Czubajka
o koniach i nie tylko ...
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
RSS

Blogowe spotkanie – inauguracja, która mam nadzieję, stanie się rutyną

kuehn plaża2

Fot. Tomasz Kuehn, facebook

W majowy weekend odwiedziła mnie blogowa ekipa z Poznania. Dziewczyny, które znalazły w sieci mojego bloga, zaczęły czytać i postanowiły przyjechać, by osobiście bić przede mną pokłony i okadzać mnie kadzidłem. Wywnioskowałam ten cel z tego, że kadziły przepięknie i podbudowały mi ego. I wcale, ale to wcale nie komentowały tego, jak moja pisanina zderzyła się z rzeczywistością:

  • siodlarnia jest aktualnie w remoncie, więc siodła leżały w kuchni na podłodze, popręgi i czapraki w stercie. Wypisz-wymaluj obrazek, który ostro krytykowałam w tym wpisie;
  • podczas jazdy na padoku rewelacyjnie zaserwowałam im instruktora-olewkę i instruktora-zrób to sam z tego wpisu. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że było: A)zimno i wietrznie, więc stałam w puchowej kurcie przyssana do termosu z herbatą B)depresyjnie, bo właśnie odkryłam, że Sukcesja jest poważnie chora i prawdopodobnie wymknie mi się spod tyłka na sezon C)bez kompleksowo, bo dziewczyny karnie wykonywały wszystkie polecenia, co ważne – poprawnie, więc ich instruktorowi gratuluję podejścia i dobrego oka.
  • nie wszystkie konie były pastwiskowane na naszych rozległych łąkach w myśl tego wpisu, bo potrzebną mi, tzw. „jezdną koninę” kazałam zostawić w zagrodach, by nie musieć latać po hektarach (czego i tak do końca nie uniknęłam). Mogę tylko solennie zapewnić, że po wyjeździe mojej ekipy amazonek odwołałam swoją prośbę niepuszczania koniny, więc stado co do nogi łazi swobodnie.

Poznaniacy okazali się wspaniałymi kompanami do jazdy, co przejawili dobitnie takimi kwiatkami:

1) nie usłyszałam żadnych narzekań i sarkań, gdy ucięłam galop terenowy ze względu na kondycję Nefryta;

2)już po pierwszym zagalopowaniu wiedziałam, że mam za sobą ludzi, którzy pewnie siedzą w siodłach i czerpią ogromną radość z jazdy. Poczułam się tak swobodnie, że nie zawracałam sobie głowy uprzedzaniem grupy o kłusie czy galopie czy zwalnianiu – radzili sobie śpiewająco bez względu na krok i tempo.

3)nikt nie rozstał się z siodłem, choć gdy tylko wyłuskałam z grupy mistrzynię podręcznikowego dosiadu bez żenady zapodawałam jej te trudniejsze konie, czyli bardziej energiczne i niepokorne. Te konie i tak chodzą pod dziećmi, ale po roku łażenia po pastwisku warto im przypomnieć, że jeździec czasem coś potrafi. Z tego zadania Irena wywiązała się znakomicie – hej, dziewczyno wiesz, że w kolejnym terenie z galopem Linda nie powtórzyła baranków, choć zrobiłam to w tym samym miejscu i ustawiłam w tym samym porządku, by jej przypomnieć? Zapamiętała Twoją lekcję – nie udało się jej z Tobą, nie testowała dalej. Dzięki, że nie dałaś się zrzucić. Na następną Twoją wizytę Bolek czeka z niecierpliwością.

4)byli rozważni, bez brawury i parcia na extreme, a jednocześnie swobodni w doborze wierzchowców i nigdy nie piszczeli, że coś się dzieje: że Tabaka robi zadymy na plaży, że Bawarek poluje na konie innych jeźdźców i sprzedaje im urocze kopniaki (koniom, bo jeźdźcom to tak przy okazji, w pakiecie), że Olimpia rwie tak, że warto byłoby doczepić jej z tyłu brony itp.

5)rzadko spotykam jeźdźców obdarzonych taką empatią, a bardzo to cenię, bo ja sama mam ją rozbudowaną w nadmiarze. Ania okazała się jeźdźcem, który łączy się koniem bluetoothem i współodczuwa jego nastrój – doskonale radziła sobie na padoku z Olimpią, a przypadkową kulawiznę Czubajki przeżyła chyba bardziej niż sama kulejąca. Aniu, zaimponowałaś mi podejściem, które nazywa się „ludzkim”, choć wcale dla ludzi nie jest powszechne. Wiem, bo spotykam się często z tym „nieludzkim”.

Cała ekipa zgodnie jeździ w KJ Raduszyn w Murowanej Goślinie.  Nie znam tej stajni, ale dziewczyny chcąc / nie chcąc zrobiły swojej stajni świetną reklamę. Przede wszystkim, choć zgłosiły mi, że część z nich jest początkującymi jeźdźcami, radziły sobie w siodle, swoje niedociągnięcia znały i wszelkie moje uwagi kwitowały tekstem: „Pani Halina też mi to mówiła!” Wiedziały, co jest ich słabymi punktami i uparcie to ćwiczyły. Ktoś się w ich stajni wczuł w swoją robotę i nie odwalał nauki po łebkach – po wszystkich dziewczynach widać, że instruktor włożył w nie swój wysiłek. Były też tak zdyscyplinowane, że imponowały mi na każdym kroku – kompleksowo przygotowywały konie do jazd, nie migając się od czyszczenia kopyt (a często się spotykam z tym „aaa, zapomniałam o kopytach”, gdy pamięć nie szwankuje, a jedynie strach paraliżuje), stawiały się punktualnie o wyznaczonych porach, czym wpędzały mnie w kompleksy, bo ja mam zawsze obsuwy czasowe; nie odmawiały wykonania żadnego ćwiczenia, bez względu na to czy było to cavaletti, krzyżak, kłus bez strzemion czy jazda na oklep. Moi uczniowie często biorą mnie na litość: „Nie, tego nie, ja się boję, nie jestem gotowa”. Poznanianki z Raduszyna były chętne, karne, posłuszne i, podejrzana sprawa, cały czas uśmiechnięte. Nie wiem, co biorą do śniadania, ale też to chcę! O ich stajni świadczy nie tylko profesjonalne przygotowanie jeźdźców, ale, co dla mnie naprawdę ważne, fakt, że dziewczyny poznały się w stajni, a zżyły ze sobą i zgrały bez problemów. Musi tam panować miła, przyjazna atmosfera i pełna integracja rodzinna, skoro połączyła je ta pasja bez żadnych oznak zazdrości, zawiści i popisywania się, kto jest lepszy. Koniarze z okolic Poznania – znajdźcie dziewczyny na fejsie na fanpejdżu ich stajni i podpytajcie; moim zdaniem w tej stajni warto spędzać czas!

Wyjechali, a ja snuję się bez celu i zaczynam tęsknić za zgraną, zawsze uśmiechniętą ekipą, którą aż miło było ciągnąć za swoim ogonem. Dziewczyny, obiecuję Wam tu na piśmie, że we wrześniu wykąpiemy konie w morzu, więc szykujcie bikini! I przy okazji – warto prowadzić tego bloga, jeśli udaje mi się w ten sposób poznawać tak wartościowych i interesujących ludzi. Dlatego rozszerzam działalność i ogłaszam nabór na wrześniowe spotkanie blogowe! Zapraszam wszystkich moich czytelników, którzy chcą zaliczyć plażę na końskim grzbiecie w moim kojącym towarzystwie! A jeśli się wahacie, to pozwólcie że zacytuję słowa poznańskiej ekipy: „Dawno tak nie rozluźniłyśmy się w terenie i czerpałyśmy tylko radość bez szczypty strachu”. Kto zawsze spina się w terenie i szykuje na najgorsze, ten musi wsiąść na nasze konie i zobaczyć, jak łazi doświadczony, odczulony na bodźce, spokojny i zrównoważony koń rekreacyjny. Dodatkowo zrobimy we wrześniu szkolenie z naturala i jazdy kantarkowej. Polecam bezstronnie i obiektywnie urlop w Ustce:)

Ryzyko spotkania blogowego ze mną jest jedno – bez żenady upubliczniam moje życie na blogu, który czyta miesięcznie ponad 5000 ludzi (za co, BTW, bardzo Wam dziękuję). Jeśli o to moje życie zahaczacie, to liczcie się z ryzykiem ujawnienia Waszego wizerunku, jak robię to poniżej z poznańską grupą premierową. Sentyment do Was mam, moje panny, bo wyjątkowo życzliwie przyjęłyście mnie, moją rodzinę i nasze konie. Wypiłam już toast za Wasze „końskie zdrowie”  prezentowym winkiem. Następną butelkę obalimy wspólnie!

weres1 ekipa

Ekipa w komplecie czyli Kasia, Ania, Aneta, Irena, Agnieszka i ja przeplatane buldożymi ozdobnikami w postaci Trusi, Bambusa, Tosi i Bączka

kasia aneta

Aneta w roli Pocahontas na srokatym rumaku indiańskim. Następnym razem pleciemy warkocze, żeby stylizacja była pełna! Fot. Kasia Arczykowska

kuehn horpa

Irena i Królowa Horpyna – zaszczyt zasiadania na grzbiecie Horpy niewielu do tej pory spotkał. Para zgrała się idealnie, bo błękitna krew płynie w żyłach obu – Horpi ma królewskie pochodzenie, Irena ma królewskie maniery w siodle. Fot. Tomasz Kuehn

weres czubajka

Ania i Czubajka. Wrażliwa klacz i pełen empatii jeździec, który zasługuje na to by, siedzieć w siodle dotkniętej kciukiem Mahometa kuhailańskiej wybranki. Czubajka wyjątkowo wybrednie rozdaje swoją sympatię, Ania dopasowana była idealnie do tej nerwowej, nadwrażliwej i szlachetnej końskiej duszy. Fot. Kasia Arczykowska

kuehn padok

Jazda na padoku, która w obiektywie mistrza wygląda magicznie. Fot. Tomasz Kuehn

weres bolek

Bolek zapozował bez emocji, bo dzięki Irenie spuścił wcześniej trochę pary galopując swobodnie po pastwiskach. Fot. Anna Weres

kuehn bolek

Taką wolność zaserwowała ogierowi Irenka. A ja piszę o empatii Ani, gdy tymczasem to Irenie koń zawdzięcza chwile największego szczęścia! Fot. Tomasz Kuehn

weres plaża

Wyjazd na plażę. Z konieczności dosiadałam Olimpii, ale duchowo byłam tam z Sukcesją. Uratuję tę kobyłę, choćbym miała jej przeszczepić własne płuca! Zobaczycie! Za rok Suz będzie zdrowa jak koń (Kuba robi parownik do siana, wyeliminujemy grzyby i uleczymy alergię. Kto jak nie my?) Fot. Anna Weres

weres ziemia

Jeśli nie wiecie, na czym polega praca instruktora w terenie to wyjaśniam – więcej czasu niż na końskim grzbiecie taki instruktor spędza na ziemi zbierając końskie kupy z drogi. Jeżdżę, jak jeżdżę, ale odchody sprzątam lepiej niż ekipa z Cleanera! Fot. Anna Weres

weres kupa

Nawet system opracowałam – gdy nie ma pojemników na bioodpady to użyźniam obornikiem łąki. Pochwaliłam się wieczorem sąsiadowi, że uprzątnęłam kupy sprzed jego bramy i zrobił mi podlec aferę, że mogłam zostawić, bo by mu się pod warzywka przydało. Nic straconego, następnym razem narobię mu koniem prosto na wycieraczkę:) Fot. Anna Weres

kuehn plaża

Kolejna fota mistrza, rysowana niezłym obiektywem. Coś mnie w tym zdjęciu czaruje, a rzadko czarują mnie zdjęcia koniny na plaży, bo naoglądałam się ich już po uszy. Fajnie też, że dosiadam Olimpii, siwki pięknie się komponują z chłodem plaży, ciepły kasztan Sukcesji niepotrzebnie rozgrzałby koloryt zdjęcia  Fot. Tomasz Kuehn

Na plaży było przeraźliwie zimno i wietrznie, więc z nosem w kołnierzu kurtki marzyłam, by zakończyć już ten plażing i zaszyć się w lesie. O dziwo, ekipa amazonek była odmiennego zdania. Nie wiem, jakie temperatury panują w Poznaniu, ale podejrzewam, że dziewczyny wychowywały się gdzieś w Jakucji. Z ulgą wjechałam do nadmorskiego lasu, wytarłam nos, nachuchałam sobie w kołnierz i odtajałam w zaciszu drzew. A te plażowiczki poczuły się rozczarowane, że już opuszczamy nadmorski brzeg… Ile razy mam powtarzać, że plaża jest przereklamowana? Las z tymi piaszczystymi duktami i górkami jest duuuużo lepszy!

weres staś

Na pamiątkową fotkę załapał się też Staś ze swoim wiernym rumakiem. Prawdziwy naturals – na oklep i w kantarku. Na głowie nowy kask, który dostał na 4 urodziny w pakiecie z rowerem, ale rower nie wzbudził takiego zachwytu, jak nakrycie głowy. Dobrze, że udało mi się przekonać Stasia, że niewygodnie śpi się w kasku… Fot. Anna Weres

wrs statek

Dziewczyny dzielnie tropiły końskie motywy w Ustce. Wrzuciłabym Wam foty jak zbiorowo macają ustecką syrenkę po ponętnym biuście, ale mam serce i empatię, którą zawsze chwalę, więc okażę litość. Fot. Anna Weres

wrs syrenka

Żeby nie było – syrenka ustecka przeżyła poznańskie napastowanie, choć przysięgam, że przed wizytą blogfanów jej biust nie był tak wyświechtany Fot. Anna Weres

wrs ustka

Tak wygląda Ustka obiektywem turysty. Powinnam częściej patrzeć na tę mieścinę oczami innych Fot. Anna Weres

wrs widok

A tak w oczach gościa pensjonatu Stajnia ANKA wygląda widok z okna. Zdecydowanie muszę częściej patrzeć przez okna domu, zazwyczaj zachwyt nad przyrodą rozpoczynam dopiero w lesie, z końskiego grzbietu.  Fot. Anna Weres

wrs czara

28 letnia Czara na pastwisku. Ta kobyła przeżyje nas wszystkich, jej żelaznego zdrowia życzę wszystkim koniom! Nie zwracajcie uwagi na fakt, że mole zaczęły ją już zjadać na bokach – takie emerytki słabo linieją:) Fot. Anna Weres

weres morze

Morze oczami jeźdźca. Nasze konie zawsze płuczą pyski w morskiej wodzie i niezmiennie wypluwają ją dziwiąc się, że dziś też jest słona. Fot. Anna Weres

weres orzechowo

I widok z klifu. Jak taki widok może wywołać rozczarowanie, że już zeszliśmy z plaży? Jest piękniej niż na tym nadbrzeżnym wygwizdowie! Fot. Anna Weres

weres jantar

Pedicure Jantara w wykonaniu Agnieszki (właścicielki zgrabnego zadku na pierwszym planie). Jeśli zastanawiacie się kim jest ten bałwan w kapturze mrocznego żniwiarza i kurcie puchowej a’la Sigma i Pi, to nie wiem – nie znam wieśniary. Wybaczcie jej – naprawdę było zimno, choć słońce zdradziecko rzuciło blask w momencie pstrykania fotki. Fot. Anna Weres

weres stas kacper

Staś standardowo podrywał laski na własnego konia i brawurową jazdę na oklep. Po ojcu chrzestnym ma ten talent skupiania płci pięknej w swoim orszaku. 

wrs trus

Trusia dotrzymywała dziewczynom towarzystwa, gdy ja byłam zajęta depresją z powodu Sukcesji. Sztuczny tłum robił buldożek Silverfake. Podobno był nawet przymilniejszy niż Trusia i wieść głosi, że to on jest ojcem szczeniąt Trusi. Miotu spodziewamy się w czerwcu, polecam! Fot. Anna Weres

wrs dom

Pensjonat. Mój drugi ulubiony tekst wyjazdu:

-„Ale ten dom jest w świetnym stanie zachowany. ”

-„Eeee… Ale on jest nowy…” – Mama była zachwycona komplementem, bo 20 lat temu projektowała go w myślach jako stary dworek. Udało się, jej dom wygląda jak przedwojenny antyk zakonserwowany w dobrym stanie.

Podsumowując -spędziłam kilka dni w towarzystwie nowych przyjaciół i mam nadzieję, że kontakt uda się utrzymać, bo wszystkie nadają na moich falach i wiele bym dała, by mieć takich kompanów do jazdy na stałe. Niestety, cierpię na chroniczny brak zdyscyplinowanych towarzyszy i zazwyczaj towarzyszą mi niedzielni jeźdźcy.  Przy okazji – Natalia, weź się do cholery w garść i odstaw ssaka od cycka, bo jestem już zazdrosna o miejsce przy Twoim boku.

Premierowa wizyta czytelników bloga sprawiła mi wiele frajdy i dała motywację, by pisać, bo warto! We wrześniu zorganizuję zlot czytelników, szczegóły wkrótce na blogu. Tak na szybko plan ramowy meetingu:

  1. Konno brzegiem morza (dobra, poświęcę się, bo wiem, że lubicie, choć nie wiem dlaczego)
  2. Wycieczka z bryczką (kto woli, ten wierzchem za bryką) i popas na łące (z piknikowym koszykiem)
  3. Animal Planet na żywo – ustawimy sobie snopy lub od razu ciągnik, usadowimy się wygodnie jak na trybunach i będziemy obserwować stadne zachowania koni. Aby widowisko było ciekawe wrzucimy koninie belę siana na wybieg – pokomentujemy i pozgadujemy hierarchię.
  4. Pławienie koni w morzu (Kuba zaoferował, że porobi zdjęcia, jeśli dziewczyny pojadą topless)
  5. Panel dyskusyjny prowadzony przez ogólnopolskiej sławy blogerkę Czubajkę.pl, o ile uda mi się ją namówić, by pokazała się publicznie i podpisała egzemplarze swojej książki. Książki, która się jeszcze nie ukazała, a fama głosi, że już jest kandydatką do literackiego Nobla. Ta blogerka to skromna, fajna dziewczyna, nie trzeba się jej bać, choć wiem, że jej sława może onieśmielać. Ręczę za nią, bez obaw, można zadawać pytania.

Komentatorzy bloga mają zapewnioną zniżkę i uścisk dłoni blogerki plus dodatkowe 35 sekund galopu w terenie. Promocja marzeń! Co Wy na to? Uda się nas zebrać do kupy? Uda! Bo ja jestem mistrzem w zbieraniu kup!

 

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

Gdy koń kuleje

weres

Szczerze i głęboko współczuję każdemu, kogo koń zakulał. Jeszcze szczerzej i głębiej odczuwam żal, gdy zakuleje któryś z naszych koni. Wiele kulawizn kończy się na strachu – mijają jak sen, by nigdy nie wrócić. Ale jeszcze więcej odbiera nam zwierzaka – kulawizny powracają, zaostrzają się, sygnalizują głęboki i trwały problem, z którym nie można sobie dać rady. Każda kulawizna u konia to bardo ważny sygnał alarmowy, którego nie można lekceważyć. Przeczekanie może zadziałać, ale zdecydowanie zalecam wezwanie eksperta. Wysoko prawdopodobne jest to, że ten ekspert nie postawi jednoznacznej diagnozy, ale z pewnością ma na to większe szanse niż laik. Przyczyna kulawizny może leżeć wszędzie – niekoniecznie w nodze czy kopycie. Mieliśmy przypadki kulawizn od kręgosłupa, od mięśni zadu, mięśni łopatkowych. Kolega opowiadał mi o przypadku, gdy koń kulał na zadnie nogi z powodu zarobaczenia. Po podaniu leków kulawizna znikała, by w odpowiednim czasie przypomnieć o kuracji odrobaczającej. Taka ciekawostka.

Jak zaobserwować kulawiznę?

Konie świetnie maskują wszelkie swoje ułomności. Kulejący koń to kąsek dla drapieżnika. Gdy koń kuleje w sposób widoczny to jest to najczęściej już ostatnie stadium bólowe, które wcześniej nieśmiało sygnalizował i starał się dać sobie z nim radę. Łatwo jest stwierdzić widoczną kulawiznę, ale lepiej jest odkryć problem już w zarodku. Czasem obserwując konia odnosisz wrażenie, że „znaczy”, ale ciężko Ci jednoznacznie zdecydować, na którą nogę i czy rzeczywiście ją oszczędza. Ja starałam się zawsze zaobserwować to na twardej,  równej nawierzchni prowadząc konia prosto stępem i kłusem. Wnikliwe badanie nóg i sposobu ich stawiania podpowiada, czy wszystko gra, ale zamiast skupiać się tylko na nogach ogarnij całość – przy kulawiźnie na przednią nogę, koń będzie unosił głowę w momencie stawiania bolącej nogi na glebie i obciążał bardziej zdrową nogę. Jeśli coś dzieje się z tylną nogą zauważysz obniżanie się zadu po stronie nogi zdrowej, bo na tę nogę koń weźmie większy ciężar ciała. Nie sprawdzaj kulawego konia na lonży, na okręgu – puść go na prostej. Popatrz też jak stoi – jeśli szeroko rozstawia nogi to może sygnalizować ból lędźwi lub grzbietu.

Gdy stwierdzisz, że końskie nogi mają jakiś problem postaraj się odkryć skąd się wziął. Jak pisałam wyżej – sprawa jest skomplikowana, bo przyczyna kulawizny może leżeć wszędzie – od kopyta poprzez nogę, całą kłodę, aż do głowy. Najłatwiej odkryć kulawiznę mechaniczną – zranienie, podbicie, zagwożdżenie, naciągnięcie ścięgna. Zacznij badanie od kopyt – pomacaj puszkę, czy nie jest gorąca. Obejrzyj podeszwę, może zakleszczył się w niej kamyk, może koń zranił się, zaciął, nagniótł. Koronka kopyta może być zraniona uderzeniem, skrobnięta drugim kopytem. Jeśli znalazłeś przyczynę w kopycie masz już pół sukcesu. Jeśli nie – szukasz dalej. Obmacaj dokładnie wszystkie cztery nogi – przejedź po nich ręką wzdłuż sprawdzając, czy nie są gorące, co wskazywałoby na stan zapalny. Ścięgna i stawy mają być elastyczne, chłodne, bez opuchlizn. Gdy namierzysz opuchliznę, ranę lub zaognienie – przyczyna kulawizny jest jasna. Jeśli nogi są w porządku – kontynuujesz śledztwo. Pomasuj zdecydowanie koński grzbiet – kręgosłup, łopatki, lędźwie. Wszelkie oznaki bólowe przesuwają Ci przyczynę kulawizny z nóg na aparat mięśniowy. O spleczeniu pisałam tutaj  – kulawizna łopatkowa jest dość popularna, sprawdź. Jeśli Twoje oględziny nie przynoszą żadnego jednoznacznego wyjaśnienia, wezwij fachową pomoc i trzymaj kciuki, by ekspert zdiagnozował problem poprawnie. Profilaktycznie zawsze ochłódź nogi konia zimną wodą, odstaw go do stajni i czekaj na pomoc weta.

Prawidłowo zdiagnozowane kulawizny, nawet te z poważną przyczyną, można wyleczyć. Nie trać nadziei. Wczesna diagnoza może uratować nawet konia szpotawego. Ściśle przestrzegaj zaleceń weta – rób okłady, podawaj zapisane leki, zapewnij koniowi rekonwalescencję i nie eksploatuj go za wcześnie. Jeśli Cię na to stać – operuj to, na co jest szansa powodzenia. Pooperacyjne konie mogą kontynuować nawet karierę sportową.

Słabo rokują kulawizny długotrwałe i nawracające. Przy zwyrodnieniach stawów, artretyzmie, źle zaleczonym pęknięciu kości czy złamaniu może okazać się, że szans na wyleczenie nie ma żadnych, nawet minimalnych. Co wtedy zrobić? My stosowaliśmy już takie metody:

  • dożywotni etat kosiarki do trawy – kosztowne, ale obciąża tylko kieszeń, a nie sumienie.
  • uśpienie konia – zalecane, gdy kulawizna jest ostra i powoduje wysoki dyskomfort życia: ból, cierpienie.
  • znalezienie fundacji – tylko sprawdźcie, by Wasz koń nie trafił tak, jak nasz Carewicz (szczegóły tutaj).
  • oddanie konia jako towarzysza dla innego wierzchowca – nasz Jamiro trafił do ludzi, którzy mieli już jednego konia i szukali dla niego towarzysza. Nie chodził pod siodłem, nie pracował w bryczce – zapewniał tylko komfort psychiczny konikowi, którego ta rodzina od czasu do czasu użytkowała pod siodłem. Zastrzeż sobie wcześniej prawo do odwiedzin swojego konia i kontroluj, czy jakość jego życia się nie pogarsza.

Jakie inne metody stosują właściciele kulasów?

  • oddanie konia do handlarza – niewielki zarobek, wielki ciężar na sumieniu. Nawet jeżeli droga takiego kulawego konia nie poprowadzi w prostej linii na włoski talerz to ostatecznie tak właśnie się skończy; to tylko kwestia czasu.
  • maskowanie kulawizny blokadą przeciwbólową i sprzedaż konia w okresie, gdy akurat nie kuleje. Wyjątkowo „uczciwe” postępowanie, zrzucasz problem na kogoś innego i zarabiasz.
  • zostawienie konia do rozpłodu – zależy od przyczyny kulawizny; niektóre są genetycznie dziedziczne, rodzic może skłonność do schorzenia przekazać potomstwu. Jaki sens ma „produkowanie” źrebiąt z założenia nieodpornych?

Kupując konia na własność bierzesz za niego odpowiedzialność i musisz liczyć się z ewentualnymi problemami, schorzeniami, chorobami. Bądź odpowiedzialny do samego końca i nie chowaj głowy w piasek. Życzę Wam z całego serca, by Wasze ukochane konie nigdy nie kulały, nie narzekały na nogi, kręgosłup itp. A jeśli im się to przydarzy – bez paniki, ale zdecydowanie działajcie, bo im szybsza diagnoza tym większe szanse wyleczenia. Całkowitego. Nie taka kulawizna straszna jak ją malują.

Fot. Anna Weres # Agatka, Trusia, sztukmistrz z Ustki

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Ochraniacze na nogi – warto?

Talar ochraniacze

Ochraniacze na końskie kończyny stosuje się wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba, bo koń ma skłonności do ranienia własnych nóg. Jasne i proste – musisz, więc chronisz. Często jednak zakłada się ochraniacze koniom właściwie bez wyraźnej potrzeby. I ja jestem zwolennikiem tej szkoły! O końskie nogi trzeba dbać, bo bez tych nóg konia nie ma. Jeśli Twojemu koniowi choć raz przydarzyło się zranić własną nogę to nie zastanawiaj się i kup ochraniacze. Lepiej dmuchać na zimne niż leczyć kulawiznę, która jak wiadomo jest poważnym sygnałem alarmowym i może skończyć się różnie, wraz z najgorszym scenariuszem, którego nikomu nie życzę.

Kategorycznie ochraniacze powinny nosić konie, które mają skłonność do strychowania lub ścigania. STRYCHOWANIE jest wtedy, gdy koń podczas ruchu kaleczy jedną nogę nogę sąsiednią – przednią lewą zahacza o przednią prawą lub robi to w przypadku nóg tylnych. Widać to dość wyraźnie, często wręcz słychać, a jeśli nie jesteście pewni czy Wasz ancymon odwala ten numer to posmarujcie mu kopytka białą kredą i pogońcie kłusem – w miejscach dotyku kreda będzie starta. Tylko nie sprawdzajcie tego na lonży, a na prostej drodze – na łuku nawet koń, który normalnie nie strychuje może się zaplątać. ŚCIGANIE SIĘ to zahaczanie czubkiem kopyta tylnej nogi o tył nogi przedniej. Kopyto tylne może uderzać w 4P – piętkę, podeszwę, podkowę lub pęcinę. Taki koń kaleczy sobie ścięgna, rani kopytko, uderza w staw pęcinowy. Niebezpieczna i urazowa przypadłość, więc trzeba chronić gamonia, który sam sobie robi krzywdę. Przyczyną takich wadliwych chodów może być nieprawidłowa budowa konia np. zła postawa kończyn, ścięty zad itp. Często taki chód przytrafia się koniom zmęczonym, sforsowanym ciężką pracą. Ochraniacze są niezbędne! Do strychujących koni stosuje się tzw. strychulce; u ścigających zakłada się kaloszki na kopytko.

Ochraniacze warto zakładać bez wyraźnej przyczyny, ot tak na wszelki wypadek. Dlatego, że końskie nogi to ich najcenniejszy skarb, a my wymagamy by je mocno eksploatowały. Ochraniacze przydają się wszędzie:

  • jazda w terenie – nie przewidzisz specyfiki podłoża i przeszkód, które możesz napotkać. Różne nawierzchnie, pochyłości, szyszki, kamienie, miękkie piachy i twardy asfalt, błotka i kamienne rynny – koński krok napotka różne niespodzianki i może się poplątać. Wybierz ochraniacze z wodoodpornego tworzywa, mocne i wytrzymałe, łatwe do czyszczenia.
  • ujeżdżenie – chody boczne i ćwiczenia na łuku mogą powodować plątanie się nóg i ranienie jednej o drugą. Chroń nadpęcia i stawy pęcinowe konia zakładając ochraniacze na przód i tył.
  • skoki – wiadomo, że koń-skoczek naraża się na urazy ścięgien i stawów, a nawet tzw. nakostniaki, gdy uderza nogami o drągi przeszkód. Do skoków warto założyć ochraniacze na przednie nogi. Wiem, że wielu zawodników rezygnuje z tego, wychodząc z założenia, że koń bez ochraniaczy będzie bardziej uważał, by nie zahaczyć o drąg, bo ból uderzenia skutecznie go tego nauczy. Ta nauka może mieć przykre następstwa; lepiej nie prowokować.
  • lonżowanie – jak wspomniałam, ćwiczenia na łuku mogą zwiększać ryzyko powstania strychowania. Zakładaj ochraniacze na przód i tył.
  • wybieg – nie zalecam, by koń łaził po pastwisku w kozakach, ale jeśli wypuszczasz swojego konia na wybieg, to często jest on tak uradowany tą swobodą, że wykonuje kilka baranków i bryknięć z niepohamowanej i entuzjastycznej radości. Może sobie wtedy zranić którąś z nóg, warto zabezpieczyć, jeśli Wasz ma taką tendencję do radosnej ekspresji.

Jakie ochraniacze stosować? Wybór jest przeogromny, przy zakupie warto wiedzieć, że:

  • skórzane ochraniacze są trwałe, ale wymagają sporej pielęgnacji. Zaniedbasz – masz szajs. Konserwujesz, smarujesz, dbasz – masz ochraniacze wytrzymałe i porządne, na lata.
  • ochraniacze z tworzyw sztucznych nie są tak mocne i trwałe, jak te skórzane, ale z pewnością są łatwe do utrzymania w czystości i pielęgnacji. Te droższe, wykonane z tworzyw najwyższej jakości starczą na lata, a ich konserwacja zajmuje minutę.
  • najtańsze są ochraniacze filcowe, ale wcale nie znaczy, że najgorsze. Spełnią swoją rolę, ale nie w terenie. Łatwo się brudzą, chłoną wilgoć, nie są trwałe. Sprawdzą się w krytej ujeżdżalni.
  • wybierz ochraniacze, które są wyposażone w wkładkę z pianki lub kauczuku – dobrze amortyzują ewentualne uderzenia. Niektóre mają wkład z naturalnego futerka – też super
  • najwygodniejsze są zapięcia na rzepy – montujesz je na końskiej nodze w chwilę-beret, ale pamiętaj, że ubrudzony rzep przestaje funkcjonować.
  • zapięcia na sprzączki są najlepsze w jazdy terenowe – mocne, nie luzują się, nie puszczają. Tylko zapianie trochę trwa – musisz się nieźle nakucać między końskimi nogami, by pozapinać wszystkie paski. To trochę trwa, a jeśli Twój koń nie wykazuje cierpliwości, to uważaj na szczękę – ustawiaj się z boku nogi, a nie przed nią lub za nią.

Nie bój się przesadzić w trosce o zdrowie nóg swojego konia – zakładaj ochraniacze nawet, gdy chód konia jest prawidłowy, bo zranienie może mu się przytrafić zawsze i wszędzie. A każda rana i uderzenie może przerodzić się w kulawiznę, która pozbawi Cię możliwości jazdy konnej, a co gorsza pozbawi Twojego konia radości i sensu życia.

Fot. Karolina Błaszczyk # Talar wł. Agata Choszcz

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Koń ma cztery nogi – zadbaj o nie w czterech krokach

Quarter Horse Foal rolling in Grass

Każdy wie, że koń ma cztery nogi – po jednej na każdym rogu, a i tak się potknie. I mimo tych czterech podpórek nie jest mu łatwo, bo dźwiga spory ciężar – sam waży, w zależności od rasy i umięśnienia, ładnych parę setek. Nasza Agatka (kuc szetlandzki) ma jakieś skromne 100kg, a Bolek dobiega pewnie do 800kg. Nawet jeśli rozłożymy ten ciężar na cztery zgrabne nóżki to wychodzi ładne obciążenie dla stawów. A przecież dodatkowo dorzucamy tym stawom w gratisie ciężar jeźdźca. Wszelkie problemy z końskimi nogami wyłączają nam konia z użytku, a jemu samemu rujnują ogólne zdrowie, bo koń to zwierzę ruchu, a pozbawiony jego możliwości wołałby powiesić się na lonży na pierwszej lepszej gałęzi. Jego życie ma sens, dopóki może być spędzane w ruchu. O końskie nogi trzeba więc dbać. Zapamiętajcie proszę podstawowy czterostopniowy program pielęgnacji końskich kończyn – obowiązkowy dla każdego konia i każdego koniarza. Cztery kroki, które można ulepszać i doskonalić, ale absolutnie nie można ich uszczuplić czy pominąć któregokolwiek z nich. Nigdy.

Krok Pierwszy z Czterech – przed jazdą

Przed jazdą sprawdź stan końskich nóg. Bez względu na to, czy koń właśnie wylazł z boksu  czy przyprowadziłeś go z pastwiska, musisz mu wyczyścić kopyta. Ten, który stał w boksie może mieć na kopytach „kapcie” z gnoju – przyklejone pieczątki własnej produkcji. Ten latający luzem mógł sobie przytulić w kopytko jakiś kamyk, patyk, gumę do żucia czy inny śmieć. Sprawdź. Potem dotknij puszki kopytowej – nie może być gorąca. Następnie macasz całą nóżkę pod kątem ewentualnych opuchnięć, wypukłości, skaleczeń, bolesności. Ścięgna mają być w dotyku elastyczne i chłodne. Pamiętaj, że znajdują się tuż pod skórą, a to oznacza, że byle skaleczenie na nodze może uszkodzić tkankę ścięgien, a nawet chrząstkę stawu! Każdą ranę na nodze obejrzyj dokładnie – płytkie skaleczenie zdezynfekuj, głębokie pokaż wetowi.

Krok Drugi z Czterech – w czasie jazdy

Kontuzje stawów i ścięgien biorą się z przeforsowania i braku kondycji konia. Jeśli nie pracujesz z koniem regularnie, to nie oczekuj, że jego słaba muskulatura udźwignie „dzidę” w terenie czy skoki pod niebo w ilości hurtowej. Każdy trening rozplanuj i pamiętaj, że forsowne ćwiczenia dla konia bez kondycji to szybka droga do Krainy Wiecznych Łowów. Koń pozostający w stałym sportowym treningu może więcej niż rekreacyjny leniuszek, który utrzymuje dumną kondycję pastwiskową, by w weekend ponosić pana czy pańcię na grzbiecie. Nie nadwyrężaj końskich nóg – dopasuj ich użytkowanie do stanu swojego wierzchowca – jego kondycji, umięśnienia, wieku, rasy, obciążenia, przebytych kontuzji i ogólnego stanu zdrowia. Dla formalności – ćwiczenia, które najbardziej obciążają końskie stawy i ścięgna to:

  • długi galop – trening na padoku to nie galopowanie non-stop. Nie każ koniowi biegać przez godzinę, nie zawsze musisz włączać wszystkie biegi;
  • szybki galop – w terenie sprawia frajdę, ale zdaje się, że największą jeźdźcowi, więc opanuj się – nie siedzisz na ścigaczu. Jeśli nie trenujesz konia na tor to nie przesadzaj ze ściganiem się i morderczym tempem;
  • skoki – wszystko dobre, ale z umiarem. Nawet sportowe konie-skoczki nie skaczą codziennie. Treningi skokowe przeplataj z ujeżdżeniowymi, parkury z wyjazdami w teren. Pojedynczy skok terenowy to też frajda, a skakanie wielokrotne na padoku naraża Twojego konia na urazy, stany zapalne, nakostniaki od ewentualnych uderzeń.
  • chody boczne – miej świadomość, że koń potrafi to robić sam z siebie, ale w naturze nie powtarza w ramach rozrywki przez pół dnia. Ćwicz jak skoki – rozsądnie i z umiarem, a nie do porzyg…eeeee znudzenia i przeforsowania.
  • częste zatrzymania – dobrze jest robić dużo przejść, ale kiepsko jest robić dużo przejść do zatrzymania – dawkuj z umiarem.

Krok Trzeci z Czterech – po jeździe

Po jeździe zdejmij koniowi ochraniacze czy bandaże (o nich w następnych wpisie) i poprowadź go stępem -10-15 minut. Jeśli nie chce Ci się łazić z koniem na smyczy to po prostu puść go luzem na pastwisko czy padok – niech sam sobie połazi. Ale nie wstawiaj go od razu po treningu do boksu – daj mu szansę ostygnąć i się rozluźnić. Bardzo polecam też chłodzenie końskich nóżek – zlej je wodą, nawet gdy jest zimno. Tylko nogi oczywiście, klata i brzuch już nie. Nogi polewaj do stawów skokowych – nie przeziębisz konia nawet zimą, a pobudzisz mu krążenie, ujędrnisz tkanki, ochłodzisz mięśnie, unikniesz zakwasów i opuchlizny. Tylko, WAŻNE, pamiętaj, by osuszyć pęciny! Następnie powtórz cały Krok Pierwszy – kopytka, macanie, pełna inspekcja

Krok Czwarty z Czterech – always forever anytime

Upewnij się, że wykonałeś poprzednie trzy kroki. Potem upewnij się, że wykonałeś je dobrze. Miały być cztery, bo tyle jest nóg i to mi pasowało do tytułu, więc jako krok 4 wybierz jeden z poniższych (co najmniej jeden!):

  • okład chłodzący z glinki / zwykłej maści końskiej z apteki / naklofenu – w razie stanów zapalnych. Bez potrzeby nie chuchaj koniowi na nogi, dadzą sobie radę.
  • ochraniacze – bo lepiej zapobiegać niż leczyć
  • masaż szczotką włosianą
  • pełna świadomość tego, jak ważne jest dbanie o końskie nogi i co muszą one dla Ciebie znosić

Twój koń powinien mieć przeprowadzany Krok Pierwszy, nawet gdy nie idzie tego dnia na jazdę. Naucz się profilaktycznie macać mu odnóża – w ten sposób masz szansę uniknąć poważniejszych problemów. Poza tym macać takie zgrabne nóżki to przyjemność, nawet jeśli razi Cię, że nie są wydepilowane.

 

 

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Z czego rżysz czyli o odgłosie paszczowym, choć pytanie jest tendencyjne

987434_49145667

We wpisie o komunikacji werbalnej z koniem pisałam już o tym, że konie są milczkami. Wydawanie odgłosów zdradzałoby wrogom (drapieżnikom) miejsce pobytu stada, tak więc konie opierają się głównie na komunikacji niewerbalnej, a odzywają się rzadko. Aby nie przyciągać uwagi należy zachowywać się jak najciszej. Jasne, że na filmach konie rżą jak szalone, ale kto spędza z nimi dużo czasu ten wie, że używanie głosu jest w końskim stadzie dość rzadkie. Nasze domowe koniki różnią się oczywiście od swych dzikich, wolnych braci i straciły już odrobinę ze swej milczącej powagi. Wołają towarzyszy, gdy np. zostają same w stajni lub gdy inne konie odchodzą od nich w terenie. Monty Roberts wspomina, że mustangi, które sprowadzał do swych stajni, były zaniepokojone słysząc rżenie domowych koni. Odgłosy te wywoływały u nich panikę, więc zbijały się w grupkę i czekały na niebezpieczeństwo. Nawet gdy Monty wyprowadzał całe stado mustangów z zagrody i zostawiał w niej jednego dzikuska, ten sierota nie wołał towarzyszy.

Konie posługują się rżeniem głównie w celach lokalizacyjnych – źrebię woła mamusię, ta z kolei też sprawdza głosem: „Gdzie jesteś?”, „Wracaj!”, „Natychmiast do mnie, łobuzie!”. Klacz i źrebak rozpoznają swoje głosy. Stado z kolei czasem ostrzega się rżeniem przed niebezpieczeństwem – to takie specyficzne rżenie, powtarzany krótki sygnał.

Technicznie rzecz biorąc rżenie jest proste. Koń wypycha powietrze z płuc przez krtań, co wprawia w drganie struny głosowe. Rodzaj wydanego odgłosu zależy od stopnia otwarcia krtani i ułożenia warg. Z kolei głośność i ton rżenia reguluje siła, z jaką to powietrze z płuc wychodzi. Otwarty pysk i silny wydech = głośne, przeciągłe rżenie. Uchylone wargi i lekki wydech = ciche, pieszczotliwe rżenie.

Jakie odgłosy wydaje koń? Multum! Od cichutkiego parskania po donośny kwik. Trochę o końskich odgłosach było tutaj, sprawdźcie. Rżenie też jest różne:

  • głośne, przeciągłe, donośne, długie – tak konie wołają towarzyszy. Zostaw konia samego w stajni, a ogłuchniesz. Spróbuj na „klejącym się do stada” zostać w tyle w terenie. Zabierz ogiera na samotną wyprawę, a w drodze powrotnej do stajni włóż sobie zatyczki do uszu. Na pewno znacie to rżenie-wołanie.
  • krótkie sygnały, najpierw wysokie, potem coraz niższe, powtarzane – to koński sygnał UWAGA; ostrzeżenie; znak, by stado zebrało się w grupę.
  • kwik, rżenie krótkie i głośne – to odganianie intruza, wyraża złość i jest groźbą. Pewnie słyszeliście, jak klacz krótko kwiczy na ogiera, w czasie gdy nie ma ochoty na randki. Często podkreśla to tupnięciem lub kopniakiem z zadu. Kwiczą też konie podczas wyżerki – wrzuć belę siana na wybieg i słuchaj, jak nawzajem się na siebie wkurzają.
  • krótko, głęboko, raz po raz – tak koń wita kumpla, wyraża swoją radość. Pokazuje, że się cieszy – nasz Bolek wita tak klacze wchodząc do stajni, a mój niezapomniany Esauł potrafił witać tak mnie. I jabłka, które mu nosiłam kilogramami, więc bezinteresowna miłość to nie była, ale jak często Wasz koń witał Was tym rżeniem? To nie jest powszechne i częste.

A tego właśnie rżenia-powitania życzę Wam z całego serca! Obyście słyszeli je jak najczęściej w wykonaniu Waszych rumaków :)

 

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Agresja u koni – czy powinniśmy się ich bać?

831763_43814604

Wiele już pisałam o naturze konia jako roślinożercy i na pewno zakorzeniłam Wam już pogląd, że nie-drapieżnik nie jest agresywny. I jest to prawda. Konie nie są z natury agresywne. Mogą się jednak takie stać, więc warto wiedzieć, jak przeciwdziałać końskiej agresji i jak radzić sobie z nieprzyjaznymi gestami tych wielkich i silnych roślinożernych pudzianów.

W przypadku zagrożenia koń zawsze najpierw salwuje się ucieczką. To już wiemy i rozumiemy. W niektórych sytuacjach koń może jednak zdecydować się na atak. Kiedy? Najczęściej wtedy, gdy możliwość ucieczki jest zablokowana – koń został zapędzony w „kozi róg”, jest osaczony w boksie czy na lonżowni. W tak dramatycznej sytuacji może zdecydować się na atak. Czasem na atak decydują się konie, które już wcześniej odkryły, że w ten sposób mogą wymuszać ustępstwa. Kiedy przekonają się, że się ich boimy będą kopać lub gryźć „profilaktycznie” czyli pozornie bez dania racji, na zapas, na „dzień dobry”, by uniknąć np. pracy. Czubajka atakowała osobę wchodzącą do jej boksu z ogłowiem i siodłem, bo przekonała się, że trafny strzał z zadu załatwia jej wolne od pracy. Agresja koni najczęściej wygląda niepozornie – walka wręcz to już ostateczność. Najpierw koń straszy, przekazuje pogróżki mimiką i gestami – ustawia się zadem, tuli uszy, pokazuje zęby. Zignorujesz – obrywasz. Ale jeśli zachowasz się zdecydowanie i zareagujesz od razu zazwyczaj udaje się przywołać takiego odważniaka do porządku.

W stadzie koni walki są raczej rzadkie. Agresywne gesty i postawy – bardzo częste. Zwykle wystarcza demonstracja siły – słabszy podporządkowuje się, silny podkreśla swoją ważność, ale nie trzepie nikomu skóry bez potrzeby. Tak samo w kontakcie z człowiekiem koń najpierw demonstruje swoją siłę, pozycję, wartość. Jeśli zignorujesz – podkreśli ją bardziej obrazowo. Jeśli się podporządkujesz – staniesz na niższym szczeblu hierarchii i nie masz co marzyć o pełnym porozumieniu i sukcesach z partnerem, który rządzi. To Ty masz rządzić. Często wystarczy podniesiony głos, tupnięcie nogą, zdecydowany ruch ręką, by koń zrozumiał, ze trafił na takiego, co nie daje sobie w kaszę dmuchać. Najważniejsze to nie dać sobie wejść na głowę, bo agresja u koni jest niebezpieczna i może prowadzić do poważnego zagrożenia zdrowia czy życia człowieka – istoty słabszej, a w porównaniu do końskiej maszyny wręcz fizycznie upośledzonej. Nie daj się koniowi – on nie zdaje sobie sprawy z Twojej słabości i nie powinien się o niej przekonać. Ma Cię szanować i wątpić o własnej pozycji w stosunku do szefa – człowieka.

Konie unikają otwartej walki. Związane jest to z ich naturą – w walce łatwo odnieść kontuzję, a koń ze złamaną czy stłuczoną nogą miałby marne szanse przeżyć w świecie drapieżników. Nie ranią się więc bez potrzeby, a konflikt zbrojny zaczynają w ostateczności – obronie własnego życia, klacz w obronie źrebaka. Nawet ogiery walczące o klacz najpierw manifestują swą siłę i zaczynają od drobnych przepychanek. Czasem przeradza się w to w krwawą walkę, ale częściej kończy mniej zajadłym pojedynkiem. Agresja u koniu jest w zasadzie „uśpiona”, a budzi się w konieczności. Nie doprowadzaj do niej konia. Słuchaj sygnałów i unikaj ataku.

Jak koń ostrzega? Jak manifestuje siłę i onieśmiela przeciwnika? Tak, jak pisałam wyżej – stulone uszy, obniżona szyja, poruszanie głową w górę i w dół. Gdy to zignorujesz koń przejdzie dalej – pokaże zęby, będzie machał ogonem, spróbuje Cię szczypnąć zębami. Boleśnie. Może też odwrócić się zadem i wmanewrować Cię w zasięg tylnych nóg. Nie polecam. Reaguj od razu – huknij, tupnij, uderz się liną czy palcatem po cholewce buta. Heńkowi zdarzało się zrzucać jeźdźca. Fajny był konik, ale takich numerów nie lubiłam. Nigdy nie dostał ode mnie po zadzie za brykanie, ale wystarczyło, że parę razy dostał od Wojtka. Wojtek jeździł potem na swoim Heniusiu bez bata, a ja brałam bat profilaktycznie i wystarczało, że gdy usiadłam w siodle stuknęłam się palcatem po sztylpach – na ten odgłos Henryk już wiedział, że nie ma co kombinować. Gdy palcata nie miałam ostro żałowałam podczas jazdy – Heniek potrafił kozłować do skutku. Skutku nie lubiłam. A sama obecność bata mnie już chroniła.

Agresję koń często nabywa, uczy się jej. Odkrywa, że człowiek jest słabszy i wykorzystuje to. Widać to w kontakcie koni z początkującymi jeźdźcami – koń uczy się, że można uniknąć jakiś ćwiczeń i pracy reagując narowiście – koziołkiem, brykaniem, stawaniem dęba, grożeniem podczas siodłania czy czyszczenia. Nie jest to tak naprawdę złośliwość, a zwyczajne „stadne życie”. Osobnik wyższy rangą forsuje swoją wolę wobec słabszego. Tak długo, jak długo będziesz ustępować w takich momentach, koń nie zaakceptuje Twojego przywództwa. To proste – prowadzi i rządzi mądrzejszy. Jeśli nim nie jesteś, funkcję tę musi spełniać koń. Dlaczego miałby Ci ufać, słuchać Cię, skoro zdaje sobie sprawę, że jesteś cieniasem i słabeuszem, który nie obroni go w razie ataku drapieżnika? Spraw, by koń Ci zaufał, by chciał trwać przy Twoim boku, bo ma poczucie, ze z Tobą jest bezpieczny. Masz wiedzę, masz doświadczenie, jesteś mądry i silny – nie warto Cię atakować, lepiej przycupnąć u Twojego boku i żyć.

1034392_90715564

Demonstracja siły – stulone uszy, błyskające białka oczy, agresywna postawa – uciekaj tchórzu, bo będzie gorzej.

1034395_82699857

A goń się wieśniaku! Spadaj na drzewo! Wystarczy postraszyć i „agresor” odpuszcza. Po co mu te stresy? Dobra, luz, stary, graba.

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

Obóz jeździecki – końskim okiem

DSC_6049

Ehhh, co za nuda… Dobrze, że chociaż w weekendy wpadają dzieciaki ze Szkółki Jeździeckiej. Bo w tygodniu – szkoda gadać. Mirek wypuszcza nas już po śniadaniu około 6 rano. Fajnie jest wybiec na pastwisko i rozprostować kości, ale nie oszukujmy się – trawy to jeszcze za wiele nie ma… Źrebaki brykają i szaleją, klacze zalotnie zerkają na okólnik, gdzie ogier Bolek pręży pierś i rzuca grzywą. Niby taki przystojniak, aha. Ja też jestem niczego sobie, w końcu blondyn.

Nazywam się Raszdi i kończę w tym roku 17 lat. To dobry wiek dla konia. Wyrosłem już z głupot, brykania i ścigania się (jak te stuknięte srokate hucuły, nowi są u nas, można im wybaczyć), ale wciąż mam energię i lubię biegać. Pewnie dlatego jestem ulubionym wierzchowcem obozowiczów. No kiedy wreszcie zacznie się lato? Jak tylko rok szkolny dobiegnie końca znowu przyjadą dzieciaki na obóz jeździecki TROTTER. Mieszkam w Ustce, w  stajni ANKA. Nie urodziłem się tutaj, jak Czubajka czy Chaber, ale jestem tu tak długo, że zapomniałem już o poprzedniej stajni. Jestem wielkopolakiem, mam nawet wpis do księgi głównej. To zresztą nie ma znaczenia, bo dzieciaki kochają mnie przecież nie za rodowód. A kochają mnie, oj tak. Chciałbym, żeby przyjechali jak najszybciej. Znowu będzie gwar, wesoło i wreszcie coś się będzie działo.

Dziewczyny z TROTTERA czyszczą mnie milion razy na dobę, zaplatają grzywę, ogon. W zasadzie już po pierwszym dniu obozu jeździeckiego jestem tak czysty, że czuję się nagi. To im nie przeszkadza wyprowadzać mnie z boksu, co godzina i szczotkować, głaskać, przytulać się. A ja nie protestuje, bo taki masaż szczotką to fajna sprawa. No i muszą uważać mnie za supermodela, bo na okrągło pstrykają sobie ze mną foty. No cóż, ładny to ja jestem, nie powiem. Niech się nawet Bolek schowa, phi! Na pewno ja mam więcej zdjęć z obozowiczami, niż ten nadęty bufon, co myśli, że jak umie ciągnąć bryczkę to już jest kimś. Trochę mu nawet zazdroszczę tych wypraw na wieżę widokową z obozowiczami (on bierze sobie nawet piętnastkę kolonistów do bryczki, a ja przecież tylko jednemu mogę sprawić frajdę). Ale za to ja chodzę z innymi końmi na plażę! Nie ma nic lepszego! Niektórzy obozowicze pozwalają mi wchodzić do wody naprawdę głęboko. Przecież nie ma się czego bać. A ta wariatka haflingerka Tara uwielbia się kłaść w wodzie. Dzieciaki na ogół mają z tego frajdę i zaśmiewają się do łez, ale przecież niektórzy mogą się przestraszyć. Ja tam takich numerów nie robię, o nie. Jestem grzeczny i staram się nie przestraszyć mojego jeźdźca.

Zazwyczaj obozowicze meldują się w stajni już wczesnym rankiem. Niektórzy przychodzą do nas w odwiedziny jeszcze przed śniadaniem. A potem zaczyna się zabawa! Najpierw jedzie pierwsza grupa, więc nas wyprowadzają, czyszczą, siodłają. I wciąż biegają – a to do siodlarni po dodatkowy kocyk na kłąb, a to po palcat, toczek. Co chwila ktoś inny trzyma mnie za wodze i czasem trudno się zorientować, kto właściwie będzie na mnie jeździł? To jest całkiem fajne, bo im więcej osób się kręci, tym częściej mnie głaszczą, całują w chrapy, a nawet wciskają szybko jakiś smakołyk (jabłuszka, marchewki, niektóre mają nawet takie końskie dropsy, mhmmm); opłaca się stać grzecznie i pozować do zdjęć. Potem wreszcie zaczyna się jazda. Jeśli grupa wybiera padok to idziemy na plac i ćwiczymy pod okiem instruktora Wojtka. To ciekawe, ale ja osobiście wolę jeździć do lasu lub na plażę. Na padoku jest tak gorąco! A w lesie jest miły cień, nie trzeba za dużo skakać, dzieciaki gadają, śmieją się. Na padoku są tak skupione, że nawet klepać mnie zapominają po dobrym wykonaniu ćwiczenia, wyobrażacie sobie?!? Ja tam wole tereny, szczególnie te nad morze.

Po jeździe zawsze dokładnie mnie czyszczą, klepią, chwalą. Lubię obozowiczów. Dbają o nas, konie, i kochają nas. I każdy koń, bez wyjątku, jest czyimś ulubieńcem. Nawet ten smarkaty Browarek ma swoich fanów, albo Góral – o, ten jest nowy, a już zakochała się w nim cała rzesza obozowiczów. Ja jestem tu już tyle lat, że rozpoznaje obozowiczów, którzy przyjeżdżają kolejny raz. W tym roku na pewno znowu przyjedzie do mnie Basia.
Przed obiadem obozowicze chodzą na plażę, ale już bez nas, bez koni. Chodzą się opalać i kąpać pod okiem ratownika WOPR. Co za bzdura to całe opalanie! Albo te ich rejsy statkiem po Bałtyku, zwiedzanie latarni morskiej i inne spacery po promenadzie. Jakich atrakcji może dostarczyć miasto, kiedy w stajni czekamy my, konie.

Na szczęście po obiedzie obozowicze znów meldują się u nas. I znowu zaczyna się zabawa – czyszczenie, ubieranie, śmiech i porównywanie warkoczy na grzywach. Moja grzywa jest skąpa i rzadka, ale np. haflingery to mają szopy! Albo ogon Lindy! Ja za to bardzo dobrze wyglądam w ochraniaczach na nogach, tak zgrabnie. W tym całym zamieszaniu kiedyś jedna Ola wyprowadziła ze stajni nieujeżdżonego hucuła, bo pomyliła go z innym srokaczem, jego pół-bratem. Wyobraźcie sobie, że ten gamoń był tak zaaferowany tym, co się dookoła dzieje, że nie dał najmniejszego znaku, że on nie chodzi jeszcze pod siodłem? Stał jak wryty z szeroko otwartymi oczyma i pozwolił sobie założyć ogłowie i siodło bez gadania. I ten smarkaty głupek pojechał z nami w teren, bo bał się odezwać i dać znać, że coś jest nie tak! Mieliśmy z niego niezły ubaw w stajni. A instruktor Wojtek za każdym razem jak wsiadał na swoją Horpynę (ta to dopiero laska!) to żartował, że musi sprawdzić, czy to nie źrebak od Literatki.

Wieczorem, kiedy nam, koniom należy się odpoczynek i cisza w stajni, obozowicze zaczynają szaleć. Jakieś ogniska, śpiewy przy gitarze, nocne podchody i bieganie po lesie. Dobrze, że nas już w to nie wciągają i chodzą na własnych nogach. Ale i tak ciężko odpocząć, kiedy pod oknami stajni słychać wesołe głosy, śmiechy i chóralny śpiew. Można to jednak wybaczyć, bo czasem ktoś po cichu zakradnie się do stajni, by wepchnąć kromkę suchego chleba między moje ciepłe wargi i pogłaszcze po aksamitnym nosie. A teraz, przed wakacjami? Nuuuudaaaa…

Chcesz poznać Raszdiego? Masz ochotę na kąpiel w morzu w bryczesach zafundowaną przez haflingerkę Tarę? Marzy Ci się oglądanie wschodu słońca z grzbietu Górala lub Czubajki? A może interesuje Cię przejażdżka bryczką z wesołym Bolkiem? Te atrakcje czekają na Ciebie na obozie jeździeckim TROTTER<- kliknij tu w Ustce! Nie daj czekać naszym koniom i zafunduj im i sobie wesołe i aktywne wakacje! Zapraszamy! Więcej szczegółów znajdziecie na www.trotter.pl<- kliknij tu.

tekst: czubajka.pl

/ Tekst sponsorowany przez TROTTER Jakub Lipczyński /

DSC_2853

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

TOP 10. Dziesięć typów koni szkółkowych

1143331_43390874

Poznaliśmy już różne typy instruktorów jeździectwa, pisałam również o klientach stajni. A przecież stajnię tworzą nie tylko ludzie, ale przede wszystkim konie. Często przywiązujemy się do jednego, konkretnego konia w stajni i z czasem ufamy mu tak, że niechętnie pozwalamy instruktorowi zmienić nam wierzchowca. Moi klienci całkiem irracjonalnie upierają się przy konkretnym koniu, choć często moim zdaniem powinni spróbować swoich sił na innym, łatwiejszym lub bardziej dostosowanym do nich temperamentem. Najczęściej ulubieńcem staje się ten koń, na którym siedzieli na początku jeździeckiej przygody – towarzysz lekcji na lonży. Wielu klientów, którzy umawiają się na wyjazd w teren lub lekcję na padoku z góry zamawia sobie konia – ten albo żaden, jak jest zajęty to wybiorę inny termin. Dla udoskonalania umiejętności jeździeckich warto zmieniać konie i nabierać doświadczenia radząc sobie z ich różnymi typami – energicznymi i leniwymi, o miękkich chodach i mocno wybijającymi, uległymi i temperamentnymi. Ta różnorodność końskich charakterów i eksterierów (bo i budowa konia wpływa przecież na komfort jazdy) zapewnia najlepszy trening i przygotowuje do późniejszych wyzwań jeździeckiego sportu. W rekreacyjnych stajniach można spotkać cały przekrój końskich typów. Jakie wyzwania stoją więc przed adeptami konnej rekreacji?

1.      KOŃ CWANIACZEK POLITYCZNY

Zazwyczaj jest to starszy i doświadczony w rekreacji wiarus. Od lat pracuje w szkółce i opracował sobie system, który pozwala mu oszczędzać energię i stare kości. Choć powszechnie udaje przygłupa to w rzeczywistości jest wyjątkowo inteligentnym cwaniakiem, który politykę stajni, rekreacji konnej i treningów ma w jednym kopycie. Wie jak zmniejszać wolty, by przyoszczędzić siły, doskonale ścina narożniki ujeżdżalni, sygnał do zagalopowania ignoruje, a naprowadzony na przeszkodę bezwstydnie omija ją bokiem. Wybitne jednostki z tej grupy potrafią nawet symulować kulawiznę, by uniknąć konieczności czynnego udziału w lekcji. Puszczone na pastwisko doznają cudownego uzdrowienia, by ponownie wpaść w szpony choroby, gdy tylko założy się im kantar z uwiązem.

2.      KOŃ IGNORANT

Opracował sobie system lepszy od cwaniaka – z miną skrzywdzonej niewinności udaje, że nie jest w stanie pojąć nieudolnych prób i wymagań jeźdźca. Nie pojmuje działania łydki, nie wie, jak się skręca, nie rozumie, czego oczekuje się od niego przy cavaletti. Jeździec traci siły, cierpliwość i wiarę we własne umiejętności, usiłując zmotywować ignoranta do pracy. Ignorant jest nieszkodliwym nierobem – krzywdy nie zrobi nawet bardzo początkującym, bo jego zachowanie pod siodłem nie ma wpływu na bezpieczeństwo jeźdźca. Co nam grozi na koniu, który odmawia oderwania kopyt od ziemi?

3.      KOŃ TCHÓRZEM PODSZYTY

Zmora niepewnych siebie początkujących jeźdźców. Koń skrzyżowany z tchórzofretką boi się wszystkiego – kamienia, nienaturalnego (według niego) ułożenia szyszek w lesie, duchów, własnego cienia. Płoszenie się takiego tchórza przyjmuje różne formy; każda skutkuje u początkującego jeźdźca stanem przedzawałowym. Koń może się nagle teleportować – uskoczyć spod jeźdźca. Może także zafundować nagły stop i przyjąć postawę smoka – z opuszczoną szyją dmuchać parą z nozdrzy na niebezpieczny przedmiot. Dla odmiany może również wystartować w panice pełnym galopem nie zwracając uwagi na to, czy jeździec zdołał utrzymać się w siodle. Niektórym tchórzom zdarza się uskoczyć nawet podczas prowadzenia ich w ręku, co skutecznie przepala rękę trzymającą wodze. Tchórz może rozczulać czułe serca płci pięknej, ale zaufać mu trudno – nic tak nie przeraża jak świadomość, że koń boi się bardziej od Ciebie.

4.      KOŃ SIR GALLAPAD

Tego konia rozpiera energia. Zawsze jest chętny do przejścia w wyższy chód, nawet gdy chęci tej nie podziela jego jeździec. Nieudolne wstrzymujące sygnały spanikowanego jeźdźca Sir Gallapad ignoruje w przekonaniu, że to po prostu euforia i radość pasażera. Potrafi skutecznie wystraszyć początkującego, przy czym w ogóle nie czuje się winny – przecież on chce zapewnić rozrywkę, urozmaicić trochę tę nudną lekcję skrętów na slalomie w stępie. Sir Gallapad jest dzielny, szybki, chętny – jak prawdziwy rycerz. Szkoda tylko, że nie bierze pod uwagę głosu jeźdźca podczas obrad przy Okrągłym Stole.

5.      KOŃ GŁODOMÓR

Głodomory mogą jeść zawsze i wszędzie. Podczas siodłania przeszukują kieszenie jeźdźców, by sprawdzić, co za smakołyk jest dzisiaj w karcie dań. Jeśli człowiek nie dysponuje żadną słodką marcheweczką czy soczystym jabłuszkiem, głodomór przechodzi do skubania siana w swoim boksie. Wyprowadzony na zewnątrz przeciąga człowieka w kierunku skąpych kępek trawy lub podgryza płot przy którym stoi. Podczas jazdy urządza przystanki w celu konsumpcyjnym. Aby podciągnąć mu w górę łeb trzeba by użyć mechanicznej wyciągarki. W rezultacie jeździec siedzi sobie na pasącym się koniu i podziwia krajobraz – gdy reszta koni oddali się od głodomora ten dopędza je rachitycznym kłusikiem przegryzając w przelocie liście z gałęzi drzew.

6.      KOŃ LENIWIEC POSPOLITY

Zbyt poczciwy, by opracować system cwaniaczka lub ignoranta. A może zbyt leniwy, by tak kombinować? W każdym razie leniwiec nie chce, nie ma ochoty, nie widzi sensu pracy z jeźdźcem. Po co tracić ważną życiową energię? Znudzony snuje się w szeregu za innymi końmi robiąc odstęp, w którym zmieściłoby się stado słoni. Podczas lekcji na padoku nieustannie usiłuje przeforsować swój pomysł na trening – a może by tak dzisiaj samym stępem, co? Gdy trafi na zmotywowanego i pewnego siebie jeźdźca poddaje się bez walki – trudno, jak mus to mus. Zakłusuje, ale w takim tempie, by konie za nim po prostu wyciągnęły stępa.

7.      KOŃ „WIEM LEPIEJ”

Doświadczony rekreant. Zęby zjadł na rekreacyjnych lekcjach i lonżach. Wszystko wie lepiej, więc nie obciąża się słuchaniem poleceń jeźdźca – sam najlepiej wie, jakim krokiem przejść cavaletti, z której nogi zagalopować na wolcie, gdzie odbić się do skoku przed przeszkodą. Jeźdźca traktuje jak plecak – o ile mu nie przeszkadza, może podróżować na końskim grzbiecie. Jeśli kogokolwiek ten koń słucha na placu to instruktora – przyspiesza i zwalnia na polecenie głosowe, kręci wolty w miejscach wyznaczonych ruchem bata. Bardzo podbudowuje ego jeźdźca – na takim koniu wszystkie polecenia wykonujesz poprawnie, co utwierdza Cię w przekonaniu, że masz talent i doskonale działasz pomocami. Przykre przebudzenie jeźdźca następuje, gdy przesiądzie się na ignoranta…

8.      KOŃ AGRESOR

Wszystko dookoła go drażni i denerwuje. Ma już serdecznie dość wciąż tych samych treningów, dni podobnych do siebie jak krople wody. Swoje frustracje wyładowuje na pobratymcach i otaczających go ludziach. Podczas nieudolnego siodłania upomina jeźdźca skubaniem jego kurtki – jeden mocny chwyt zębami, karcący zbyt powolnego i przejętego swą rolą adepta jeździectwa potrafi działać cuda – łącznie z odpuszczeniem siodłania i rezygnacją z lekcji. W oczekiwaniu na przygotowanie pozostałych koni do wyjazdu agresor grzebie kopytem w ziemi, grozi tuleniem uszu i pokazywaniem zębów. Pod siodłem potrafi celnym kopniakiem z zadnich nóg regulować odstęp pomiędzy sobą a pozostałymi końmi. Agresor nie jest agresywny w swoim pojęciu – on jest wściekły, ma po dziurki w chrapach tej całej zabawy i pokazuje wszystkim dookoła, by trzymali się z daleka, bo on nie ma już cierpliwości to tego cyrku, w którym musi brać udział.

9.      KOŃ „JA TEŻ JESTEM POCZĄTKUJĄCY”

Stadium, które musi przejść każdy rekreant. Młodzik, przeznaczony do pracy z dużą ilością klientów. Wciąż brak mu doświadczenia, więc stara się czerpać je od jeźdźca. Nieumiejętnie poprowadzony może łatwo przeobrazić się w dowolny typ konia szkółkowego; pracując z doświadczonym jeźdźcem staje się rekreantem idealnym. Zanim jednak do tego dojdzie afiszuje się bez premedytacji swoim statusem początkującego: potrafi się nagle spłoszyć, zbyt impulsywnie zareagować na łydkę, nie zrozumieć wymagań jeźdźca. Jeźdźcy wybaczają mu łatwo i traktują ulgowo drobne bunty. Początkujący czują się z nim niepewnie, więc dopisują mu w myślach łatkę niebezpiecznego. Rozczula i uczula na łagodne traktowanie. Tej czułości, którą funduje się koniowi początkującemu jeździec powinien użyczać też starszym koniom. Ten koń głosi hasło: „Śmiało! Bądźmy delikatni!” 

 

10.  KOŃ REKREANT IDEALNY

Cierpliwy, posłuszny, wyrozumiały. Chętnie i grzecznie wykonuje polecenia jeźdźca, nie buntuje się, nie cwaniakuje. Krok ma wygodny, a tempo dostosowuje do chęci i możliwości jeźdźca. Ze wszystkich sił stara się nie stracić z grzbietu cennego pasażera – upadek jeźdźca jest plamą na honorze rekreanta idealnego. Taki koń nie tylko pozwala jeźdźcowi na rozwój i naukę; on sam go uczy! Cierpliwie pokazuje jakie sygnały są odpowiednie, a które szanujący się koń zignoruje. Docenia umiejętności jeźdźca, ale nie wykorzystuje luk w jego praktycznej wiedzy krnąbrnym zachowaniem. Wbrew pozorom bardzo powszechny typ, co dowodzi końskiej życzliwości dla naszego gatunku. Powszechnie nazywany też profesorem – całkowicie zasłużenie. Wiedzę praktyczną ma niejednokrotnie większą od swego trenera!

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

Alberto Larraguibel i Huaso – Rekord Świata w Skoku

record-Larraguibel-

Rekord Świata w skoku (wpisany oficjalnie do Księgi Guinessa) należy od 65 lat do pary chilijskiej – Kapitana Alberto Larraguibel Morales, oficera chilijskiej armii i ogiera Huaso, również rodowitego chilijczyka. Koń początkowo nosił imię Faithful, ale ponieważ było anglojęzyczne zdecydowano, że koń powinien otrzymać chilijskie imię (zmieniono mu je na 2 lata przed biciem rekordu; koń przygotowywany był do sukcesu i rozsławienia Chile). Jego drugie imię oznacza chilijskiego pasterza; taki rodzaj amerykańskiego kowboja, meksykańskiego vaquero czy argentyńskiego gaucho.

Kapitan Larraguibel był młodym jeźdźcem w armii, bardzo ambitnym i pracowitym. W chwili bicia rekordu miał 30 lat. Rekord ten wynosi dokładnie 2,47m. Ustanowiony został 5 lutego 1949 roku, a po wysłuchaniu relacji świadków, obejrzeniu zdjęć i nagranego filmu Komisja Rekordów zatwierdziła go ostatecznie w maju. Do dziś rekord ten nie został pobity, choć próby były oczywiście na przestrzeni tych 65 lat regularnie podejmowane. Mówi się nawet, że para Fred Wettach Jr i koń King’s Own skoczyli 253,7cm, ale rekord ten nie został nigdy oficjalnie uznany z powodu zbyt małej ilości świadków.

Sam skok był rzeczywiście spektakularny. Do bicia rekordu można wykonać trzy próby; nie ma możliwości wykonywania czwartego najazdu. Huaso odmówił skoku za pierwszym podejściem, a znający jego możliwości kapitan Larraguibel nie naciskał. Przy drugim najeździe chilijczyk źle obliczył foule i wyskok był zbyt daleko; koń skoczył, ale zawadził brzuchem i tylnymi nogami zrzucając drągi. Dopiero trzecie podejście zakończyło się sukcesem – idealne odbicie, brak wahania ze strony obu członków duetu, dłuuuugi lot i czyste lądowanie. Trzeba zrozumieć, że w najwyższym punkcie lotu, gdy koń już składa się do lądowania, jeździec widzi przed sobą ziemię. Kapitan Larraguibel widział ja z wysokości 4 metrów; upadek na czachę z takiej wysokości to pewna śmierć. Wystarczy nawet strach jeźdźca i zły balans, by koń stracił równowagę i nie wykonał prawidłowego telemarka, lecz skręcił sobie kark. To są naprawdę ogromne emocje i adrenalina. Obejrzyjcie ten słynny, niepobity do dziś skok:

Siedem lat temu w Vina del Mar (miejscowości bicia rekordu) stanął pomnik kapitana Larraguibel i Huaso – 5m, 5 ton, niezły gigant.

monument laraguibel

Sam Huaso był koniem o ciekawej przeszłości. Nie wybitnie wysoki (miał ok. 165cm), przeznaczony do kariery wyścigowej, biegał na torach przez 6 lat. Były to lata nieustannych porażek – koń był niepokorny, nieposłuszny, bez szczególnego talentu. Wycofano go z toru, bo dość już narobił sobie obciachu. Trafił do oficera chilijskiej armii, który dostrzegł w nim predyspozycje dresażowe. Niestety, i tu kariery ogier nie zrobił. Jeszcze na treningu w wyniku nieszczęśliwego wypadku omal nie stracił życia. Została mu lekka kulawizna lewej tylnej nogi; bezwład, z powodu którego trzeba było wycofać konia z dresażu. Armia przeznaczyła go wówczas na skoczka, ale koń, który już na torach wyścigowych pokazał, jak niepokornym i trudnym jest typem i tu nie odnosił sukcesów, bo zbyt nerwowy i trudny do kontroli popełniał dużo błędów. Ostatecznie nie wróżono mu żadnej świetlanej kariery i uznano za przeciętnego wierzchowca bez szczególnych talentów. Do czasu, gdy wojskowy masztalerz przez przypadek zobaczył, jak ogier przeskakuje ponad 2 metrową ścianą, gdy spłoszył się na okólniku. Dokonał tego oczywiście bez plecaka w postaci balansującego jeźdźca, więc skok był czysty i poprawny. Wyczyn ogiera przekonał masztalerza, że koń ma szanse na wykazanie się w wysokich skokach. Ogier trafił do kapitana Larraguibel, który przez 2 lata przygotowywał się wraz z nim do bicia rekordu. Armia zmieniła skoczkowi imię na chilijskie i pozostało już tylko czekać na wyniki. W chwili bicia rekordu Huaso miał już 16 lat. Niemłody, po wyścigowych torach i skokowych wyczynach, dokonał wyczynu, który zrobił z niego mistrza świata. Potem nikt już go nie eksploatował i ogier dożył sędziwego wieku pozostając własnością armii. Padł z przyczyn naturalnych w wieku 29 lat. Na kamieniu nagrobnym wyryto jego imię.

Rekordu świata ustanowionego przez chilijczyków nie można mylić z konkursem potęgi skoku. Jak widać na filmiku wyżej przeszkoda skakana przez Huaso miała specjalną konstrukcję ułatwiająca lot ponad nią. Potęga skoku to konkurs rozgrywany zazwyczaj halowo i przeszkodą do pokonania jest mur. Rekord w skoku na potęgę należy do Niemca Franke Slothaak, został ustanowiony w Belgii na koniu Optiebeurs Golo w 1997r. Tak to wyglądało:

Autor: Ania Kategoria: Ci znani ludzie, Te znane konie

Kupujmy polskie produkty!

targiArtykuł ze styczniowego nr Koni i Rumaków

Dawno już minęły czasy, gdy na półkach w polskich sklepach królował ocet, jako jedyny towar dostępny nie spod lady. Kto z obecnego pokolenia pamięta czasy Pewexu i tchnienia zachodu w cenie wyrażonej w dolarach? Dziś kupić można wszystko, o czym zamarzymy, a jeśli jeszcze nie zamarzyliśmy, to wystarczy się rozejrzeć, jak producenci podpowiadają nam marzenia. Branża jeździecka stale się rozwija i tylko brak pieniędzy może nas powstrzymywać przed zarzuceniem domu, stajni i naszego życia produktami, które reklamuje się jako niezbędne wyposażenie koniarza. Tegoroczna hala targowa podczas poznańskiej Cavaliady pękała niemal w szwach. Jak w tej niezliczonej ilości produktów wybrać ten jeden, na który warto poświęcić oszczędzany grosz? Ja mam bardzo prostą receptę – kupujmy polskie produkty!

Każdy przyklaśnie głośno hasłu „Basta chińszczyźnie!”, choć z moich obserwacji wynika, że po cichu na takie właśnie zakupy się decydujemy. Dlaczego? Ze względu na cenę, oczywiście. To ona pierwsza decyduje o naszym wyborze. Jakość stawiamy na dalszych miejscach, mylnie sądząc, że „jak się zużyje, to się kupi nowe, za taką cenę nie żal”. A ja mówię, że właśnie żal! Zapominamy, że wbrew pozorom biednych ludzi nie stać na byle co. Jeśli podliczę ilość tanich palcatów, kupionych do wyposażenia naszej stajni to szybko dochodzę do wniosku, że zupełnie nam się to nie opłacało. Takie baciki łamią się, końcówki odpadają, tworzywo rączek się kruszy, uchwyty się urywają. Co roku ten sam problem – nowy zakup bacików na sezon. Za tę samą kwotę powinniśmy nabyć mniejszą ilość porządnych palcatów i cieszyć się z dłuższego użytkowania. Kilkadziesiąt pseudo bacików przemieliło się już w naszej stajni, a te kilka solidnych, dorzuconych do stawki nadal jest w użyciu. Czy nie ma to sensu? Ma! A ja już skończyłam z tanimi inwestycjami, które z czasem okazują się najdroższymi.

Kto decyduje się na zakup droższego, a więc i lepszego jakościowo sprzętu, ten nieodmiennie trafi na produkty zagraniczne. Zgodzę się z pełnym przekonaniem, że inwestycja w niemiecką jakość czy włoskie wykonanie nam się opłaca. Ale dlaczego zapominamy o naszych rodzimych, polskich producentach? Polska jakość wcale nie odbiega od tej niemieckiej! Mamy w końskim przemyśle wielu producentów, z których możemy być dumni. I to właśnie ich stoiska odwiedzałam najchętniej podczas targów Cavaliady. Odkąd pamiętam kupowałam sprzęt znanych zagranicznych marek. I złego słowa nie mogę na te produkty powiedzieć. Dlaczego taki akurat wybór? Znana marka, dobra reklama, zakodowane w mózgu słynne nazwiska promujące produkt. Na jakość nie narzekam. Od kilku już jednak lat moim kryterium wyboru obok jakości i ceny stało się też pochodzenie producenta. Wiernie trwam przy polskich markach i gdy siedzę na koniu jestem ich żywą reklamą – od sprzętu, z którym pracuje mój wierzchowiec, po każdą część mojego ubioru i wyposażenia promuję polską jakość i wykonanie. Bo na taką inwestycję nie żal mi grosza. Kupuję u polskich producentów z przekonania, bo na dobrych markach jeszcze się nie zawiodłam. I dumą napawa mnie fakt, że wspieram nasz własny, polski przemysł. Cieszy mnie również to, że nie siedzimy zachodnim markom na ogonie, a biegniemy łeb w łeb, w pierwszej stawce, nierzadko wysuwając się na prowadzenie. Polską jakość doceniają już przecież i poza granicami naszego kraju. Mój mąż dzwonił do mnie z zawodów zaprzęgowych we Francji, by przekazać, że ¾ startujących maratonówek jest dziełem polskiego producenta. Tak bardzo go to ucieszyło i napawało dumą, że zapomniał poinformować mnie o klasyfikacjach i wynikach startów, które obserwował. Tak samo nie zapomnę jego zakupów podczas niemieckiej Equitany – wrócił z batem do powożenia, który kosztował go tyle, że zastanawiałam się dlaczego od razu nie wymienił go na nerkę. I mógł już tylko złapać się za głowę, gdy pokazałam mu w internecie taki sam bat w kolosalnie niższej cenie, a wykonany ręcznie przez polską firmę, działającą w branży już od ponad 20 lat. 

Często inwestujemy w znane marki. Te bardzo znane zazwyczaj są zagraniczne. Wieloletnia tradycja, świetna reklama podparta nazwiskami światowych mistrzów, logo rozpoznawane nawet wśród laików jeździeckiego światka. Nie zamierzam tu negować jakości takich produktów, aż tak zaślepiona w patriotycznej walce nie jestem. Wiem jednak, że to nie ślepy patriotyzm rządzi moimi wyborami, choć z pewnością wydatnie je wspiera. Moje wybory podparte są uzasadnioną wiarą, że w  żadnej mierze polska firma nie odstaje od tej zachodniej! Przegrywa zasięgiem, reklamą, promocją, ale nigdy jakością. Właśnie ten brak szerokiego zasięgu reklamowego pozwala nam nabyć produkt wysokiej jakości w dogodnej cenie. Opłaca się inwestować w polskie wyroby – sprawdziłam na własnej i końskiej skórze.

Chciałabym widzieć logo naszych producentów nie tylko na polskich, ale i zagranicznych jeźdźcach. I wierzę, że coraz częściej będzie się tam pojawiało. Mamy powody do dumy, więc nie wahajmy się tym pysznić. Skromnością nie zawojujemy świata, a dysponujemy solidnymi podstawami, by tego podboju dokonać. Zacznijmy od rozwoju domowego poletka – kupujmy nasze polskie produkty!

Fot. Piotr Filipiuk Konie i Rumaki

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

«< 5 6 7 8 9 >»
Trotter - obozy jeździeckie

Kategorie

  • ARTYKUŁY
  • Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI
  • NATURAL
  • TEORIA vs. PRAKTYKA
  • Z MOJEGO ŻYCIA
  • Te znane konie
  • Ci znani ludzie

Ostatnie wpisy

  • Ostatnie miejsca na obozy jeździeckie TROTTER
  • Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
  • Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
  • Obtarcia na końskiej skórze – to Twoja wina! Jak zapobiegać i leczyć?
  • Dlaczego koń Cię nie słucha? Bo Ty nie słuchasz jego!

Najpopularniejsze wpisy

  • Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
    24 comments
  • Znów księżniczka Anna spadła z konia czyli krótki poradnik spadania
    19 comments
  • Jak Ania galopu uczy
    19 comments

Archiwa

  • maj 2018
  • listopad 2017
  • wrzesień 2017
  • sierpień 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • marzec 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • grudzień 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • maj 2015
  • kwiecień 2015
  • marzec 2015
  • luty 2015
  • styczeń 2015
  • grudzień 2014
  • listopad 2014
  • wrzesień 2014
  • maj 2014
  • kwiecień 2014
  • marzec 2014
  • luty 2014
  • styczeń 2014
  • grudzień 2013
  • listopad 2013
  • październik 2013
  • wrzesień 2013
  • sierpień 2013
  • lipiec 2013

Polecane strony

Możesz mnie znaleźć też tu:

  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
© Czubajka 2025