Dawno temu, zanim do naszej stajni trafił Esauł patrzyłam na ogiery jak na dzikie, niebezpieczne zwierzęta i żadna siła nie mogła mnie zmusić, by na grzbiecie takiego straszliwego ogra usiąść. Esauł był pierwszym prawdziwym końskim mężczyzną, w którego siodło zdecydowałam się wpasować. Gdy legenda ogierów w mojej głowie upadła, łatwo przyszło mi zacząć z nimi pracę. Dziś nie do końca zniknęły moje dawne mistyczne wyobrażenia nieposkromionego ogiera, bo muszę przyznać, że jazda na nich różni się zdecydowanie od treningu klaczy czy wałachów. Więc powiem Wam dziś czego możecie się spodziewać czy oczekiwać po męskim końskim macho.
Ogier sam w sobie jest uosobieniem dzikiej siły, piękna i gorącego temperamentu. Patrzymy na nie z zachwytem i pewną rezerwą, nienazwaną głośno obawą. Są różne ogiery – mocne i wojownicze, zrównoważone i spokojniejsze, dzikie i elektryczne. Jednak nawet spokojny zimnokrwisty męski misiek może zaskoczyć nagłą reakcją. Ogiery tętnią emocjami, testosteronem i pobudzone adrenaliną stają się groźne dla otoczenia. Nie bez powodu kastruje się młode ogierki, które nie są przeznaczone do hodowli. Z wałachem pracuje się łatwiej – jest on spokojniejszy, bardziej zrównoważony, przewidywalny. Łatwiej jest również narzucić mu swoje przywództwo. Ogier to nieprzewidywalna siła, a często tętniąca kula frustracji. To nasza, ludzka wina – trzymamy ogiery, bo są piękne, bo nam imponują. Do krycia idą często tylko raz-dwa razy do roku, a resztę czasu spędzają w izolacji, bez kontaktu ze stadem. Nic dziwnego, że szajba im odbija. Nasz ogier ma stały kontakt z klaczami, wybieg i zapewnione towarzystwo. Kryje naturalnie, mając okazję pogadać sobie wcześniej z klaczą, powąchać ją i poprężyć muskuły. Spotkałam już jednak ogiery innego rodzaju. I te przeraziły mnie bardzo poważnie.
Kiedyś był w naszej stajni w dzierżawie ogier ze Stada Ogierów. Istny smok ziejący ogniem – rzucał się na kraty boksu na widok człowieka. Jako znany reproduktor krył często fantomy – pobudzano go zapachem klaczy w rui, której nie mógł nawet dotknąć pyskiem i pobierano nasienie. Ten smok w naszej stajni wyprowadzany był do krycia na wędzidle przez czterech mężczyzn, a wychodził z korytarza na dwóch nogach i wlókł prowadzących za sobą w zębach. Nie interesowało go nawet, czy klacz jest chętna – skakał na nią w pierwszej sekundzie kontaktu i przemocą robił swoje. Ba, jego nawet nie interesowało czy to rzeczywiście klacz – raz wyrwał się z ogrodzenia i z pełnym przekonaniem przystąpił do krycia wałacha Morusa – tej walki i kwiku lepiej nie wspominać. Z wydatną pomocą ojca i chłopaków Morusowi udało się zachować dziewictwo, a oszalały ogier znalazł nowy obiekt seksualny – wielkiego wiklinowego konia, który stał przed wjazdem na nasz parking jako reklama stajni. Mama krzyczała na chłopaków przerażona, żeby coś zrobili, bo ogier poharatał sobie cały brzuch o stelaż i lecącą w drzazgi wiklinę. I krył nadal opętany ślepym pożądaniem.
Zachowania seksualne ogierów potrafią przerażać. Musimy je zrozumieć, by umieć sobie z nimi radzić. Podniecony ogier to naładowany amunicją czołg, ale przecież jego zachowanie dyktuje instynkt. Możemy wydatnie pogorszyć sprawę i stworzyć sobie autentyczny problem, jeśli ten instynkt ignorujemy. Wiem już, że ogier pozbawiony kontaktu z innymi końmi będzie potencjalnie niebezpieczny dla otoczenia, co ma źródło we frustracji i nienaturalnych warunkach jego życia. Jeśli izolujemy ogiera to sami tworzymy zwierzę o nieobliczalnym popędzie skłaniającym go do krycia nawet innych gatunków. Potęgujemy też w nim agresję, która stwarza ogromne zagrożenie dla całego otoczenia.
Nasze ogiery miały zawsze stajenny kontakt z resztą stada, a okresowo również zapewnione towarzystwo panienek na pastwisku. Esauł był dżentelmenem, który do krycia szedł w białych rękawiczkach. Rżał, biegał wokół klaczy, potrząsał grzywą, prezentował swój arabski bukiet. Wąchał, podszczypywał, tupał. Zanim ukończył swój godowy taniec wszyscy byliśmy już znudzeni, a podejrzewam, że i klacz zastanawiała się, kiedy wreszcie ten chłop weźmie ją w obroty. Nam, obserwatorom całego aktu pozostawało tylko jedno – zachować spokój. Gdy raz zniecierpliwiony ojciec huknął: „Bierz się do roboty, nie mamy całego dnia!” obrażony Esauł nie zdecydował się na naskok. Profesjonalizm, moi drodzy. Problemów z naturalnym kryciem Esauł nie miał, pod warunkiem, że otoczenie zachowywało się profesjonalnie. Bolek z kolei kryje szybko, bez zwracania uwagi na otoczenie, ale każdą klacz, nawet poza rują można mu wpuścić na pastwisko – zagarnie ją do stada i nie grozi niekontrolowanym gwałtem.
Ogiery często wokalizują swoją obecność w stajni. Bolek zawsze zaprasza klacze rżeniem, gdy wracają do stajni; wita je też, gdy sam wchodzi w korytarz po powrocie z jazdy. Głosem informuje je o swojej obecności, przypomina o sobie. Obserwując Bolusia na wybiegu zwracam uwagę na typowo „ogierze” zachowania:
Biegający wokół ogrodzenia Bolek zawsze z początku głośno „gra puzdrem” – znacie ten dźwięk? Taki dziwny odgłos, wydawany przez puzdro kłusującego lub galopującego konia. Aby nikogo nie wprowadzać w błąd od razu wyjaśniam, że u wałachów gra tak samo :) W końcu to akurat mają takie same.
Bolka wyjątkowo pasjonują odchody innych koni i jego własne. Wącha je sobie z niemalejącym zainteresowaniem i lubi się nimi „sztachać”. Zawsze potem sam robi dokładnie w to samo miejsce. Gdyby pasł się codziennie na tym samym skrawku to szybko usypałby metrową termitierę :) Z pewnością znaczy sobie w ten sposób teren. Na pastwisku – jego sprawa, ale gdy prowadzę na nim teren to droga powrotna po własnych śladach jest uciążliwa – Bolek stara się każdą spotkaną końską kupę przykryć swoim produktem. Gdy ciągnę za sobą kilka koni to takie przystanki w drodze powrotnej są dosyć częste.
Znany chyba wszystkim flehmen – odruch unoszenia górnej wargi i kierowania łba w interesującą ogiera stronę. Bolek nie robi tego, bo jest błaznem i lubi bawić gawiedź głupimi minami. Wykorzystuje w ten sposób tzw. narząd Jacobsona: wyłapuje z powietrza feromony i lokalizuje klacz. Wygląda wtedy tak:
Narząd Jacobsona znajduje się wewnątrz jamy nosowej. Unosząc górną wargę koń zapewnia dostęp powietrza, a organ ten kurczy się i rozszerza na zmianę, zasysając substancje, które do niego docierają. Taki narząd ma większość ssaków (rozwinięty w różnym stopniu), niektóre gady, płazy i ssaki. Pies na przykład pobudza swój narząd Jacobsona węszeniem i lizaniem (substancje przenoszą się wraz ze śliną), słoń pomaga sobie trąbą, węże rozdwojonym językiem, a koń flehmenem. Nawet ludzie mają narząd Jacobsona, choć jego funkcjonalność budzi kontrowersje.
Siadam na ogiery, kiedy muszę. Pracuję z nimi, kiedy muszę. Bolka siodłam wtedy, gdy w nawale sezonowej pracy żal mi zmęczonej Sukcesji, lub na odwrót – żal mi Bolka, że dawno się w morzu nie kąpał. Gdybym miała wybrać albo kupić sobie konia to nie zdecydowałabym się na ogiera. Dużo łatwiej pracuje się z wałachami czy nawet humorzastymi klaczami. Łatwiej je też zdominować i uzyskać oparte na dobrych podstawach przywództwo. Nie widzę większego sensu w walce z ogierem – nabitym i niezabezpieczonym kałasznikowem. Nie zróbcie nigdy błędu niedoceniania ogiera – nawet gdy wydaje się przytulnym zrelaksowanym misiem, za sekundę może stać się wskutek pobudzenia niebezpieczną maszyną. Podziwiam ogiery, wzbudzają mój zachwyt i niepokój. Są synonimem dzikości, siły, mocy, prawdziwej męskości. Jednak pracę z nimi ograniczam do koniecznego minimum, zostawiając mężowi tę rozrywkę. Nie raz widziałam kopyta Bolka nad głową Kuby. Nad swoją własną wolę ich nie oglądać. W końcu koni jest wiele, a ja kręgosłup mam tylko jeden.
Bo we mnie jest seks – czego możemy się spodziewać po ogierze?
Dawno temu, zanim do naszej stajni trafił Esauł patrzyłam na ogiery jak na dzikie, niebezpieczne zwierzęta i żadna siła nie mogła mnie zmusić, by na grzbiecie takiego straszliwego ogra usiąść. Esauł był pierwszym prawdziwym końskim mężczyzną, w którego siodło zdecydowałam się wpasować. Gdy legenda ogierów w mojej głowie upadła, łatwo przyszło mi zacząć z nimi pracę. Dziś nie do końca zniknęły moje dawne mistyczne wyobrażenia nieposkromionego ogiera, bo muszę przyznać, że jazda na nich różni się zdecydowanie od treningu klaczy czy wałachów. Więc powiem Wam dziś czego możecie się spodziewać czy oczekiwać po męskim końskim macho.
Ogier sam w sobie jest uosobieniem dzikiej siły, piękna i gorącego temperamentu. Patrzymy na nie z zachwytem i pewną rezerwą, nienazwaną głośno obawą. Są różne ogiery – mocne i wojownicze, zrównoważone i spokojniejsze, dzikie i elektryczne. Jednak nawet spokojny zimnokrwisty męski misiek może zaskoczyć nagłą reakcją. Ogiery tętnią emocjami, testosteronem i pobudzone adrenaliną stają się groźne dla otoczenia. Nie bez powodu kastruje się młode ogierki, które nie są przeznaczone do hodowli. Z wałachem pracuje się łatwiej – jest on spokojniejszy, bardziej zrównoważony, przewidywalny. Łatwiej jest również narzucić mu swoje przywództwo. Ogier to nieprzewidywalna siła, a często tętniąca kula frustracji. To nasza, ludzka wina – trzymamy ogiery, bo są piękne, bo nam imponują. Do krycia idą często tylko raz-dwa razy do roku, a resztę czasu spędzają w izolacji, bez kontaktu ze stadem. Nic dziwnego, że szajba im odbija. Nasz ogier ma stały kontakt z klaczami, wybieg i zapewnione towarzystwo. Kryje naturalnie, mając okazję pogadać sobie wcześniej z klaczą, powąchać ją i poprężyć muskuły. Spotkałam już jednak ogiery innego rodzaju. I te przeraziły mnie bardzo poważnie.
Kiedyś był w naszej stajni w dzierżawie ogier ze Stada Ogierów. Istny smok ziejący ogniem – rzucał się na kraty boksu na widok człowieka. Jako znany reproduktor krył często fantomy – pobudzano go zapachem klaczy w rui, której nie mógł nawet dotknąć pyskiem i pobierano nasienie. Ten smok w naszej stajni wyprowadzany był do krycia na wędzidle przez czterech mężczyzn, a wychodził z korytarza na dwóch nogach i wlókł prowadzących za sobą w zębach. Nie interesowało go nawet, czy klacz jest chętna – skakał na nią w pierwszej sekundzie kontaktu i przemocą robił swoje. Ba, jego nawet nie interesowało czy to rzeczywiście klacz – raz wyrwał się z ogrodzenia i z pełnym przekonaniem przystąpił do krycia wałacha Morusa – tej walki i kwiku lepiej nie wspominać. Z wydatną pomocą ojca i chłopaków Morusowi udało się zachować dziewictwo, a oszalały ogier znalazł nowy obiekt seksualny – wielkiego wiklinowego konia, który stał przed wjazdem na nasz parking jako reklama stajni. Mama krzyczała na chłopaków przerażona, żeby coś zrobili, bo ogier poharatał sobie cały brzuch o stelaż i lecącą w drzazgi wiklinę. I krył nadal opętany ślepym pożądaniem.
Zachowania seksualne ogierów potrafią przerażać. Musimy je zrozumieć, by umieć sobie z nimi radzić. Podniecony ogier to naładowany amunicją czołg, ale przecież jego zachowanie dyktuje instynkt. Możemy wydatnie pogorszyć sprawę i stworzyć sobie autentyczny problem, jeśli ten instynkt ignorujemy. Wiem już, że ogier pozbawiony kontaktu z innymi końmi będzie potencjalnie niebezpieczny dla otoczenia, co ma źródło we frustracji i nienaturalnych warunkach jego życia. Jeśli izolujemy ogiera to sami tworzymy zwierzę o nieobliczalnym popędzie skłaniającym go do krycia nawet innych gatunków. Potęgujemy też w nim agresję, która stwarza ogromne zagrożenie dla całego otoczenia.
Nasze ogiery miały zawsze stajenny kontakt z resztą stada, a okresowo również zapewnione towarzystwo panienek na pastwisku. Esauł był dżentelmenem, który do krycia szedł w białych rękawiczkach. Rżał, biegał wokół klaczy, potrząsał grzywą, prezentował swój arabski bukiet. Wąchał, podszczypywał, tupał. Zanim ukończył swój godowy taniec wszyscy byliśmy już znudzeni, a podejrzewam, że i klacz zastanawiała się, kiedy wreszcie ten chłop weźmie ją w obroty. Nam, obserwatorom całego aktu pozostawało tylko jedno – zachować spokój. Gdy raz zniecierpliwiony ojciec huknął: „Bierz się do roboty, nie mamy całego dnia!” obrażony Esauł nie zdecydował się na naskok. Profesjonalizm, moi drodzy. Problemów z naturalnym kryciem Esauł nie miał, pod warunkiem, że otoczenie zachowywało się profesjonalnie. Bolek z kolei kryje szybko, bez zwracania uwagi na otoczenie, ale każdą klacz, nawet poza rują można mu wpuścić na pastwisko – zagarnie ją do stada i nie grozi niekontrolowanym gwałtem.
Ogiery często wokalizują swoją obecność w stajni. Bolek zawsze zaprasza klacze rżeniem, gdy wracają do stajni; wita je też, gdy sam wchodzi w korytarz po powrocie z jazdy. Głosem informuje je o swojej obecności, przypomina o sobie. Obserwując Bolusia na wybiegu zwracam uwagę na typowo „ogierze” zachowania:
Narząd Jacobsona znajduje się wewnątrz jamy nosowej. Unosząc górną wargę koń zapewnia dostęp powietrza, a organ ten kurczy się i rozszerza na zmianę, zasysając substancje, które do niego docierają. Taki narząd ma większość ssaków (rozwinięty w różnym stopniu), niektóre gady, płazy i ssaki. Pies na przykład pobudza swój narząd Jacobsona węszeniem i lizaniem (substancje przenoszą się wraz ze śliną), słoń pomaga sobie trąbą, węże rozdwojonym językiem, a koń flehmenem. Nawet ludzie mają narząd Jacobsona, choć jego funkcjonalność budzi kontrowersje.
Siadam na ogiery, kiedy muszę. Pracuję z nimi, kiedy muszę. Bolka siodłam wtedy, gdy w nawale sezonowej pracy żal mi zmęczonej Sukcesji, lub na odwrót – żal mi Bolka, że dawno się w morzu nie kąpał. Gdybym miała wybrać albo kupić sobie konia to nie zdecydowałabym się na ogiera. Dużo łatwiej pracuje się z wałachami czy nawet humorzastymi klaczami. Łatwiej je też zdominować i uzyskać oparte na dobrych podstawach przywództwo. Nie widzę większego sensu w walce z ogierem – nabitym i niezabezpieczonym kałasznikowem. Nie zróbcie nigdy błędu niedoceniania ogiera – nawet gdy wydaje się przytulnym zrelaksowanym misiem, za sekundę może stać się wskutek pobudzenia niebezpieczną maszyną. Podziwiam ogiery, wzbudzają mój zachwyt i niepokój. Są synonimem dzikości, siły, mocy, prawdziwej męskości. Jednak pracę z nimi ograniczam do koniecznego minimum, zostawiając mężowi tę rozrywkę. Nie raz widziałam kopyta Bolka nad głową Kuby. Nad swoją własną wolę ich nie oglądać. W końcu koni jest wiele, a ja kręgosłup mam tylko jeden.
Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA