Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
Lubię się dokształcać w tematach, które mnie żywo interesują. Dużo czytam (właściwie pochłaniam publikacje, które wpadną mi w ręce), rozmawiam z ludźmi, konsultuję się z profesjonalistami, uczestniczę w kursach i szkoleniach. Ja to po prostu lubię – badanie, dowiadywanie się nowych rzeczy, zgłębianie, dokształcanie się. Jeśli coś mnie interesuje to zaspokajam ciekawość, proste. Pewnie, że gdyby mi ktoś zaproponował dokształcenie się w temacie teorii strun bozonowych to nie podeszłabym do tego entuzjastycznie. Aż tak rozpędzona w poszukiwaniu wiedzy nie jestem. Ale swoją pasję lubię rozwijać i nie omijam okazji, by dowiedzieć się więcej lub sprawdzić czego nie wiem, a powinnam. I im więcej się dowiaduję tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, jak mało wiem :) Taki paradoks. Ten paradoks gwarantuje mi, że nigdy nie ustanę w moim czołganiu się z suchym gardłem do krynicy wiedzy hippicznej. Fair enough! Lubię to!
W ostatnich latach tj. od czasu, gdy na stałe przeniosłam się z Trójmiasta do Ustki i zafundowałam sobie drugie dziecko mam coraz mniej czasu i okazji na uczestnictwo w szkoleniach i kursach. Pewnie, że mogę się zorganizować i pojechać na jakiś kurs. W teorii. Bo w praktyce wciąż coś mi tę mobilność utrudnia: praca (urlop wyszarpywany pracodawcy z gardła), dzieci (wystawianie na allegro z opcją adopcji czasowej nie działa), odległości (Ustka jest kiepską bazą wypadową w porównaniu do 3miasta) i oczywiście mój wieczny nieogar decyzyjno-organizacyjny. I właśnie od czasu przeprowadzki do Ustki i narodzin najmłodszego synka odkryłam urok kursów internetowych online. Machnęłam sobie już kilka, w różnych dziedzinach. Wygoda! Siedzę na własnej kanapie, otulona swoim kocykiem, z kubkiem herbaty w dłoniach i słucham. Dzieci śpią, mąż wyżywa się artystycznie (odkąd przerwał malowanie aerografem i zajął się szkicami ołówkiem mam pełen spokój – żadna sprężarka mi w salonie nie buczy), a ja relaksuję się i uczę. Bez ruszania się z domu! Idealne rozwiązanie dla leniwej matki przykutej mentalnym łańcuchem do dzieci.
Kilka takich kursów mam za sobą (niekoniecznie hippicznych) i opinię na ich temat też mam. Bywa różnie, niestety. Niektóre nudne jak flaki z olejem, inne małowartościowe, kolejne w kiepskiej jakości i marnym sposobie przekazywanie naprawdę fajnych treści. I te profesjonalne – przemyślane, interesujące, ciekawie prowadzone i dobrze dograne pod względem prezentacji i sposobu przekazania treści. I do tej grupy zaliczam kurs, o którym pisałam tutaj czyli ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ autorstwa Agaty Wiatrowskiej.
Agatę Wiatrowską poznałam na konferencji Horse Assisted Education ( tu artykuł z „Koni i Rumaków” 2013). Jej wiedzę, doświadczenie, publikacje poznawałam później stopniowo. A do samego kursu podeszłam entuzjastycznie i z zaufaniem. I wiedziałam, że warto się z Wami podzielić informacją o nim! To właśnie robię dzisiaj – kurs rusza za kilka dni, a ja uznałam, że warto przybliżyć Wam na czym konkretnie ten kurs polega i jak wygląda.
Kurs składa się z 7 lekcji. I nie, nie jest do ogarnięcia w jeden wieczór. Jeśli nie mieliście nigdy wcześniej do czynienia z kursem online to informuję – to nie jest tak, że ktoś Wam włoży gotową wiedzę do głowy i wystarczy wysłuchać wykładu, by stać się mistrzem. Taki kurs, ograniczony przecież do kontaktu wirtualnego, wymaga od uczestnika pracy i zaangażowania. I ćwiczeń praktycznych, oczywiście. Do „prac domowych” trzeba się solidnie przyłożyć, bo kurs odbębniony tylko przed laptopem czy tabletem to nawet nie połowa sukcesu. Lekcje trzeba wysłuchać dokładnie, ja nawet robiłam sobie przerwy (w krótkich 20-30 minutowych wykładach!), przyswajałam i analizowałam, to co usłyszałam, robiłam notatki, a nawet rysowałam własne diagramy i schematy, by lepiej pojąć zależności i zobrazować sobie to, co Agata Wiatrowska przekazuje w lekcji. A, i w percepcji nie pomaga niestety spokojny, monotonny ton wykładu Agaty – każdy koń z pewnością docenia jej wewnętrzną równowagę, ale ja koniem nie jestem i żywiołowość rozmówcy mnie pobudza. Co, jak uświadomiłam sobie po kursie, nierzadko przeszkadza mi w kontakcie z końmi. I chyba w tym wyniosłam największą korzyść z kursu – w zrozumieniu, że moje emocje i napięcia, których nie pozbywam przed treningiem zaburzają porozumienie z końmi, które muszą mielić mój nadpobudliwy sposób bycia.
Uważne wysłuchanie każdej lekcji nie jest wcale łatwe. Bo każda lekcja zawiera konkretną porcję wiadomości, które trzeba na spokojnie „przetrawić”. Ja łapałam się podczas tych wykładów na myślach, że kurs nie jest o koniu, a o mnie. I pojęcie tego, że moja samoświadomość to klucz do porozumienia z koniem zajęło mi kilka pierwszych lekcji. Pewnie skumalibyście to szybciej, ale ja taka mało pojętna jestem :) Teraz już rozumiem, że dopiero rozwijając siebie i poznając własne emocje mogę podjąć dialog z koniem. I przeraziło mnie to, jakie błędy popełniałam do tej pory. I nie jest tak, że wcześniej nie zdawałam sobie z nich sprawy – owszem, nie raz słyszałam takie stwierdzenia od mamy. Nawet wspominałam o tym tutaj i tutaj. I zgodnie z tą wiedzą naprawdę nieustannie starałam się dostroić do wewnętrznego barometru konia. Kurs Agaty Wiatrowskiej bardzo mi w tym pomógł.
Oprócz lekcji podanych w formie filmu-wykładu (lub zapisu pdf, jak Wam wygodniej) każdy moduł lekcyjny zawiera zadanie do wykonania. I tu naprawdę ważne jest zaangażowanie kursanta i solidna praca. Te zadania nie są trudne. Nawet uważałam, że nie muszę ich robić na żywo, a po prostu przeanalizować sytuację w myślach, bazując na swoim doświadczeniu. Takie zgadywanie nie jest do końca złe. Ale wiem też, że niewiele pomaga. Bo przyłożenie się do tej pracy domowej, często tak nieskomplikowanej i oczywistej, że aż łudząco nieważnej to klucz do prawidłowego zrozumienia wykładu i przyswojenia nauki. Serio! Gdy zabrałam się „na poważnie” do odrobienia zadania odkrywałam, że rezultaty wcale nie są przewidywalne i oczywiste. I wywoływały we mnie chęć natychmiastowej konsultacji z ekspertem, kimś, kto je właściwie odczyta i pomoże mi zanalizować. Pod ręką mam mamę, a dyskusje z nią rozwinęły mnie i zapewniły odpowiednie przyswojenie wiedzy. Kursanci Agaty Wiatrowskiej nie mają do dyspozycji mojej mamy. Ale mają samą Agatę, która odpowiada na Wasze komentarze, pomaga interpretować Wasze obserwacje i wyniki, a dyskusje z innymi uczestnikami kursu na zamkniętej facebookowej grupie to bardzo ważny element rozwoju kursanta. Już wersja standardowa kursu zapewnia Wam możliwość podzielenia się spostrzeżeniami z samą Agatą (i tylko nią, jeśli z wrodzonej nieśmiałości nie chcecie wtajemniczać w swoje wnioski innych kursantów) oraz z innymi uczestnikami (jedziecie na tym samym wózku, wspólna dyskusja poszerza perspektywę – wiem, choć w mojej grupie dyskusyjnej jest tylko mama). Zresztą ze mną też możecie się podzielić wrażeniami – mailowo. Tak, czasem odbieram maile, choć Ci co do mnie piszą pewnie nie uwierzą :)
Moje rozważania i refleksje po kursie dotyczyły najczęściej mnie samej. Mojej świadomości i samo-rozwoju. I nie myślcie, że taka skoncentrowana na sobie egocentryczka ze mnie:) Podejrzewam, że będziecie mieli podobne odczucia. W rezultacie czuję, że robiąc coś dla koni i swojej hippicznej pasji najwięcej zrobiłam dla siebie. A to przekuję na życie prywatne, z końmi nie związane – na przykład komunikację z moim dwulatkiem :) U samych koni zaobserwowałam po kursie śmieszną rzecz – ostatnio „pogadałam” sobie z łażącym przed stajnią kucem Kacprem i odniosłam wrażenie, że jest chłopina zaskoczony, że go słucham :) Takiej mnie jeszcze nie widział. Co chyba nie najlepiej o mnie świadczy, tak w sumie. Kurs mnie zmienił. Ale nie diametralnie, nie spektakularnie. I Was też uprzedzam – ten kurs nie zrobi z Was boga-poligloty, który dogada się z każdym koniem. Nie zmieni was widowiskowo w Dr Dollitle i nie da na tacy klucza do umysłu i duszy końskiej. Nie liczcie na fajerwerki, błyskawiczne efekty, poskromioną magię. Ten kurs uświadomi Wam jak słuchać konia, jak go odczytywać, jak szukać porozumienia – a to tkwi w Was samych. Choć nie zdajecie sobie z tego sprawy. Kurs pomoże Wam to odkryć, a wraz z tym odkryciem zrozumiecie, że to kropla w morzu. I pewnie tak jak ja zechcecie w tym morzu pływać wiecznie.
Szczegóły na temat kursu znajdziecie na stronie www.tajemnicekoni.pl. Informacyjnie przypominam, że na hasło „czubajka” otrzymacie koszulkę (wzory prezentowałam w tym wpisie). A jeśli macie pytania zachęcam do zadawania: tutaj i na FB. Odpowiem, Agata również. Nieśmiałym polecam maila – obiecuję warować na skrzynce pocztowej cały weekend :)
Tekst powstał w porozumieniu z Agatą Wiatrowską, która zaoferowała mi zapoznanie się z kursem, na co z uzasadnioną radością się zgodziłam. Nie muszę chyba wspominać, że treść tekstu sponsorowanego jest subiektywna, a partner nie miał wpływu na jej treść. Nigdy nie ma, biedaczysko. Nie u mnie. Bo dla Was. Ode mnie. Jasne? :)
Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
Wracam dziś do psychologii uczenia się koni. Temat na blogu pojawił się ponad pół roku temu, ale z tym pojawianiem się na blogu jest jeden problem – ja pojawiam się na nim zbyt rzadko. Przepraszam. I dziękuję, że Wy pojawiacie się często, choć zagadką pozostaje dla mnie po co? Pewnie znacie już wszystkie wpisy na pamięć :) W każdym razie żałuję, że tak ciężko mi w codziennej gonitwie wykrzesać czas na większą aktywność w internetach. Żałuję, postanawiam poprawę i zgadzam się na pokutę. Jakieś propozycje? :)
A jeśli chodzi o uczenie się u koni to mamy 4 sposoby, ścieżki nauki:
Samo warunkowanie możemy podzielić na dwie grupy: klasyczne i instrumentalne. Warunkowanie klasyczne najlepiej wyjaśnia i obrazuje przykład z psami Pawłowa. Z pewnością wszyscy wiecie, na czym eksperyment ten polegał. Na wszelki jednak wypadek w dużym skrócie: rosyjski fizjolog Iwan Pawłow przed każdym karmieniem psów dzwonił dzwonkiem. Wkrótce zauważył, że na sam dźwięk dzwonka psy zaczynają się ślinić, nawet kiedy karma w miskach się jeszcze nie pojawiła. I na tym polega istota warunkowania klasycznego – mechanizm wyzwalający określoną reakcję czy zachowanie przypisany zostaje do nowego bodźca. I bodziec ten w końcu samodzielnie wyzwala pewne zachowanie. Nie robiłam takich eksperymentów z końmi, ale nasze stado i tak uwarunkowało się klasycznie – rżą i stukają kopytami w ściany boksów nie na widok niesionego przez stajennego wiadra z papu, ale już na odgłos włączonego gniotownika do owsa. Warunkowanie klasyczne odbywa się w zasadzie przy udziale podświadomości. I choć intensywnie się nad tym zastanawiałam to trudno mi podać przykład wykorzystania takiego warunkowania w praktycznym treningu konia. Nasz stajenny jednak znalazł – gdy nie chce mu się wieczorem zganiać koni z pastwiska to otwiera im bramę i idzie włączyć gniotownik. Stado melduje się posłusznie przy żłobach :) Sygnał „Do stołu podano” działa prawie niezawodnie. Nie zawsze jednak opcja kolacji jest tak kusząca – część koni jest na tyle syta po całodziennym popasie, że ignorują zew gniotownika. Niektóre nie są tak pazerne i chciwe i wolą zostać na dworze. Kwestia motywacji – podejrzewam, że syty pies Pawłowa też by się nie oślinił na dźwięk dzwonka. Biologiczna reakcja organizmu jest mimowolna, ale tylko przy określonych potrzebach.
Warunkowanie instrumentalne jest dużo ciekawsze i zostawia nam, ludziom spore pole do popisu i szkolenia. Generalnie jest to nauka metodą prób i błędów, wzmocniona i utrwalona osiągnięciem sukcesu czyli nagrodą. Nauka następuje, gdy określone zachowanie wywołuje nagrodę, zamierzony cel, spełnienie jakiejś potrzeby. Tak konie uczą się na przykład otwierać własne boksy, pozbywać się jeźdźca i konieczności pracy, rozwiązywać uwiązy, otwierać bramki ogrodzeniowe na pastwiskach, pić z automatycznego poidła itp. Nauka poprzez warunkowanie instrumentalne ma miejsce wtedy, gdy zajdzie jakieś pozytywne doświadczenie. Na przykład, gdy konikowi raz uda się otworzyć swój boks to mamy wysokie prawdopodobieństwo, że powtórzy krok po kroku czynności, które mu to umożliwiły. Nasz haflinger Raptus nauczył się otwierać swój boks. Nawet miałam gdzieś filmik jak to robi, ale nie mogę odszukać w czeluściach twardego dysku i wszelkich możliwych dysków zewnętrznych. A nagrać na nowo nie mogę, bo Raptus został oduczony stosowania tej techniki :) Ale nasz mały spryciarz robił to mniej więcej tak:
Tylko nasz Raptus, aby mieć możliwość przesunięcia drzwi musiał złapać zębami pierwszy pręt i go podnieść. Był jedynym koniem, który rozpracował ten system.
Morus, nasz konik polski z kolei stosował ten sposób:
https://youtu.be/oqa46TYrH8Y
Za to ten sposób zna większość naszego stada. Tylko największe gamonie i nieogary mogłyby zostać na takim wybiegu:
Otwieranie boksu czy bramek wybiegu to dość powszechna końska umiejętność. Jak wspomniałam, większość naszego stada opanowała któryś ze sposobów. Na youtube roi się od filmików pokazujących konie, które jak Houdini wyzwalają się same :)
Nagroda w takim przypadku jest jasna – wolność. To jest właśnie uczenie się „przez sukces”. Nasz stajenny część bramek musi wiązać uwiązem. Aż mama zmieniła Raptusowi trajektorię myśleniową :) Po prostu zamiast pozytywnego doświadczenia Raptus po otwarciu bramki dostawał po nosie. Negatywne skojarzenie wyleczyło go z kombinowania i nie chciał powtarzać już tej czynności. A przynajmniej nie wtedy, gdy na korytarzu stał obserwator – człowiek mogący mu sprzedać prztyczka w nos :) I tak właśnie jest z warunkowaniem instrumentalnym – pozytywne doświadczenie czyli sukces, nagroda zapisuje się w mózgu konia i skłania do powtarzania procesu. Negatywne doświadczenie czyli kara zniechęca i oducza konia korzystania z odkrytego sposobu. Stosujecie to nagminnie w treningu konia – systemem nagród i kar. Warunkujecie konie do ukłonów, proszenia o smakołyk unoszeniem nogi, oduczacie głupot skarceniem, negatywnym wzmocnieniem. Warunkowanie instrumentalne to najpopularniejszy sposób szkolenia konia. I chociaż na początku nagradzacie każdy krok we właściwym, wymaganym przez was kierunku to później wystarczy już pochwała samego zachowania, które w tę stronę prowadzi. Mama zawsze kazała mi nagradzać najdrobniejszy przejaw zrozumienia moich intencji u konia. Z czasem nagroda przesuwana była na dalsze etapy, aż skutkowała prawidłowym wykonaniem ćwiczenia i pozytywnym wzmocnieniem tegoż. Potem szło już jak po maśle. Na przykład nauka cofania – pamiętam, że mama kazała mi pochwalić konia już po zabujaniu się w tył, gdy jeszcze żadna noga się od ziemi nie oderwała. Kolejna próba i mamy już cofniętą nogę – wow, chwalimy, nagradzamy. Zrozumiał, ekstra! No to dalej – ponowna prośba o cofnięcie i mamy kroki na wszystkich nogach – plaster marchwi ląduje w pysku konia. Na kolejne sygnały koń cofa się podręcznikowo wzdłuż całej długiej ściany. I nie nagradzasz już jednego kroku, nagradzasz wjazd tyłem do przygotowanego z drągów „garażu”.
A Wasze konie? Podajcie przykłady nauki przez warunkowanie instrumetalne!
I rzućcie okiem na tego cwaniaczka:
Albo tego – rozwiązuje uwiąz i leci prosto do pomieszczenia, w którym jest papu. Nawet otwiera skrzynię :)
Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY