Emocje – jak nasze stado reaguje na stratę towarzysza
Wiele koni przewinęło się przez naszą stajnię. Niektóre sprzedawaliśmy, gdy nie spełniały naszych oczekiwań rekreacyjnych. Przykładowo:
*Czardasz przejawiał ambitny talent skokowy, a jego temperament wykluczał go z rekreacyjnej jazdy dla mniej wtajemniczonych. Trafił na Partynice i rozwijał karierę sportową. *Morgan urósł nam za wysoki, a w stajni, gdzie jeździ głównie młodzież i dzieci był nadprogramowym dodatkiem do Nefryta. *Blask był za sprytny, by posłusznie słuchać nieumiejętnych poleceń – robił z jeźdźcami, co chciał, a dziś chodzi lokalne zawody skokowe i zamiast zmieniać jeźdźców co chwilę zaprzyjaźnił się z jednym.*Czarodziejka została sprzedana z powodów finansowych – za taką cenę sprzedałabym nawet Kubę. Nie ma ludzi (i koni) niezastąpionych. *Talar nie mógł pracować w rekreacji ze względu na odnawianą co chwilę kontuzję. Teraz chodzi tylko pod swoją właścicielką i nie codziennie, lecz dwa razy w tygodniu. Kulawizna nie wraca, bo stawy nie są nadwyrężane dużą porcją pracy, wymaganą w naszej rekreacji.
Inne konie odchodziły same – Minka, Arba, Kasztan, Esauł – starość jest nieubłagana. Niektóre odchodziły nagle – ostra kolka, złamanie otwarte nogi, zatrucie.
Każdy koń, który z naszej stajni odszedł, pozostawiał i w nas i w towarzyszach ze stada jakąś pustkę. Jak reagują konie? Bardzo różnie. Często zdają się nie zauważać straty, przechodzą nad tym do porządku dziennego i nie wiem, czy w ogóle się nad tym zastanawiają. Jeśli kumpel był silną, charyzmatyczną postacią, to stado go szuka. To widać. Czasem woła. Arba w dniu śmierci Kasztana nie chciała zameldować się w boksie; choć sama schorowana, wciąż kręciła się i szukała. Chaber, choć dawno już nie sysak wołał matkę na pastwisku i biegał szukając. Od rżenia matek odsadków można ogłuchnąć. Poszukiwania prowadzą zaprzyjaźnione konie – nasze stado jest niejednolite, dzieli się na grupki. W obrębie tych grup strata towarzysza jest b. widoczna. Cała reszta paczki szuka, woła, jest niespokojna. Największą traumą była jednak dla stada śmierć Aronii . Młoda klacz na jakichś blachach czy kamieniach (parking i budynki były jeszcze wówczas w budowie) odcięła sobie kopyto. Stała dosłownie na kości pęcinowej. Z płaczem przybiegła do stajni i wpadła do boksu, cała się trzęsąc. W takiej sytuacji szans na leczenie nie ma. Aby skrócić cierpienia zwierzęcia trzeba je po prostu uśpić. Tak zrobiliśmy, a żeby uniknąć zmuszania Aronii do chodzenia na tej gołej kości zrobiliśmy to w boksie. Łatwiej byłoby wyprowadzić ją ze stajni i uśpić w miejscu, skąd bez problemu zabrano by nieżywe zwierzę do utylizacji. Ale jak zmusić do ruchu konia na trzech nogach? Jak patrzeć na ból i cierpienie? Wszystko nieważne, damy radę – usypiamy w boksie, tam czuje się bezpieczna. Szkoda tylko, że leżącego ciała nie wyciągniesz za ogon jedną ręką. Ciągnik nie wjedzie na wąski korytarz, co robić? Podpalić wszystko i zbudować obok nową stajnię? Kosztowne. W związku z tym zadanie wyciągnięcia Aronii z boksu spadło na innego konia – Mała w uprzęży i z zakrytymi oczami wyciągnęła na orczykach ciało towarzyszki. Staraliśmy się oszczędzić jej traumy, konie mają jednak silny węch i Mała dobrze wiedziała, że dzieje się coś przykrego, kogoś tu spotkała krzywda. Na gościa od utylizacji trzeba było zaczekać, więc konie zamknęliśmy w stajni, a ciało Aronii przykryliśmy plandeką. Nazajutrz konie miały obowiązkowy karcer i nie wychodziły ze stajni, a po uprzątnięciu podwórka wyszły na pastwisko kolejnego dnia. I wiecie co? Żaden, ale to żaden z nich się nie pasł. Całe stado ustawione w okręgu dumało nad miejscem, gdzie jeszcze dzień wcześniej leżała Aronia. Wszystkie pochylały łby, wąchały, potrząsały grzywami i stały. Po prostu. Mama obserwowała je chwilę, odwróciła się i poszła do domu. Z płaczem. Nie wszyscy płakali, ale każdy był przejęty i wzruszony. A konie stały. Godzinami. Ogonami odganiały się od much, czasem zniecierpliwione i sfrustrowane gryzły stojących obok towarzyszy, ale nie ruszały się z miejsca. Całe kółko dumało i wąchało.
Więzi społeczne w stadzie są b. silne. I wcale nie tak tajemnicze, jak mogłoby się zdawać. Konie tęsknią, przeżywają rozłąki (również z człowiekiem – vide Czardasz po wyjeździe Arlety na studia), okazują emocje. Śmierć Aronii była dla nas piękną lekcją o końskich emocjach. Szkoda, że musieliśmy ją przeżyć. Ale pozwoliło nam to spojrzeć w głąb końskiej duszy i docenić piękno i mądrość tych zwierząt.
Fot. Kasia Sikorska Photography # nasze konie
Jacek
24 października 2016 @ 21:06
„Młoda klacz na jakichś blachach czy kamieniach (parking i budynki były jeszcze wówczas w budowie) odcięła sobie kopyto”
Okropne. Przyznam szczerze, że takie cierpienie zwierząt mnie przeraża. W mojej pracy jestem w zespole ratownictwa chemicznego. Na szkoleniach widzę wytrzewienia i inne nieciekawe zdarzenia. Ludzi z urwanymi nogami na minach w Iraku. Nie mogę powiedzieć, że to mnie nie rusza, ale cierpiące zwierzę to dla mnie zbyt wiele.
Gdy obejrzałem oryginalne filmy z wyścigów konnych gdzie konie łamią nogi to ciężko mi było to wymazać z pamięci.
Człowiek jest w stanie z odcięta nogą żyć, dla konia niestety to byłaby dożywotnia męka i rozumiem, że innego wyjścia nie ma jak eutanazja. To strasznie niesprawiedliwe.
Zmieniając temat, skoro konie przywiązują się do swoich towarzyszy i okazują to po ich stracie to wskazywało by, że w jakimś niewielkim stopniu mają uczucia, a więc może są zdolne do „miłości” może nie takiej jak my ją rozumiemy, ale jednak miłości?
Wiem Aniu, co pisalas w artykule „i że Cię nie opuszczę”, ale może jeszcze zbyt mało wiemy o ich uczuciach?
Chyba sam siebie oszukuje. Zbyt często oglądam z córką „mustanga z dzikiej doliny”
Ps. Polecam ten film, bo jak dla mnie jest w dechę pomimo, że animowany. ;-)