Czubajka
o koniach i nie tylko ...
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
RSS

Jak działa koński mózg?

1178018_64796265

Wiele razy wyjaśniałam na czym polega różnica między myśleniem i instynktami drapieżnika a zachowaniem roślinożercy. Człowiek jest najdoskonalszym drapieżnikiem na ziemi i tak też zachowuje się wobec konia. Porozumienie między człowiekiem a koniem jest możliwe, ale trzeba zrozumieć, że to nie koń musi się w tym wypadku dostosować. Aby koń nas zrozumiał, to my musimy najpierw zrozumieć jego.

Konie nie są wybitnie inteligentnymi zwierzętami, muszę to powiedzieć głośno. To nie małpy, nie używają narzędzi, nie myślą linearnie. To, co my bierzemy za ich wyjątkową inteligencję to fenomenalna wręcz pamięć. Konie zapamiętują wszystko, co je spotyka i budują na tej podstawie wizerunek na całe życie. Myślą obrazami i klasyfikują sytuacje jako groźne i niegroźne. Skojarzenia zapamiętują i powtarzają zachowania, których się nauczyły. Dzięki ich niesamowitej pamięci łatwo je szkolić i uczyć. Cały proces myślowy konia to kojarzenie – raz przestraszyłem się śmietnika i uskoczyłem, ta ucieczka mnie wtedy uratowała; dostałem palcatem, bo nie skoczyłem przeszkody – ta przeszkoda jest groźna, spowoduje ból. Przez całe życie koń gromadzi obrazy sytuacji, obiektów, zdarzeń, które zapisane w końskim mózgu tkwią tam na zawsze. Możemy je zmieniać – odczulić konia na bodziec zapisany jako groźny i nadpisać mu informację, że jest niegroźny. Pamiętajmy tylko, że koń z którym mamy do czynienia ma niezły bagaż w swoim mózgu – jeśli postępujemy z koniem niewłaściwie to szybko możemy stworzyć mu pod czerepem taki misz-masz i syf, że nie da się tego odpracować. Tyle fajnych koni zostaje przez człowieka tak zaśmiecone, że potem uznane za nieprzewidywalne i niebezpieczne psychopatyczne zwierzęta lądują czterema kopytami tam, skąd wychodzą tymi kopytami do przodu.
Mózg konia nie myśli w taki sposób jak ludzki,  więc zupełnie pozbawione sensu jest ocenianie ich zachowania na podstawie naszego, ludzkiego sposobu myślenia. Myśli konia to w zasadzie akcja-reakcja. Coś się dzieje, pojawia, ktoś czegoś wymaga – ja reaguję. Czas reakcji konia jest błyskawiczny – 0,3 sekundy. Tyle zajmuje koniowi zareagowanie na coś, co się wokół niego dzieje i wymaga akcji. Myśl „kopnę chama” już się dzieje – zadnia noga sprzeda kopa, a upośledzony w swych reakcjach człowiek nie ma najmniejszej szansy, by uskoczyć. Nigdy nie zdążysz uskoczyć, a powód jest prosty – nie zdążysz się zorientować, że koń to zamierza. Koń zareaguje tak szybko, że Ty nie będziesz miał czasu mrugnąć okiem. To najszybszy czas reakcji wśród wszystkich zwierząt udomowionych. Spójrzcie, jak konie kowbojskie odcinają byczka ze stada – gdy tylko cielęcina chce zrobić zwrot, koń wyprzedza jego zamiar:

Tak pracują konie odcinające, zwróćcie uwagę, że kowboj na nim tylko siedzi – wodze są luźne, to koń decyduje kiedy i w którą stronę blokować ciołka. Ani wołowina, ani człowiek nie ma szans wyprzedzić czasu reakcji konia, to niemożliwe.
Koń reaguje błyskawicznie, to fakt. Trzeba tylko zrozumieć, że reakcja to nie proces myślowy. Bo akcja myślowa konia jest dużo wolniejsza – koń potrzebuje 3 sekund, by zapadła decyzja o wykonaniu np. polecenia.  Jeśli nie zrozumiał od razu nie denerwuj się. Potrzebuje tych 3 sekund, by przetrawić, czego od niego wymaga. Gdy zrozumie, będzie reagował szybciej. Ale daj mu zrozumieć – nie wzmacniaj ostrogą czy palcatem, policz do trzech.
Ciekawą kwestią pracy końskiego mózgu jest też przepływ informacji pomiędzy obiema półkulami. Pisałam Wam, jak Czubajka płoszyła się na znanej sobie trasie tylko dlatego, że szła tą trasą na odwrót – od końca do początku. Wszystko co koń poznał z jednej strony, oglądając to jednym okiem jest przesyłane do przeciwnej półkuli mózgowej tylko w 20%. Oznacza to, że jeśli koń nie boi się już np. zarzucania derki z lewej strony, to gdy z braku miejsca w boksie zarzucisz ją z prawej może uskoczyć. Jeśli uczysz konia, odczulasz na np. golarkę do sierści i uda się wystrzyc mu lewy bok, to z prawym odczulanie zaczynasz od początku. Pójdzie łatwiej, to jasne, bo te 20% masz już na starcie. Ale pamiętaj, że czegokolwiek konia uczysz, powinieneś powtarzać to z obu stron, by proces nauki był kompletny.

I jeszcze jedno o czasie reakcji, bo filmik ten mnie zachwyca i zapiera dech, więc muszę się nim z Wami podzielić. Koń reaguje błyskawicznie, to już wiemy. Nie możemy się z nim równać – człowiek postrzega ok. 16 klatek na sekundę; koń w tym czasie widzi ich 36. Dla konia nawet ziewający żółw to dynamika. Teraz pomyślcie, jak się przy koniu poruszacie i jak on musi to postrzegać… Dlatego Andrea Kutsch, uczennica Monty’ego Robertsa powtarza: poruszaj się tak, jakbyś pływał w oleju.
I filmik – niech i Was zachwyci mistrzostwo konia w reagowaniu na rozgrywającą się akcję. Tak dla formalności – to tourada czyli corrida portugalska, nie jest tak krwawa jak hiszpańska, byk nie ginie i wszyscy są zadowoleni. Enjoy!

 

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Nasze konie na zawodach czyli śmiechu warte cz. VII

CCI20131129_0002

Sto lat temu, a może i milion, w każdym razie w tak zamierzchłej przeszłości, że najstarsze konie nie pamiętają, zdarzało się jeźdźcom z ANKI brać udział w zawodach skokowych. Stajnia typowo rekreacyjna, ale ekipa jeździecka była silna i zmotywowana – a więc zawody!

LUNA DAJE CZADU!

Luna, niepozorna gniada kobyłka, była córką Małej. Kto z Was poznał Małą ten wie, że można o niej powiedzieć wiele, ale na pewno nie można jej posądzić o torpedę w zadzie. Luna odziedziczyła po matce ten wybujały, popędliwy temperament. Trudno o lepszy dobór imienia do charakteru konia – Luna była bujającą w obłokach lunatyczką i przespała na jawie większość swojego życia. Dlaczego w zasadzie Daria zdecydowała się na start w zawodach skokowych na koniu, który najbardziej cenił sobie trzymanie kopyt na ziemi, nie wiem. Mama próbowała odwieść Darię od tego szalonego zamiaru, argumentując, że Luna, nawet jeśli skacze na naszym domowym padoku, to skoczek z niej żaden i parcia na szkło nie ma. Nie wyszło. Raz kozie śmierć – Luna została zaprezentowana na zawodach lokalnych. W odświętnym nastroju wyjechała na środek parkuru i obejrzała przeszkody, publiczność i inne konie. Potem rozkraczyła się, zrobiła oczy na krewetkę i zdecydowała, że w tym interesie udziału nie bierze. Daria ukłoniła się ładnie i spróbowała ruszyć. Nic. Jeszcze raz. Kolejna próba ruszenia którejkolwiek z końskich nóg zakończyła się niepowodzeniem. Gwizdek, dyskwalifikacja, koniec. Tak zaprezentowała się stajenna torpeda na zawodach skokowych.

CCI20131129

Luna z Darią na zawodach. W pozycji, którą Luna zdecydowała się utrzymać przez cały czas przejazdu parkuru.

MORUS I WOJTEK W DŁUGIM POPISIE ROZRYWKOWYM

Mały Wojtuś również zdecydował się na udział w zawodach skokowych. Postawił przy tym na przygotowanie urodzonego skoczka, zamiast bawić się w trening lunatyków i wybrał na swojego partnera Morusa – konika polskiego. Morus był skoczny jak piłka, ale za mądry na popisywanie się tym bez potrzeby. Zazwyczaj najlepiej skakał wtedy, gdy człowiek wcale tego nie oczekiwał – na przykład wynosząc jeźdźca przez ogrodzenie padoku. Gdy za cel stawiało mu się skakanie ułożonego w tym celu parkuru wyjścia były dwa: albo miał dobry humor i decydował się współpracować, albo humor miał kiepski i sabotował najazdy profesjonalnymi sliding stop. Na zawody Wojtuś pojechał cały przejęty – Morus skakał na treningach jak złoto, więc i oczekiwania sukcesu były uzasadnione. Na zawodach, gdy galowo ubrany chłopiec i jego rumak wystartowali, oczekiwania zderzyły się z niezależnym charakterem kuca. Na pierwszej przeszkodzie Morus zastrajkował zapewne w przekonaniu, że nie będzie bawił plebsu pokazami swoich możliwości. Wojtek natomiast profesjonalnie przeskoczył przeszkodę, choć do pełnego sukcesu zabrakło jeszcze podążającego z nim konia. Dyskwalifikacja.

CCI20131129_0006

Para Wojtek i Morus wraca po swoim długim popisie. Zwróćcie uwagę na wesołą minę małego Wojtusia – do dzisiaj uważa swój pierwszy start w zawodach za doskonały żart i pozwala mi nabijać się bez litości. Poczucie humoru zawsze pomaga, wiem jednak jakim rozczarowaniem musiał być ten start dla małego dziecka.

NATALIA I RASZDI ROZWALAJĄ SYSTEM

Raszdi już w momencie, gdy trafił do naszej stajni, był dobrze przygotowanym skoczkiem. Pod opieką Natalii rozwijał talent i ze zgłoszeniem tej pary do zawodów mama wiązała duże nadzieje.

CCI20131129_0001

Natalia z Raszdim w treningu na naszym padoku…

CCI20131129_0003CCI20131129_0004

…demolują wszystko dookoła.

Do startu na zawodach nie mogę się absolutnie przyczepić. Cały parkur ta para przeszła na czysto, pokazując swoją wysoką klasę. Szkoda tylko, że przejęta Natalia poprowadziła swojego wierzchowca na przeszkody w złej kolejności… Rezultat – dyskwalifikacja. A mogło być tak pięknie. Dodam, że kolejność, na jaką w swym przejęciu się rolą zdecydowała się Natalia, znacznie zwiększyła trudność toru – brali przeszkody z ciasnych najazdów i zwrotów, a część z nich skakali pod górkę. Mama na trybunach słyszała rozmowy publiczności: „Niesamowite! Skąd w ANCE takie dobre konie?” Raszdi przeleciał nad wszystkimi przeszkodami jak pegaz, nie biorąc sobie w ogóle do serca faktu, że Natalia prowadzi go w skomplikowanych konfiguracjach. Mama, podniecona zaprezentowaną klasą swojego skoczka, poleciała zgłosić tę parę do wyższej klasy. Zgłoszenie przyjęto, mama była pewna, że i Raszdi i Natalia poradzą sobie z większymi wymaganiami śpiewająco. Niestety, Natalia przejęta swoją pomyłką, kategorycznie odmówiła sprawdzania koordynacji pracy mózgu z nowym torem przeszkód i nie zgodziła się na kolejny start. Mamę udało się pocieszyć Arlecie – obiecała że po swoim starcie na Czardaszu pojedzie tę wyższą klasę na Raszdim. Co z tego wyszło, powiem za chwilę.

CCI20131129_0005

Raszdi z Natalią po swoim wielkim stracie. Zwróćcie uwagę na triumfalną pozę Natalii…

CZARDASZ Z ARLETĄ PREZENTUJĄ DŻYGITÓWKĘ

Czardasz był niesamowitym zawodnikiem. Ten koń urodził się by skakać i kochał to nawet bardziej niż Arletę. W naszej rekreacyjnej stajni był ewenementem, gdybyśmy mu pozwolili to jego kopyta częściej fruwałyby w powietrzu niż dotykały ziemi. Arleta podzielała jego pasję. Wyjazd na zawody nie mógł nie skończyć się triumfem! Już po przyjeździe na miejsce zawodów Czardasz zaskoczył organizatorów swoimi możliwościami w skoku na potęgę – przesadził ze stój ogrodzenie swojego boksu i wypruł pełnym galopem na drogę, prosto do domu! Kuba złapał Raszdiego, który akurat był pod ręką w ogłowiu, choć bez siodła i gonili razem czarnego diabła kilka kilometrów. Samochodami dopędziła ich reszta ekipy. Czardasz dał się namówić Raszdiemu na powrót na zawody i stanął na parkurze mając w kopytach spory kawał szaleńczego pędu. Nie pozbawiło go to jednak energii i nie uciszyło jego entuzjazmu na widok przeszkód. Poszedł z Arletą ten parkur jak burza – skakał jak piłka do koszykówki przechodząc czyściutko każdą przeszkodę. Radość skoków go rozpierała – po każdym lądowaniu dawał wyraz tej radości wykonując serię baranich skoków i strzałów z zadu. Arleta znała swojego pupila, ale chyba właśnie wtedy niekoniecznie podzielała ten ubaw. Po którymś z kolei, wielce efektownym koziołku nie utrzymała się w siodle i zaliczyła bliskie spotkanie z podłożem. Dyskwalifikacja. Czardasz sprawiał wrażenie jakby rozważał dokończenie przejazdu bez niej, ale skapitulował i pożegnał publiczność serią koziołków. Najgorzej, że Arleta nie była już w stanie startować na Raszdim. Zdesperowana mama usiłowała jeszcze namówić Kubę, który kręcił się w pobliżu jako pomoc i fotograf. Ten jednak zdecydowanie wybił jej ten pomysł z głowy – jak miał wyjechać na parkur w sztruksach, adidasach i powyciąganym T-shirt’cie? I tak Stajnia ANKA zaprezentowała się na zawodach – pokazując konie świetnej klasy, w świetnej formie i wracając na tarczy…

CCI20131129_0007

Kolejna triumfalna postawa – Arleta wraca z parkuru po pokazie kaskaderskim

czardaszczardasz2czardasz3

 Czardasz na zawodach w Golędzinowie w 2007. Tutaj również jego entuzjazm przerósł profesjonalnego zawodnika-jeźdźca. Autorką zdjęć jest Agata Molasy, zdjęcia pochodzą ze strony voltahorse.pl

HENIEK I MARTYNA ZWYCIĘŻAJĄ! WOW!

Heniuś był również świetnym skoczkiem. Skakał bez takiego entuzjazmu jaki miał Czardasz i bez profesjonalnej sylwetki jaką w skoku prezentował Raszdi. A jednak przelatywał nad przeszkodami czysto, choć bez pasji i jakby od niechcenia. Na zawody na jego grzbiecie wybrała się Martyna. I chociaż raz konie z ANKI godnie się zaprezentowały. Wszystkie nasze konie przeszły parkur na czysto, najwyraźniej uznając, że starczy już tego upokarzania naszej stajni i coś się dziewczynom należy za godziny morderczych treningów. Triumfatorem zawodów został nasz gniady Heniuś, a droga do zwycięstwa była wielce chwalebna. Pokonał rywali, którzy tak jak on zaliczyli czysty przejazd w bardzo wyczerpującej dogrywce czyli… losowaniu. Wrócił do stajni z pucharem, który do dziś stoi w siodlarni i przypomina nam, że nasz wielki zwycięzca wygrał, bo miał farta w losowaniu…

CCI20131129_0008

Martyna i Henryk odbierają swoją nagrodę za świetny pokaz… ślepego farta.

 Jak na rekreacyjną stajnię to historia sportowa wygląda okazale, czyż nie? I mamy puchar! :)

Uprzedzam pytania – ja nie brałam nigdy udziału w zawodach. A szkoda, bo to by dopiero był temat do rubryki „Śmiechu warte”! Większość moich treningów skokowych obfitowała w spektakularne upadki na ryj, ale na szczęście Kuba w takich przypadkach leciał podnosić „kobietę upadłą” i nie cykał pamiątkowych fot. Tak więc nie mam Was czym rozbawić, ale zapewniam, że fruwałam nad przeszkodami bez konia tak wysoko, że powinnam dostać licencję pilota!

Fot. Kuba Lipczyński # skany zdjęć z aparatu analogowego

Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

Lekcja historii nr 2 – o udomowieniu koni

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Skoro już wiemy skąd wziął się koń, to czas na kolejną lekcję historii. Temat: Gdzie, jak i po co udomowiono konie?

Zanim człowiek udomowił konie polował na nie dla mięsa. Bardzo szlachetnie zaganiano całe stada na skraj urwiska lub do zasadzki i wybijano do nogi. Zachowały się ogromne stosy końskich kości w miejscach, gdzie pierwsi ludzi polowali na tabuny. Jakkolwiek okrutne by to nie było, wskazuje jednoznacznie na fakt, że jeszcze przed udomowieniem konia, homo sapiens poznał ich naturę. Każdy dziś wie, że stado można zapędzić w kozi róg, a w przypadku zamknięcie mu drogi ucieczki zostanie podjęta drastyczna decyzja – skok z urwiska. Ucieczka do granic możliwości, zamiast stawienie czoła i atak na mizerne ludzkie ciała. Czy stado lwów albo wilków dałoby sobie wyciąć taki numer?

Proces udomowienia koni rozpoczęły ludy azjatyckich stepów 4000 lat p.n.e czyli jakieś 6000 lat temu. Koń został udomowiony jako ostatnie z dzisiejszych zwierząt domowych. Pierwszy procesowi temu został poddany pies (drapieżnik, więc człowiekowi z tej samej grupy przyszło to najprościej), potem kolejno bydło, trzoda, drób (krowy, woły, kozy, owce, ptactwo domowe itd.). Jeśli się zastanowić to udomowienie konia nie było człowiekowi za bardzo potrzebne i pewnie dlatego nastąpiło tak późno. Mięso, mleko, skóry, a nawet gnój do rozniecania ognia zapewniała trzoda i bydło. Siła pociągowa też już była w postaci wołów, które w prymitywnej uprzęży pełniły rolę zwierząt pociągowych i jucznych. Dlaczego konia udomowiono tak późno? Z kilku powodów:

  • nie było palącej potrzeby, bo jak wspomniałam wyżej, inne zwierzęta dostarczały mięsa, mleka, skór, jaj, siły pociągowej i jucznej;
  • bydło i trzoda były łagodniejsze, łatwiejsze do oswojenia, a ich reakcje bardziej przewidywalne;
  • konie mają żywy temperament, są pobudliwe, a nie pokorne jak np. owce. Jako zwierzęta uciekające były trudne do poskromienia, a pod wpływem presji decydowały się na paniczny atak kopytami i zębami;
  • ich rozmiary też nie ułatwiały zadania – łatwiej poskromić kozę niż walecznego ogiera dużej wagi.

Dlaczego więc jednak udomowiono konie? Z kilku powodów:

  • konie zapewniały najszybszy i najwygodniejszy transport na duże odległości;
  • praca człowieka dosiadającego konia była bardziej efektywna niż ta wykonywana na dwóch nogach. Pasterze łatwiej opanowywali stada z grzbietu galopującego konia, a i dozór stada był łatwiejszy i zapewniał lepszą widoczność;
  • koń aż się prosił o udomowienie, no bo pomyślcie:

Sama budowa końskiego grzbietu, wygiętego pośrodku sugeruje by na ten grzbiet coś wrzucić lub samemu usiąść. Diastema w dolnej szczęce (bezzębna część żuchwy) jest idealnym miejscem na umieszczenie kiełzna. Mostek konia jest elastyczny, przedłużony dodatkowo chrząstką, co umożliwia nam zapinanie popręgu i mocowanie siodła na końskim grzbiecie. Nie ma siły, by człowiek nie dostrzegł możliwości, jakie zaoferował mu koń.

Historia wielkich cywilizacji i ich rozwoju opiera się na końskich kopytach. To dzięki wykorzystaniu konia powstały cywilizacje. Dzięki udomowieniu tych zwierząt człowiek mógł podróżować na wielkie odległości, przewozić towary, a więc również rozpowszechniać wiedzę, religię, postęp techniczny, sztukę, a nawet własne geny. Geny? Tak! Wiecie, że obecnie żyje na świecie 16 milionów potomków Czyngis Chana? Statystycznie rzecz biorąc jest duża szansa, że kapka tej mongolskiej krwi płynie np. we mnie. Czyngis Chan miał tysiące kochanek, a fakt, że podbijał i zdobywał nowe ziemie poruszając się na końskim grzbiecie bardzo mu ułatwił rozpowszechnianie swoich genów. Gdyby nie koń, Chan siedziałby w jurcie, rządził sobie stadem pasterzy na stepie i puszczał się w pobliskich wiochach. Cały podbój i tworzone imperia (perskie, greckie itd.) oparte są na wykorzystaniu konia. Nie ma na ziemi gatunku, któremu ludzkość zawdzięcza więcej w kwestii swojego rozwoju. Na końskich grzbietach przemieszczały się całe armie – hordy Czyngis Chana, wojska greckie Aleksandra Wielkiego (w parze ze swym ogierem Bucefałem Aleksander stworzył całe greckie imperium), armia Napoleona, perskie zastępy, legiony rzymskie, cała ekspansja Islamu… Bez konia nie byłoby to możliwe. Konie brały też udział w obu wojnach światowych, a ich trupy gęsto ścieliły się na frontach. Przy boku człowieka wierny koń cierpiał, harował, ginął i umożliwiał podboje, rozwój, życie na wyższym poziomie. W podziękowaniu dostawały pomniki, portrety z wielkimi władcami, poezje. Nie można zaprzeczyć, że te kultury, które używały koni, zawsze stawiały te zwierzęta na piedestale – gloryfikowano konie, podziwiano, ubóstwiano. Fair, prawda? Ginęły za nas, cierpiały i pracowały ponad swe siły w zamian za uwielbienie tłuszczy. Brawo.

Do dzisiaj koń pełni dużą rolę w naszych społeczeństwach. Konie robocze zanikają, wyparte przez mechanizację – rolnictwo, przemysł wydobywczy (kopalnie), nawet wypas stad na amerykańskich ranczach obywa się bez wydatnej pomocy konia. Zastąpiły je maszyny, techniczne unowocześnienia, rozwój i postęp cywilizacyjny. A jednak koń nie znika i wiem, że nigdy nie zniknie. Bo daje nam satysfakcję z użytkowania potężnego zwierzęcia (prymitywna potrzeba udowodnienia swej męskości u facetów) i chętnej współpracy i zaufania (doceniane najbardziej przez kobiety). Koń dostarcza rozrywki, rekreacji, zaspokaja potrzeby piękna i harmonii. a jeździectwo kwitnie i rozwija się z każdym dniem. Fakt coraz większej świadomości ludzkiej w zakresie naturalnych metod komunikowania się z koniem rokuje jak najlepiej na rozwój harmonijnego, pozbawionego przemocy sportu i rekreacji z udziałem udomowionego konia.

Fot. Kuba Lipczyński # nasze kuce

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Pomoce jeździeckie – wodze

DSC_3468

Podstawowa jazda konna to prowadzenie konia na trzech pomocach:

1. Łydka (no dobra, dwie łydki)

2. Wodze (też dwie, podstawowe)

3. Dosiad

Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka W jak WODZE.

W klasycznym jeździectwie wodze odgrywają wielką, choć nie największą rolę. Zapewniają kontakt jeźdźca z pyskiem konia, a co za tym idzie panowanie czy wręcz poskramianie konia. Kto jednak wierzy, że wodze zapewnią mu możliwość zatrzymania konia, ten jest w dużym błędzie. Wiara ta opiera się na wędzidle w pysku konia, a dawno już zauważyłam, że im słabszy jeździec, tym ostrzejsze kiełzno stosuje. Bez względu na to, co za narzędzie tortur włożysz koniowi w pysk sukces w zatrzymaniu konia jest marny. Kiełzno powoduje ból, a jak koń reaguje na ból? Ucieczką! Ponieważ na wędzidle jest w stanie pociągnąć minimum tonę, życzę powodzenia w wykonaniu sliding stop na samych wodzach. Wędzidłami i kiełznami jeszcze się zajmiemy, a na razie zostajemy przy wodzach i ich działaniu.

Zasada stosowania wodzy jest prosta: DZIAŁASZ WODZAMI TYLKO W POŁĄCZENIU Z DOSIADEM I ŁYDKĄ. Każde inne zastosowanie mija się z celem. Pamiętajcie też, że łydka, jak już pisałam, działa naturalnie, a wodza absolutnie nie. Jest to rzecz sztuczna, najtrudniej akceptowana przez konia. Mam nadal komplet swojego własnego uzębienia, ale myślę, że wędzidło w pysku konia można porównać do założenia sztucznej szczęki. Nie od razu akceptuje się ten stan – szczęka przeszkadza, uwiera, irytuje. Potem człowiek przywyka i znosi to zło konieczne z czasem ucząc się umiejętnie z niego korzystać. Opieram się tu na doświadczeniach dziadków, sama dopiero poznam ten stan. Oby jak najpóźniej, czego i Wam życzę:) Kiedy koń już zaakceptuje wędzidło w swoim pysku trzeba działać tak, by go nie zrazić. Dlatego na każdym, nawet starym koniu, pamiętajcie o podstawowej zasadzie – przede wszystkim nie dorzucaj niepotrzebnego bólu. Wodze nie mogą być stale napięte, muszą utrzymywać kontakt z pyskiem konia, ale kontakt lekki, delikatny. Wodze połączone są z wędzidłem, a kiełzno to, leżąc na dziąsłach uciska je. Jeśli wodze są wciąż napięte to wędzidło wywiera stały ucisk, krew nie przepływa i koń znieczula się na ucisk. Aby wędzidło w pysku konia pozostało „żywe” i nie powodowało znieczulicy dłonie jeźdźca muszą działać delikatnie, czule, popuszczając i nabierając wodze palcami i nadgarstkiem. Ten nadgarstek musi więc być elastyczny – podążać za ruchem głowy konia. W stępie i galopie koń „potakuje” czyli wymachem łba nadaje sobie pędu. Poobserwujcie konie w ruchu – łeb kiwa im się przy stępowaniu, tak jak kiwa się też w galopie. Ręka jeźdźca powinna być tego świadoma i podążać elastycznie za łbem, by kontakt był stały i niezmienny. Kłusujący koń trzyma łeb w jednej pozycji i tak też powinna być trzymana ręka w łokciu. Nadgarstek, w zależności od tego co planujemy osiągnąć (zakręt, zatrzymanie, zmiana biegu) reaguje odpowiednio, ale o tym za chwilę.

Jak trzymać wodze? Wodze nie mogą być skręcone, są równej długości i trzymane przez jeźdźca pomiędzy małym a serdecznym palcem dłoni. Końcówki wodzy leżą na palcu wskazującym, a pętla jaką tworzą spada w dół po prawej stronie końskiego kłębu. Kiść dłoni jest zamknięta, zaciśnięta. Kciuki lekko naciskają na wodze. Kiedyś jeden chłopiec, któremu włożyłam wodze w ręce podczas nauki na lonży ucieszył się: „To tak samo, jakbym trzymał joystick”. Mniej więcej. Łokcie trzymamy blisko ciała, a przedramię-wodza tworzą linię prostą. Obie wodze leżą na szyi konia i to grubość tej szyi wyznacza, jaki ma być rozstaw rąk.

BŁĘDY W TRZYMANIU WODZY

  • Otwarta, nie zaciśnięta dłoń. Wodze trzymane zbyt lekko będą się wysuwać spomiędzy palców, a większość jeźdźców koryguje to potem cofaniem rąk do brzucha. Wodze trzeba trzymać pewnie, w razie potrzeby można je nabrać. NABIERANIE wodzy to nie powolne „pełzanie” palcami po wodzy w kierunku końskiego pyska. To przeszkadza koniowi. Wodze nabierać (czyli skracać) należy poprzez przełożenie do jednej ręki i pewne przesunięcie drugiej, wolnej dłoni na krótszą długość. Potem to samo z drugą ręką, by wyrównać obie wodze.
  • Płaska dłoń. Widok z góry to wierzch obu dłoni. Tak położona ręka powoduje, że zamiast działać nadgarstkiem (co jest najzwyczajniej niemożliwe) jeździec działa łokciem lub całym ramieniem, rzeźnicy nawet tułowiem, bo też już to zaobserwowałam. Dłoń widziana z góry to kciuki, nie wierzch.
  • Sztywny, wygięty nadgarstek. Hiperpoprawność jeździecka. Nadgarstek, zamiast luźno działać, jest usztywniony, wygięty na zewnątrz. Nie ma mowy o elastycznym, delikatnym kontakcie. Nadgarstek ma być miękki, nie wygięty i sztywny.
  • Nierówne, przełożone dłonie. Czyli jedna ręka, gdyby ją przyłożyć do drugiej to nie spotka się w tych samych punktach (kostki palców i kciuków), a będzie przesunięta. W ten sposób wędzidło traci swój sens, a a koń skrzywi łeb.

JAK DZIAŁA WODZA?

W mega wielkim, ignoranckim skrócie można nazwać wodze kierownicą i hamulcem. Nadają kierunek ruchu i sygnał do zwolnienia. Oczywiście nie same, jak wspomniałam – wodze działają RAZEM z łydką i dosiadem jeźdźca.

Jedna wodza jest wodzą prowadzącą, przylega do szyi konia i utrzymuje stały, miękki kontakt z pyskiem konia.

Druga wodza jest wodzą pulsującą, odgrywającą. Jej działanie nadaje kierunek i przekazuje sygnał, dając znak, czego oczekujemy.

Wodzą możesz wykonywać następujące czynności:

  • ustępowanie (oddawanie)
  • wstrzymywanie (nie może się zamienić w ciągnięcie za wodze!)

Obydwa działania stosowane są łącznie. KIEDY? Znacie to z wszystkich półparad i parad. Działanie opisywałam tutaj.

  • przytrzymywanie

KIEDY? Takie działanie opisywałam Wam dokładnie przy wpisie o cofaniu. Polega na trzymaniu zamkniętej dłoni w jednym miejscu, co utrzymuje nacisk stały. Często stosuje się to w przypadku koni wyrywających wodze, a na pierwszy znak, że koń rozluźnia potylicę należy ustąpić i rozluźnić rękę.

  • ograniczanie

KIEDY? Na wszelkich woltach, zakrętach, ruchach bocznych. Ograniczanie wodzą wyznacza granicę i zapobiega wypadnięciu łopatki konia na zewnątrz czy nadmiernemu zgięciu szyi. Wodza ograniczająca, czyli zewn. pilnuje, nie pozwala na odwrotne wygięcie. Jeśli koń jej nie respektuje to można nią zadziałać na dwa pierwsze sposoby (wstrzymanie-ustąpienie), by zwrócić końską uwagę.

  • kierunkowanie

KIEDY? Jest to pomoc udzielana przede wszystkim młodym koniom, lub przy nauce chodów bocznych czy zwrotów na zadzie. Kierunkuje zawsze wodza wewnętrzna, bo ma przecież ustawić kierunek, zgiąć. Rękę należy lekko odprowadzić od szyi konia (na kilka centymetrów, a nie metr) tak, jakbyście chcieli pociągnąć nos konia w tym kierunku. Do znudzenia trener na kursie instruktorskim kazał nam tak działać przy wyjeżdżaniu narożników ujeżdżalni, a potem kilka pierwszych osób poleciało za to na egzaminie, gdy w komisji usiadł ktoś bardziej kompetentny. Na starych koniach, które wodze kumają, działajcie wstrzymująco wewn. wodzą (przy ograniczającym działaniu zewn. wodzą) – efekt to nadanie kierunku i zgięcie; kierunkowanie to pomoc przy bardziej wymagających ćwiczeniach lub koniach (młode, zielone szczypiorki).

DZIAŁANIE WODZY W PRAKTYCE

Jazda na wprost

Do jazdy na wprost nie są Wam potrzebne ani wodze, ani ręce.Na koniu nie trzymają nas ręce, lecz dosiad – równowaga i balans. Na wprost może jechać jeździec owinięty szczelnie kaftanem bezpieczeństwa, ręce nie są potrzebne. W zależności od chodu ręka cały czas utrzymuje stały, czuły kontakt – podąża za końskim łbem w stępie i galopie (gdy koń kiwa łbem jakby mówił: „tak tak”), pozostaje w jednym miejscu podczas kłusa. Na wodzach nie łapiemy równowagi, nie podtrzymujemy się na ich, nie podnosimy w takt anglezowania. Szanujcie koński pysk i nie ciągnijcie za wodze, nie trzymajcie się na nich, nie wieszajcie się na nich, by skorygować tracenie równowagi. Ręka utrzymuje kontakt, a w kłusie nieruchomieje w jednym miejscu (nad kłębem konia). Jeśli Wasz kłusak za bardzo dodaje to można przy siadaniu w siodło podczas anglezowania cofać krótko nadgarstek – taki impuls wstrzymujący powinien wyhamować nadgorliwca. W żadnym wypadku w kłusie nie podnosimy się ciągnąc za wodze!

Zakręt

Pokonanie zakrętu jest wbrew pozorom dość skomplikowane. Moi klienci zakręcają konie bez problemu – w większości wypadków zupełnie źle. Jeśli działanie wodzy nie jest poparte dosiadem i łydką, to skręcisz koniowi łeb i nawet jeśli pójdzie w stronę, w którą chciałeś go skręcić (a nie koniecznie musi to zrobić, bo nawet ze zgiętym łbem może iść prosto) to całe jego ciało jest proste, albo wręcz wygięte odwrotnie. Zakręcający koń widziany z góry musi być cały wygięty w rogalik – nie sam łeb, ale też tułów aż do linii zadu. Taki rogalik uzyskujesz działając ciężarem (dosiadem) i łydką (wewn. łydka daje sygnał na popręgu i wygina konia jakby wokół tej łydki; zewn. łydka cofnięta pilnuje, by zad nie wyleciał na bok, lecz też się zgiął do środka). Co robią wodze? To samo co łydka:

  1. Zewn. wodza przyłożona do szyi konia jest napięta i działa ograniczająco, nie pozwala na zgięcie konia w kabłąk. Nie pozwala ona wędzidłu w końskim pysku ruszyć się w poziomie – ile razy widzieliście wędzidło przeciągnięte w końskim pysku na zakręcie? Kółko wędzidła z jednej strony wbija się boleśnie w policzek, a z drugiej jest tak odsunięte od kącika pyska, że widać część ścięgierza. Wędzidło nie ma prawa ruszać się w końskim pysku w poziomie! Tego pilnuje wodza zewn.
  2. Zakręt zaczynamy od wewn. łydki. W tym czasie wodza wewn. cofa się wraz z nadgarstkiem i skraca, wyginając końską szyję.

Zatrzymanie

czyli tzw. parada. Nie będę się powtarzać, wszystko o działaniu wodzy przy paradzie jest przecież tu.

Cofanie

I znowu – wszystko o działaniu wodzą jest tu.

Zagalopowanie (na odpowiednią nogę)

Tak, to też już było. Znajdziecie działanie wodzy przy zagalopowaniu o tutaj.

Niższy bieg

Hamulec włącza się poprzez dosiad i wstrzymujące działanie wodzy. Poprzedza to oczywiście półparada. Pamiętajcie o czułości końskiego pyska – kierunek działania wodzy ma duży wpływa na bolesność nacisku. Najostrzej działa wędzidło skierowane do góry, w kierunku końskich uszu. Im wyżej unosisz ręce, tym większy ból sprawiasz swojemu koniowi. Działaj nadgarstkiem, nie podnoś rąk, bo nie tylko zwiększysz ból konia, ale i sprowokujesz go do szybszego chodu w myśl zasady: boli-zwiewam. Na nacisk koń reaguje przeciwstawianiem nacisku – zamiast ustąpić od bólu pcha się na bodziec jeszcze bardziej. Nie prowokuj, przegrasz. Ręka cofa się w nadgarstku, ewentualnie w razie potrzeby w łokciu, wzdłuż boków jeźdźca. Nie dociągaj rąk do brzucha – szybko skończy Ci się możliwość manewru w tył.

Wyższy bieg

Gaz włącza łydka i dosiad. Wodza w tym czasie lekko ustępuję, by dać koniowi sygnał, że droga na wprost jest wolna, można przyspieszyć. W praktyce, wiadomo, poprzedzasz dodanie gazu półparadą.

Koń może chodzić na wodzy na trzy sposoby. Każdy innym to patologia, zapamiętajcie. A więc:

  1. Koń postawiony na wodzy. Jak wygląda? Koń nie broni się przed kontaktem, miękko ustępuje i szuka kontaktu z ręką jeźdźca. Może być przy tym zganaszowany, oczywiście prawidłowo, bez przegięcia w postaci złamanej szyi, wiszenia na wodzy (oparty łbem na wodzy jak na piątej nodze; masz wrażenie, że jak usuniesz wodze to padnie na ryj), nie schowany za wędzidłem (specjalność Czubajki – łeb przygięty do piersi, zero kontaktu), ani nie nad wędzidłem (ryj do góry, nos w przód).
  2. Koń na długiej wodzy. Jak wygląda? Szyja konia ułożona jest naturalnie, swobodnie wyciągnięta i nie wygięta w potylicy w poprawny ganasz. Kontakt z ręką jeźdźca jest jednak zachowany, wodze nie są nabrane, są dłuższe (jak szyja), ale nadal działają na wędzidło w pysku i w ten sposób potylicę.
  3. Koń na swobodnej wodzy. Jak wygląda? Stosujecie to na pewno na koniec treningu. Wodza długa, luźno puszczona, trzymana właściwie tylko za sprzączkę. Zero kontaktu z pyskiem, łeb swobodny, szyja długa, nos często wysunięty niemal do ziemi. Jeśli trening był prawidłowy, a Wy działaliście wodzami z wyczuciem i bez powodowania bólu, to koń po otrzymaniu swobodnej wodzy będzie szukał kontaktu opuszczając łeb do ziemi, by znaleźć oparcie na Waszej ręce. Jeśli Wasze konie tak reagują na swobodną wodzę to gratuluję. Nie mam co Was uczyć o działaniu wodzami.

I na koniec – nie toleruję, tępię bez litości i skazuję na smażenie się w piekle każdego jeźdźca, który stosuje tzw. plombę. Plomba to szybkie, mocne uderzenie konia wędzidłem po ryju; ostre szarpnięcie wodzami. Jeśli nie radzisz sobie z koniem i swoje frustracje wyładowujesz agresją to spadaj na bambus zanim ja to zobaczę i wyładuję moje pokłady agresji na Twoim łbie. Wiem, że konie są różne i potrafią doprowadzić człowieka do szewskiej pasji. Wina jest jednak nie ich, a jeźdźca. Wróć z koniem na lonżę, popracuj z ziemi, ale nie wal go po pysku, bo nawet jeśli pominę doznania końskiej szczęki w tym momencie, to i tak protestuję – nic Ci to nie da. Nie jestem święta, często sprzedawałam koniom plomby, gdy rwały mi jak nakręcone i rzucały łbem. Nie pomaga, nawet na chwilę.  Tylko i wyłącznie pogarsza sprawę.

Wodza, działająca sztucznie, opierająca się na wędzidle leżącym w bardzo wrażliwym pysku jest brzytwą w rękach małpy. Nie bądź małpą, stosuj po ludzku, a i koń odpowie prawidłowym działaniem i Ty będziesz mieć satysfakcję ze współpracy. Spokojna ręka to największy atrybut jeźdźca. Łatwiej przełknę zgarbionego gamonia z łydką fotelową, niż wiszącą na wodzach kukłę. Szanuj koński pysk, działaj czule i delikatnie – uwierz, że koń  czuje najlżejszy ruch kiści Twojej dłoni. Jak ma nie czuć – działasz na język, podniebienie, dziąsła, policzki, kąciki pyska i potylicę. Małym palcem możesz mu skierować nos w stronę, w którą chcesz iść. Opuszkiem tego palca. Wierz mi na słowo, a jak nie wierzysz to przyjedź – pokażę na największym betonie w stanie – otępiałym pysku Czary.

Fot. Kuba Lipczyński # Wojtek z Sukcesją

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Lekcja historii nr 1 – o pochodzeniu koni

fota 050

Aby dobrze rozumieć konie i specyfikę ich gatunkowych zachowań trzeba sobie zdawać sprawę z tego skąd się wzięły, jak wyglądały i w jaki sposób ukształtowała je ewolucja. Dlatego przeczytajcie mały zarys historii konia. To wiedza w pigułce dla każdego koniarza.

Ojczyzną koni jest Ameryka Północna. Dzisiejsze dzikie mustangi żyjące na tych terenach nie są jednak prawdziwie dzikimi przodkami koni. Dlaczego? Bo konie w Ameryce wyginęły, cały gatunek wymarł, a powody pozostają nieznane. Mustangi to po prostu konie wtórnie zdziczałe, a ich przodkami są udomowione konie hiszpańskich konkwistadorów, które wymknęły się ludziom i żyły na wolności dziczejąc na nowo. Skoro amerykański protoplasta konia wyginął, to skąd wzięły się później  konie konkwistadorów? Jeszcze przed erą lodową istniały pomosty lądowe między kontynentami i tak konie z Ameryki Północne przewędrowały lądem (tam gdzie dziś jest Cieśnina Beringa) do Eurazji. Potem lądolody się cofnęły, Ameryka została odcięta, a koń amerykański wymarł. Gdyby jego przodkowie nie zdążyli wyemigrować na teren Azji, to dziś nie byłoby ani koni, ani osłów, ani zebr. Wszystkie wywodzą się z Ameryki Północnej, a lądolodami zdołały przejść na inne kontynenty.

Koniowate pojawiły się na naszym świecie około 60 milionów lat temu. Nie umiem liczyć takich lat i z prehistorii też jestem kiepska, ale wiem, że w tym czasie nie było na ziemi nawet dinozaurów! Nie było też oczywiście ludzi, homo sapiens. Koń jest na tej planecie o wiele dłużej niż my, a jednak uzurpujemy sobie prawo do władania światem. Pierwszy koniowaty to tzw. eohippus, który był wielkości lisa czy psa. Nazywa się go Koniem Świtu. Miał trzy palce na tylnej kończynie i cztery palce na przedniej. U łap miał opuszki (jak dzisiejszy pies czy kot), a ich współczesna pozostałość u koni to tzw. ostroga na końskiej nodze. Pozostałością poduszki palcowej jest natomiast strzałka w końskim kopycie. Z czasem gatunek ewoluował i zmieniał się dostosowując się do zmian środowiskowych. Zmiana podłoża, po którym pierwsze koniowate się poruszały, spowodowała wykształcenie najpierw trzech palców, a potem oparcie ciężaru na środkowym palcu, podczas gdy dwa boczne zaczęły zanikać. Dzisiejsze kopyto to środkowy palec, a liczne kości są pozostałościami paliczków. Trzeszczki, chrząstki i inne drobne kości, które uszkodzone powodują kulawiznę i problemy, jakie mamy z końskimi kopytami to resztki palców i kości paliczków. Budowa kostna kończyny konia jest skomplikowana. Zamiast jednego tworu, który gładko przechodziłby w puszkę kopytową, mamy cały zestaw mniejszych i większych kosteczek, a fakt ten niestety nie ułatwia użytkowania końskich nóg w pracy. Przy tak skomplikowanej strukturze łatwo o kontuzje, kulawizny i urazy. Talar, który ma za sobą niewielką karierę sportowca, doznał urazu i powstania tzw. satelity czyli odprysku fragmentu kości. Ten fragment krąży sobie jak wolny elektron i od czasu do czasu jego ucisk powoduje czasową kulawiznę. Na ogół jednak Talar funkcjonuje na swoich czterech nogach bez większych przebojów. Takie odpryski kości czy nawet stawu się zdarzają; powszechne są również tzw. chipy czyli wolne ciała stawowe. O ile łatwiej by było, gdyby Koń Świtu biegał na kopytku, a nie palcach łap! Kończyny koni ukształtowały się jednak w sposób, który umożliwiał pierwszym koniom szybki zryw i sprawny sprint. Z czasem koniowate stały się też wyższe, zyskały też dłuższą szyję, co zwiększyło ich pole widzenia i miało wpływ na obserwację zagrożeń. Dzisiejsza wielkość konia, długość jego kończyn i ogólna harmonijna budowa nie jest już jednak ewolucyjnym rozwojem, a wpływem selekcyjnej hodowli prowadzonej przez człowieka. Atawistyczne skłonności naszym koniom jednak pozostały; gatunek nadal ma zakodowany strach małego eohippusa, który jako zwierzę wielkości lisa, był często atakowany z góry. Nasze konie, nawet te bardzo wysokie, boją się tego, co może na nie spaść z góry. Nasz ogier o mało nie dostał zawału serca, gdy przeleciała nad nim paralotnia; Czubajka poniosła mnie na plaży na widok latawca, a zarzucenie derki na Chabra po raz pierwszy omal nie skończyło się tragicznie (dla Mirka).

Konie współczesne wywodzą się od trzech typów koni prymitywnych:

1. KOŃ LEŚNY – jest protoplastą ras zimnokrwistych, wymarł bezpowrotnie.

2. KOŃ PRZEWALSKIEGO – odkryty na stepach Azji Środkowej przez Rosjanina (nie Polaka, choć zawsze się tak łudziłam słysząc nazwisko bliskie naszemu Kowalskiemu) Mikołaja Michajłowicza Przewalskiego. Ten konik przetrwał do dziś, udało się go uratować zanim w swej nieskończonej mądrości ludzie wybiliby ostatnie egzemplarze. Żyją nadal w ogrodach zoologicznych i są sukcesywnie wypuszczane na swobodę w dzisiejszej Mongolii.

3. TARPAN – drugi, po koniu Przewalskiego, przodek dzisiejszych lekkich koni. Zamieszkiwał rosyjskie stepy i wyginął z wydatną pomocą człowieka, zanim ktoś zdecydował się go chronić. Obecnie odtwarza się stada „tarpanów” np. w polskim Popielnie (polecam wizytę przy okazji żeglowania po mazurskich jeziorach) czy w Białowieży. Najbliżsi potomkowie tarpana to nasz konik polski i hucuł. Uważa się, że konik polski to najwierniejsze odbicie wyglądu i cech oryginalnego tarpana. Zobaczcie:

ustka 049

Koniki mają szorstką, grubą sierść (jak łoś) maści myszatej. Na zimę jaśnieją, a także pokrywają się cieplutkim futerkiem. Grzywa i ogon obfite, grzywka często zasłania oczy. Grzbiet mają prosty (podogonie przy siodle bardzo się przydaje). Koniki polskie mają wiele cech, które są kopią tarpana:

  • są bardzo odporne na warunki środowiskowe, atmosferyczne. Nasze koniki idealnie dostosowywały się do zmian, radziły sobie w każdej sytuacji.
  • dobrze przyswajają i wykorzystują paszę. Wszystkie dostawały tę samą dawkę, co reszta kuców, a obrastały nam takim sadłem, że zranioną Morwę weterynarz musiał najpierw pozbawić słoniny, by zaszyć ranę na boku.
  • mają niezależny charakter. Morus był wybitnym przykładem niezależnego typa, jego matka Morwa też ustawiała w stajni wszystkich, łącznie z ludźmi.
  • są twarde i wytrzymałe. Nasze koniki pracowały w sezonie na równi z dużymi końmi i spływało to po nich, jak po kaczkach, a tymczasem Kasztana czy Raszdiego po wieczornym terenie trzeba było niemal wnosić do boksu.
  • rzadko chorują. Są bardzo odporne i zdrowe, a skaleczenia na nich szybko się zabliźniają.
  • są bardzo płodne, a ich rozród wyjątkowo łatwy. Nie znaliśmy daty krycia Morwy i przypuszczaliśmy, że jest jeszcze masa czasu do porodu, a tymczasem Morwa wyźrebiła się nam w boksie między jedną jazdą, a drugą, wciąż mając na sobie siodło. Żadnych problemów z porodem, żadnych komplikacji – wszystkie klacze koników polskich rodziły jak z płatka.
  • dysponują siłą, która jest w zasadzie zupełnie nieproporcjonalna do ich wielkości.  Żaden koń nie sponiewierał ojca tak bardzo jak Morus, żaden inny nie sprał tyłka Czardaszowi, tylko konik polski. To tytani, Bolek jako ślązak to cienias w stosunku do tego, co wyprawiał Morus.

Tak więc konie, choć wywodzą się z Ameryki, to udomowione zostały gdzie indziej. Do Ameryki trafiły ponownie dopiero, gdy 4 wieki temu przyjechały z hiszpańskimi konkwistadorami z Cortezem na czele. Część z tych koni wymknęła się ludziom z różnych przyczyn i powtórnie zdziczała, zyskując miano Mustangów (z hiszp. mestengo / mesteno czyli bez właściciela, dziki, bezpański). Koń współczesny wywodzi się od Konia Świtu, a jego praojczyzną jest Ameryka. Wybór dzisiejszych ras to wynik selekcyjnej hodowli prowadzonej przez człowieka. No, może oprócz Araba, bo jego stworzył Mahomet z Południowego Wiatru… Ale o legendach innym razem.

Fot. Kuba Lipczyński # 1. ośliczka Isia z córką Czubajki Gejszą w tle, 2. Morus

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Specyfika końskiego stada

DSC_0044

Uwielbiam obserwować nasze konie na pastwisku. Wspominałam już o moich prywatnych seansach Animal Planet, gdy siedząc na szczycie stogu śledzę nasze stado, marząc tylko o paczce popcornu. Nie miałam nigdy możliwości obserwowania dzikich koni, a zdaję sobie sprawę z tego, że zachowania naszego udomowionego stadka muszą się różnić od zwyczajów prawdziwych dzikusów, żyjących bez ingerencji człowieka. Z pewnością jednak opisując dziś ogólne stadne zachowania mogę się opierać na tym, czego nauczyłam się od naszych domowych, rodzinnych koni. W końcu w każdym z nich musi płynąć ta kapka pradawnej, wolnej, dzikiej krwi.

Liczebność naszego stada od wielu lat utrzymuje się w okolicach trzydziestu sztuk. Kilka w tą, kilka w drugą – wiadomo, pojawiały się nowe nabytki, odchodzili emeryci. Na dzień dzisiejszy stado liczy dokładnie 33 końskie czaszki, w tym konie prywatne, przewaga płci damskiej (stajnia ma zacięcie feministyczne), kilka wałachów, ogier, źrebięta i końska młodzież. Odkąd pamiętam nie było to stado jednolite – zawsze dzieliło się na grupki, co świetnie widać na pastwisku. Kiedyś uważałam, że po prostu brak tu jednej przebojowej przywódczyni, która scaliłaby całość pod swoim sztandarem. Teraz wiem już, że fakt powstania wśród naszych koni tych odrębnych grupek jest zupełnie samoistny i zgodny z  naturą gatunku. Wiecie ilu osobników liczy dzikie stado np. mustangów? Założę się, że w wyobraźni już stwarzacie sobie tabun pędzący przez równiny i wznoszący tumany kurzu. Ile ma sztuk? 100? 50? Nie, dzikie stado to kilka sztuk. Kilka, nie kilkanaście czy kilkadziesiąt. W stadzie tym jest ogier, klacze, które można policzyć na palcach jednej ręki i ich źrebięta. To wszystko. Zwartym, niewielkim grupom łatwiej jest przetrwać. Ogier pilnuje swojego małego haremu, a jego celem jest zapładnianie panienek i obrona rodziny. Trzyletnie ogierki są wykluczane ze stada – by przetrwać łączą się w grupki i próbują przejąć harem po starzejącym się poprzednim właścicielu. Gdy takiemu młodziakowi uda się pokonać ogiera, zabiera mu jego klacze; jeśli przegra w walce to idzie dalej pakować na siłownię i podejmuje kolejną próbą, gdy spotka stado prowadzone przez większego cieniasa. Takie rodzinne grupy mogą oczywiście egzystować w niedalekiej odległości od siebie, jak to ma miejsce na naszym pastwisku. Grupki pasą się obok, ograniczone przecież przestrzenią padoku, ale każda trzyma się osobno od drugiej. Ogiera niestety brak, bo naszemu Bolkowi rzadko dajemy okazję sprania tyłków wałachom i poprężenia muskułów przed panienkami. Za to wiem już, że im więcej koni, tym więcej konfliktów. Dlatego pojedyncze stada często wypasamy na osobnych pastwiskach i wydzielonych elektrycznym pastuchem obszarach. Do niektórych grup nie można dorzucać osobników z innych rodzin, bo generuje to niepotrzebne konflikty. Zazwyczaj nasz stajenny Mirek informuje mnie, gdzie mogę wstawić danego konia – nie pozwala na przykład wpuścić do zagrody przy stajni jakiegoś konia, tylko każe mi przemierzać hektary, by odprowadzić go po jeździe na padok usytuowany daleko za rowem.  Kiedyś brałam to za złośliwość Mirka, ale zignorowałam z lenistwa parę razy jego sugestie i zawsze przekonywałam się, że miał rację.

Nasze stado (właściwie to nasze stada) pasą się na sporych przestrzeniach. Część pastwisk jest nawet nieogrodzona, a wyznaczonych hektarów stada i tak nie przekraczają. Dlaczego? Bo nasze konie, tak jak i ich dzicy przodkowie, nie mają żyłki Kolumba. Nie zwiedzają, nie szukają wiatru w polu, nie mają instynktu migracyjnego. Dzikie konie, wbrew pozorom, nie przemierzają jakichś bezkresnych przestrzeni; zazwyczaj trzymają się swojego obszaru, a jedyne wędrówki, jakie uskuteczniają, nie wynikają z popędu do zwiedzania świata czy podboju nowych terytoriów. Konie wędrują z prostych powodów: w poszukiwaniu pożywienia, wody czy podczas koniecznej ucieczki. Nasze stado zna swój obszar i nie ma potrzeby emigrowania do sąsiednich wiosek. Po co? Żarcia pod dostatkiem, woda w korytach, drapieżników brak. Zaakceptowały stajnię i swój los związany z ludźmi.

Hierarchia w stadach jest widoczna gołym okiem. Wystarczy mi kilka minut obserwacji i już wiem, kto przewodzi w której grupie; kto awansował, a kogo zdegradowali z różnych przyczyn. Co ma wpływ na pozycję w stadzie? Podam Wam kilka cech, które rzuciły mi się w oczy podczas seansów na stogu siana:

  • Płeć. W każdej grupie dowodzi kobyła. Wałachy są różne – bardziej i mniej przebojowe, ale jednak królowa jest jedna. Są oczywiście wałachy, które ustawiły się wyżej od klaczy, ale nigdy najwyżej. Najwyżej jest klacz, niezmiennie.
  • Wiek. Wiadomo – młodzież i źrebaki są w jednym worze, konie w sile wieku zajmują wyższe pozycje, z upływem czasu tracą znaczenie. Czara zawsze rządziła twardo, a dziś niemal ślepa i niemal głucha nie ładuje się między wódkę i zakąskę – odpuściła już nawet Czubajce, którą wcześniej tępiła bez litości.
  • Stan zdrowia. Jasne i oczywiste – jesteś zdrowy i silny to masz siłę przebicia; kulejesz, kaszlesz i nie nadążasz za grupą – spadasz na najniższe szczeble. Arba była koronowaną królową stada, a po wypadku i chirurgicznych interwencjach zabrali jej berło, które odzyskała później tylko w oczach nielicznych (czyli tchórzliwego i słabego ciamajdy Kasztana)
  • Wzrost. Nie zawsze ma kluczowe znaczenie, ale z pewnością pomaga. Duże konie łatwiej dominują karłowate kuce. Nie jest to jednak regułą, bo jak już wspominałam u nas długo rządziła Agata – kuc szetlandzki czy wielki dominant i niezapomniany król pastwiska Morus – konik polski. No ale te konie miały to, co stanowi następny punkt czyli:
  • Zdolności społeczne, charyzmatyczna postawa. Jak u ludzi, tak i wśród koni są urodzeni liderzy, ale są też jednostki, które nie mają parcia na szkło i do poczucia bezpieczeństwa wystarcza im posiadanie zaradnego szefa. Nasza Agatka reprezentuje postawę „skazana na sukces” (kiedyś, bo dziś z racji wieku zadowala się siedzeniem na niższej żerdzi). Z kolei Raszdi jest typowym „szeregowym”, nie ma ambicji, by rządzić i najlepiej się czuje, gdy nikt nie stawia go na świeczniku. Takie uległe konie (mój szwagier Wojtek zawsze mówi, że na przesłuchaniu Raszdi pierwszy by sypał) to najlepsze konie do treningu. Raszdi jest idealnym partnerem człowieka – łatwo narzucić mu swój autorytet i na ogół bez problemu można z nim pracować, bo jest posłuszny i nigdy się nie buntuje.
  • Społeczna ranga matki. Ciekawe zjawisko. Zauważyłam, że młode konie po dominujących matkach łatwiej pną się po szczeblach stadnej kariery, niż te wychowane u boku słabszych klaczy. Carewicz (syn Czubajki) wcześnie zaczął panoszyć się wśród starszyzny, a Chaber z kolei (syn pokornej Małej) choć rówieśnik Carewicza to dawał sobie w kaszę dmuchać bez pardonu. Wydaje mi się, że dorastanie u boku wpływowej i władczej matki pozwala źrebakowi poczuć się pewnie i kształtuje jego postawę w przyszłości. Nie znam Razury (matka Raszdiego), ale musiała grać ogony w spektaklu swojej stajni.

Jak zachowuje się stado na pastwisku? Przede wszystkim dość cicho. Głosu używają głównie w celach lokalizacyjnych: źrebięta nawołują matki, tchórze panikują, gdy zostaną same np. w boksie. O ruchu stada decyduje klacz – jeśli ona się oddala, to reszta frajerów też porzuca soczystą trawkę i podąża za nią, nie chcąc zostać w tyle. Zachowują przy tym indywidualny dystans – niektóre konie pasą się przy bokach towarzyszy, a inne mają wokół swobodny okrąg, choć zachowują kontakt z resztą grupy. Każdy ma swoje indywidualne upodobania do dystansu i przestrzeni osobistej. Raszdi lubi mieć przy boku jakiegoś frajera, zazwyczaj frajer ten akceptuje fakt posiadania tak blisko krążącego elektrona, ale niektóre konie (Czara, Linda, Sukcesja) nie lubią, jak im się ktoś pałęta pod nogami. Te konie, które zajmują wysokie miejsca w hierarchii stadnej  nie dają się też wyprzedzać innym koniom i dotyczy to też kwestii ucieczki. Gdy stado zrywa się do ucieczki pogonione przez Kamorę (nasz pies) żaden tchórz, nawet najbardziej spanikowany, nie wyprzedza galopujących przodem bossów. Bossowie wyznaczają tempo i kierunek ucieczki i ich decyzji nie kwestionują szeregowcy, nawet gdy Kamora niemal depcze tym szeregowcom po piętach.

Znam hierarchię naszego stada, choć wiadomo, że jest ruchoma i podlega ciągłym zmianom. Z grubsza jednak potrafię określić kto z kim i po kim. Obserwacje na pastwisku są dla mnie rozrywką i nauką, ale gdybym chciała szybko sprawdzić, jak dziś wygląda sytuacja to po prostu zatargałabym na padok belę siana. Podczas wyżerki najłatwiej i najszybciej można zbudować sobie obraz drabiny społecznej. Konie słabsze ustępują silniejszym; pierwsza je klacz-alfa, potem szlachta i na końcu plebs. Rangę określa ustępowanie, co widać od razu. Czasem wystarcza stulenie uszu, by cienias ustąpił i pokornie czekał, częściej w ruch idą kopyta i zęby. Chwila-beret i strukturę stada widać jak na dłoni. Dynamika hierarchii stadnej i jej zmienność (co było wczoraj, dziś może wyglądać zupełnie inaczej) zapewnia moim seansom rozrywkę. A to mi się chyba nigdy nie znudzi!

Fot. Magda Wiśniewska # nasze konie (zad Małej, Garden, Linda z Lotną, Czubajka i Sukcesja).

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Opieka nas źrebną klaczą i oseskiem – co robić, gdy rodzina się nam powiększa?

DSC_1533

Dziś nie źrebimy już celowo naszych klaczy. Mamy na stanie ogiera z licencją, mamy klacze z dobrym pochodzeniem, ale z powodów które wyjaśniałam Wam tutaj, czasy hodowli się już w naszej stajni skończyły. W tym roku zdarzyły nam się co prawda dwie kinder-niespodzianki od Literatki i Tajgi, które potajemnie zdecydowały się na nieświadome macierzyństwo ulegając namowom niewykastrowanego Maczka. Maczek jest synem Esauła i tylko własnym gapiostwem możemy tłumaczyć, dlaczego nie został wykastrowany na czas. Na szczęście nie był wierny jednej wybrance i dzięki temu mamy dwa źrebaki, co ma bardzo duży wpływ na prawidłowy rozwój źrebiąt. Zapamiętajcie – jeśli planujecie zaźrebienie swojej klaczy, spróbujcie ustalić z właścicielami stajni, w której stoi lub posiadaczami innych klaczy, by w tym samym czasie źrebiła się więcej niż jedna kobyłka. Źrebięta najlepiej chowają się w grupie, dla ich psychiki kontakt z rówieśnikami jest  bardzo ważny. W naszej stajni zawsze w tym samym kwartale źrebiło się kilka klaczek, a baraszkujące potem ze sobą maluchy rozwijały się i rosły, ucząc się relacji stadnych wspólnie.

Ciąża u klaczy trwa ok. 333 dni czyli 11 miesięcy. Z tego jak ważne jest dla źrebnej kobyły odpowiednie odżywianie z pewnością zdajecie sobie sprawę. Ale szczególny nacisk w opiece nad „podwójną” klaczą należy położyć na kwestię jej ruchu, użytkowania w pracy. Często dzieje się tak, że właściciele klaczy rozkładają nad nią ochronny parasol i w trosce o rozwój ciąży, wyłączają klacz z pracy. Nierzadko ogranicza się jej również korzystanie z pastwiska w obawie, by nie zarobiła pechowego kopniaka w jakiejś standardowej kłótni z towarzyszami ze stada. Rozumiem troskę o klacz i jej źrebię, często cenne ze względu na pochodzenie i koszt nasienia ogiera dobrej klasy. Ale ograniczając ruch konia robimy mu tylko i wyłącznie krzywdę! Źrebna klacz musi mieć zapewniony ruch – bez względu na to czy będzie to ruch pod siodłem (tak! można siadać na ciężarną), w zaprzęgu (tak! może ciągnąć bryczkę), na lonży czy w ogłupiającej karuzeli. Świeże powietrze i praca działają na korzyść klaczy i jej cennego potomstwa. Trzeba zrozumieć, że źrebię w łonie matki odżywia się poprzez krwiobieg. Im więcej krwi przepłynie, tym lepiej odżywi się płód. Pracująca klacz ma przyśpieszoną akcję serca, dopływ dobrze utlenionej krwi jest większy, więc i płód rozwija się i rośnie jak na drożdżach. Dodatkowo, wyźrebienie u klaczy, która pozostawała w treningu jest szybsze i bezproblemowe. Mięśnie są wyćwiczone, nie zastałe, mocniejsze, a dzięki temu poród jest łatwy i nie wymaga interwencji lekarskiej. Nie należy obawiać się, że w wyniku wysiłku podczas wymuszonej pracy klacz straci płód. Jeśli dawkuje się ruch rozsądnie i bez przeciążeń, to w przebiegu ciąży i porodu tylko nam to pomoże. Andrzej Orłoś, uznawany za najwszechstronniejszego z naszych jeźdźców, zawodnik, olimpijczyk, trener kadry olimpijskiej, potem hodowca i dyrektor stadniny w Kadynach i Rzecznej (dobra, już się zgubiłam, o czym to ja pisałam?) opowiadał nam na kursie instruktorskim, że swoją źrebną kobyłę użytkował w zaprzęgu jeszcze w dniu porodu! Klacz poszła w parze zaprzęgowej na uroczystość ślubną w Elblągu (odległość z Rzecznej 20km), połaziła po mieście, wróciła piechotką i tej samej nocy wyźrebiła się w boksie, mając w kopytach ponad 50km. I źrebię i mama były silne, zdrowe i zadowolone z życia. Można? Można! Nie zachęcam do nadmiernego eksploatowania koni i nie uważam, by fakt, że źrebna klacz czołga się do swojego boksu po treningu był dobry, ale zwracam Wam uwagę, że kobyła w ciąży może i powinna pracować. Dla własnego dobra. Nie zamykajcie więc cennej przyszłej mamusi w boksie, jej stan jest szczególny, ale nie wymaga wywrócenia jej życia do góry kopytami.

Bliskość terminu porodu ustala się oczywiście na podstawie daty krycia. Czasem zdarza się jednak taki sprytny Maczek i data nieplanowanego krycia jest nieznana. Po czym poznać, że klacz jest wysoko źrebna i będzie się wkrótce źrebić? Ciążę widać – brzuch się powiększa, a około 7 miesiąca można już wyczuć ruchy płodu (polecam sprawdzać rano, podczas pojenia). Wcześniejsze etapy ciąży czy wątpliwości, co do źrebności klaczy najlepiej sprawdzi oczywiście weterynarz robiąc badanie usg. Zdarza się (do 3 miesiąca ciąży włącznie) tzw. absorpcja płodu; wchłonięcie przez organizm matki. Mieliśmy taką sytuację dwukrotnie u naszej Jaskini – wet stwierdzał źrebność, a w kolejnym miesiącu figa z makiem. Tak się czasem dzieje, co nie wyklucza kolejnej prawidłowej ciąży – Jaskinia dała nam po tych przebojach długo wyczekiwanego Jamiroquai. Zbliżającą się datę porodu zwiastują niepokój klaczy i oczywiście produkcja mleka (około miesiąca przed porodem rozpoczyna się produkcja na przyszły eskport, a na tydzień przed porodem pojawia się już w gruczole mlekowym pierwszy płyn), o czym też już pisałam przy okazji wpisu Pij mleko – będziesz wielki!

Samo wyźrebienie jest najczęściej bezproblemowe. Klacz poradzi sobie z tym zadaniem, nawet jeśli debiutuje w roli matki. Kilkadziesiąt źrebiąt przyszło na świat w naszej stajni, a interwencja lekarska nigdy nie była konieczna. Straciliśmy łącznie trzy źrebaki: jeden urodził się prawidłowo, ale nie oddał smółki, a ponieważ było to 20 lat temu, to tylko nasz brak doświadczenia można winić za śmierć oseska; drugi i trzeci przyszły na świat przed czasem – ciąża bliźniacza przerosła możliwości naszej klaczy i nie mogliśmy zrobić nic, by temu zapobiec. Komplikacje porodowe to zazwyczaj złe ułożenie płodu np. pośladkowe. W takim wypadku bez fachowej pomocy może zrobić się nieciekawie. Źrebię do porodu powinno ułożyć się przodem, najpierw pokazują się nóżki i oparty na nich nosek malca. Jeśli uczestniczycie w porodzie to pamiętajcie, by nie spieszyć się z odcinaniem pępowiny – krew z pępowiny spływa do źrebaka, odżywiając go i zapewniając ochronę immunologiczną. Zazwyczaj pępowinę przerywa klacz, podnosząc się po porodzie. Sam źrebak również dość szybko podejmuje próby wstawania. Pierwsze zazwyczaj są mocno nieporadne i kończą się upadkiem. Chyboczące się, słabe nóżki szybko jednak potrafią sprostać zadaniu utrzymaniu pionu i źrebak stawia swoje pierwsze kroki. Jeśli wyźrebienie nastąpiło w boksie, to pole do popisu jest oczywiście ograniczone. Większość naszych klaczy źrebiła się nocą w boksie, ale pamiętam, że Czubajka urodziła pierwszego źrebaka – klaczkę Gejszę na pastwisku. Malutka bardzo szybko zaczęła podążać za mamą, a pozostałe klacze otoczyły najpierw źrebiącą się Czubajkę, a potem spacerującą już z córeczką szczelnym kołem,odganiając wałachy celnymi kopami z mocnych, babskich zadów. W ciągu najpóźniej 2 godzin po urodzeniu maluch musi napić się mleka matki. Dlaczego jest to tak ważne, pisałam już we wspomnianym wpisie o kobylim mleczku. Oddanie smółki jest kluczowe – zgromadzona w jelicie malca wydzielina zbija się w grudki, powodując zatwardzenie. Jeżeli źrebię nie oddało smółki to trzeba wykonać lewatywę: 2-3 gruszki ciepłej wody z olejem parafinowym lub mydlinami z szarego mydła. Jeśli nie byliście przy źrebaku od jego pierwszego oddechu, to mogliście przegapić moment oddania smółki. O tym, że coś jest nie tak poinformuje sam malec – nie będzie spokojnie odpoczywał, tylko będzie się tarzał, wstawał, napinał. To znak, że trzeba działać.

Zdarzyło nam się, niestety, przegapić ten ważny moment i straciliśmy źrebię, o czym wyżej wspomniałam. Drugi przypadek, gdy straciliśmy źrebaka (a w zasadzie dwa) to ciąża bliźniacza u Małej, która skończyła się poronieniem na początku 7 miesiąca. Bliźnięta u koni są dość rzadkie, ale jednak się zdarzają i owszem, przeżywają, choć statystycznie szanse są małe. Bliźnięta, jak u ludzi, mogą być jedno- lub dwujajowe (płody rozwijają się w jednym,wspólnym rogu macicy, lub w dwóch). Źrebięta z ciąży bliźniaczych są mniejsze, słabsze i często karłowate. Ogierki z bliźniąt są niepłodne. Widziałam końskie bliźnięta w stadninie w Rzecznej – jeden był całkiem zwyczajnych rozmiarów; drugi w stosunku do siostry był niemal kucykiem. Oba chowały się zdrowo i ładnie rozwijały.

Dawno, dawno temu, gdy po ziemi chodziły dinozaury, a weterynarze  czerpali z wiedzy jaskiniowców powszechna była opinia, że źrebaka po porodzie nie wolno dotykać, bo matka go później odrzuci, czując obcy zapach. Taką teorię można wrzucić do jednego wora ze stwierdzeniem, że źrebak nie może iść na pastwisko w pierwszych dniach życia, bo słabo widzi i nie trafi za matką. Wierutne bzdury! Źrebię może być pastwiskowane od razu po porodzie (który przecież może się odbyć pod chmurką, jak to w naturze zawsze miało miejsce). Już kilkugodzinny maluszek może biegać, skakać, jeśli ma taką ochotę. Ćwiczy w ten sposób słabe mięśnie, utlenia tkanki, przewietrzy płuca i serce, które musi się przecież rozrosnąć. Ruch i jeszcze raz ruch – to podstawa zdrowia fizycznego i psychicznego konia w każdym wieku (dotyczy też końskich emerytów – muszą mieć zapewniony ruch, a nie grzanie nieruchomych stawów przy kominku). Jeśli chodzi o sam kontakt człowieka z nowym końskim przybyszem to również nie trzeba się obawiać odrzucenia malca przez klacz. O ile matka nie zgłasza Wam wyraźnych pretensji (Arba tak „delikatnie” zwróciła Dziadkowi uwagę , że wyleciał z boksu na korytarz po przyjęciu strzału z dwururki na klatę) malucha można głaskać i oswajać z człowiekiem od pierwszych minut jego życia. Takie wczesne oswajanie zahacza o rozwijany w ostatnich latach imprinting źrebiąt, o czym jeszcze będę pisała. Macałam sobie z egoistycznej potrzeby serca wiele źrebiąt i nigdy ani matka ani one same nie protestowały, a nawet taki maluch był później bardziej przyjazny i nie tak onieśmielony i wystraszony na widok człowieka.

Kto nie wie, tego również uświadomię, że mały konik rodzi się przygotowany do życia i świadomy. Źrebięta nie są ślepe, jak kocięta czy szczenięta drapieżników; potrafią też samodzielnie się poruszać w odróżnieniu od niechodzących niemowląt czy nielatających piskląt ptaków . Nie są jednak zupełnie samodzielne i potrzebują opieki matki. Jeśli klacz padnie przy porodzie  to źrebak jest oczywiście zagrożony, bo żaden wałach go nie wykarmi, a ojciec-ogier też ma w oczodole kwestię wychowu swojego potomka. Siara jest niezwykle istotna – jeśli malec nie zdążył się napić, należy spróbować ją zdoić z wymienia klaczy. Jakkolwiek drastycznie by to nie brzmiało trzeba ściągnąć siarę z martwej matki – można ją obłożyć kocami, jeśli ciało zachowa ciepło to produkcja mleczka może utrzymać się kilka godzin. Należy też znaleźć szybko zastępczą matkę mleczną – może to być inna kobyła, o ile się na to łaskawie zgodzi, może tę funkcję pełnić człowiek, karmiąc malca z butelki specjalnym sztucznym mlekiem. No, może przesadziłam – jeden człowiek nie da rady. Potrzebne jest kilka osób, bo źrebię należy karmić co 2-3 godziny, również nocą. Należy kupić specjalistyczną mieszankę mleczną, karmienie krowim mlekiem z kartonu nie wchodzi w grę. Wychów takiego źrebięcia jest kosztowny i czasochłonny, ale możliwy. Po prostu szybciej przestawiamy sierotę na owies, sianko, wodę. Już po dwóch tygodniach można zacząć wprowadzać pokarm stały. Szybko, prawda? Ale przecież butla nadal pozostaje w użytku. Jeśli źrebak łatwo przyjmuje i zajada owies (można mu pomóc podając na początek specjalne musli dla źrebiąt – słodkie jak mleczko zachęca do chrupania), a wkrótce zaczyna przybierać na wadze ok. 1 kg dziennie to można stopniowo odstawiać mleko. Do 4 miesiąca jego życia powinien już funkcjonować na owsie, sianku i wodzie bez problemów. A, jeszcze jedno przy okazji – źrebiętom nie podaje się solnych lizawek! Jeśli w boksie mamy taka jest to zadbajcie, by malec do niej nie sięgał. Wychów sierotki bez końskiej mamki jest ciężki – klacz-mamka jest najlepszym rozwiązaniem – polecam szukać takiej, która sama się niedawno wyźrebiła (jeśli nie przyjmie malca to chociaż coś mu udoimy) lub podrzucić sierotkę do tej, która wyźrebi się na dniach – wysmarowanie sierotki mazią płodową zazwyczaj przekonuje klacz, że urodziła bliźniaki. Generalnie, matka zastępcza to najlepsze co możemy zapewnić osieroconemu źrebięciu.

Zazwyczaj po około tygodniu u klaczy-matki pojawia się pierwsza ruja. Zauważyć to bardzo łatwo – źrebak dostaje nagle obfitej biegunki. Nie trzeba się martwić biegunką malucha – skład mleka się zmienił, ale krzywda się dzieciakowi nie dzieje. Minie i tyle. Wielu hodowców zaźrebia ponownie klacz właśnie w tej pierwszej rui; podobno wtedy jest to najskuteczniejsze, bo klacz jest wyjątkowo płodna i owulacja występuje w takim przypadku zawsze. Nie znam się i nie umiem powiedzieć na ile takie szybkie zaźrebienie obciąża organizm matki, my nigdy nie kryliśmy w pierwszej, poźrebięcej rui, bo poważnej 'produkcji źrebiąt” nie prowadziliśmy. W naturze z pewnością jest to dla koni normą i nie bez powodu owulacja jest wtedy silna.

Potem pozostaje nam już tylko cieszenie się rozwojem źrebaczka. Półroczniaka można już odstawić od cyca, co da klaczy odetchnąć i zebrać siły po produkcji mleka pełną parą. Praca z młodym koniem i jego szkolenie to osobny temat, ale na to mamy trochę czasu, więc do tematu jeszcze wrócę, spokojnie :)

Fot. Kuba Lipczyński # Mała z Chaberkiem

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

W moim magicznym domu…

DSC_8148

Jak już wiedzą wszyscy, którzy śledzą mnie na fejsie, zaliczyłam sobie kurs jeździectwa naturalnego. Pełna nowych idei, pomysłów, sposobów na pozyskanie zaufania i szacunku konia wróciłam do domu. Wiadomo, że już przebieram nóżkami gotowa w każdej chwili wystartować do koni i zacząć wcielać w życie to, co mi włożyli do głowy na kursie. Niestety, tak się złożyło, że nawał obowiązków (muszę kupić sobie kozaki i płaszcz zimowy) i pilnych spraw (impreza ze znajomymi ze studiów) nadal trzyma mnie z dala od Ustki i koniny, na której mogę się wprawiać. Aby jednak nic mi nie uciekło postanowiłam poćwiczyć sobie „na sucho” na dostępnym mi egzemplarzu treningowym czyli własnym mężu.

Ćwiczenie 1 – kontrola przestrzeni

Mamy w salonie dużą kanapę narożną. Zazwyczaj ja siadam na narożniku, wyciągając sobie nogi i oglądam telewizję na leżąco.  W tym czasie Kuba siedzi na siedzisku obok i przybierając różne pozy próbuje znaleźć wygodną pozycję. Wczoraj postanowił trzymać nogi na mojej połowie. Specjalnie mi to nie przeszkadzało, ale zaraz pomyślałam: „Co to za naruszanie mojej przestrzeni? Ja tu kontroluję, kto ma prawo mnie przepychać!” Zwaliłam mu nogi celnym kopniakiem. Zaskoczony Kuba spojrzał na mnie jak na wariatkę:

– Co jest?

-To moje miejsce.

-Ale co Ci przeszkadza? Przecież mieścimy się oboje!

-To moje miejsce. Spadaj na swój szczebel w szeregu.

-Bujaj się – wzruszył ramionami i bez protestów przyniósł sobie pufę na nogi. 1:0 dla mnie.

Ćwiczenie 2 – kontrola dotyku

Poleżałam sobie spokojnie mając u boku urażonego męża. Postanowiłam rozgrywać naukę dalej. Przytuliłam się do jego boku i podrapałam go po karku. Machinalnie złapał mnie za rękę i pocałował. Za chwilę się ocknął:

-Co tam kochanie, już Ci przeszło?

I przytulił się do mnie kładąc nogi obok moich. Łupnęłam mu łokciem w żebra:

-Dystans! Ja mam prawo Cię dotykać, a Ty nie będziesz mnie tu popychał!

-Puknij się w łeb, wariatko! Nawet Cię nie dotknę! Nie dlatego, że mi zabraniasz, tylko boję się, że ta psychoza jest zaraźliwa.

Hmmm. Chyba sukces, nie? 2:0 dla mnie.

Ćwiczenie 3 – żarcie jest moje!

Kuba leży na kanapie (posłusznie zajmując swoją połowę, chociaż ja siedzę przy stole, przy kompie). Słyszę, że coś młóci.

-Co jesz?

-Mandarynkę.

Podeszłam i stanęłam nad nim.

-Dawaj.

Potulnie oddał połowę. Zjadłam i zabrałam mu resztę.

-Co jest?!? Weź sobie, leżą w kuchni na blacie!

-Już zjadłam, więcej nie chcę.

-To mi podaj, masz bliżej do kuchni.

-Nie.

-???

-Nie będziesz mi tu żarł w mojej obecności. Owies jest mój!

-Jaki owies?!? Porąbało Cię?!? Rzuć mi mandarynkę kobieto!

-Żarcie jest moje. Spadaj.

-Co Ty tak po mnie jeździsz? Udław się, wariatko. Nie chce mi się iść do kuchni.

Dobrze. Lekcja prawidłowa. 3:0 dla mnie.

Ćwiczenie 4 – nauka cofania

Wychodzimy całą rodziną z domu. Kucam w przedpokoju, pomagając Stasiowi zapiąć kurtkę. Kuba jak zwykle nie może poczekać 2 minut tylko pochyla się nade mną i sięga kurtkę z szafy ponad moimi plecami. Tracę równowagę i podpieram się o ścianę. O, Ty dziadzie! Ja Ci pokażę! Wstaję i podnoszę ręce, całą energię pakuję w sposób „na teściową”.

-Back, back, back!!!! -drę się na niego.

Przerażony Kuba cofa się podręcznikowo i opiera plecami o ścianę, łypiąc na mnie podejrzliwie spode łba. Wytrzymałam spojrzenie po czym zmniejszyłam presję i ustawiona pod kątem 45st. do niego kontynuuję ubieranie. Kuba nadal łypie na mnie jak na wariatkę. W końcu zakłada kurtkę mrucząc pod nosem:

-Ja pie****olę, dom wariatów…

Sukces w pełni. 4:0 dla mnie.

Ćwiczenie 5 – „do something”

Kuba siedzi przed sztalugami. Maluje aerografem.Wołam z kuchni:

-Kochanie, gdzie jest syrop Stasia?

Cisza. Zwiększam energię i ponawiam pytanie na wyższej fazie, podchodząc jednocześnie w jego stronę:

-Kuba, gdzie syrop Stasia?

Cisza.

-Kuba!

Nic. Bez namysłu sprzedaję mu kopa w piszczel.

-Auuu! Za co?!? Co z Tobą, ty *bip* *bip*?!?!?

-Zadałam Ci pytanie. Skup się na mnie i tym, czego od Ciebie chcę.

-Nie słyszałem! Zajęty jestem, nie widzisz?

-Słyszałeś. Po prostu zignorowałeś. Nigdy więcej. Jak ja mówię, to Ty słuchasz, jasne?

-Wariatka! W łeb się walnij agresorze!

Dobra. Podejrzewam, że następnym razem skupi się już przy mniejszym poziomie energii z mojej strony. 5:0 dla mnie.

Ćwiczenie 6 – odangażowanie zadu.

Myjemy zęby przy umywalce w łazience. Popycham go biodrem. Posłusznie odsuwa się, nie komentując. Ekstra! Mamy duży progres, kochanie. 6:0 dla mnie.

Idzie mi pięknie. Chyba jestem stworzona do roli klaczy-alfa. Martwi mnie trochę fakt, że ani jednego ćwiczenia nie przelizał. Hmmm, mogłabym mu pomóc, ale zaangażowanie trenera w ten proces to już chyba nie wchodzi w natural. Dopracuję później.

Zakończenie treningu na levelu 1.

Czytam książkę zwinięta w kłębek na kanapie. Oczywiście na mojej miejscówie, a co! Kuba przychodzi z pokoju i staje nade mną. Patrzy z takim wyrazem, że zakrztusiłam się jabłkiem.

-Co tam?

-Kochanie, zauważyłem, że dziczejesz. Brałem Cię za żonę na dobre i na złe. Chyba właśnie nadeszło to złe. Trudno. Najpierw zastanawiałem się, co za psychotropy ćpasz, ale przemyślałem sprawę i zdaje się, że wiem już o co kaman. Jesteś stuknięta, ale to wiedziałem zawsze. Postanowiłem Cię wspierać w Twoich pasjach. Oficjalnie potwierdzam, że uznaję Cię za klacz-liderkę w naszym stadzie. Możesz mnie rozstawiać po kątach i kontrolować mój ruch. Przypominam Ci tylko, że ja tu jestem ogierem. Będę chronił źrebaka i odgonię też każdego pajaca, jaki przyfika do mojej kobyły. A Ty pamiętaj, że spełniam w stadzie funkcje rozpłodowe i zamierzam się poświęcić temu obowiązkowi bez reszty. Kapujesz?

10:6 dla Kuby. Damn…

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

„Krew, pot i łzy” czyli opowieść o pewnej instruktorce

DSC_1532

Nazywam się Ania i jestem instruktorką jazdy konnej… Ale to akurat wiecie. Lekcje ze mną są wiecznym głaskaniem Was po główkach i chwaleniem ponad miarę. Mam już nawet zestaw standardowych odzywek:

„Nie święci garnki lepią, każdy może jeździć konno” /nieprawda, nie każdy gamoniu, ale muszę mieć na kim zarabiać/

„Świetnie Ci idzie, nie zniechęcaj się, robisz postępy” /fajtłapo, dobrze, że koń jest mądrzejszy od Ciebie i wie,co ma robić/

„Pięknie, prawie perfekcyjnie, ale…” / Jezu Chryste, co to było?! Freestyle?! Do bani, nic z Ciebie nie będzie/

Ale każdy, kto miał ze mną lekcje na lonży, padoku czy był ze mną w terenie wie, że ja się nie denerwuję, nie krzyczę, uspokajam tchórzofretki i chwalę nawet minimalne postępy. Ulegam prośbom: „Proszę pani, ja nie chcę jechać na Chabrze, wolę Rozę” i staram się, żebyście byli zadowoleni, zrelaksowani i usatysfakcjonowani jazdą. Uśmiecham się szeroko, a mordercze instynkty duszę w sobie. A ostatnio nauczyłam się – NIE TĘDY DROGA!

Poznałam instruktorkę. Nie, nie instruktorkę, a Instruktorkę. Dziewczyna, która poświęciła koniom połowę swojego życia, a ponieważ nauki pobierała w Białym Borze, więc złamanych kości miała więcej niż ja mam zębów wliczając w to komplet przeszłych mlecznych i zestaw przyszłych sztucznych. Zawodniczka (Anka, trzymam kciuki za halowe w niedzielę, you go girl!), sędzia, organizator zawodów i, co dziś najważniejsze, instruktor jazdy konnej. I to taki, że sama mam ochotę zapisać się do niej na trening. Widocznie mam jakieś skłonności masochistyczne…

Treningi Anki noszą dumną nazwę „Krew, pot i łzy”. Uczniowie są trzymani żelazną ręką i tresowani, ale w taki sposób, że (paradoksalnie) bardzo im się to podoba! Pamiętacie artykuł o typach instruktorów? Anka jest perfekcyjnym miksem 5 z 10! Pierwszy raz spotkałam instruktora, który zadaje pisemne prace domowe! Serio, biedaki piszą wypracowania i przynoszą w zębach na zajęcia do sprawdzenia. I ustawiają się w kolejkach, by zapisać się na „Krew, pot i łzy”! Dlaczego do mnie nie ma kolejek? Przecież jestem tak miła i słodka, że sama nad sobą rzygam tęczą; przecież nie wymagam nic ponad siły i nikt u mnie nie roni ani krwi, ani łez; przecież nie krzyczę i utulam Was jak rozkoszne kociaczki, choć często w myślach koszę Was serią z kałacha.

Od dziś koniec! Będę Was zjadać na śniadanie i popijać Waszą krwią, potem i łzami! (chyba kiepsko przemyślałam to zdanie). Muszę tylko zaliczyć kilka treningów Ani jako słuchacz i podbudować strategię. A potem wezmę Was do galopu! Będę jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”! Nie, to cienias, będę po prostu jak Ania-rzeźniczka z treningów „Krew, pot i łzy”!

Mały cytat z bloga Ani:

Zauważyłam też,że im bardziej się drę ( już nie krzyczę, bo krzyk to przy tym cisza ) to oni się bardziej cieszą :P Aż strach pomyśleć gdybym zaczęła ich bić ! :P

face

klik-powiększenie, nie ogarniam photoshopa

Ania, instruktorko-rzeźniczko, możesz się ujawnić w komentarzu, ja mam tyle przyzwoitości, że ukryłam Twoje nazwisko. Jakiś biedny naiwniak dodał mnie do Waszej tajnej grupy na fejsie, najwyraźniej nieświadom faktu, że bloger żywi się takimi tematami. Coś czuję, że przytyję na diecie serwowanej w Waszej grupie. Sorry Winnetou (wiem, nie to plemię), ale prawda jest jedna:  The weak are meat and the strong do eat :)

Fot. Kuba Lipczyński # Morgan

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

No skup się wreszcie! Tu jestem i do Ciebie mówię!

DSC_0117

Ludzie posiadają naturalną zdolność do skupiania uwagi. Niektórzy, jak się na jakiejś czynności skupią, to strzał z armaty ich od tego nie oderwie. Wyłączamy się na świat zewnętrzny  i koncentrujemy tak, że nic nam nie przeszkadza. Ja skupiam się na pisaniu tak bardzo, że ostatnio jak skończyłam artykuł to zauważyłam, że siedzący na dywanie Staś dawno już przestał budować z klocków duplo i oddał się nowej pasji – wydłubywaniu tynku ze ściany. Zdążył już wyskrobać dziurę, w którą mieści się klocek. Gdy nagłym okrzykiem przerwałam mu z kolei jego skupienie na tej pochłaniającej zabawie powiedział z wyrzutem: „Mamusiu, mówiłaś, że mogę”. Bardzo możliwe. Często gdy jestem zaabsorbowana i skupiona na jednej rzeczy automatycznie odpowiadam: „Tak, synku”, „Pięknie, Stasiu”, „Claro que si –  jasne że tak” (z ulubionej bajki „Złota Rączka”). Kuba ma to samo – skupił się na projekcie wyrzynarki czy innego ustrojstwa, które szkicował sobie przy kuchennym stole i jakoś tak zignorował fakt, że jego pierworodny i jednorodzony siedzi pod stołem i maluje paluszkami wzory na drewnianej podłodze używając w tym celu kleju dwuskładnikowego, którego tubkę gwizdnął ojcu spod łokcia.

Ta umiejętność skupienia się i zapomnienia o otaczającym nas świecie to kolejna różnica między nami-ludźmi, a końmi. Zauważyliście jak łatwo koń się rozprasza? Tak, potrafi się skupić. Nie, nie potrafi zapomnieć o tym, co się wokół dzieje. Pracuje taki koń z Tobą, skupia się na Twoich poleceniach i nagle szmer w trawie, a koń już uskakuje i ogląda się ciekawie. Mija chwila, koń się uspokaja, znów skupia na pracy i znowu – przejeżdża samochód, pies szczeka, ktoś idzie i koń bada, co to takiego. Gdybym zostawiła  Stasia do pilnowania Czubajce ta od razu zarejestrowałaby każdą zmianę pozycji czy ruch, nawet gdyby w tym czasie spała! Konie cechuje tendencja do bardzo łatwego rozpraszania uwagi. U nas, ludzi, byłby to chyba objaw jakiegoś psychicznego upośledzenia czy psychoruchowej nadpobudliwości. U konia to zaleta, która pozwala mu przetrwać w świecie drapieżników. Koń nigdy się całkowicie nie wyłącza; koń zawsze rejestruje wszystko,co dzieje się w jego otoczeniu.

Oznacza to więc, że koń bardzo łatwo się rozprasza, dekoncentruje i skupia na czymś innym. Jego uwagę i skupienie na jednym bodźcu można bardzo łatwo rozproszyć i skupić na drugim. Jak wspomniałam, u człowieka to wada. Jak moglibyśmy czytać, uczyć się, oglądać telewizję, gdyby rozpraszało nas to co, się dzieje wokół?  Siadasz do kompa i nie możesz złożyć fejsbuka do kupy, bo jeden domownik odkurza, drugi gada przez telefon , za oknem dzieciaki drą się na huśtawkach a z kranu kapie woda. Gdybym nie umiała się wyłączać już dawno szlag by mnie trafił. A koń? On jest zawsze w pełni świadomy wszystkiego co się dzieje wokół. I szlag go nie trafia, a wręcz przeciwnie – gdyby nie umiał rozpraszać uwagi to dawno szlag by trafił cały koński gatunek. Żarłby sobie taki skupiony roślinożerca i delektował się zieleninką na wiosnę, a w tym czasie drapieżnik podkradłby się na tyle, by wbić kły w ten nieobecny i bujający w obłokach łeb.

Rozproszenie uwagi u konia ma sporo wad. Największą jest oczywiście płochliwość. Gdyby konie nie rejestrowały z taką dokładnością wszystkiego, co się dzieje w otoczeniu, nie mielibyśmy problemu z uskakującymi spod tyłka bystrzakami. A potykanie się? Zauważyliście jak często konie się pod Wami potykają? Na pewno każdemu się to przytrafiło. A ile razy widzieliście konia potykającego się jak łamaga na pastwisku? On dobrze widzi co ma pod nogami i gdzie je stawia! Potyka się wtedy, gdy rozpraszacie jego uwagę działaniem wodzy, dosiadu, łydki – często sprzecznymi, nieskoordynowanymi. Odwracacie jego uwagę, rozpraszacie ją i koń zaczyna się gubić, plątać. A jednak ta końska tendencja do rozpraszania się może być przez nas wykorzystana i przekuta w zaletę.  Jak? Proste jak budowa cepa – gdy koń skupia się na jakimś nieprzyjemnym bodźcu zdekoncentruj go i odwróć jego uwagę. Monty Roberts odwraca uwagę konia od wkładanego do jego pyska wędzidła pukając mu delikatnie palcami w potylicę, tuż za uszami. Konia tak zaciekawia to, co się na górze dzieje, że nie skupia się tylko na pysku i przyjmuje wędzidło machinalnie i  bez refleksji.

Tendencja do rejestrowania wszystkiego w swoim otoczeniu jest nam również pomocna. Jeśli koń się czegoś boi, a nawet już reaguje z paniką nie skupia się tylko na tym, co go przeraża, ale rejestruje też najbliższe otoczenie. Jeśli przy nim jesteś i zaczynasz się na niego drzeć czy karcić batem, to tylko upewniasz go, że warto się bać. Ale jeśli zachowujesz pełen spokój to on to zauważa. Twój spokój i opanowanie rozpraszają go, bo nie pasują mu do sytuacji. Rozproszona uwaga = brak pełnego skupienia na nieprzyjemnym bodźcu. Voila! Koń się uspokaja i bada całokształt tego, co się wokół niego dzieje.

Nie jest tak, że nie możesz spodziewać się od konia skupienia. On to potrafi i Ci da. Nie możesz tylko denerwować się, gdy to skupienie przerywają czynniki zewnętrzne. To dla konia normalne, prawidłowe i świadczy o mądrości gatunku. Najlepiej zadbać, by nikt i nic nie przeszkadzało Ci w pracy z koniem. A jednak rozproszenie uwagi będzie mu się przytrafiać, nawet jeśli zamkniesz się sam na sam z nim na ujeźdżalni. Musisz zdawać sobie sprawę z tego, kiedy to następuje i ponownie skupiać uwagę konia na sobie i na tym, czego od niego oczekujesz. W jeździectwie klasycznym takim „pobudzaczem uwagi” są półparady. Zwolennicy naturala z pewnością słyszeli o tzw. „do something” czyli zwróceniu końskiej uwagi głosem, gestem, dotykiem – takie zawołanie „Halo, kolego, tu jestem i do Ciebie mówię! Skup się, bo będę od Ciebie czegoś wymagał. Patrz uważnie! Patrzysz? Już? Dobra! To teraz zrobimy to…”

Końską naturę trzeba znać i rozumieć. Obserwuj,czytaj, zgłębiaj – to Ci tylko ułatwi pracę. I nie denerwuj się – koń nie robi Ci na złość. Zamiast się wściekać – uśmiechnij się. Od razu pójdzie Ci lepiej :)

Fot. Magda Wiśniewska # Garden

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

«< 9 10 11 12 13 >»
Trotter - obozy jeździeckie

Kategorie

  • ARTYKUŁY
  • Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI
  • NATURAL
  • TEORIA vs. PRAKTYKA
  • Z MOJEGO ŻYCIA
  • Te znane konie
  • Ci znani ludzie

Ostatnie wpisy

  • Ostatnie miejsca na obozy jeździeckie TROTTER
  • Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
  • Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
  • Obtarcia na końskiej skórze – to Twoja wina! Jak zapobiegać i leczyć?
  • Dlaczego koń Cię nie słucha? Bo Ty nie słuchasz jego!

Najpopularniejsze wpisy

  • Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
    24 comments
  • Znów księżniczka Anna spadła z konia czyli krótki poradnik spadania
    19 comments
  • Jak Ania galopu uczy
    19 comments

Archiwa

  • maj 2018
  • listopad 2017
  • wrzesień 2017
  • sierpień 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • marzec 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • grudzień 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • maj 2015
  • kwiecień 2015
  • marzec 2015
  • luty 2015
  • styczeń 2015
  • grudzień 2014
  • listopad 2014
  • wrzesień 2014
  • maj 2014
  • kwiecień 2014
  • marzec 2014
  • luty 2014
  • styczeń 2014
  • grudzień 2013
  • listopad 2013
  • październik 2013
  • wrzesień 2013
  • sierpień 2013
  • lipiec 2013

Polecane strony

Możesz mnie znaleźć też tu:

  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
© Czubajka 2025