Śmiechu warte cz. III
Poznajcie wspaniałe i przemyślane działania Mamy. Mistrza nad mistrze. Ona naprawdę jest moim guru, choć po dzisiejszym opisie trudno będzie w to uwierzyć.
SKOK NA ARBĘ CZYLI PRZEPIS NA KOWBOJA
Dwadzieścia lat temu, kiedy stajnia była jeszcze w budowie, koni było niewiele. Arba, Kasztan z Nestorem, koniki polskie. Pewnego dnia mama zauważyła, że Arba pasie się idealnie pod murem budowanej stajni, tuż pod oknem. Okno nie miało wtedy szyby, nie miało nawet górnej framugi – ot, taki otwór w murze. Mama nie umie mi wyjaśnić, dlaczego w zasadzie pomyślała, że fajnie by było z tego okna skoczyć prosto na grzbiet Arby – jak kowboje na westernach. Wdrapała się więc na to okno, przymierzyła i hop! Prosto na grzbiet niespodziewającej się niczego Arby. Już w locie Arba kątem oka dostrzegła, co się święci. Ruszyła więc do przodu. W efekcie mama, w pozycji latającej wiewiórki wylądowała nie na grzbiecie, a na zadzie kobyły. Jeden porządny strzał z zadu i mama pikowała nad murem stajni. Siedzący przed domem ojciec nie wierzył własnym oczom – nagle zobaczył własną żonę lecącą w górę ponad stajnią. Pikując w dół mama trafiła na mur i pięknie zdarła sobie na nim skórę. Zanim ojciec w panice doleciał za stajnię, konie już uciekły, a mama leżała pod ścianą w oszołomieniu przetrawiając to, co się zdarzyło. Do dziś nie potrafi mi wyjaśnić, co nią kierowało, by taką głupotę zrobić.
UKŁADANIE JASKINI DO BRYCZKI – PRZEPIS IDEALNY
Było to jeszcze w czasie, gdy Kuba powożeniem się nie zajmował. Nikt z nas nie miał w zasadzie bladego pojęcia, jak się do tego zabrać. Jaskinia była piękna, miała imponujące pochodzenie (córka Geniusa), ale nie nadawała się pod siodło i była bardzo problematyczna do zaźrebienia. Po co w stajni taki koń? Jako kosiarka do trawy? Na rzeź nie oddasz, sprzedać nie ma komu, no to szukamy innych rozwiązań. Mama wymyśliła bryczkę. Jak układać? Nie, wcale nie zaczynasz od lonżowania na dwóch lonżach, potem opona, przyzwyczajanie do ciężaru, uprząż i bryczka na ogrodzonym padoku. Przepis mamy był bardzo prosty – zaprzęgamy starą kobyłę i jazda. Na bryczce mama i ja, choć zupełnie nie wiem po co. Tak się chciałam przejechać, kolejna mądra do kolekcji. Resztkami rozsądku zdecydowaliśmy, że na wszelki wypadek Jaskinię wypniemy na dwóch lonżach – z lewej Kuba, z prawej jakiś kolega. Jaskinia grzecznie dała się ubrać, a gdy ruszyła i poczuła ciężar bryczki wpadła w panikę. Wyrwała z kopyta, przewróciła obu trzymających i waląc zadem w bryczkę gnała na oślep przez pola. Nieogrodzone pola. Przestrzeń bez końca. Po każdym pagórku bryczka ostro lądowała, Jaskinia waliła zadnimi nogami, złapała pasy pociągowe między nogi, panika i szaleńczy galop! Z bryczki leciały dechy, autentycznie, po tej przygodzie zostały z niej ośki i jeden złamany dyszel. Bryczka poszła w drobny mak. Mama nie dawała rady, by utrzymać pędzącego w panice konia, więc wpadła na kolejny genialny pomysł – zeskoczy i przytrzyma ją z ziemi. Na usprawiedliwienie powiem, że kiedy deski z bryczki latają Ci koło głowy, nie masz czasu myśleć logicznie i analizować. Mama skoczyła, a ponieważ w momencie skoku Jaskinia poczuła luz na lejcach (stojąc w bryczce mama cały czas je ciągnęła) to ruszyła z nową energią. Widok był imponujący – pędzący koń i mama powiewająca na lejcach jak chorągiewka (waga kogucia, kto widział ten wie, że figury może jej pozazdrościć niejedna dwudziestolatka). Lot zakończył się pikowaniem i lądowaniem awaryjnym na głowie. Sprawa poważna, bo mama straciła przytomność. Na bryczce, pozbawionej woźnicy i połowy konstrukcji zostałam ja. I choć miałam nadzieję, że skoczę jak kangurek i pofikam do mamy to rzeczywistość zweryfikowała mój śmiały plan. Skok zakończył się koziołkowaniem, sponiewierało mnie ostro. I chyba nawet na tej bryczce nie bałam się tak mocno, jak wtedy gdy zobaczyłam pędzącego do nas ojca. Takich wyzwisk pod adresem naszej wątpliwej inteligencji nigdy nie słyszałam, ojciec toczył pianę i kiedy już pozbierał mamę, to miał czas dosadnie powiedzieć nam, co o nas myśli.
Fot. Specjalnie dla Baśki – chwila przed startem. Na bryczce uroczo prezentujemy się ja i mama. Nie wiem, która z nas bardziej stuknięta i nieodpowiedzialna. Obejrzyjcie dokładnie z jaką bryczką pracowaliśmy – żadnych hamulców, ledwo się kupy trzymała, a my zaprzęgliśmy do tej padaki konia. Teraz chyba bez problemów można uwierzyć, że rozleciała się w drobny mak? Baśka, autentycznie zostały z niej koła, kawałek podłogi i jeden złamany dyszel. Te bajeranckie błotniki, skrzynia z tyłu, cały przód i kozioł poszły w drzazgi :)
POBAWMY SIĘ ZE ŹREBACZKIEM CZYLI ZUPA BYŁA ZA SŁONA
Kiedy urodził się Chaber byliśmy wszyscy zachwyceni – taki wysoki, postawny, pięknie umaszczony. Mama chodziła co chwilę podziwiać nasz mały cud. Nie chciała go straszyć, więc kucnęła przed nim i zagadywała. A wesoły źrebaczek ruszył do zabawy – przednim kopytkiem trzasnął mamę prosto w twarz. Limo pod okiem było fioletowe, kiedy już przestało być zielone, bo potem zżółkło. Uroczy widok. Ojciec, któremu ręce opadają od pilnowania własnej żony tłumaczył wszystkim wczasowiczom, że zupa była za słona…
JAK ZAMÓWIĆ SOBIE KOPNIĘCIE Z ZADNICH NÓG
Mama pojechała w teren z trzyosobową grupką dzieciaków. Na łące konie spłoszyły się saren, trzy osoby spadły, w tym dwie zasmarkane i przestraszone zdecydowały, że na konie już nie wsiądą. Mama nie chciała dzieciaków stresować, stajnia była blisko, więc powiązała koniom wodze pod szyją, podciągnęła strzemiona i puściła je wolno. Sama zsiadła z Heńka, a jedna dziewczynka postanowiła na swoim koniu wracać obok nich stępem. I tak dwoje dzieciaków i mama szły sobie piechotką, obok szedł stępem stary Kasztan, a Heniuś zamiast polecieć za pozostałą dwójką do stajni kręcił im się pod nogami. Mama zdecydowała się go pogonić – stanęła za nim i zacięła go batem po zadzie. Co robi wtedy koń? Odpowiada strzałem z dwururki. Prosty przepis na przyjęcie dwóch kopyt na klatę.
SPRAWDŹ, CZY UZĘBIENIE MASZ MOCNE
Podczas pracy z młodym koniem mama stała w środku lonżownika odganiając konia od siebie. W ręku trzymała lonżę, więc uznała, że wygodnie jej będzie odganiać młodzika właśnie tą linką. Lonża, jak każdy wie, zakończona jest karabińczykiem. Ten karabińczyk jest duży i mocny. Jeśli machasz lonżą to możesz tym karabińczykiem mocno się uderzyć. Mama rąbnęła nim prosto we własne zęby. Czekałam obok z zaciekawieniem, obserwując jak mama łapie się za szczękę, a potem językiem sprawdza stan uzębienia. Wszystkie były. Musiałam ze śmiechu usiąść na trawie, bo jak przypominałam sobie ten lot karabińczyka, strzał w zęby i minę mamy to trudno mi było utrzymać pion.
A KLATĘ? TEŻ MASZ MOCNĄ?
Praca w bryczce. Mama uznała, że bezpieczniej będzie jeśli ona będzie szła obok trzymając konia. Nie na lonży, nawet nie na uwiązie – tylko po prostu ręką za ogłowie. Pomysł wspaniały. Jak wszystkie u mamy – wprowadzony w czyn bez dodatkowych refleksji. Mała (dla niewtajemniczonych -imię konia) razem z bryczką skręciła, przewróciła mamę dyszlem i przejechała po niej najpierw lewym przednim kołem, potem tylnym. Po głowie, po klatce, po nogach. Tata był jak zwykle zachwycony tym testem na wytrzymałość organizmu…
Fot. Kuba Lipczyński # Browar i Bawarek
Fot. Ania Porożynska # pamiątkowa fota przed startem :) W rolach głównych ja i mama, obserwator Jędrek i pies Kapsel.
Patrycja :)
23 sierpnia 2013 @ 21:07
Co jak co- uśmiać się można ;) Jedyne co ja pamiętam z naszego turnusu, to jak Pauli Bawar próbował się wytarzać. Potem ubrania przez tydzień suszyły się na parapecie :) Pozdrawiam i czekam na kolejny wpis :D
Paula :)
23 sierpnia 2013 @ 21:32
Pati , nie próbował tylko się wytarzał XD A z wpisów p.Ani można się nieźle naśmiać :) Jeszcze pamiętam jak wyjęła pani Agatce kulke trawy z policzka :D
Basia
25 sierpnia 2013 @ 10:11
Zdjęcie jest tak genialne, że aż je sobie oprawię w antyramę i powieszę nad łóżkiem. Ja chyba tak odważna nie jestem bo na to coś zwanego tutaj bryczką, bym nie wsiadła ;)
Ania
25 sierpnia 2013 @ 15:56
To nie kwestia odwagi tylko braku rozumu:)
Basia
25 sierpnia 2013 @ 20:20
może i tak może i nie, ale bądź co bądź nigdy Pani tego nie zapomni ;)
Ilona
27 sierpnia 2013 @ 13:07
Tej dziewczynie co jest na zdjęciu koło mnie Browar tarzał sie wtedy z 5 razy, a pan Wojtek sie nawet nie skapnął… :) xD
Alicja
27 sierpnia 2013 @ 23:38
To byla Klaudia na Browarku :P a tarzanie zaliczyla okolo 6 razy podczas 10 minut :D
Super wpis jak zawsze , czytam regularnie i polecam znajomym :)