Śmiechu warte cz. I
Fot. Magda Wiśniewska # Garden
Moje nadmiernie rozwinięte poczucie humoru pozwala mi śmiać się z samej siebie. To chyba jednak jasne, że wolę śmiać się z innych. O, uwielbiam tych klientów stajni, którzy dostarczają mi rozrywki! Nie chcę jednak zaczynać życia w internecie od nabijania się z mas. Aby więc było sprawiedliwie, politycznie poprawnie i uczciwie pozwolę Wam pośmiać się ze mnie. Do biegu, gotowi, start!
Wyobrażacie sobie instruktora, który spada z konia pod stajnią? W stępie? Nie? Tadam! Wracałam z intensywnego terenu z dzieciakami. Intensywny na maksa – stępo-kłus ze znaczną przewagą stępa, dzieciaki w przedziale wiekowym 10-12 lat, szkraby małe na kucach walijskich i konikach polskich. I ja na tchórzu nad tchórzami – Raszdim. Przed stajnią tłum rodziców czekających z bijącym sercem na powrót swoich skarbów. Siedziałam znudzona, nogi wyjęte ze strzemion, w półśnie, żałując, że nie zabrałam ze sobą krzyżówek czy sudoku. Na rzecz rodziców, których mam już w zasięgu wzroku odwróciłam się do tyłu, sprawdzając, jak tam moja grupa. Niby, że taka jestem zainteresowana i przejęta, dbam o moich podopiecznych itd. I Raszdi, który zaskoczony błyskiem flesza wykonuje nagły skok w bok. Zaskoczona i nieprzygotowana ląduję na ziemi. Miny rodziców – bezcenne. A więc to pod opieką tej fajtłapy wysłaliśmy nasze dzieci w teren…
Najlepsze są te wpadki, które przytrafiają się na oczach klientów. Zdarzyło mi się na przykład zsiąść z konia prosto w płot. Po prostu gdy już zeskakiwałam z jego grzbietu dowcipny Heniuś zdecydował się zrobić półobrót i ustawić łbem do stajni. Potłukłam się solidnie zeskakując prosto na ogrodzenie. Kiedy kulejąc i oglądając pojawiające się siniaki opowiedziałam mamie jak uroczo zaprezentowałam własną gamoniowatość na oczach tłumu ludzi mama mnie pocieszyła: „Ja wczoraj zsiadałam z Czubajki i usiadłam na źrebaku. Podbiegł, żeby się podłączyć do mleczarni…”
A jak można na własne życzenie i z własnej głupoty obić sobie klatę? Moja recepta – widzisz na pastwisku kucyka? To wsiadaj, przejedź się na oklep. Galop jest zabawny na takim małym stworzonku. Szkoda tylko, że taki szkrab mieści się pod belką ogrodzenia, a jeździec w takim przypadku zostaje na płocie. Wjechać galopem prosto w żerdź i zostać na niej mając przed sobą piękny widok na galopujący w oddali zadek kucyka to fantastyczne przeżycie! Nawet krzyknąć nie miałam jak, bo tak mnie zatkało uderzenie prosto w mostek.
Konie kopią. Każdy to wie. Nie oberwałam nigdy od konia przypadkiem. Nie podchodzę znienacka od tyłu, nie zaskakuję pasących się spokojnie koni nagłym pojawieniem się w okolicach ich zadów. Ale specjalnie, z premedytacją, owszem, dostałam od konia. I nawet powiem uczciwie, że mi się należało. Prowadziłam zajęcia dla początkujących na małym padoku. Cztery konie chodzą w kółko, ja stoję w środku, obserwuję, rzucam jakieś uwagi do jeźdźców. Większość koni mało cwana, więc posłuszna, mimo nieudolnych jeźdźców na grzbietach. Kasztan uznał jednak, że zasada „prowadzi mądrzejszy” jest jak najbardziej do zastosowania. Udaje głupa, ignoruje polecenia łydką, snuje się stępem i nie zamierza wysilać się na kłus. Trzy konie robią pełne kółko kłusem i hamują na zadzie spacerującego Kasztana. Kolejne kółko – to samo. Wyprzedzają, kłusują – stop – rudy zad na drodze. Wściekła na tego nieroba i cwaniaczka motywuję go batem. Konkretnie go motywuję. Kilka kółek konie latają ochoczo, w stawce Kasztan wściekły, ale posłuszny. W momencie, gdy znalazł się za moimi plecami zboczył z trasy, ustawił się precyzyjnie zadem i zanim zdążyłam się zorientować wymierzył mi takiego kopniaka, że przewróciłam się prosto w końską kupę, dość świeżą niestety. Zanim wstałam Kasztan był już w szeregu i zadowolony kłusował z innymi łypiąc na mnie z satysfakcją. Tęsknię za nim…
Kto mnie zna może przypomni mi jakieś widowiskowe wpadki z moim udziałem? A Wy? Kiedy ostatnio śmialiście się z samych siebie?
Jak koń został trenerem biznesu
Powoli raczkuje w naszym kraju program rozwojowy Horse Assisted Education zajmujący się rozwojem organizacyjnym przedsiębiorstw oraz szkoleniem menadżerów i kierowników w przedsiębiorstwach. Metoda ta polega na wykorzystaniu konia i interakcji z nim do rozbudzenia świadomości o niewerbalnej komunikacji i rozwoju empatii u pracowników kadry zarządzającej. Koncept wykorzystania konia jako trenera wzbudził moje żywe zainteresowanie. Nie jestem specjalistą z branży szkoleniowej i nie umiem ocenić czy uda się wprowadzić taką innowacyjną metodę do polskiego biznesu. Zainteresowało mnie raczej to, czy my, koniarze, zdajemy sobie sprawę z tego, czego uczy nas koń?
Aby poznać istotę warsztatów szkoleniowych z udziałem koni zdecydowałam się na udział w konferencji Organizacji Przyszłości „Współpraca w biznesie oparta na empatii”. Program konferencji, oprócz panelu dyskusyjnego i wyjaśnienia teoretycznej kwestii takich szkoleń, zawierał również zajęcia praktyczne z wykorzystaniem koni. Zajęcia te, oceniane przeze mnie przecież z perspektywy koniarza z wieloletnim stażem, były po prostu nudne. I kiedy już miałam machnąć ręką, dopić darmową kawę i odszukać w torebce kluczyki do samochodu, odkryłam, że patrzę w złą stronę. Skupiłam się na obserwacji koni i ich zachowania, bo to określono nam jako zadanie dla uczestników. A gdy zmieniłam cel swoich obserwacji na badanie reakcji samych uczestników na ten nowy dla nich kontakt z żywym, wrażliwym zwierzęciem nagle odkryłam, jak ciekawe i pouczające zjawisko rozgrywa się na moich oczach. Przecież to szkolenie nie jest o koniach, ono jest o ludziach! Bo to, jak zachowuje się koń i jak interpretować to, co chce przekazać ludziom nie jest dla mnie niczym nowym. Ale to jak ludzie uczą się komunikacji niewerbalnej w kontakcie z koniem to po prostu magia! Obserwowałam z zapartym tchem tę nieśmiałość, powoli rosnące zaufanie do dużego zwierzęcia, budzącą się więź i nawiązywany kontakt. Kontakt ze zwierzęciem, które reaguje na człowieka, wychwytuje każdą niespójność komunikacyjną, akcentuje każdą niejasność przekazu. Momentami zabawne wręcz było to jakie podstawowe, zdawałoby się, błędy popełniają ludzie w kontakcie z koniem. A już zupełnie dla mnie niesamowite było to, jak szybko taka osoba, która z koniem w tak bliskim kontakcie znalazła się po raz pierwszy, uczy się końskiego języka i intuicyjnie wykonuje to, o czym koniarze czytają w książkach i poradnikach. Pierwsze zbliżenie do konia, wahanie, strach maskowany przez mężczyzn nonszalancją. A potem ten strach i niepewność powoli zamieniają się w zaufanie i ogromną dumę z tego, że udało się konia poprowadzić na uwiązie po prostej. I jakkolwiek śmieszyłoby to „starych wyjadaczy” jakim okazałam się tam ja, to i tak byłam pewna podziwu dla odwagi tych osób, dla ich zaangażowania i ciepła okazywanego zwierzęciu, które grzecznie wykonało to, o co je poprosili. Dla przykładu – uczestnikom polecono przeprowadzić konia przez slalom. Ćwiczenie wydaje się banalne, więc wyjaśnię – podczas zadania nie wolno było konia dotknąć, pociągnąć, popchnąć, szturchnąć. Swoją wolę należało mu przekazać tylko i wyłącznie mową ciała. Dla koniarzy zadanie jest pewnie proste, bo nie raz w swojej pracy motywowali konie z ziemi do wykonania określonych ćwiczeń. Ale laik? Osoba, która tak blisko konia znalazła się po raz pierwszy w życiu? Żaden kierownik, dyrektor, prezes nie wpłynie na konia swoim autorytetem i nic nie wskóra mówiąc: „Panie Koniu, albo przejdzie pan ten slalom poprawnie i w ciągu pięciu minut dostarczy na moje biurko dokładny raport, albo może pan pakować swój owies i więcej mi się nie pokazywać na oczy”. Obserwowałam więc z żywym zainteresowaniem ten spektakl i pierwsze nieudolne próby nawiązania kontaktu z koniem. Widząc te żenujące dla mnie niezrozumienie podstawowych instynktów konia obstawiałam z dużym prawdopodobieństwem porażkę zespołu. A jednak sfinalizowanie zadania nastąpiło po 7 (!) minutach. Zespół amatorów już po pierwszych nieudanych próbach zwrócenia uwagi konia nauczył się (nie, przepraszam, został nauczony) jak komunikować się z koniem. I tak, pracując w zgranym zespole, w którym koń absolutnie liderem nie był, nakłonili zwierzę do poruszania się po określonej drodze motywując je jedynie głosem i mową ciała.
Szkolenie nie jest dla mnie. Dla Ciebie koniarzu, również nie. Bo my przechodzimy taki trening każdego dnia, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Szkolenie jest dla ludzi, którzy w swym zabieganym życiu zawodowym zapominają przystanąć i odetchnąć. Na własne oczy widziałam jak szybko kontakt z koniem wyostrza uwagę, rozwija intuicję; jakich intensywnych emocji dostarcza tym niemal sztywnym od stresu menagerom. Uświadomiłam sobie, że powinnam wzbogacić własne CV o informację o kilkuletnim kursie empatii i niewerbalnej komunikacji jaki przeszłam pod okiem takich trenerskich sław jak Kasztan, Mała czy Esauł. Bo to, jakim jestem człowiekiem w życiu zawodowym i prywatnym, to jak układają się moje stosunki z przyjaciółmi i współpracownikami to zasługa wyrobionych przez końskich trenerów wyczucia, odczuwania emocji i wrażliwości. Za co serdecznie Wam, moi trenerzy, dziękuję!
Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY