Nasze konie na zawodach czyli śmiechu warte cz. VII
Sto lat temu, a może i milion, w każdym razie w tak zamierzchłej przeszłości, że najstarsze konie nie pamiętają, zdarzało się jeźdźcom z ANKI brać udział w zawodach skokowych. Stajnia typowo rekreacyjna, ale ekipa jeździecka była silna i zmotywowana – a więc zawody!
LUNA DAJE CZADU!
Luna, niepozorna gniada kobyłka, była córką Małej. Kto z Was poznał Małą ten wie, że można o niej powiedzieć wiele, ale na pewno nie można jej posądzić o torpedę w zadzie. Luna odziedziczyła po matce ten wybujały, popędliwy temperament. Trudno o lepszy dobór imienia do charakteru konia – Luna była bujającą w obłokach lunatyczką i przespała na jawie większość swojego życia. Dlaczego w zasadzie Daria zdecydowała się na start w zawodach skokowych na koniu, który najbardziej cenił sobie trzymanie kopyt na ziemi, nie wiem. Mama próbowała odwieść Darię od tego szalonego zamiaru, argumentując, że Luna, nawet jeśli skacze na naszym domowym padoku, to skoczek z niej żaden i parcia na szkło nie ma. Nie wyszło. Raz kozie śmierć – Luna została zaprezentowana na zawodach lokalnych. W odświętnym nastroju wyjechała na środek parkuru i obejrzała przeszkody, publiczność i inne konie. Potem rozkraczyła się, zrobiła oczy na krewetkę i zdecydowała, że w tym interesie udziału nie bierze. Daria ukłoniła się ładnie i spróbowała ruszyć. Nic. Jeszcze raz. Kolejna próba ruszenia którejkolwiek z końskich nóg zakończyła się niepowodzeniem. Gwizdek, dyskwalifikacja, koniec. Tak zaprezentowała się stajenna torpeda na zawodach skokowych.
Luna z Darią na zawodach. W pozycji, którą Luna zdecydowała się utrzymać przez cały czas przejazdu parkuru.
MORUS I WOJTEK W DŁUGIM POPISIE ROZRYWKOWYM
Mały Wojtuś również zdecydował się na udział w zawodach skokowych. Postawił przy tym na przygotowanie urodzonego skoczka, zamiast bawić się w trening lunatyków i wybrał na swojego partnera Morusa – konika polskiego. Morus był skoczny jak piłka, ale za mądry na popisywanie się tym bez potrzeby. Zazwyczaj najlepiej skakał wtedy, gdy człowiek wcale tego nie oczekiwał – na przykład wynosząc jeźdźca przez ogrodzenie padoku. Gdy za cel stawiało mu się skakanie ułożonego w tym celu parkuru wyjścia były dwa: albo miał dobry humor i decydował się współpracować, albo humor miał kiepski i sabotował najazdy profesjonalnymi sliding stop. Na zawody Wojtuś pojechał cały przejęty – Morus skakał na treningach jak złoto, więc i oczekiwania sukcesu były uzasadnione. Na zawodach, gdy galowo ubrany chłopiec i jego rumak wystartowali, oczekiwania zderzyły się z niezależnym charakterem kuca. Na pierwszej przeszkodzie Morus zastrajkował zapewne w przekonaniu, że nie będzie bawił plebsu pokazami swoich możliwości. Wojtek natomiast profesjonalnie przeskoczył przeszkodę, choć do pełnego sukcesu zabrakło jeszcze podążającego z nim konia. Dyskwalifikacja.
Para Wojtek i Morus wraca po swoim długim popisie. Zwróćcie uwagę na wesołą minę małego Wojtusia – do dzisiaj uważa swój pierwszy start w zawodach za doskonały żart i pozwala mi nabijać się bez litości. Poczucie humoru zawsze pomaga, wiem jednak jakim rozczarowaniem musiał być ten start dla małego dziecka.
NATALIA I RASZDI ROZWALAJĄ SYSTEM
Raszdi już w momencie, gdy trafił do naszej stajni, był dobrze przygotowanym skoczkiem. Pod opieką Natalii rozwijał talent i ze zgłoszeniem tej pary do zawodów mama wiązała duże nadzieje.
Natalia z Raszdim w treningu na naszym padoku…
…demolują wszystko dookoła.
Do startu na zawodach nie mogę się absolutnie przyczepić. Cały parkur ta para przeszła na czysto, pokazując swoją wysoką klasę. Szkoda tylko, że przejęta Natalia poprowadziła swojego wierzchowca na przeszkody w złej kolejności… Rezultat – dyskwalifikacja. A mogło być tak pięknie. Dodam, że kolejność, na jaką w swym przejęciu się rolą zdecydowała się Natalia, znacznie zwiększyła trudność toru – brali przeszkody z ciasnych najazdów i zwrotów, a część z nich skakali pod górkę. Mama na trybunach słyszała rozmowy publiczności: „Niesamowite! Skąd w ANCE takie dobre konie?” Raszdi przeleciał nad wszystkimi przeszkodami jak pegaz, nie biorąc sobie w ogóle do serca faktu, że Natalia prowadzi go w skomplikowanych konfiguracjach. Mama, podniecona zaprezentowaną klasą swojego skoczka, poleciała zgłosić tę parę do wyższej klasy. Zgłoszenie przyjęto, mama była pewna, że i Raszdi i Natalia poradzą sobie z większymi wymaganiami śpiewająco. Niestety, Natalia przejęta swoją pomyłką, kategorycznie odmówiła sprawdzania koordynacji pracy mózgu z nowym torem przeszkód i nie zgodziła się na kolejny start. Mamę udało się pocieszyć Arlecie – obiecała że po swoim starcie na Czardaszu pojedzie tę wyższą klasę na Raszdim. Co z tego wyszło, powiem za chwilę.
Raszdi z Natalią po swoim wielkim stracie. Zwróćcie uwagę na triumfalną pozę Natalii…
CZARDASZ Z ARLETĄ PREZENTUJĄ DŻYGITÓWKĘ
Czardasz był niesamowitym zawodnikiem. Ten koń urodził się by skakać i kochał to nawet bardziej niż Arletę. W naszej rekreacyjnej stajni był ewenementem, gdybyśmy mu pozwolili to jego kopyta częściej fruwałyby w powietrzu niż dotykały ziemi. Arleta podzielała jego pasję. Wyjazd na zawody nie mógł nie skończyć się triumfem! Już po przyjeździe na miejsce zawodów Czardasz zaskoczył organizatorów swoimi możliwościami w skoku na potęgę – przesadził ze stój ogrodzenie swojego boksu i wypruł pełnym galopem na drogę, prosto do domu! Kuba złapał Raszdiego, który akurat był pod ręką w ogłowiu, choć bez siodła i gonili razem czarnego diabła kilka kilometrów. Samochodami dopędziła ich reszta ekipy. Czardasz dał się namówić Raszdiemu na powrót na zawody i stanął na parkurze mając w kopytach spory kawał szaleńczego pędu. Nie pozbawiło go to jednak energii i nie uciszyło jego entuzjazmu na widok przeszkód. Poszedł z Arletą ten parkur jak burza – skakał jak piłka do koszykówki przechodząc czyściutko każdą przeszkodę. Radość skoków go rozpierała – po każdym lądowaniu dawał wyraz tej radości wykonując serię baranich skoków i strzałów z zadu. Arleta znała swojego pupila, ale chyba właśnie wtedy niekoniecznie podzielała ten ubaw. Po którymś z kolei, wielce efektownym koziołku nie utrzymała się w siodle i zaliczyła bliskie spotkanie z podłożem. Dyskwalifikacja. Czardasz sprawiał wrażenie jakby rozważał dokończenie przejazdu bez niej, ale skapitulował i pożegnał publiczność serią koziołków. Najgorzej, że Arleta nie była już w stanie startować na Raszdim. Zdesperowana mama usiłowała jeszcze namówić Kubę, który kręcił się w pobliżu jako pomoc i fotograf. Ten jednak zdecydowanie wybił jej ten pomysł z głowy – jak miał wyjechać na parkur w sztruksach, adidasach i powyciąganym T-shirt’cie? I tak Stajnia ANKA zaprezentowała się na zawodach – pokazując konie świetnej klasy, w świetnej formie i wracając na tarczy…
Kolejna triumfalna postawa – Arleta wraca z parkuru po pokazie kaskaderskim
Czardasz na zawodach w Golędzinowie w 2007. Tutaj również jego entuzjazm przerósł profesjonalnego zawodnika-jeźdźca. Autorką zdjęć jest Agata Molasy, zdjęcia pochodzą ze strony voltahorse.pl
HENIEK I MARTYNA ZWYCIĘŻAJĄ! WOW!
Heniuś był również świetnym skoczkiem. Skakał bez takiego entuzjazmu jaki miał Czardasz i bez profesjonalnej sylwetki jaką w skoku prezentował Raszdi. A jednak przelatywał nad przeszkodami czysto, choć bez pasji i jakby od niechcenia. Na zawody na jego grzbiecie wybrała się Martyna. I chociaż raz konie z ANKI godnie się zaprezentowały. Wszystkie nasze konie przeszły parkur na czysto, najwyraźniej uznając, że starczy już tego upokarzania naszej stajni i coś się dziewczynom należy za godziny morderczych treningów. Triumfatorem zawodów został nasz gniady Heniuś, a droga do zwycięstwa była wielce chwalebna. Pokonał rywali, którzy tak jak on zaliczyli czysty przejazd w bardzo wyczerpującej dogrywce czyli… losowaniu. Wrócił do stajni z pucharem, który do dziś stoi w siodlarni i przypomina nam, że nasz wielki zwycięzca wygrał, bo miał farta w losowaniu…
Martyna i Henryk odbierają swoją nagrodę za świetny pokaz… ślepego farta.
Jak na rekreacyjną stajnię to historia sportowa wygląda okazale, czyż nie? I mamy puchar! :)
Uprzedzam pytania – ja nie brałam nigdy udziału w zawodach. A szkoda, bo to by dopiero był temat do rubryki „Śmiechu warte”! Większość moich treningów skokowych obfitowała w spektakularne upadki na ryj, ale na szczęście Kuba w takich przypadkach leciał podnosić „kobietę upadłą” i nie cykał pamiątkowych fot. Tak więc nie mam Was czym rozbawić, ale zapewniam, że fruwałam nad przeszkodami bez konia tak wysoko, że powinnam dostać licencję pilota!
Fot. Kuba Lipczyński # skany zdjęć z aparatu analogowego
Jak działa koński mózg?
Wiele razy wyjaśniałam na czym polega różnica między myśleniem i instynktami drapieżnika a zachowaniem roślinożercy. Człowiek jest najdoskonalszym drapieżnikiem na ziemi i tak też zachowuje się wobec konia. Porozumienie między człowiekiem a koniem jest możliwe, ale trzeba zrozumieć, że to nie koń musi się w tym wypadku dostosować. Aby koń nas zrozumiał, to my musimy najpierw zrozumieć jego.
Konie nie są wybitnie inteligentnymi zwierzętami, muszę to powiedzieć głośno. To nie małpy, nie używają narzędzi, nie myślą linearnie. To, co my bierzemy za ich wyjątkową inteligencję to fenomenalna wręcz pamięć. Konie zapamiętują wszystko, co je spotyka i budują na tej podstawie wizerunek na całe życie. Myślą obrazami i klasyfikują sytuacje jako groźne i niegroźne. Skojarzenia zapamiętują i powtarzają zachowania, których się nauczyły. Dzięki ich niesamowitej pamięci łatwo je szkolić i uczyć. Cały proces myślowy konia to kojarzenie – raz przestraszyłem się śmietnika i uskoczyłem, ta ucieczka mnie wtedy uratowała; dostałem palcatem, bo nie skoczyłem przeszkody – ta przeszkoda jest groźna, spowoduje ból. Przez całe życie koń gromadzi obrazy sytuacji, obiektów, zdarzeń, które zapisane w końskim mózgu tkwią tam na zawsze. Możemy je zmieniać – odczulić konia na bodziec zapisany jako groźny i nadpisać mu informację, że jest niegroźny. Pamiętajmy tylko, że koń z którym mamy do czynienia ma niezły bagaż w swoim mózgu – jeśli postępujemy z koniem niewłaściwie to szybko możemy stworzyć mu pod czerepem taki misz-masz i syf, że nie da się tego odpracować. Tyle fajnych koni zostaje przez człowieka tak zaśmiecone, że potem uznane za nieprzewidywalne i niebezpieczne psychopatyczne zwierzęta lądują czterema kopytami tam, skąd wychodzą tymi kopytami do przodu.
Mózg konia nie myśli w taki sposób jak ludzki, więc zupełnie pozbawione sensu jest ocenianie ich zachowania na podstawie naszego, ludzkiego sposobu myślenia. Myśli konia to w zasadzie akcja-reakcja. Coś się dzieje, pojawia, ktoś czegoś wymaga – ja reaguję. Czas reakcji konia jest błyskawiczny – 0,3 sekundy. Tyle zajmuje koniowi zareagowanie na coś, co się wokół niego dzieje i wymaga akcji. Myśl „kopnę chama” już się dzieje – zadnia noga sprzeda kopa, a upośledzony w swych reakcjach człowiek nie ma najmniejszej szansy, by uskoczyć. Nigdy nie zdążysz uskoczyć, a powód jest prosty – nie zdążysz się zorientować, że koń to zamierza. Koń zareaguje tak szybko, że Ty nie będziesz miał czasu mrugnąć okiem. To najszybszy czas reakcji wśród wszystkich zwierząt udomowionych. Spójrzcie, jak konie kowbojskie odcinają byczka ze stada – gdy tylko cielęcina chce zrobić zwrot, koń wyprzedza jego zamiar:
Tak pracują konie odcinające, zwróćcie uwagę, że kowboj na nim tylko siedzi – wodze są luźne, to koń decyduje kiedy i w którą stronę blokować ciołka. Ani wołowina, ani człowiek nie ma szans wyprzedzić czasu reakcji konia, to niemożliwe.
Koń reaguje błyskawicznie, to fakt. Trzeba tylko zrozumieć, że reakcja to nie proces myślowy. Bo akcja myślowa konia jest dużo wolniejsza – koń potrzebuje 3 sekund, by zapadła decyzja o wykonaniu np. polecenia. Jeśli nie zrozumiał od razu nie denerwuj się. Potrzebuje tych 3 sekund, by przetrawić, czego od niego wymaga. Gdy zrozumie, będzie reagował szybciej. Ale daj mu zrozumieć – nie wzmacniaj ostrogą czy palcatem, policz do trzech.
Ciekawą kwestią pracy końskiego mózgu jest też przepływ informacji pomiędzy obiema półkulami. Pisałam Wam, jak Czubajka płoszyła się na znanej sobie trasie tylko dlatego, że szła tą trasą na odwrót – od końca do początku. Wszystko co koń poznał z jednej strony, oglądając to jednym okiem jest przesyłane do przeciwnej półkuli mózgowej tylko w 20%. Oznacza to, że jeśli koń nie boi się już np. zarzucania derki z lewej strony, to gdy z braku miejsca w boksie zarzucisz ją z prawej może uskoczyć. Jeśli uczysz konia, odczulasz na np. golarkę do sierści i uda się wystrzyc mu lewy bok, to z prawym odczulanie zaczynasz od początku. Pójdzie łatwiej, to jasne, bo te 20% masz już na starcie. Ale pamiętaj, że czegokolwiek konia uczysz, powinieneś powtarzać to z obu stron, by proces nauki był kompletny.
I jeszcze jedno o czasie reakcji, bo filmik ten mnie zachwyca i zapiera dech, więc muszę się nim z Wami podzielić. Koń reaguje błyskawicznie, to już wiemy. Nie możemy się z nim równać – człowiek postrzega ok. 16 klatek na sekundę; koń w tym czasie widzi ich 36. Dla konia nawet ziewający żółw to dynamika. Teraz pomyślcie, jak się przy koniu poruszacie i jak on musi to postrzegać… Dlatego Andrea Kutsch, uczennica Monty’ego Robertsa powtarza: poruszaj się tak, jakbyś pływał w oleju.
I filmik – niech i Was zachwyci mistrzostwo konia w reagowaniu na rozgrywającą się akcję. Tak dla formalności – to tourada czyli corrida portugalska, nie jest tak krwawa jak hiszpańska, byk nie ginie i wszyscy są zadowoleni. Enjoy!
Autor: Ania Kategoria: NATURAL