Obóz TROTTER dla dorosłych – premiera!
W tegoroczny majowy weekend w Stajni ANKA narodziła się nowa świecka tradycja. Obozy dla dorosłych okazały się pomysłem, który świetnie gimnastykuje nas i nasze konie przed letnimi koloniami dla dzieci i młodzieży. Przed sezonem czekają nas jeszcze dwa turnusy (szczegóły tutaj), a potem rozważymy, czy naszym koniom przyda się też taki relaks we wrześniu. Bo nam na pewno!
Ekipa dopisała, choć w niewielkich zmianach w stosunku do pierwszych założeń. Aneta i Tomek – nadal czekam na Was! Możecie na doczepkę wziąć Waszą pełną fantazji córkę, która beztrosko błąkała się po Nepalu w przededniu trzęsień ziemi oraz równie nieprzewidywalną Kaśkę, która nie zjawiła się u nas mimo zapowiedzi, hańba jej! Poza tymi Wielkimi Nieobecnymi zjawili się najwierniejsi i mam nadzieję, że to zjawianie się w naszej stajni jeszcze powtórzą. Nie macie pojęcia jakich ja mam fajnych czytelników!
Ten majowy weekend miał w założeniu być prezentem dla mnie i tej końskiej części mojej duszy. Okazało się jednak, że jako Matka-Polka-Koniara (z tego wpisu) muszę pogodzić się z faktem, że moje dzieci idą jako czołowe w szeregu, a konie mogą ewentualnie grać ogony w moim sercu. Zapowiadało się pięknie – ściągnęłam z Elbląga moją mamę do pomocy przy chłopakach, bym miała jak najwięcej czasu na relaks w stajni z nowymi przyjaciółmi. Wito został w trybie przyśpieszonym nauczony nowego systemu operacyjnego – picia mleczka mamusi z butelki. Ten weekend miał być dla mnie, a wyszło jak zwykle. Staś malowniczo zapodał sobie anginę i tydzień na antybiotykach. Wito, który uwielbia naśladować starszego brata nie omieszkał zabawić się w zapalenie oskrzeli i wciągnąć mnie w intrygujący świat antybiotyków i inhalacji. Do tego mój wspaniały mąż przyjął bohatersko na klatę wszelkie patogeny od dzieci i legł z gorączką i antybiotykami na cały tydzień. W tym wszystkim ja. Dzieciaki były bardzo dzielne, ale wiadomo jak chorobę przechodzą mężczyźni… Kuba codziennie jęczał, że przenosi się na Łono Abrahama, stękał i zabierał się za pisanie testamentu, bo przecież miał katar i ponad 37 stopni! Biedactwo. Gdyby nie to, że nie miał co wpisać w ten testament, to już bym musiała wołać notariusza. Musiałam więc poświęcić się opiece nad obłożnie chorym mężem i dzielnymi synami i nie mogłam nacieszyć się końskim weekendem, tak jak planowałam.
Obozowiczami zajął się Wojtek, co wyszło im na dobre. Jak stwierdził, zawiedli go na całej linii – najpierw okazało się, że wszyscy jeżdżą codziennie i nie opuszczają żadnych jazd, a Wojtek zakładał, że połowa będzie leczyć co rano kaca i odpuszczać poranne tereny. Potem dodatkowo zamiast grzecznie pospadać w galopie na plaży jak było planowane, wszyscy utrzymali się w siodłach i jeszcze byli zadowoleni! Zamiast stanu przedzawałowego niekontrolowany galop wywołał u nich czystą radość. Pasmo porażek. Trudno. Następnych obozowiczów wykończymy psycho-fizycznie, bo tym razem wyszło 1:0 dla nich. Uczciwie przyznam, że mnie też zawiedli. Mieli jęczeć i błagać o litość w terenie, a tymczasem to ja wysiadałam kondycyjnie i choć wielokrotnie wspominałam, że możemy zwolnić tempo, jeśli ktoś ma dość to nie doczekałam się jęków „Starczy, zwolnij, bo mam kolkę!” Ostatecznie ja sama musiałam się przyznać, że zdycham. Na swoją obronę przyznam, że nie siedziałam w siodle od lipca, a poród i karmienie piersią choć dość wyczynowe to jednak kondycji nie wyrabiają. A zakwasy po pierwszym terenie miałam takie, że następnego dnia nie mogłam samodzielnie założyć spodni.
Fotorelacja z obozu poniżej. Zdjęcia autorstwa głównie Grzesia Andryszczak i Ani Weres. Pozostali coś tam pstrykali, ale skąd ja mam wiedzieć, kto pstryknął co. Tym bardziej, że beztrosko dali mi cały pakiet prawie 1000 fotek. Pozywajcie mnie teraz o prawa autorskie, a co mi tam. I ochronę wizerunku też, bo nie zamierzam cenzurować Waszych twarzy. Tacy piękni jesteście, że nie ma się co wstydzić :)
Silna grupa pod wezwaniem przed wyjazdem w teren. Wszyscy na koniach, udało się wsiąść ze stopnia. Szkoda, że nie ma filmiku jak na Lindę wsiada Magda – warczała na nas lepiej niż buldogi na Majkę, psa Michała. Magda, po raz kolejny Cię przepraszam – wołanie: „Szerzej nogi!” rzeczywiście nie było pomocne, nawet jeśli chodziło o nogi stołka. Dobrze, że Wojtek zsiadł ze Sztorma, by Ci pomóc, ale co się dziwić, w końcu „był w pracy”, więc łaski nie robił, no nie?
Jazda w terenie.
Renata zapomniała, że na plaży trzeba trzymać koniom ogony, bo komu by się chciało zsiadać i sprzątać pączki?
Moja grupa na plaży. Jeśli zastanawiacie się gdzie jestem to informuję, że nie zmieściłam się w kadrze. Grupę prowadzi Michał, choć Wojtek obstawiał, że jest on najsłabszym ogniwem. A tu proszę – Michał na prowadzącego, a ja gdzieś na końcu, bo Horpyna bała się duchów wydmowych. Umówmy się – ubezpieczam tyły.
Wróciłam na czołowego. Niestety, drzewa mnie zasłaniają… przypadek? Oj, Grzesiu, masz minusa za kadrowanie!
Jazda na padoku.
Renata uczy Rozę nowych kroków. Tutaj fokstrot ze szpagatem. Chwilę wcześniej Roza uczyła Renatę innej nowości – celebrity splash w błoto. Po zaledwie dwóch powtórkach Renata opanowała skok przez końską szyję na 10 punktów! Brawo! Roza postanowiła też wykształcić w tym Ewę. Inni okazali się oporni.
Daria z Arkaną w ćwiczeniach na oklep. Asia jako paparazzi. Takie życie celebryty. Mówię oczywiście o Arkanie…
A to chciałam pokazać jako książkowy przykład pracy z wędzidłem. Spójrzcie, jakie piękne „ciastko z kremem” uzyskała Daria u Arkany. Brawo!
Monika na oklep na Bawarku. Gdzie Monika? No na Bawarku przecież!
Lorenzo w roli głównej. A z nim drugoplanowa Asia.
Grzesiu poskramia smoka. Poskramianie nie obejmowało czyszczenia, co widać na załączonym obrazku.
No tego brudasa nie da się wyczyścić. Kto chce kupić świnię, przepraszam konia bulońskiego? Lorenzo jest do kupienia, mamy dosyć czyszczenia. Przed wyjazdem z tym koniem trzeba godzinę ćwiczyć stretching z gąbką, zgrzebłem i szamponem. Porażka.
Haflingery czyste na bieżąco. Prawie zawsze, choć prawie robi różnicę.
Kąpiele błotne walijczyków. A konina i tak czysta.
Trusia też lubi błotne spa. Za dwa tygodnie wystawa psów, więc Truśka dba o okrywę włosową w profesjonalny sposób.
Jeszcze raz padok. Asia z nieustannym uśmiechem. Trudno znaleźć fotę, na której nie miałaby pogodnej miny. Farmaceutka, musi coś brać, tylko nie chce zdradzić co. Aśka, ja też poproszę!
Główne zajęcie instruktora na padoku. Wiadomo, że instruktor tam tylko sprząta.
Wojtek w pracy. Tak Magda, w pracy.
Grzesiek na emerytowanej Czarce. Kobyłka kończy w tym roku 29 lat, a kondycję ma lepszą niż ja.
Ekipa plażuje.
Tu też plażują.
I tutaj również.
A tu dla odmiany plażuje Linda. A, i Magda też.
Czekamy w lesie na grupę galopującą. Zgubili się biedaki i musieliśmy ich tropić. Takie podchody. Gdy na plaży Wojtek nas wołał to tylko Horpyna zareagowała na głos pana. My myśleliśmy, że to mewa skrzeczy. A propos Horpyny – Wojtek użyczył mi własnego konia. Własnego. Swojego. Horpynę znaczy się. Serio. Także ten. Jestem mu wdzięczna po grób.
Ewa i przytulak Raszdi.
Monika i Chaber. A gdzie Monika? Stoi przy Chabrze, przypatrzcie się.
Renata na Nefrycie.
Daria z Arkaną.
Michał z taczką. Gdzieś mam jego zdjęcie z koniem, poszukam.
Ekipa pod stajnią. Ewa, Grzesiek, Sylwia, Renia, Daria, Asia, Konrad, Magda, Michał. No i Majka – pies Michała. O kimś zapomniałam? A, Monika. Gdzie Monika? Stoi obok Ewy przecież.
Mistrzowie zorganizowali sobie ognisko. Te niebieskie worki w tle to saletra. Takich twardzieli to nie rusza. BHP przede wszystkim.
Przy ognisku były śpiewy. Nasze konie rzadko się kładą, ale tym razem te, które stały w zagrodzie obok ogniska pokładały się gromadnie. Zdziwiło mnie to, ale szybko odkryłam dlaczego się kładą. W tej pozycji łatwiej zatkać kopytami uszy.
I pojechali. Pusto się jakoś bez nich zrobiło. Za dwa tygodnie przyjedzie nowa ekipa. Może Ci nie zawiodą i pospadają w galopie jak Pan Wojtek przykazał.
Obozy TROTTER dla dorosłych – tu możecie zarezerwować miejscówę na obóz.
Obóz jeździecki dla dorosłych – fotorelacja
Zorganizowaliśmy już kilka jeździeckich obozów dla dorosłych w naszej stajni. Każdy kolejny jest lepszy od poprzedniego i już nie mogę się doczekać edycji 2016, która według moich prognoz powinna rozwalić system! Dziś mało tekstu, dużo zdjęć – zobaczcie jak bawiliśmy się na wrześniowej edycji obozu dla dorosłych, czyli takiego, „gdzie nie ma ciszy nocnej i pije się alkohol” :)
Sprzęt gotowy – można iść do koni.
Silna grupa pod wezwaniem ogarnia się w stajni pod czujnym okiem instruktora.
Dobra, czas łapać koninę na wyjazd. Kto nie umie założyć kantara, ten nie jedzie. Albo szybko ogarnia rower.
Iwona rozważa, którego konia najlepiej ze sobą zabrać. Wybrała idealnie, popłakaliśmy się ze śmiechu oglądając wieczorem filmik z jej galopów na Browarze :)
Typowe zachowanie stadne – zamiast grzecznie pozostać na pastwisku, te konie, które nie zostały wybrane na jazdę też grzecznie meldują się w stajni, idąc za mniej szczęśliwymi kolegami.
Dobra, wybór dokonany, jeńcy wzięci. Teraz można zabrać się za siodłanie. Kuba z zaangażowaniem kontroluje proces ubierania koni.
Już rodzą się pierwsze fascynacje i miłości.
Dominika i Chaber
Iwona i Nefryt
Hmmm… Iwona nie jest mistrzem wierności…
Raszdiemu też wszystko jedno. Na zdjęciu z Karoliną.
Konina gotowa na wyjazd. Wszyscy uciekają sprzed stajni i kryją się kupą przy lonżowniku. Ze stajni zaraz wyjdzie Bolek, a nikt nie chce podstawiać się mu w zasięg kopyt i zębów :)
Bolek sam na dziedzińcu. Reszta w bezpiecznej odległości, ku zaskoczeniu Bolesława, bo on b. grzeczny jest. Dziwaki.
Czołowy gotowy, jeszcze tylko profilaktycznie nawrzeszczymy na grupę, żeby podnieść dyscyplinę. To procentuje w terenie.
Wyruszamy. Jeszcze rzut oka na grupę, czy rzeczywiście jest zdyscyplinowana i karnie ustawiona w szereg. Ok. Chociaż mogliby jeszcze salutować, ale spokojnie, nie wszystko na raz.
Paparazzi z kamerą na toczku zamyka grupę. Kamera służy do sprawdzania dyscypliny w szeregu :)
Jazda w terenie
Kilka przykładów na to, jak działa mój autorytet. Oto zdyscyplinowana i karna grupa. Równiutki szereg. Konie idą po śladach. Nie chcemy przecież przeszkadzać spacerującym ludziom, nie chcemy stwarzać zagrożenia. Taaak…
Nawet nie wiem, gdzie tu jestem. Pewnie zostawili mnie z tyłu sprzątającą końskie kupy. Tylko do tego jestem im potrzebna na plaży…
Ludzi ignorujemy. Co to za pomysł, by spacerować brzegiem morskim na własnych nogach. Loosers! Dlatego właśnie podczas galopu moja karna i zdyscyplinowana grupa wzięła panią trenującą Nordic Walking w dwa ognie. Kobiecina przytuliła do pach kijki i zamknęła oczy, gdy z dwóch stron minęły ją karne i grzeczne konie. W galopie. Zobaczyłam to dopiero wieczorem na filmie z kamery Asi i aż musiałam się napić. Akurat z nimi to nie był problem.
Kąpiemy się. Oczywiście nie rojem jak dzikusy tylko szeregiem, jak przystało na zdyscyplinowanych jeźdźców. Taaaak…
Wracamy też szeregiem. Szkoda, że poziomym, a nie pionowym. Wiadomo, im szerzej idziemy, tym większa szansa skosić tych z Nordic Walking.
Uporządkowana grupa. Jazda z takimi to relaks.
Po powrocie odstawiamy konie na pastwisko. Niech się zrelaksują, po tej żelaznej dyscyplinie w terenie.
Relaks.
Zakłócany wizytami fanów. Ania z siwkami. Ignorujmy ją i paśmy się dalej. Może się znudzi.
Buziaczki. Co dalej? Wywiady, wizyty w zakładach pracy? Człowieki, dajcie żyć!
Udają, że mają coś do żarcia. Sprytnie. Lorenzo pełen nadziei.
Chowajmy się!
Zaraz zaczynamy jazdę na padoku. Pan instruktor w stylowym obuwiu sprawdza z kim ma do czynienia. Puścić tę padakę na padok czy zostawić na lonży? Najlepiej puścić ją w niepamięć, ale cóż – nasz klient-nasz pan.
Padok. Pokaż mi jak galopujesz, a powiem Ci jak beznadziejnym jeźdźcem jesteś.
Albo powie Ci to loża szyderców-paparazzi. Zawsze do usług. Trzeba wyręczać instruktora, bo on taki subtelny jest i zawsze tylko chwali…
Raszdi w galopie. Królicze skoki zawsze w modzie.
Mama po powrocie z grzybów postanowiła rzucić okiem na padok. Warto wiedzieć komu użycza się swoich koni. Chociaż czasem lepiej nie wiedzieć…
Najmłodszy uczestnik obozu – Lucjan z mamą Eweliną. Jest również najmłodszy w loży szyderców, ale najbardziej aktywny. Sporo jeździł na tym obozie, ale wyłącznie w wózku, którym raz nawet podzielił się z moim Witkiem. Za to Ewelina się nie oszczędzała i Lucek codziennie pił pyszne mleczko od mamy – wstrząśnięte nie mieszane po energicznym kłusie.
Kto się nudził w loży szyderców, ten mógł się pobawić z Trusią. Zapasy z patykiem.
Kamora też zapraszała do zapasów. Z patyczkiem, patyczusiem.
Jazda na lonży. Wsiadanie ze stołeczka i pełna kulturka w wykonaniu Izy – przed włożeniem nogi w strzemię zawsze wycierała nogi o stołeczek. Muszę na tym podeście zamontować wycieraczkę dla takich kulturalnych elegantów.
Karolina na lonży i kurczowe trzymanie się siodła Czary. Cały czas się odgrażała, że przed końcem obozu się puści, ale ku zawodzie męskich mieszkańców wsi Przewłoka, nie puściła się. Pan z kasy z Lidla był niepocieszony. Widać nie jest puszczalska. Odbije sobie na następnym obozie – już szykuję siodło bez rączki. I umawiam kasjera z Lidla.
Karolina z Jantarem. Z nim też się nie puściła.
Jantar z Grzesiem. Słucha uważnie, bo właśnie metodą Wojtka zachęcam go do do ruszenia naprzód. Wojtek wyszkolił nam konie pracujące na lonży – ruszają na hasło: „Rawicz!!!”
Loża szyderców działa też przy lonżowniku.
Na padoku. Jazda bez lonży, za to za czołowym. Jantarek posłusznie podąża za pańcią, na swój plecak nie zwraca uwagi :)
Była też okazja przejechać się na lonży na Bolku. Niektórzy skorzystali nawet z okazji do spadnięcia z Bolka na lonży. I na nic się zdały słowne zaklinania: „Spokojnie, Boluś, Boleczku, Bolusienienieczku…”
A po lonży – prawdziwy rarytas! Kolejka obozowiczek do pomacania jaj ogiera. „Halo, pan tu nie stał!” „Przepuśćcie matkę z dzieckiem!” „Ja pierwsza! Mam kolegę w PZPR!”
A spekulanci załatwiali sobie towar spod lady.
Czas na jazdę na Lorenzo. Wystarczy go przyprowadzić z pastwiska, gdzie haflingersi trzymają się blisko mocarnej klaty Lorka. Mistrz ochrony. Z nim można konie kraść!
Osamotniona Tajga z tęsknym wzrokiem wbitym w oddalający się zad ochroniarza.
Ile osób potrzeba do założenia ogłowia? Tyle samo, co do wkręcenia żarówki.
Lorenzo w zakładzie kosmetycznym. Co on poradzi, że kobiety go uwielbiają?
Porównywanie gabarytów. Lorenzo vs. ciągnik. No czy ten zad nie jest imponujący? Czasem nie wiem, czy bardziej podoba mi się zad czy szyja Lorka. Byłby mężczyzną idealnym, gdyby nie jego maść. Bez kąpieli nie da rady wyjechać nim na miasto.
Jazda na traktorze na lonży.
Grześ wreszcie dopasowany gabarytowo do swojego wierzchowca.
Dziewczyny też nadrobiły gabarytowo, by Lorenzo wiedział, że ma coś na grzbiecie.
Moje ulubione. Nie wiem, gdzie się podziałam, ale na zdjęciu możecie oglądać, jak lonżuje się dwóch początkujących. Bezpieczeństwo przede wszystkim! Instruktor na pewno czuwa z niewielkiej odległości. Mam nadzieję. Pewnie brylowałam właśnie w loży szyderców.
Między jazdami – czas na relaks. Np. karmienie koni marchwią. Tak, marchwią!
Idziemy do miasta. Agatka, idziesz z nami? No chodź!
Bączek nie idzie do miasta. Pilnuje sprzętu.
Zwiedzanie Ustki.
Inne rozrywki – obserwowanie jak Kuba się poci przy werkowaniu kopyt. Ilość hektolitrów płynu wypoconego przez kowala jest wprost proporcjonalna do ilości kupy-stresówki wyprodukowanej przez konia i odwrotnie proporcjonalna do współczucia ze strony obserwatora-obozowicza, gdy koń ma zakładaną dutkę :) Skomplikowane? Wcale, tylko tak brzmi!
Kopyto po wstępnej obróbce.
Cudaczek nam rośnie i niedługo będzie ładny. Mamy nadzieję, bo szyja nadal mu nie urosła. Za to charakter ma wspaniały – istna przylepka. Nie to co „ta czarna małpa” (cyt. Mirek, nasz stajenny) czyli klaczka od Iliady, ślązaczka.
I
Tu Karolina z czarną małpą – Ismin od Iliady. Ilia zaczyna w tym roku pracę pod siodłem, a jej wredna córka na razie rozrabia w przedszkolu. Trzeba by ją zapoznać z hasłem „Rawicz”, może się utemperuje :)
Rozrywki wieczorne. Dziewczyny przywiozły całą baterię nalewek własnej roboty i już zapowiedziały produkcję nowych na 2016. Malinówka, wiśniówka, pigwówka… mhmmm.. Pyszności!
Kolejny wyjazd. Wojtek dał się namówić na rajd konny do Poddąbia. Sam nie mógł uwierzyć, że się zgodził. Te nalewki…
Konie karnie czekają aż ze stajni wyjdzie na dwóch nogach czarna groza – Bolek. Macanie tylko wzmocniło jego autorytet i nabożny podziw wśród gawiedzi.
„Lucyfer, ty nie jedziesz!” – Wojtek zaraz ustalił, że mały Lucjan nie da rady wysiedzieć tyle godzin. Ewelina sprzedała Lucka Babci i zadbała o odpowiednie wstrząśnięcie/niemieszanie Lucjanowej kolacji.
Plaża. Wojtek z Horpą jako master, ja z Bolcem jako kontrmaster. Nienawidzę tej pozycji. Wiadomo, że czołowy ma najlepszy widok :)
Wyjazd w teren z bryczką. Skorzystałam z okazji i pojechałam jak lord na bryczce. Grupa pozbawiona czołowego karnie szła za bryczką. Jak to oni – pełna dyscyplina!
Lorenzo w bryczce.
Drobna korekta tej żelaznej dyscypliny i karności w szeregu. Wysiadłam z bryczki i z ziemi ustawiam konie w subordynowany szereg.
I nadzór z bryczki. Raszdi na czołowego! Nie daj się rowerzyście!
A może Linda na czołowego?
Iwona – mistrz wierności. Tym razem z Lindusią.
Plażowanie.
Karolina twardo – nadal niepuszczalska.
Dominika z Arkaną.
Ania i Nefryt.
Wracamy.
Pod górkę Lorenzo idzie z pustą bryczką. Dałby radę, ale Kuba ma litość dla konia, a nie własnej żony.
Powrót bryczką dostarczył nam szczególnej radości. Zwłaszcza mi. Pieczołowicie zbierałam końskie pączki na trasie naszego przejazdu i rzucałam sobie nimi w jadący za bryczką szereg koni. Dziewczyny wróciły z końskim guano na toczkach, w kapturach kamizelek, na końskich zadach. Nieważne ile mam lat – wciąż mnie to bawi :) A mojego starszego męża ubawiły konsekwencje tej „brudnej roboty” – by oczyścić dziewczyny troskliwie wylał im na głowy wodę z końskiego koryta do picia i osobiście zasiadł w jury konkursu na Miss Mokrego Podkoszulka.
Obóz Trotter to nie tylko jazda konna. Właściwie jest to obóz stacjonarny. Chwila na koniu, a potem dzielenie się wrażeniami i nocne Polaków-koniarzy rozmowy. Oraz dzienne. Całodzienne i codzienne. Poniżej kilka fotek dokumentujących siedzący tryb obozowiczów.
I z Panem Prezesem – z nim trzeba dobrze żyć, bo zasiada w jury konkursu z podkoszulkiem :)
Ekipa wrześniowa okazała się wyjątkowo zgodna i szybko się zżyła. Już planują kolejny turnus w Ustce, a tymczasem organizują sobie meetingi w Trójmieście, Warszawie. I zgodnie się na nich meldują, co widzę na ich fejsowych profilach. Bardzo mnie to cieszy, ale zastanawia inna rzecz – ani razu mnie te krowy nie zaprosiły na takie spotkanie! Skandal!!!
Na koniec podrzucam Wam filmik Asi z tego turnusu. Nie polecam – nic ciekawego, można zdechnąć z nudów. Jeżdżę konno tymi trasami i musiałabym mieć nieźle zryty beret, żeby jeszcze oglądać to samo na nagraniach. Nuuudaaaa….
Terminy obozów dla dorosłych na 2016 rok wiszą już na stronie TROTTERA. Zapraszamy serdecznie, tylko ogarniajcie się w miarę szybko z rezerwacjami, bo ilość miejsc ograniczona, a topnieje w oczach każdego dnia. Obiecuję, że każdy uczestnik dostanie od nas szansę na:
… oraz wiele, wiele innych atrakcji, których poziom zależy od jakości nalewek. I ilości.
ZAPRASZAMY!
Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA, Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI