I że Cię nie opuszczę… – czy mój koń mnie kocha?
Ludzie bardzo często przypisują zwierzętom ludzkie emocje. Co więcej, kserują własne uczucia i podklejają pod swoje zwierzę – ja Cię kocham, więc Ty mnie też. Czy rzeczywiście koń kocha swojego właściciela?
Kocham konie. Tak powie każdy koniarz. Kocham mojego konia – to też oczywiste dla szczęśliwego posiadacza własnego rumaka. Mój koń mnie kocha – w to wierzy każda, ale to absolutnie każda właścicielka konia. Mężczyźni albo w to nie wierzą, albo ich to nie obchodzi, albo nie mówią głośno, by nie wypaść z roli macho. Ale każda dziewczyna, której marzenie z dzieciństwa się spełniło i która ma własnego „little pony” święcie wierzy, że jej pupil kocha ją całym swym końskim sercem. Ja nie jestem inna. Mam męża, dwoje dzieci, przekroczyłam trzydziestkę (uznajmy, że dopiero co), a nikt mnie nie przekona, że Esauł mnie nie kochał. Nikt mi nie powie, że Czardasz nie kochał Arlety. I już na pewno nikt mnie nie przekona, że Talar nie kocha Agaty. Tylko… one nas kochają inaczej, po swojemu. I w danym momencie, a nie na zawsze. Tutaj się nie łudzę. Esauł w sekundę odwróciłby się do mnie zadem i poszedł za liderem stada (gdyby nie fakt, że sam był liderem wśród koni), choćbym płakała i błagała. Tak samo zostawiłby mnie bez mrugnięcia końską powieką, gdyby pojawiło się zagrożenie, z którym ja nie mogłabym dać sobie rady. Konie są przy nas i dla nas, dopóki czują się bezpiecznie i jest im wygodnie. Tak samo rzecz wygląda w stadzie. Nawet najbardziej zaprzyjaźnione konie zostawią kumpla w stepie, gdy ten zakuleje. Odejdą nie oglądając się za siebie. Trzeba przetrwać, a nie bawić się w sentymenty. Tak wygląda koński świat.
Nie przeczę, że zwierzęta są empatyczne, mogą się przywiązywać, cierpieć po stracie właściciela czy bronić go z narażeniem własnego życia. Należy tylko rozumieć, że nie wynika to u nich z porywu serca, ale z instynktów – wrodzonych bądź wyuczonych. I jakkolwiek by to nie bolało, przyjmijcie do wiadomości – Wasz koń was nie kocha tą samą miłością, którą Wy darzycie jego. A już na pewno nie do grobowej deski. Może trwać przy Waszym boku, dopóki mu z tym wygodnie i dopóki daje mu to poczucie bezpieczeństwa. W sytuacji zagrożenia nie zawaha się – zostawi Cię i będzie salwować się ucieczką.
Pisałam już o końskiej pamięci, ale przypomnę – konie mają pamięć fenomenalną. Tę ich pamięć często myli się z inteligencją konia, ale to już inna bajka. W każdym razie koń pamięta wszystko, pamięta zawsze i pamięta na zawsze. Może rozpoznać swojego właściciela nawet po wielu latach – niekoniecznie od razu, ale zaskoczy, zapewniam. Tej pamięci też nie można mylić z miłością – tak samo koń zapamięta kogoś, kto zrobił mu krzywdę. Rozczuliło mnie, że Czardasz pamiętał głos Arlety i rozpoznał ją po ponad roku, rżąc jak wariat w swoim boksie. Łączyła ich szczególna więź i Arleta do dziś ma oczy w mokrym miejscu, gdy wspomina swojego wariata. Czy on ją kochał? Tak samo, jak swoją matkę Czarę – dopóki miała wysoką pozycję był przy niej. Gdy wyczuł, że to on jest w hierarchii wyżej łaskawie zezwalał na trwanie przy swoim boku. A gdyby zakulała czy zasłabła – zostawiłby ją bez refleksji. Tak wygląda miłość w końskim stadzie.
Czy klacz kocha ogiera? Nie, puszcza się bez miłości, moi drodzy. Tak samo ogier-podrywacz nie kocha swojej partnerki. Seks bez miłości podobno jest gorszy, ale koniom to nie przeszkadza. A gdy nowy, silniejszy ogier pokona starego i odbierze mu stadko klaczy to każda z tych niewdzięcznych kobył pójdzie za nowym nie żegnając starego „męża” nawet cmoknięciem w zad. Co za różnica ten czy inny ogier? Ma być w stanie bronić stada, a skoro pokonał go inny samiec to znaczy, że był więcej wart. Po co trwać przy nieudaczniku? Tak samo my jesteśmy dla naszych koni nieudacznikami, przy których są dziś, bo jest im wygodnie i nie ma zagrożeń. Ale w obliczu drapieżnika trzeba zostawić nieudacznika na pożarcie i ratować własny zad. I nawet gdy nie ma drapieżnika, ale ktoś lepszy, silniejszy, stojący wyżej w hierarchii da sygnał do odejścia to nasz koń pójdzie nie rzucając nam nawet spojrzenia przez ramię. Bo za rzadko my, właściciele koni mamy wysoką pozycję stadną. Sami sobie jesteśmy winni, podkopując swój autorytet w oczach koni. Ja dobrze wiem, że robię masę błędów. Karmię smakołykami, jestem niekonsekwentna, przytulenie uważam za ważniejsze niż kategoryczny i stanowczy kuksaniec w bok. Ale ja jestem marzycielką ze świata my little pony i nie chcę być liderem, chcę być przyjaciółką, chcę by mój koń mnie kochał. A tak się, niestety, nie da. W końskim stadzie nie ma miłości. Pogódźmy się z tym. Albo nie – dalej żyjmy złudzeniami. Tak jest łatwiej. Bo tego właśnie szukam w kontakcie z końmi – chcę więzi, miłości, przywiązania. I wbrew rozumowi wierzę, że to mam.
Fot. 1,2 Karolina Błaszczyk # Talar ze swoją właścicielką Agatą Choszcz
Majka
13 lutego 2015 @ 19:51
Ha a ci, co własnego nie mają, mieć nie będą, ale mają swojego ukochanego w zaprzyjaźnionej stajni – dokładnie tak samo tego chcą i w to usiłują wierzyć:) Nie na darmo kawałki marchewki noszę najpierw w kieszeni, zanim Zgredziocha dostanie – chcę, aby moim zapachem nieco przeszły :) Chcę wierzyć, że mnie rozpoznaje chociaż trochę :) Dobra,wiem, naiwna jestem :) ale dobrze mi z tym :)
Marta
13 lutego 2015 @ 22:56
„Może mój koń nie umie mówić…ale mówi, że mnie kocha!”
^Niesamowicie się uśmiałam czytając to któregoś dnia i tak mi się skojarzyło z postem :p Czytając go doznałam pewnej refleksji bo niby to wszystko wiem, to, że konie nie kochają nas w taki sam sposób w jaki my kochamy je, ale zdałam sobie sprawę jak bardzo nie biorę tego pod uwagę w codziennych zajęciach. Kiedy wchodzę do stajni, a konie zaczynają rżeć odpowiadam im zawsze głośno „ja też Was kocham!”, pracując z koniem codziennie nie ma chwil kiedy nie mówiłabym do nich, będąc pewna, że one rozumieją(bo co do tego jestem pewna i nikt mi nie powie, że nie:p) i łudzę się, że one kochają mnie równie mocno, że zaraz mi odpowiedzą. Na pewno między jeźdźcem, a jego rumakiem tworzy się więź, złożona czy to z zaufania i wspólnej pracy czy z tego, że codziennie ktoś nosi przy sobie kilo marchwi i sprzedaje swojemu kopytnemu, ale każdy z tych dwóch przypadków oczekuje miłości konia choć różnie do niej dąży. I najśmieszniejsze jest to, że choć konie nie czują tego co czujemy my są bardziej szczere w tym co robią, w kontaktach z drugą istotą niż nie jeden człowiek, to prawda bez zbędnych sentymentów, ale przynajmniej szczerze..szczere, ale prawdziwe. Są momenty, dostrzegam je codziennie, które rozczulają mnie choć wydają się być tak „zwykłe” jak to rżenie na mój widok, kiedy koń sam idzie w moją stronę na pastwisku, wykonuje to o co go poproszę, jedziemy na luźniej wody w terenie, czy nawet to że w końcu wszedł do kałuży, zawsze staram się bardzo doceniać takie momenty i być za nie wdzięczna bo widzę wtedy zaangażowanie konia i wiem, że się stara i wydaje mi się, że w takich momentach zapominamy o faktach, a zagłębiamy się w świecie miłości z naszymi kochanymi końmi.
Ale jestem pewna, że dokładnie tak jak Pani marzycielką nigdy być nie przestane i tak jak na górze: może mój koń nie umie mówić…ale mówi, że mnie kocha! Bo wydaje mi się, że marzyć nigdy przestać nie wolno.
Serdecznie pozdrawiam Panią i całą Pani rodzinkę oraz wszystkie kopytne. Trzymajcie się ciepło! :) A ja czekam na kolejny wpis z niecierpliwością i aby do wiosny :)
Dobranoc :)
Karolina
14 lutego 2015 @ 11:49
Bardzo mądry wpis, zgadzam się z tym całkowicie! :)
Dodam jeszcze że tona miłości którą obdarzam konie, jest tak bezinteresowna że ich przyjaźń w zupełności mi wystarcza :)
Czytam tego bloga od dawna. Mam nadzieję że będę mogła Was kiedyś poznać.
Pozdrawiam walentynkowo!
Maria
14 lutego 2015 @ 19:37
Pani Aniu! Strasznie się cieszę, że na blogu znowu pojawiają się niezmiernie ciekawe artykuły! Zaglądam codziennie i czytam co nowego. Gratuluję nowego „luzaka”!!! No i współczuję z powodu Suz :( Co do dzisiejszego wpisu – ja konie wolę „kochać” po ichniemu. Znaczy jestem zadowolona, jeżeli widzę, że tworzy się między nami więź, koń mnie słucha i szanuje, nie wyciera sobie mną mordy po jeździe, a podczas jazdy wykonuje zadania :) Myślę, że to już dobre podłoże do ludzko-końskiej przyjaźni. Mam pytanie: czy praca z ziemi pomagać budować zaufanie i jak to się przekłada na pracę z siodła?
Pozdrawiam bardzo ciepło i walentynkowo! <3
Królik
27 lutego 2015 @ 21:25
Nigdy z tej perspektywy o tym nie pomyślałam, ale jest to bardzo mądre, i wychodzi na to, że też prawdziwe.
Wiem, że jeszcze wciąż mało wiem | Ucz się od konia
7 maja 2015 @ 15:36
[…] A jak to jest z tą miłością koni do ludzi? Ostanio przeczytałam świetny artykuł pod tytułem „I że Cię nie opuszczę… – czy mój koń mnie kocha?”. I tak jak napisała autorka, z bólem serca, ale jednak przyjęłam informację, że mój koń nie […]
wiewiora
2 lipca 2016 @ 16:28
Fajnie to ujelas. Dobrze rozumiec konski umysl i serce.
Ja jestem od niedawna wlascicielka konia, Mikruska. Spokojny, dobry i przywiazany. Poznalismy sie krotko przed noca sylwestrowa, gdy to sasiad poprosil mnie, bym popilnowala z nim koni, gdy beda glose huki. I od tej pory odwiedzalam Mikruska, na razie po sasiedzku. Nikt na nim nie jezdzil, nawet nie byl z nim w stalym kontakcie, poza zdawkowym glaskaniem. No i zaprzyjaznilam sie z Mikruskiem. On nigdy nie znal jezdzca, a ja do niedawna balam sie podejsc do konia. Ale sobie zaufalismy i zaczelam jezdzic, wlacznie z lezeniem i przytulankami. Raz sie pieknie polozyl, majac mnie na grzbiecie, i tak razem wylegiwalismy sie w sloncu.
Po dwoch miesiacach mialam upadek, bo sie Mikrusek sploszyl halasu z oddali. Skonczylo sie operacja stawu skokowego, i dopiero po woli wracam do zdrowia, mam rehabilitacje nogi, i nie predko bede mogla skakac, biegac. Ale zaciekawilo mnie to, ze w momencie, gdy nastapilo nasze rozstanie, kon popadl w jakby konska depresje. Przestal ignorowac swoje stado (klacz i jeszcze drugi ogierek), stracil apetyt, sasiad mowi, ze z wagi zszedl ze 20 kg, a na koncu odmowil picia wody. Dowiedzialam sie o jego stanie od sasiadki, i choc to byly moze 2 tygodnie rozstania, kon jakos bardzo to przezyl. W rezultacie ja, z noga swiezo po operacji, podjezdzalam na pastwisko, a potem szlam do niego, o kulach, noga w ortezie. No i rzeczywiscie zaczal wracac do siebie, a w momencie, gdy moglam juz stanac na obie nogi, poszlam do niego, zalozylam mu kantarek, chcialam poprowadzic. Kon jakby oszalal. Ugryzl mnie z nienacka w ramie, lekko, jakby dla zabawy (normalnie wie, ze tego mu nie wolno), zerwal sie, i zaczal dziki bieg po pastwisku, z wierzganiem i skokami uprawiac. Trwalo to moze minute, dwie, i nagle wraca, zniza glowe, jakby mowil; no dobra, teraz mozesz mnie prowadzac. Ciekawe to bylo dla mnie doswiadczenie. Jakby poczul, ze znow wracamy do siebie, albo nie wiem. Interesuje mnie, dlaczego tak przezyl rozstanie. Nie zostal sam, mial stado, opiekunow, a wszyscy zauwazyli, ze cos niedobrego sie z nim dzialo. Czy to tesknota za stadem, czy co to moze byc? Wzial mnie za czlonka stada i przezywal utrate? Dodam, ze troche tez czasu zajelo, by znow stal sie ufny, jak przed wypadkiem. Potrafil mnie ignorowac, gdy przyszlam do niego, jakby mial zamrozone serce. Ale dzis na moj widok rzy, leci w moim kierunku, czekajac na smakolyk i glaski.
Aniu, masz jakies doswiadczenie z takimi emocjami konia? Byl w fatalnym stanie, jakby zycie z niego uszlo, natomiast sasiad powiedzial, ze myslal juz o wzywaniu weterynarza i podawaniu witamin, czy lekow, no i nie chcial mi nic mowic, zeby mnie nie martwic. Takze moj konik sie pochorowal, i moze to moja wina, jakos zle uzaleznilam konia od siebie?
Animisia
9 grudnia 2020 @ 11:03
To co my nazywamy miłością też trwałe nie jest:) Nie tak daleko nam do tego, co reprezentują konie;)
Naiwny, kto myli miłość jako wybór z instynktem i przywiązaniem;) Ta nasza miłość ujawnia się dopiero wtedy, kiedy nam czegoś brak – a zatem chodzi o przywiązanie, takie samo, jak u konia. I też – niejeden doświadczył porzucenia, przez matkę, albo wypięcia się dziecia na swojego rodzica, albo maltretowania psychicznego czy fizycznego, zdrady też nie są czymś wyjątkowym..
Koń kocha człowieka tak samo, jak człowiek konia, bądź w drugą stronę -> człowiek konia tak kocha, jak koń jego. Kwestia tylko zdefiniowania czym jest 'kocha’. Bo niektórzy tak samo kochają konie i tak samo .. kochają jeść;) albo jakieś inne zabawki.
Za bardzo przeceniamy rasę ludzką.. za bardzo myślimy iż jestesmy wyjątkowi. Ciekawe jakby wyglądały lekcje prowadzone przez konie, które miałyby uczyć inne konie na temat zachowań ludzkich.. ?;) Myślę, że to mogłoby być baaaardzo ciekawe.. Np 'to są drapieżniki – będą Was przekonywać, że macie się im poddać. Ale potem mogą Was skrzywdzić. Kontrola najwyższą formą zaufania! Pamiętajcie!’ ;)
Jusia
24 stycznia 2021 @ 19:06
Jestem na blogu od dziś. Widzę datę. Ale ten blog jest po prostu cudowny! Już mamy 21 r , i nastały czasy pandemii. Superancko. Ale kocham te Pani wpisy. Są z tonem śmiechu, i z kilogramem płaczu.