facet pełną gębą….już nie wspomnę o panu młodym :P możesz mu powiedzieć, że gdybym na tamten czas mieszkała w Ustce i miał swój zakład fotograficzny to zrobiłbym mu sesje w tym całym wdzianku :D :P za DARMO :P bo o Tobie już nie wspomnę :D :P…wyobraź sobie, że nawet mojej żonie podobają się te zdjęcia a co do bloga :D jest taki jak powinien być i już :D :P mojej dobrej psiapsióle, która jest koniarą od początku świata i jeszcze trochę dłużej bardzo się podoba…8 lat powiadasz….ale cóż to jest na przeciw wieczności hehehe :D co do rozmyślań i tego że niby pomysł twój a niby jego Anno przykro mi to pisać, ale już wtedy Twój mąż stosował jedną z tych zasad naturala a o której głośno się nie mówi :D a o której wiemy tylko my mężczyźni kochający konie :D ciepło i serdecznie pozdrawiam:D
Dydułka młoda
12 marca 2014 @ 21:44
uwielbiam Twoją lekkość pisania. I cieszę się ogromnie,że mimo,że tylko pisemnie , dałaś nam siebie w tej formie :) .
Wydaje mi się,że wszystkie śluby – ” marzenia ” , te z dłuuuuuuuuuuuugimi jak mosty tandetnymi limuzynami, z druhnami ubranymi tak samo, jak przystało na ` american dream ` czy próby przedkościelne ( przed kościelne – nigdy nie wiem jak to się pisze ! ) to moooooocno przesadzone abstrakcje i kompletne BEZ-GU-ŚCIE !
no tfu ! cholera jasna ! za to powinni karać !
A za Wasz ślub… Za Wasz powinna wyjść jakaś nagroda ! Ale taka, taka,że tylko Wy ją wygraliście i koniec. Bo przecież nie ma opcji,żeby Was pobić ! :)
no normalnie wyjść z podziwu nie mogę, a kapelutek Twój przeszedł moje najśmielsze oczekiwania , bo szczerze muszę Ci powiedzieć,że właśnie miałam pisać, gdzież uraczyć się mogę takim cudem ;)
buziaki i … szkoda trochę,że drugiego ślubu nie weźmiecie, bo … ja już się nie załapię xP
Jacek
9 września 2016 @ 21:24
Alleee…. ślub. Gratuluję.
Fajnie patrzeć na miejsca w których sie było. W tym kościółku byliśmy z żoną co niedzielę jak jeździliśmy do Ustki.
Życzę Wam Bożego błogosławieństwa na każdy dzień wspólnego życia.
Ps. Przepraszam, że komentuje w starszych wpisach ale dopiero wczytuję się w cały blog. ;-)