Gdy koń kuleje
Szczerze i głęboko współczuję każdemu, kogo koń zakulał. Jeszcze szczerzej i głębiej odczuwam żal, gdy zakuleje któryś z naszych koni. Wiele kulawizn kończy się na strachu – mijają jak sen, by nigdy nie wrócić. Ale jeszcze więcej odbiera nam zwierzaka – kulawizny powracają, zaostrzają się, sygnalizują głęboki i trwały problem, z którym nie można sobie dać rady. Każda kulawizna u konia to bardo ważny sygnał alarmowy, którego nie można lekceważyć. Przeczekanie może zadziałać, ale zdecydowanie zalecam wezwanie eksperta. Wysoko prawdopodobne jest to, że ten ekspert nie postawi jednoznacznej diagnozy, ale z pewnością ma na to większe szanse niż laik. Przyczyna kulawizny może leżeć wszędzie – niekoniecznie w nodze czy kopycie. Mieliśmy przypadki kulawizn od kręgosłupa, od mięśni zadu, mięśni łopatkowych. Kolega opowiadał mi o przypadku, gdy koń kulał na zadnie nogi z powodu zarobaczenia. Po podaniu leków kulawizna znikała, by w odpowiednim czasie przypomnieć o kuracji odrobaczającej. Taka ciekawostka.
Jak zaobserwować kulawiznę?
Konie świetnie maskują wszelkie swoje ułomności. Kulejący koń to kąsek dla drapieżnika. Gdy koń kuleje w sposób widoczny to jest to najczęściej już ostatnie stadium bólowe, które wcześniej nieśmiało sygnalizował i starał się dać sobie z nim radę. Łatwo jest stwierdzić widoczną kulawiznę, ale lepiej jest odkryć problem już w zarodku. Czasem obserwując konia odnosisz wrażenie, że „znaczy”, ale ciężko Ci jednoznacznie zdecydować, na którą nogę i czy rzeczywiście ją oszczędza. Ja starałam się zawsze zaobserwować to na twardej, równej nawierzchni prowadząc konia prosto stępem i kłusem. Wnikliwe badanie nóg i sposobu ich stawiania podpowiada, czy wszystko gra, ale zamiast skupiać się tylko na nogach ogarnij całość – przy kulawiźnie na przednią nogę, koń będzie unosił głowę w momencie stawiania bolącej nogi na glebie i obciążał bardziej zdrową nogę. Jeśli coś dzieje się z tylną nogą zauważysz obniżanie się zadu po stronie nogi zdrowej, bo na tę nogę koń weźmie większy ciężar ciała. Nie sprawdzaj kulawego konia na lonży, na okręgu – puść go na prostej. Popatrz też jak stoi – jeśli szeroko rozstawia nogi to może sygnalizować ból lędźwi lub grzbietu.
Gdy stwierdzisz, że końskie nogi mają jakiś problem postaraj się odkryć skąd się wziął. Jak pisałam wyżej – sprawa jest skomplikowana, bo przyczyna kulawizny może leżeć wszędzie – od kopyta poprzez nogę, całą kłodę, aż do głowy. Najłatwiej odkryć kulawiznę mechaniczną – zranienie, podbicie, zagwożdżenie, naciągnięcie ścięgna. Zacznij badanie od kopyt – pomacaj puszkę, czy nie jest gorąca. Obejrzyj podeszwę, może zakleszczył się w niej kamyk, może koń zranił się, zaciął, nagniótł. Koronka kopyta może być zraniona uderzeniem, skrobnięta drugim kopytem. Jeśli znalazłeś przyczynę w kopycie masz już pół sukcesu. Jeśli nie – szukasz dalej. Obmacaj dokładnie wszystkie cztery nogi – przejedź po nich ręką wzdłuż sprawdzając, czy nie są gorące, co wskazywałoby na stan zapalny. Ścięgna i stawy mają być elastyczne, chłodne, bez opuchlizn. Gdy namierzysz opuchliznę, ranę lub zaognienie – przyczyna kulawizny jest jasna. Jeśli nogi są w porządku – kontynuujesz śledztwo. Pomasuj zdecydowanie koński grzbiet – kręgosłup, łopatki, lędźwie. Wszelkie oznaki bólowe przesuwają Ci przyczynę kulawizny z nóg na aparat mięśniowy. O spleczeniu pisałam tutaj – kulawizna łopatkowa jest dość popularna, sprawdź. Jeśli Twoje oględziny nie przynoszą żadnego jednoznacznego wyjaśnienia, wezwij fachową pomoc i trzymaj kciuki, by ekspert zdiagnozował problem poprawnie. Profilaktycznie zawsze ochłódź nogi konia zimną wodą, odstaw go do stajni i czekaj na pomoc weta.
Prawidłowo zdiagnozowane kulawizny, nawet te z poważną przyczyną, można wyleczyć. Nie trać nadziei. Wczesna diagnoza może uratować nawet konia szpotawego. Ściśle przestrzegaj zaleceń weta – rób okłady, podawaj zapisane leki, zapewnij koniowi rekonwalescencję i nie eksploatuj go za wcześnie. Jeśli Cię na to stać – operuj to, na co jest szansa powodzenia. Pooperacyjne konie mogą kontynuować nawet karierę sportową.
Słabo rokują kulawizny długotrwałe i nawracające. Przy zwyrodnieniach stawów, artretyzmie, źle zaleczonym pęknięciu kości czy złamaniu może okazać się, że szans na wyleczenie nie ma żadnych, nawet minimalnych. Co wtedy zrobić? My stosowaliśmy już takie metody:
- dożywotni etat kosiarki do trawy – kosztowne, ale obciąża tylko kieszeń, a nie sumienie.
- uśpienie konia – zalecane, gdy kulawizna jest ostra i powoduje wysoki dyskomfort życia: ból, cierpienie.
- znalezienie fundacji – tylko sprawdźcie, by Wasz koń nie trafił tak, jak nasz Carewicz (szczegóły tutaj).
- oddanie konia jako towarzysza dla innego wierzchowca – nasz Jamiro trafił do ludzi, którzy mieli już jednego konia i szukali dla niego towarzysza. Nie chodził pod siodłem, nie pracował w bryczce – zapewniał tylko komfort psychiczny konikowi, którego ta rodzina od czasu do czasu użytkowała pod siodłem. Zastrzeż sobie wcześniej prawo do odwiedzin swojego konia i kontroluj, czy jakość jego życia się nie pogarsza.
Jakie inne metody stosują właściciele kulasów?
- oddanie konia do handlarza – niewielki zarobek, wielki ciężar na sumieniu. Nawet jeżeli droga takiego kulawego konia nie poprowadzi w prostej linii na włoski talerz to ostatecznie tak właśnie się skończy; to tylko kwestia czasu.
- maskowanie kulawizny blokadą przeciwbólową i sprzedaż konia w okresie, gdy akurat nie kuleje. Wyjątkowo „uczciwe” postępowanie, zrzucasz problem na kogoś innego i zarabiasz.
- zostawienie konia do rozpłodu – zależy od przyczyny kulawizny; niektóre są genetycznie dziedziczne, rodzic może skłonność do schorzenia przekazać potomstwu. Jaki sens ma „produkowanie” źrebiąt z założenia nieodpornych?
Kupując konia na własność bierzesz za niego odpowiedzialność i musisz liczyć się z ewentualnymi problemami, schorzeniami, chorobami. Bądź odpowiedzialny do samego końca i nie chowaj głowy w piasek. Życzę Wam z całego serca, by Wasze ukochane konie nigdy nie kulały, nie narzekały na nogi, kręgosłup itp. A jeśli im się to przydarzy – bez paniki, ale zdecydowanie działajcie, bo im szybsza diagnoza tym większe szanse wyleczenia. Całkowitego. Nie taka kulawizna straszna jak ją malują.
Fot. Anna Weres # Agatka, Trusia, sztukmistrz z Ustki
Blogowe spotkanie – inauguracja, która mam nadzieję, stanie się rutyną
Fot. Tomasz Kuehn, facebook
W majowy weekend odwiedziła mnie blogowa ekipa z Poznania. Dziewczyny, które znalazły w sieci mojego bloga, zaczęły czytać i postanowiły przyjechać, by osobiście bić przede mną pokłony i okadzać mnie kadzidłem. Wywnioskowałam ten cel z tego, że kadziły przepięknie i podbudowały mi ego. I wcale, ale to wcale nie komentowały tego, jak moja pisanina zderzyła się z rzeczywistością:
Poznaniacy okazali się wspaniałymi kompanami do jazdy, co przejawili dobitnie takimi kwiatkami:
1) nie usłyszałam żadnych narzekań i sarkań, gdy ucięłam galop terenowy ze względu na kondycję Nefryta;
2)już po pierwszym zagalopowaniu wiedziałam, że mam za sobą ludzi, którzy pewnie siedzą w siodłach i czerpią ogromną radość z jazdy. Poczułam się tak swobodnie, że nie zawracałam sobie głowy uprzedzaniem grupy o kłusie czy galopie czy zwalnianiu – radzili sobie śpiewająco bez względu na krok i tempo.
3)nikt nie rozstał się z siodłem, choć gdy tylko wyłuskałam z grupy mistrzynię podręcznikowego dosiadu bez żenady zapodawałam jej te trudniejsze konie, czyli bardziej energiczne i niepokorne. Te konie i tak chodzą pod dziećmi, ale po roku łażenia po pastwisku warto im przypomnieć, że jeździec czasem coś potrafi. Z tego zadania Irena wywiązała się znakomicie – hej, dziewczyno wiesz, że w kolejnym terenie z galopem Linda nie powtórzyła baranków, choć zrobiłam to w tym samym miejscu i ustawiłam w tym samym porządku, by jej przypomnieć? Zapamiętała Twoją lekcję – nie udało się jej z Tobą, nie testowała dalej. Dzięki, że nie dałaś się zrzucić. Na następną Twoją wizytę Bolek czeka z niecierpliwością.
4)byli rozważni, bez brawury i parcia na extreme, a jednocześnie swobodni w doborze wierzchowców i nigdy nie piszczeli, że coś się dzieje: że Tabaka robi zadymy na plaży, że Bawarek poluje na konie innych jeźdźców i sprzedaje im urocze kopniaki (koniom, bo jeźdźcom to tak przy okazji, w pakiecie), że Olimpia rwie tak, że warto byłoby doczepić jej z tyłu brony itp.
5)rzadko spotykam jeźdźców obdarzonych taką empatią, a bardzo to cenię, bo ja sama mam ją rozbudowaną w nadmiarze. Ania okazała się jeźdźcem, który łączy się koniem bluetoothem i współodczuwa jego nastrój – doskonale radziła sobie na padoku z Olimpią, a przypadkową kulawiznę Czubajki przeżyła chyba bardziej niż sama kulejąca. Aniu, zaimponowałaś mi podejściem, które nazywa się „ludzkim”, choć wcale dla ludzi nie jest powszechne. Wiem, bo spotykam się często z tym „nieludzkim”.
Cała ekipa zgodnie jeździ w KJ Raduszyn w Murowanej Goślinie. Nie znam tej stajni, ale dziewczyny chcąc / nie chcąc zrobiły swojej stajni świetną reklamę. Przede wszystkim, choć zgłosiły mi, że część z nich jest początkującymi jeźdźcami, radziły sobie w siodle, swoje niedociągnięcia znały i wszelkie moje uwagi kwitowały tekstem: „Pani Halina też mi to mówiła!” Wiedziały, co jest ich słabymi punktami i uparcie to ćwiczyły. Ktoś się w ich stajni wczuł w swoją robotę i nie odwalał nauki po łebkach – po wszystkich dziewczynach widać, że instruktor włożył w nie swój wysiłek. Były też tak zdyscyplinowane, że imponowały mi na każdym kroku – kompleksowo przygotowywały konie do jazd, nie migając się od czyszczenia kopyt (a często się spotykam z tym „aaa, zapomniałam o kopytach”, gdy pamięć nie szwankuje, a jedynie strach paraliżuje), stawiały się punktualnie o wyznaczonych porach, czym wpędzały mnie w kompleksy, bo ja mam zawsze obsuwy czasowe; nie odmawiały wykonania żadnego ćwiczenia, bez względu na to czy było to cavaletti, krzyżak, kłus bez strzemion czy jazda na oklep. Moi uczniowie często biorą mnie na litość: „Nie, tego nie, ja się boję, nie jestem gotowa”. Poznanianki z Raduszyna były chętne, karne, posłuszne i, podejrzana sprawa, cały czas uśmiechnięte. Nie wiem, co biorą do śniadania, ale też to chcę! O ich stajni świadczy nie tylko profesjonalne przygotowanie jeźdźców, ale, co dla mnie naprawdę ważne, fakt, że dziewczyny poznały się w stajni, a zżyły ze sobą i zgrały bez problemów. Musi tam panować miła, przyjazna atmosfera i pełna integracja rodzinna, skoro połączyła je ta pasja bez żadnych oznak zazdrości, zawiści i popisywania się, kto jest lepszy. Koniarze z okolic Poznania – znajdźcie dziewczyny na fejsie na fanpejdżu ich stajni i podpytajcie; moim zdaniem w tej stajni warto spędzać czas!
Wyjechali, a ja snuję się bez celu i zaczynam tęsknić za zgraną, zawsze uśmiechniętą ekipą, którą aż miło było ciągnąć za swoim ogonem. Dziewczyny, obiecuję Wam tu na piśmie, że we wrześniu wykąpiemy konie w morzu, więc szykujcie bikini! I przy okazji – warto prowadzić tego bloga, jeśli udaje mi się w ten sposób poznawać tak wartościowych i interesujących ludzi. Dlatego rozszerzam działalność i ogłaszam nabór na wrześniowe spotkanie blogowe! Zapraszam wszystkich moich czytelników, którzy chcą zaliczyć plażę na końskim grzbiecie w moim kojącym towarzystwie! A jeśli się wahacie, to pozwólcie że zacytuję słowa poznańskiej ekipy: „Dawno tak nie rozluźniłyśmy się w terenie i czerpałyśmy tylko radość bez szczypty strachu”. Kto zawsze spina się w terenie i szykuje na najgorsze, ten musi wsiąść na nasze konie i zobaczyć, jak łazi doświadczony, odczulony na bodźce, spokojny i zrównoważony koń rekreacyjny. Dodatkowo zrobimy we wrześniu szkolenie z naturala i jazdy kantarkowej. Polecam bezstronnie i obiektywnie urlop w Ustce:)
Ryzyko spotkania blogowego ze mną jest jedno – bez żenady upubliczniam moje życie na blogu, który czyta miesięcznie ponad 5000 ludzi (za co, BTW, bardzo Wam dziękuję). Jeśli o to moje życie zahaczacie, to liczcie się z ryzykiem ujawnienia Waszego wizerunku, jak robię to poniżej z poznańską grupą premierową. Sentyment do Was mam, moje panny, bo wyjątkowo życzliwie przyjęłyście mnie, moją rodzinę i nasze konie. Wypiłam już toast za Wasze „końskie zdrowie” prezentowym winkiem. Następną butelkę obalimy wspólnie!
Ekipa w komplecie czyli Kasia, Ania, Aneta, Irena, Agnieszka i ja przeplatane buldożymi ozdobnikami w postaci Trusi, Bambusa, Tosi i Bączka
Aneta w roli Pocahontas na srokatym rumaku indiańskim. Następnym razem pleciemy warkocze, żeby stylizacja była pełna! Fot. Kasia Arczykowska
Irena i Królowa Horpyna – zaszczyt zasiadania na grzbiecie Horpy niewielu do tej pory spotkał. Para zgrała się idealnie, bo błękitna krew płynie w żyłach obu – Horpi ma królewskie pochodzenie, Irena ma królewskie maniery w siodle. Fot. Tomasz Kuehn
Ania i Czubajka. Wrażliwa klacz i pełen empatii jeździec, który zasługuje na to by, siedzieć w siodle dotkniętej kciukiem Mahometa kuhailańskiej wybranki. Czubajka wyjątkowo wybrednie rozdaje swoją sympatię, Ania dopasowana była idealnie do tej nerwowej, nadwrażliwej i szlachetnej końskiej duszy. Fot. Kasia Arczykowska
Jazda na padoku, która w obiektywie mistrza wygląda magicznie. Fot. Tomasz Kuehn
Bolek zapozował bez emocji, bo dzięki Irenie spuścił wcześniej trochę pary galopując swobodnie po pastwiskach. Fot. Anna Weres
Taką wolność zaserwowała ogierowi Irenka. A ja piszę o empatii Ani, gdy tymczasem to Irenie koń zawdzięcza chwile największego szczęścia! Fot. Tomasz Kuehn
Wyjazd na plażę. Z konieczności dosiadałam Olimpii, ale duchowo byłam tam z Sukcesją. Uratuję tę kobyłę, choćbym miała jej przeszczepić własne płuca! Zobaczycie! Za rok Suz będzie zdrowa jak koń (Kuba robi parownik do siana, wyeliminujemy grzyby i uleczymy alergię. Kto jak nie my?) Fot. Anna Weres
Jeśli nie wiecie, na czym polega praca instruktora w terenie to wyjaśniam – więcej czasu niż na końskim grzbiecie taki instruktor spędza na ziemi zbierając końskie kupy z drogi. Jeżdżę, jak jeżdżę, ale odchody sprzątam lepiej niż ekipa z Cleanera! Fot. Anna Weres
Nawet system opracowałam – gdy nie ma pojemników na bioodpady to użyźniam obornikiem łąki. Pochwaliłam się wieczorem sąsiadowi, że uprzątnęłam kupy sprzed jego bramy i zrobił mi podlec aferę, że mogłam zostawić, bo by mu się pod warzywka przydało. Nic straconego, następnym razem narobię mu koniem prosto na wycieraczkę:) Fot. Anna Weres
Kolejna fota mistrza, rysowana niezłym obiektywem. Coś mnie w tym zdjęciu czaruje, a rzadko czarują mnie zdjęcia koniny na plaży, bo naoglądałam się ich już po uszy. Fajnie też, że dosiadam Olimpii, siwki pięknie się komponują z chłodem plaży, ciepły kasztan Sukcesji niepotrzebnie rozgrzałby koloryt zdjęcia Fot. Tomasz Kuehn
Na plaży było przeraźliwie zimno i wietrznie, więc z nosem w kołnierzu kurtki marzyłam, by zakończyć już ten plażing i zaszyć się w lesie. O dziwo, ekipa amazonek była odmiennego zdania. Nie wiem, jakie temperatury panują w Poznaniu, ale podejrzewam, że dziewczyny wychowywały się gdzieś w Jakucji. Z ulgą wjechałam do nadmorskiego lasu, wytarłam nos, nachuchałam sobie w kołnierz i odtajałam w zaciszu drzew. A te plażowiczki poczuły się rozczarowane, że już opuszczamy nadmorski brzeg… Ile razy mam powtarzać, że plaża jest przereklamowana? Las z tymi piaszczystymi duktami i górkami jest duuuużo lepszy!
Na pamiątkową fotkę załapał się też Staś ze swoim wiernym rumakiem. Prawdziwy naturals – na oklep i w kantarku. Na głowie nowy kask, który dostał na 4 urodziny w pakiecie z rowerem, ale rower nie wzbudził takiego zachwytu, jak nakrycie głowy. Dobrze, że udało mi się przekonać Stasia, że niewygodnie śpi się w kasku… Fot. Anna Weres
Dziewczyny dzielnie tropiły końskie motywy w Ustce. Wrzuciłabym Wam foty jak zbiorowo macają ustecką syrenkę po ponętnym biuście, ale mam serce i empatię, którą zawsze chwalę, więc okażę litość. Fot. Anna Weres
Żeby nie było – syrenka ustecka przeżyła poznańskie napastowanie, choć przysięgam, że przed wizytą blogfanów jej biust nie był tak wyświechtany Fot. Anna Weres
Tak wygląda Ustka obiektywem turysty. Powinnam częściej patrzeć na tę mieścinę oczami innych Fot. Anna Weres
A tak w oczach gościa pensjonatu Stajnia ANKA wygląda widok z okna. Zdecydowanie muszę częściej patrzeć przez okna domu, zazwyczaj zachwyt nad przyrodą rozpoczynam dopiero w lesie, z końskiego grzbietu. Fot. Anna Weres
28 letnia Czara na pastwisku. Ta kobyła przeżyje nas wszystkich, jej żelaznego zdrowia życzę wszystkim koniom! Nie zwracajcie uwagi na fakt, że mole zaczęły ją już zjadać na bokach – takie emerytki słabo linieją:) Fot. Anna Weres
Morze oczami jeźdźca. Nasze konie zawsze płuczą pyski w morskiej wodzie i niezmiennie wypluwają ją dziwiąc się, że dziś też jest słona. Fot. Anna Weres
I widok z klifu. Jak taki widok może wywołać rozczarowanie, że już zeszliśmy z plaży? Jest piękniej niż na tym nadbrzeżnym wygwizdowie! Fot. Anna Weres
Pedicure Jantara w wykonaniu Agnieszki (właścicielki zgrabnego zadku na pierwszym planie). Jeśli zastanawiacie się kim jest ten bałwan w kapturze mrocznego żniwiarza i kurcie puchowej a’la Sigma i Pi, to nie wiem – nie znam wieśniary. Wybaczcie jej – naprawdę było zimno, choć słońce zdradziecko rzuciło blask w momencie pstrykania fotki. Fot. Anna Weres
Staś standardowo podrywał laski na własnego konia i brawurową jazdę na oklep. Po ojcu chrzestnym ma ten talent skupiania płci pięknej w swoim orszaku.
Trusia dotrzymywała dziewczynom towarzystwa, gdy ja byłam zajęta depresją z powodu Sukcesji. Sztuczny tłum robił buldożek Silverfake. Podobno był nawet przymilniejszy niż Trusia i wieść głosi, że to on jest ojcem szczeniąt Trusi. Miotu spodziewamy się w czerwcu, polecam! Fot. Anna Weres
Pensjonat. Mój drugi ulubiony tekst wyjazdu:
-„Ale ten dom jest w świetnym stanie zachowany. ”
-„Eeee… Ale on jest nowy…” – Mama była zachwycona komplementem, bo 20 lat temu projektowała go w myślach jako stary dworek. Udało się, jej dom wygląda jak przedwojenny antyk zakonserwowany w dobrym stanie.
Podsumowując -spędziłam kilka dni w towarzystwie nowych przyjaciół i mam nadzieję, że kontakt uda się utrzymać, bo wszystkie nadają na moich falach i wiele bym dała, by mieć takich kompanów do jazdy na stałe. Niestety, cierpię na chroniczny brak zdyscyplinowanych towarzyszy i zazwyczaj towarzyszą mi niedzielni jeźdźcy. Przy okazji – Natalia, weź się do cholery w garść i odstaw ssaka od cycka, bo jestem już zazdrosna o miejsce przy Twoim boku.
Premierowa wizyta czytelników bloga sprawiła mi wiele frajdy i dała motywację, by pisać, bo warto! We wrześniu zorganizuję zlot czytelników, szczegóły wkrótce na blogu. Tak na szybko plan ramowy meetingu:
Komentatorzy bloga mają zapewnioną zniżkę i uścisk dłoni blogerki plus dodatkowe 35 sekund galopu w terenie. Promocja marzeń! Co Wy na to? Uda się nas zebrać do kupy? Uda! Bo ja jestem mistrzem w zbieraniu kup!
Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA