Czubajka
o koniach i nie tylko ...
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
RSS

Obozowicze – especially for U

DSC_1324

W związku z licznymi prośbami obozowiczów o opisanie ich wpadek i śmiesznych wypadków uprzejmie informuję, że dla Was, gamonie moje kochane, to by mi miejsca w internecie nie starczyło. Postaram się zebrać do kupy te najlepsze, ale już jestem przerażona czasem jaki spędzę przy kompie opisując Wasze wtopy.

Można Was lubić. Czasem można jednak chcieć zjechać z Wami z klifu. Dopasujcie się do opisanych niżej typów obozowiczów. Jeśli nigdzie nie pasujesz to znaczy, że nie istniejesz.

1. „100 PYTAŃ DO”

Chodzący znak zapytania. Taki pytajnik kręci mi się wciąż pod nogami, zadając pytania na wdechu: „Proszę pani,  a jaki jest pani ulubiony koń?”, „Proszę pani, a ile lat ma Raszdi?, „Proszę pani, a czy ja mogę jechać w teren na Rozie? Bo jedna dziewczyna miała na niej jechać, ale…”, „Proszę pani, a Faramuszka kaszle, ona jest chora?”, „Proszę pani, a…” Gdzie się nie ruszę, ten mały dziennikarz jest obok i przeprowadza wywiad. Najbardziej wytrwali nie robią sobie pauz nawet na zaczerpnięcie oddechu – pytają do czasu, aż się zapowietrzą. Mam już nawet opracowany standardowy zestaw odpowiedzi (pytania powtarzają się na każdym turnusie). Niektóre odpowiedzi mam też uniwersalne – ile lat ma ……..? Nieważne, o którego konia pytasz, odpowiedź to zawsze 10. Nie chce mi się zastanawiać i tracić energii na pracę szarych komórek. Wszystkie mają 10 i już.

2. STARY WYŻERACZ

Przyjeżdża trzeci / czwarty / dziesiąty raz. Na więcej niż jeden turnus. Zna wszystkie kąty, z końmi jest na ty, w stajni i siodlarni orientuje się lepiej niż ja. Typ pomocny i dobrze go mieć pod ręką, bo świetnie wykonuje czarną robotę: siodłanie, czyszczenie, regulowanie strzemion inaczej zaawansowanym. Z czasem ta znajoma twarz tak bardzo wtapia mi się w tło, że traktuję starych wyżeraczy jak stały element codzienności. Wyjedzie już taki wiarus do domu, a ja nadal szukam go przed stajnią, bo konia nie ma mi kto ubrać. I jeszcze się wścieknę, że go nie ma, obiboka. Stali klienci to fajna sprawa, ale z każdym kolejnym rokiem stają się coraz bardziej cwani i pewni siebie. Są jednostki, które tylko przez wrodzoną sobie skromność nie zdecydowały się jeszcze poprowadzić obozów. Rutynę dnia znają na tyle, że spokojnie dałyby radę.

3.BUNTOWNIK Z WYBORU

Nic mu nie pasuje – przydzielony koń jest kiepski, żarcie podłe, za mało wyjść na plażę, gry i zabawy za nudne. Co by nie zaproponować – bunt, on wolałby co innego. Trudno takiemu dogodzić. Czasami dochodzi nawet do interwencji Rodziców, którzy dzwonią z pytaniem, dlaczego w dzień robienia zdjęć na plaży ich córa dostała niewyględnego kuca? Lubię buntowników. Im większy wybór im dajesz, tym więcej problemów mnożą. Ubaw po pachy. Szczególnie przy czytaniu negatywnych wpisów: zazwyczaj narzekają na to, co od nas nie zależy; traktujemy wszystkie głosy poważnie, ale co nam szkodzi przy niektórych minusach ponabijać się z bezsensu.

4. STĘSKNIENI

Nierzadko cały rok czekają na obóz. A gdy już się na obozie znajdą z miejsca zaczynają tęsknić za domem. Czasem chlipną w rękaw, czasem po prostu z miną męczennika uczestniczą w zabawach, choć trudno im wykrzesać z siebie entuzjazm. Najliczniej reprezentowani przez najmłodszych. Utulamy takich, pocieszamy, jesteśmy w stałym kontakcie z Rodzicami, a gdy przychodzi dzień wyjazdu trzeba ich na nowo utulać – uderzają w ryk, że to już koniec i wracają do domu.

5. OBOZOWICZ IDEALNY

Nudziarze. Wszystko im się podoba, jedzenie smakuje, konie są wspaniałe, instruktor jeszcze lepszy. Przez cały rok zasypują internet pozytywnymi wpisami o naszych obozach, lajkują wszelkie dostępne profile na fejsie, komentują każdy wpis na fanpejdżu. Odwalają kawał dobrej roboty robiąc nam obszerną reklamę. Zadowoleni, uśmiechnięci, szczęśliwi przez całe 11 dni. No mówię, nudziarze.

A może macie jeszcze jakieś propozycje? Dobijemy do TOP 10?

Fot. Kuba Lipczyński # Nasze konie

Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

A mój koń się wszystkiego boi…

DSC_6816


Nigdy nie lubiłam tchórzliwych koni. Tak naprawdę każdy koń jest z natury podszyty tchórzem i wykazuje bliskie pokrewieństwo duchowe z zającem. Niektóre konie jednak są bardziej zrównoważone i nie reagują panicznie na najmniejszy szmer. Są też takie, które cały czas rozglądają się w poszukiwaniu czegoś, przed czym można by zwiać. I na tych tchórzofretkach nigdy nie lubiłam siedzieć. Jak sobie z nimi radzić?

Dawno już przekonałam się, że całą pewność siebie koń czerpie od jeźdźca. Jeśli boisz się i spinasz w siodle, to koń to czuje. A skoro Ty się boisz, to on upewnia się tylko w tym, że jest się czego bać. Jak mu się dziwić, że czuje się niepewnie, skoro osoba, która go prowadzi jest spięta i czeka na coś nieprzyjemnego, co ma się zaraz wydarzyć. Spinając się w siodle sam prowokujesz u konia strach. Ja zawsze czułam się niepewnie na koniu, któremu nie ufałam i zazwyczaj kończyło się to tym, czego się bałam i przed czym podświadomie drżałam. Dziś wiem, że to ja muszę koniowi przekazać, że nie ma się czego bać. To ja muszę mu pokazać, że ze mną nic mu nie grozi. Oczywiście, nie oduczysz konia płochliwości, to jest wpisane w jego naturę i nie da się tego instynktownego odruchu wykorzenić tresurą. Możesz jednak ograniczyć jego bojaźliwość i dodać mu pewności siebie. Jesteś dla konia liderem, przywódcą; a przynajmniej powinieneś być. Jeśli męczy Cię to, że koń uskakuje co chwilę, robi nagłe zatrzymania, zwroty lub odmawia ruchu naprzód to łagodnie przekonaj go, że nic mu nie grozi. Widywałam już jeźdźców karcących płoszące się zwierzę palcatem. Za co? Za wrodzony instynkt? Przecież nie robi Ci tego na złość! Jestem wielką przeciwniczką stosowania kar w treningu konia. Możecie się ze mną nie zgadzać, ale uważam, że złe zachowanie można ukarać inaczej niż batem. Jeśli jakieś zachowanie konia jest naganne i musisz je wyeliminować to zrób to tak, by koniowi było niewygodnie i źle z tym właśnie zachowaniem. Opiszę Wam kiedyś stosowaną u nas metodę wygoda-niewygoda. Nie biję koni, a przynajmniej staram się tego nie robić. Nie pamiętam nawet takiej sytuacji, żebym uderzyła konia. Jeśli mi się zdarzyło, a ktoś z Was był świadkiem, to nawet nie będę próbować się bronić – najwyraźniej miałam zły dzień i wyładowałam swoje frustracje na Bogu ducha winnym zwierzęciu. Bo tak to właśnie zazwyczaj wygląda – tłuczesz konia palcatem, a tak naprawdę to powinieneś sobie rąbnąć w pysk. Trafiło na konia, mogło na kogokolwiek.

Płochliwy koń to udręka. Ale za to ile dumy daje Ci fakt, że drżący i niepewny przeszedł obok „stracha”, gdy klepałeś go po szyi i przekonywałeś głosem, że nie ma się czego bać.  Konie, na których jeżdżę wracają do stajni spocone – z wysiłku, nigdy z nerwów. Bo dopóki ja jestem spokojna, to i one nie podminowują się i nie nakręcają bez powodu. To oczywiste, że wolę siedzieć na grzbiecie zrównoważonego i pewnego rumaka, który idzie do przodu jak czołg i nie robi mi żadnych numerów, bo wszelkie duchy i strachy zwisają mu gęstym kitem koło ogona. Jednakże dużo satysfakcji daje mi praca z tchórzem i przekonanie go, że można mi zaufać. Nieważne jak nieprzyjemne jest to nagłe wyskakiwanie mi niemal spod tyłka – ten jeden raz, gdy sapiący koń na sztywnych nogach przechodzi koło „niebezpieczeństwa” motywowany moją łydką i uspokajany głosem wynagradza mi naciągnięcie ścięgien w szyi przy uskoku. Zdanie-klucz z dzisiejszego wpisu – do zapamiętania: CAŁĄ PEWNOŚĆ SIEBIE KOŃ BIERZE OD JEŹDŹCA.

Fot. Tomek Teodorowicz # Sukcesja i Tabaka

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Zrozum naturę konia

07lipiec


Aby dobrze rozumieć konie i motywy ich zachowania trzeba przede wszystkim zrozumieć ich naturę. Świadomość o tym, jak koń zachowuje się w naturalnym środowisku, wiedza o jego pochodzeniu i atawistycznych instynktach pomaga koniarzowi porozumiewać się ze swoim wierzchowcem. Każdy z nas niby wie skąd wziął się koń, jak został udomowiony i jak żył w naturalnym środowisku, a jednak często zapominamy przełożyć to na współczesnego domowego konia. Jeśli chcesz osiągnąć wysoki stopień porozumienia z koniem zacznij myśleć jak koń i zrozum jego naturalne instynkty. Każdy współczesny, hodowany od pokoleń przez człowieka koń jest nadal koniem, w którego żyłach płynie krew dzikich mustangów i tarpanów. Bez względu na to, jak bardzo koń jest obecnie podporządkowany człowiekowi, nadal pozostaje on zwierzęciem wiernym swoim przedwiecznym instynktom. Uświadom sobie z całą wyrazistością to kim jest koń i przełóż to na współpracę z nim.

Po pierwsze koń od wieków był roślinożercą,  zawsze ofiarą, a nigdy drapieżnikiem. Stąd wiemy, że na wszelkie zagrożenie zareaguje nie atakiem, a ucieczką. Jest to jego naturalny odruch, a wynikiem jest końska płochliwość i zmysł wzroku nastawiony na odbieranie ruchu. Ile razy pomyślałeś sobie: „Dureń, taki duży a boi się polnej myszy”, może nawet zdarzyło Ci się skarcić palcatem płoszące się, durne zwierzę. Płochliwość konia jest uciążliwa, tym bardziej, że często nie jesteś w stanie przewidzieć, czego się wystraszy. Wzrok konia jest inny niż ludzki, nie zawsze ostrzejszy, ale inny z pewnością. Koń nastawiony jest przede wszystkim na odbiór ruchu, każdy obiekt, który nagle zmienia swoje położenie powoduje u konia odruchowy uskok. Obiekt nieruchomy jest dla konia trudniejszy do wychwycenia – tę właśnie cechę wykorzystują drapieżniki skradając się powoli i atakując znienacka. Czy wiesz dlaczego koń czasami omija kałuże? Nie dlatego, że nie lubi moczyć kopyt.  Po prostu tafla wody świetnie odbija światło, skrzy się , mieni, a więc w pojęciu konia porusza. Światło słoneczne nie razi konia, nie musi on nosić okularów przeciwsłonecznych. Za to świetnie wychwytuje różnice oświetlenia – wjazd ze słonecznej polany w zacienioną leśną ścieżkę, przeszkody na parkurze ustawione na granicy światła i cienia. Rozróżnianie kolorów nie jest mocną stroną końskiego wzroku. Barwy jasne koń odbiera wyraźnie, ciemniejsze odcienie giną mu w tle. Nasze konie płoszą się na widok białej płachty do przykrywania bryczki, podczas gdy ta sama bryczka przykryta brązowym kocem w ogóle ich nie interesuje. Sposób odbierania barw przez konia wykorzystuje się podczas skoków: przeszkody pomalowane jasnymi kolorami są dla konia łatwiejsze do skakania, bo dużo wyraźniejsze. Kiedy postarasz się myśleć jak koń i widzieć jak koń, łatwiej przewidzisz, kiedy może się on spłoszyć.

Ucieczka jest wrodzonym odruchem. Koń nie jest drapieżnikiem, więc cokolwiek by go nie zaniepokoiło z pewnością tego nie zaatakuje. Atak jest ostatecznością – dopiero pozbawione możliwości ucieczki zwierzę zareaguje agresywnie. Klacze zazwyczaj atakują tyłem, ogiery często walczą przednimi kopytami. Nawet najspokojniejszy koń może zasadzić Ci kopniaka, jeśli przestraszysz go w boksie. Pozbawiony możliwości zwiania, gdzie pieprz rośnie, zaskoczony np. Twoim nagłym wejściem do boksu strzeli z zadu zanim rozpracuje kim jesteś i czego chcesz. Dlatego nie wolno zaskakiwać konia znienacka – przed podejściem do niego, zawsze uprzedź go głosem, by był przygotowany i Twoje nagłe dotknięcie jego zadu nie zostało odebrane jak atak drapieżnika.

Koń jest zwierzęciem stadnym. Niby każdy to wie, ale czy rozumiesz, co z tego wynika? Przede wszystkim w każdym stadzie panuje określona hierarchia. Jeśli masz osiągnąć porozumienie z koniem, musisz wiedzieć, jak ustawiać się w tej drabinie. Instynkt stadny sprawia, że przyzwyczajony do podporządkowywania się koń szuka lidera, przewodnika. Jeśli nim nie jesteś, to nie oczekuj, że koń będzie Cię słuchał, wykonywał Twoje polecenia. Prędzej czy później pojawi się walka o dominację. Jeśli staniesz się członkiem stada dla swojego konia, to masz dopiero pół sukcesu. Na nic Ci się on nie zda, jeśli nie zdobędziesz przywództwa. Gdy koń zaakceptuje Cię na pozycji lidera osiągniesz z nim, co zechcesz. Może nie zrozumieć wydawanych mu poleceń, ale na pewno nie spróbuje ich negować.  Instynkt stadny można wykorzystywać na wiele sposobów. Szczególnie przydatny jest podczas układania młodych koni. Zawsze należy zadbać o to, by pracę z koniem prowadzić w takim miejscu, by nie widział on i nie słyszał innych koni. Możesz lonżować konia godzinami, ale jeśli obok, w zasięgu jego wzroku i słuchu stoi na pastwisku stado, to nigdy ten lonżowany nie skupi się całkowicie na Tobie i Twoich poleceniach. Pozbawiony towarzystwa innych członków stada instynktownie będzie sobie stada szukał – nie jest samotnikiem, musi mieć towarzysza. Jeśli pracujesz nim sam na sam na ujeżdżalni, to członkiem stada będziesz Ty. Koń podświadomie i mimowolnie skupi się na obserwacji Ciebie i Twoich poleceń.

Wyjazd w teren jest bezpieczniejszy, jeśli nie jedziesz sam. Wystarczy towarzystwo drugiego konia i już wiesz, że w razie nagłego rozstania się z siodłem nie będziesz wracał na piechotę – pozbawiony jeźdźca koń nie zwieje do stajni; nawet jeśli wystartuje w panice w pierwszym odruchu to zazwyczaj wróci do boku końskiego towarzysza. On przecież nie chce być sam. Poza tym, koń wsłuchuje się i naśladuje swoje stado – nawet najbardziej niemrawy i spokojny ciołek ruszy galopem, gdy inny członek stada da taki sygnał. Dlatego na konia czołowego nie powinno się wybierać podszytego tchórzem niezguły – na każde jego spłoszenie się reszta zastępu również wykona nerwowy uskok. Naśladownictwo w stadzie ma swoje zalety – przy nauce młodego konia dobrze jest ustawić go przy doświadczonych, starszych towarzyszach.

Dla zdrowia psychicznego konia i jego prawidłowego rozwoju emocjonalnego najistotniejsze jest stado. W stajniach jest to oczywiście zapewnione, ale co z koniem, który jest trzymany w gospodarstwie sam jeden? Pozbawiony towarzystwa i kontaktów społecznych koń rozwinie w sobie narowy i/lub nałogi. Jeśli decydujesz się na kupno konia i zamierzasz go wstawić do szopy we własnym ogródku to kup mu towarzystwa chociażby kozę. Pozbawiając go socjalnych więzi robisz mu krzywdę i w rezultacie działasz na własną niekorzyść – prowokujesz wynikające z nudy tkanie, łykawość, wspinanie się, brykanie pod siodłem i wiele innych.

Jako zwierzę stepowe, które przemierzało olbrzymie tereny w poszukiwaniu pożywienia, koń przede wszystkim potrzebuje ruchu. Dzikie konie potrafią spędzać ponad  15 godzin na dobę poruszając się stępem.  Ruch to najważniejsza potrzeba konia. Udomowiony koń zaakceptował stajnię jak zło konieczne, ale prawdę mówiąc robi mu ona tylko krzywdę. W naturze koń jest cały czas w ruchu, ten trzymany w stajni musi więc mieć zapewniony wolny wybieg na pastwisku lub chociażby wymuszony ruch pod siodłem. Nawet stare konie, które już ledwo trzymają się kupy i wyglądają jakby miały się rozlecieć przy zakłusowaniu powinny mieć zapewnioną możliwość pracy. Z braku ruchu u konia są same problemy: narowy i nałogi, choroby kończyn, stawów, kopyt, kłopoty z układem oddechowym. Podczas pracy serce pompuje dobrze natlenioną krew do wszystkich mięśni i narządów, kopyta otwierają się (puszka kopyta nie jest przecież zamknięta, kopyto pracuje podczas chodzenia) i są dobrze ukrwione. Zdrowy koń to koń, który się rusza. Pastwiskowanie koni jest niezbędne dla ich zdrowia psychicznego i fizycznego. Oznacza to swobodny ruch konia po dużym ogrodzonym terenie, a nie uwiązanie go jak krowę na łańcuchu. Kto obserwował kiedyś konie na pastwisku, ten wie, że koń nie stoi w jednym miejscu kosząc trawę równomiernie – on skubnie w jednym miejscu, podnosi łeb i daje dwa kroki, znowu skubnie i znowu kilka kroków – cały czas w nieustannym ruchu. W naturze w ten sposób koń oddalał się również od własnych odchodów, dziś stoi w stajni dusząc się amoniakiem. Choroby układu oddechowego koni związane są głównie ze stajnią – słaba wentylacja, brak ruchu powietrza, pył i kurz osiadający w stojącym powietrzu. Zanim zlitujesz się nad trzymanymi gdzieś na dworze końmi i zaczniesz psy wieszać na właścicielu zwierząt, który je zaniedbuje, zastanów się co szkodzi im bardziej – deszcz czy karcer w boksie. Myśl jak koń, a najlepiej go zrozumiesz.

Wszelkie zachowania konia podyktowane są zakorzenioną w nim od wieków naturą. Dzisiejszy koń nie miał okazji przemierzać bezkresnych stepów, a jednak za tym właśnie tęskni i tego potrzebuje. Zapewnij mu warunki jak najbliższe jego naturze, a będziesz obcować z koniem szczęśliwym i zdrowym; zrozum jego intencje i potrzeby, a osiągniesz pełne porozumienie.

Fot. Kuba Lipczyński # Morgan

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Zanim wsiądziesz – 3 etapy rozgrzewki

SONY DSC

 

Zawsze bardzo dziwili mnie klienci, którzy na wyjazd w teren meldowali się punktualnie o wyznaczonej godzinie. Wysiadają z samochodu i po przejściu paru kroków dosiadają gotowego wierzchowca. To trochę wina polityki naszej stajni, bo kiedy pracuje się i zarabia głównie sezonowo (a taka jest specyfika naszej nadmorskiej rekreacji konnej) to niestety, zaczynasz akceptować przemiał. Wyjechać trzeba o czasie, konie pracują dużo, a są b. potrzebne. Aby uniknąć otarć, odbitych kłębów i zapoprężeń sami siodłamy nasze konie. W ten sposób mamy pewność, że wszystko zostało zrobione prawidłowo, a każdy z koni jest zabezpieczony przed skutkami nieumiejętnego siodłania. W związku z tym szykujemy konie dla tych, którzy nie zjawiają się wcześniej i nie dają nam czasu na sprawdzenie jak przygotowali swoje wierzchowce. Wielu klientów tak się do tego przyzwyczaiło, że zjawiają się w stajni idealnie w momencie, gdy wskazówki zegara ustawiają się na wyznaczoną godzinę wyjazdu. Ja w ten sposób rozpoznaję szpanerów, którzy jeżdżą konno dla lansu. Bo czy jazda konna to tylko czas, który spędzasz w siodle? Jeśli nie czerpiesz radości z przebywania z koniem i jego obsługi to czy jesteś prawdziwym koniarzem?

Profesjonalnego jeźdźca i pasjonatę tego sportu rozpoznaję po tym, że zjawia się w stajni przed wyznaczonym terminem. Zadaje mi konkretne pytania na temat konia, którego mu wyznaczyłam. Pyta, co powinien o nim wiedzieć i czego może się spodziewać. Wyjaśnia mi rzeczowo, jakie są jego umiejętności i jaki temperament wierzchowca preferuje. Potem zajmuje się przygotowaniem konia do jazdy. Czyszczenie, siodłanie, kiełznanie – to nie tylko element przygotowania konia. Jest to także przygotowanie  i rozgrzewka dla jeźdźca. Podczas takich czynności poznajesz konia, zaprzyjaźniasz się z nim, masz szansę obserwacji zwierzęcia i jego uosobienia. Możesz go polubić i mu zaufać, lub przeciwnie – uznajesz, że jest zbyt pobudliwy i nie masz ochoty znaleźć się na jego grzbiecie. Wielokrotnie już żonglowałam wierzchowcami i zmieniałam im jeźdźców, którzy panikowali i nie chcieli wsiadać na zbyt krnąbrne, ich zdaniem, zwierzę. Poza szansą poznania swojego towarzysza,  podczas przygotowywania konia do jazdy masz również zapewnioną niezbędną rozgrzewkę i stretching. Rozciągasz i uelastyczniasz mięśnie, unikając w ten sposób ewentualnej kontuzji podczas upadku. Rozgrzane i rozciągnięte mięśnie są mniej podatne na urazy. Takie proste, a tak często lekceważone.

ETAP I. CZYSZCZENIE musi być dokładne i energiczne. Oprócz rozciągnięcia własnych mięśni masujesz też i rozgrzewasz mięśnie konia. Szczególnie dokładnie należy wyczyścić miejsca, które przykryje sprzęt – grzbiet konia, by uniknąć otarć i zranień, brzuch i mostek, by popręg nie poranił skóry. Nasi klienci często lekceważą kopyta. Być może z obawy, by nie zostać kopniętym udają, że zapomnieli. Czyszczenie kopyt jest konieczne, bo nogi konia to jeden z ważniejszych elementów jego zdrowia. Kamyk czy inne ciało obce może spowodować podbicie konia – ropień, który z powodu swej bolesności powoduje kulawiznę. Po wyczesaniu konia najpierw gumowym zgrzebłem (świetnie usuwa zaschnięty brud), potem szczotką (zawsze z włosem!), którą każdorazowo czyści się o zgrzebło można wyczesać grzywę. Ogona u konia się nie czesze! Zgrzebło czy grzebień wyrywają dużo włosów, a włosie końskiego ogona odrasta b. długo. Ogon należy jedynie przebrać palcami, by usunąć źdźbła słomy. Regularnie myjemy ogony naszych koni szamponem lub po prostu ciepłą wodą. Nie ma potrzeby czesać ich i zaplatać, bo to osłabia włos. I nie chodzi tu tylko o względy estetyczne. Koń potrzebuje ogona do odganiania uporczywych much i innych owadów.

ETAP II. KIEŁZNANIE. Koniowi, którego ubieramy w boksie zakładamy najpierw ogłowie. Jeśli konia mamy wypiętego na uwiązie przed stajnią lub w korytarzu, zaczynamy od nałożenia siodła. Wydaje się proste, ale najczęściej to właśnie przy zakładaniu ogłowia muszę pomagać naszym klientom. Zazwyczaj brak im po prostu pewności siebie i najchętniej zleciliby koniowi, by zrobił to sam. Widywałam już takich, którzy stawali przed końskim łbem z wyciągniętym ogłowiem i głosem zachęcali zwierzę do złapania wędzidła. Aż tak pomocny to koń nie jest. Stajemy z jego lewej strony trzymając ogłowie za paski policzkowe w prawej ręce. Opieramy prawą dłoń na grzbiecie kości nosowej, a lewą podajemy koniowi wędzidło. To tego momentu najbardziej obawiają się początkujący jeźdźcy. Jeśli kciukiem naciśniemy na diastemę (bezzębną część żuchwy) nie musimy się obawiać, że stracimy palce. Po nałożeniu ogłowia należy wyjąć spod naczółka grzywkę i uporządkować włosy grzebienia grzywy pod paskiem potylicznym. Nachrapnik i podgardle zapinamy na końcu. Pod nachrapnik musi się zmieścić jeden palec, podgardle musi być na tyle luźne, by można pod nie wsunąć całą dłoń.  To właśnie pasek podgardlany utrzymuje ogłowie na końskim łbie. Przy upadku przez łeb koński jeździec nie puszcza wodzy i gdyby nie podgardle mógłby zsunąć całe ogłowie z głowy. Naczółek musi być na tyle duży, by nagłówek nie uwierał końskich uszu. Wędzidło leży w pysku dotykając kącików pyska. W naszej stajni każdy koń ma swoje ogłowie podpisane na nagłówku białym markerem. Zdarza się jednak, że przy układaniu końskiej młodzieży używamy dostępnych tranzelek dopasowując długość pasków do różnej wielkości końskich głów. Dlatego ważne jest, by zawsze sprawdzić dopasowanie ogłowia do konia, na którym mamy jechać. Regulacja wielkości tranzelki jest na paskach policzkowych: można skrócić lub wydłużyć pasek podtrzymujący wędzidło oraz pasek nachrapnika.

ETAP III. SIODŁANIE. Na grzbiet konia najpierw zarzucamy czaprak. Ma on spełniać dwie funkcje: chronić skórę konia przed obtarciami od twardego siodła i chronić skórę siodła przed nasiąkaniem końskim potem. Zakładane siodło musi mieć podciągnięte strzemiona i popręg przerzucony przez siedzisko. Zakładamy siodło jak najbliżej kłębu i delikatnie zsuwamy je na zagłębienie grzbietu. Jeśli siodło jest za nisko należy je ponownie unieść i umieścić bliżej kłębu. Nie przesuwamy siodła na grzbiecie konia pod włos! Uniesione w ten sposób włosy przygniecione ciężarem siodła i jeźdźca mogą spowodować obtarcie. Konie często się ranią – okorowują się na pastwisku, noszą ślady zębów swoich towarzyszy, mają skórę zdartą kopytami swoich antagonistów, rany od ukąszeń końskich much. Jeżeli jakakolwiek rana leży idealnie pod siodłem należy rozważyć, czy siodłanie jest wskazane. To czyszczenie pomaga nam stwierdzić, czy z grzbietem konia nie dzieje się nic niepokojącego. Czaprak należy dobrze umocować do siodła, by nie wysunął się spod siodła podczas jazdy. Popręg dopinamy lekko sprawdzając jego ułożenie pod tybinką. Po kilku sekundach należy go dociągnąć, kolejny raz przed samym wsiadaniem, a potem, gdy koń zrobi kilka kroków, sprawdzić zapięcie jeszcze raz, już z siodła. Popręg trzyma siodło na grzbiecie konia, musi być dopięty na tyle, by siodło nie przesunęło się, a popręg nie obtarł konia.

To wszystko jest proste i rutynowe dla starych wyjadaczy. Wielu początkującym sprawia jednak problemy. Większość z nich czerpie jednak radość z tych trzech etapów obcowania z koniem i jego obsługi. A jacy dumni potrafią być, gdy chwalę dobre ubranie konia. Nie pozwalaj innym wykonywać tych czynności za siebie. Zawsze nalegaj, by instruktor służył Ci radą, a nie wyręczał całkowicie. Naucz się cieszyć z kontaktu z koniem i wykorzystaj dany Wam czas na wzajemne poznanie się. Od początku do końca bądź prawdziwym pasjonatem i ucz się.

Przy okazji – serdecznie dziękuję dziewczynom ze szkółki jeździeckiej ANKA i obozowiczkom TROTTERA za czyszczenie, siodłanie i podstawianie mi gotowego konia na wyjazd. Nie przestawajcie tego robić po przeczytaniu tego tekstu.

Fot. Ania Porożyńska # Chaber

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Koń i pojęcie czasu

DSC_2259

Jestem strasznie zabiegana. Zmęczona, zakręcona przy tysiącu ważnych i ważniejszych spraw, wciąż żongluję wieloma piłeczkami. Jestem żoną, matką, pracuję na pełen etat, dbam o dom. Chciałabym mieć czasowstrzymywacz i wydłużyć swoją dobę do, powiedzmy, 35h. Może wtedy miałabym więcej czasu dla siebie i przestałabym relaksować się w biegu. Ambicja nie pozwala mi się zatrzymać. Czasem nawalam na wszystkich frontach, ale walczę dalej. A przecież przychodzi w końcu czas, że trzeba odpuścić, spojrzeć na wszystko z boku i wrócić do boju następnego dnia. Niby proste i logiczne, a jednak nauczyłam się tego od koni.

Praca z koniem wymaga wyrzucenia zegarka. Pojęcie czasu dla konia nie istnieje. On się nigdzie nie śpieszy, nie gonią go żadne terminy. Przy koniu nie można się śpieszyć, liczyć na szybkie i spektakularne efekty. Kiedyś  nie potrafiłam tego zrozumieć, denerwowałam się i zniechęcałam, bo nie umiałam nauczyć konia najprostszego ćwiczenia. Gdy wściekła i zdemotywowana wracałam z padoku nawet nie próbowałam ukryć swojego zniechęcenia. Swoje frustracje wyładowywałam na Bogu ducha winnym koniu, który stresował się tym, że mam mu za złe coś, czego on nie rozumie. Pewnego dnia poskarżyłam się mamie, jaki ze mnie nieudacznik. Na durnym i przygłupim, moim zdaniem, koniu też nie zostawiłam suchej nitki. Uznałam, że nie ma talentu, nie można od niego nic wymagać, bo jest mało lotny i nie pojmuje najprostszych komend. Ostatecznie nie wymagałam od niego, by zrobił salto z telemarkiem. Mama krótko i treściwie podsumowała moje gorzkie żale: „Ty kretynko. Gdzie się tak śpieszysz? Takim podejściem nic nie osiągniesz. Jeśli nie nauczysz się cierpliwości, to możesz przestać marzyć o jeździe konnej”. Spokojnie wyjaśniła mi, gdzie popełniam błąd. Liczę na szybkie efekty, wsiadam na konia i wiem, że za godzinę jest obiad. Po obiedzie muszę jechać na umówioną wizytę u lekarza, potem mam lekcje z klientami na lonży i wieczorny teren na plażę. Udało mi się wyciąć godzinkę i poświęcić ją na jazdę. Teraz chcę ją jak najlepiej wykorzystać. Denerwuję się i chcę natychmiastowych efektów. A zapominam, że koń się nigdzie nie śpieszy. On nie ma żadnych spraw do załatwienia, ma czas. Właściwie, pojęcie czasu dla niego nie istnieje. I dla mnie, pracującej z nim, także powinno zniknąć. Mój stres działa na niego deprymująco. Ja się denerwuję, więc i on się nakręca. Nie potrafi się skupić, wszystko dzieje się dla niego za szybko, zaczyna się więc bać. Nie rozumie, czego od niego chcę. To wkurza mnie jeszcze bardziej. I tak błędne koło się zamyka. Dziś już wiem, że do konia nie  można podchodzić w ten sposób. Odpinam z nadgarstka zegarek, zapominam o wszystkim, zostawiam za sobą cały bagaż i zaczynam pracę z koniem. To nie zadanie, które mam do wykonania, tylko relaks, który mnie czeka. Osiągnięte efekty są bonusem, dodatkiem do wspaniale spędzonego czasu. Nie poszło mi? Nie udało mi się? Nie szkodzi, jutro też jest dzień. Cierpliwością i spokojem osiągnę wszystko, co sobie zaplanuję. Tyle tylko, że mój plan musi być długofalowy, nie  może zakładać finału w ściśle określonym terminie. Bo przecież mam czas. I koń go ma.

Tej wiosny mój mąż założył do bryczki kobyłkę, która ostatni raz pracowała w zaprzęgu kilka lat temu. Poprosiłyśmy z mamą, by ją wypróbował, bo chciałyśmy się upewnić, że w razie jakiejkolwiek kontuzji zaprzęgowego ogiera, będziemy mogły liczyć na zastępstwo. Kuba oderwał się od swojej pracy i narzekając na baby, które zawsze czegoś od niego chcą, przyniósł uprząż. Ubrał Lindę i spróbował zaprząc. Spanikowana kobyła zaczęła się opierać, stawać dęba i próbowała za wszelką cenę uciec przed sytuacją, której nie rozumiała. Gdy zniecierpliwiony i zły Kuba zaczął na nią krzyczeć, mama zapytała, o co chodzi? Dlaczego tak się denerwuje, dlaczego nie daje jej tej chwili na zastanowienie się, przeanalizowanie tego, co się dzieje i zrozumienie, czego od niej wymaga. Zdenerwowany Kuba huknął: „Bo nie mam czasu! Wylałem w małej stajni nowe fundamenty, cement mi schnie, mam jeszcze masę roboty, a Wy dwie nawiedzone każecie mi konia w bryczkę zaprzęgać! Chcę się z tym jak najszybciej uporać i wrócić do swojej pracy!” Więc idź! I to to teraz! Bo koń nie wie, że Ty nie masz czasu. On ma go pod dostatkiem. Potrzebuje, byś mu poświęcił swój cenny czas i spokojnie wytłumaczył, czego oczekujesz. A następną próbę podejmij, gdy będziesz gotów skupić się na koniu, a nie na swoim tykającym zegarku. Tego dnia Kuba pojechał z Lindą do lasu i wrócił ze spokojnym i zrelaksowanym koniem. Bo zamiast zaprzęgać ją od razu do bryczki poświęcił cenną godzinę, by popracować z oponą na padoku. Gdy klacz zrozumiała, że ani pasy pociągowe, ani ciężar, który ma ciągnąć nie są takie straszne, a Kuba klepał ją i chwalił po każdym, nawet najmniejszym sukcesie, odprężyła się i skupiła. Podprowadzenie jej do bryczki było już tylko formalnością.

Pojęcie czasu dla konia nie istnieje. I jeśli chce się z nim pracować, to trzeba pamiętać, że koń chłonie Twoje emocje jak gąbka. Denerwujesz się, stresujesz, wściekasz? To spadaj na bambus, idź trenować boks lub karate. Do konia nie zbliżaj się, gdy masz zły dzień, za dużo na głowie i za dużo złych emocji w sobie. Jazda konna odpręża, to prawda. Ale nie wyżyjesz się, nie odreagujesz swych frustracji i nie odstresujesz przelewając negatywne emocje na konia. To nie worek treningowy. Naucz się go słuchać, wczuj się w jego położenie, poświęć mu czas. I wyrzuć zegarek, bo teraz Twój czas odmierza bicie jego serca.

Fot. Kuba Lipczyński # Czubajka

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Nie dajmy się zwariować!

c

 

Poczujcie zimowy klimat latem…

Dziś znowu usłyszałam rozmowę klientów stojących przed stajnią: „Taki mróz, a te biedne konie stoją na dworze. Ci ludzie nie mają serca! Biedne zwierzęta.” Nie pierwszy raz słyszę krytykę naszego traktowania koni, obchodzenia się z nimi czy wykorzystywania do pracy. Czy kolejny raz mam tłumaczyć, że naszym koniom nie dzieje się żadna krzywda? Mam dość! I proszę – nie uczłowieczajcie koni! Nie oceniajcie samopoczucia koni stawiając się w ich sytuacji. To, co jest dobre dla ludzi, niekoniecznie musi sprawiać przyjemność zwierzęciu. To, że traktuję konia jak członka mojej ludzkiej rodziny nie oznacza, że wierzę, że jest człowiekiem i chciałby przykryty puchową pierzyną leżeć przy kominku i oglądać „Familiadę”. Nie dajmy się zwariować!

Oczywiście, nauczona doświadczeniem, już czuję się w obowiązku wyjaśnić wszystkim w jakich to okolicznościach nasze konie marzną na dworze. Mamy to szczęście, że do dyspozycji naszych nieparzystokopytnych pozostają rozległe hektary łąk i pastwisk. W związku z tym całe stado jest puszczane już od rana, po porannej dawce owsa i urzęduje na włościach do oporu – to znaczy do czasu aż łaskawie same zjawią się w stajni, która jest zawsze otwarta. Nie wymrażają więc sobie zadów z konieczności czy musu – gdy tylko poczują, że puchowa sierść zimowa zaczyna przepuszczać zimny wiatr mogą zameldować się w ciepłej stajni i pokrzepić owsem, które czeka w żłobach. Obowiązkowo spędzamy z pastwiska tylko maruderów, którzy zapomnieli, że nocować lepiej w boksie – po prostu stajenny włącza gniotownik do owsa, a na odgłos pracującej maszyny konie posłusznie stawiają się na kolację. Natomiast tabun haflingerów i hucułów, które wychowywały się w chowie bezstajennym preferuje pobyt na świeżym powietrzu również nocą. W tym roku tylko dwa razy stadko puszystych koników zdecydowało się stłoczyć w swoich boksach na noc. Zazwyczaj noce spędzają na pastwisku korzystając z osłaniającej je od wiatru wiaty. Czy naprawdę zasługujemy na gniew pieniaczy, a nasze szczęśliwe, chodzące swobodnie konie na litość? Zarośnięte sierścią zimową jak mamuty, zdrowe, umięśnione od zapewnionej dawki ruchu, bez żadnych problemów oddechowych powodowanych często kurzem stajennym, z bokami tłustymi od kalorycznych mieszanek zimowych, na mocnych kopytach i parskające z zadowoleniem na dworze – tak wygląda stado, nad którym klienci stajni załamują ręce. A ja kolejny raz wyjaśniam ludziom, do których to i tak nie dociera, że bliżej natury konia jest łapanie wiatru w uszy niż stanie w stajni i grzanie zadu o kaloryfer.

W tej zimowej aurze spotykamy się również z innym rodzajem wygrażania nam pozwem do TOZ-u. Okazją do litowania się nad ciężkim losem naszych koni są organizowane przez nas kuligi. Po czym oceniamy, że dwa zaprzęgowe smoki pracują ponad swe wątłe siły? Otóż po parze, która unosi się znad ich spoconych grzbietów! Skoro z konia leci taki dym to znaczy, że już chyba dogorywa, prawda? Znowu więc tłumaczę cierpliwie, że zgrzany koń parska wesoło i przytupuje z zadowolenia, a nie dlatego, że skarży się na swój marny los i błaga o litość wszystkich wokół. „To może my poczekamy, niech one trochę odpoczną?” – słyszę wzruszone głosy przyjaciół koni. Otóż nie, nie odpoczną, bo zaziębią się nam stojąc bez ruchu na tym wietrze. Zapraszam Państwa do sań, ale proszę nie ładować się całą trzydziestoosobową grupą na saneczki, bo to już jest przesada. – Jak to? Mamy jechać na dwie czy trzy tury? Oburzeni przyjaciele zwierząt już w nosie mają dobro koni, bo czym nas więcej tym weselej, a przecież koniki pociągną po tym miękkim śnieżku te kilka osób więcej. I z taką logiką przychodzi nam walczyć…

Latem też nie brakuje powodów by oburzać się na właścicieli koni. Teraz już wiem, że choćby mi nóż na gardle trzymali nie przyznam, że kobyła na której siedzę jest źrebna. Nie, ona po prostu jest gruba, tłusta, zapasiona, przydałaby się jej dieta. Bo jeśli ktoś wywącha pismo nosem to na mą głowę posypią się gromy. Żeby klacz „przy nadziei” musiała tak harować?! To nieludzkie wsiadać na jej grzbiet! Przecież to jej zaszkodzi, o biednym źrebaczku nie wspomnę. Nie mam już cierpliwości, by tłumaczyć, że ruch dla źrebnej klaczy to samo zdrowie – pracujące mięśnie są silnie ukrwione, serce pompuje dobrze natlenioną krew do płodu, a samo wyźrebienie u klaczy, która miała zapewniony ruch jest bezproblemowe i szybkie. Nauczeni ponad 20-letnim doświadczeniem hodowlanym wymuszamy ruch naszych źrebnych klaczy dla ich własnego dobra oraz dla dobra potomstwa, z którym zawsze wiążemy duże nadzieje. Nigdy nie działamy na szkodę zwierząt i dawkujemy im pracę w zależności od ich stanu, wieku, czy możliwości. Ale dla dobra samych zainteresowanych nie możemy trzymać ich w puchu i chuchać na nieruchome kości, bo w ten właśnie sposób wyrządzalibyśmy im krzywdę. Ile razy słyszałam już pytania: „A ile lat ma ten koń? Nie jest za stary, żeby pracować na lonży?” Nie, moi drodzy, nie jest. I nie ma co kiwać z politowaniem głową nad naszą ukochaną Czarą, bo choć skończyła już 26 lat to motor w zadzie ma taki, że żaden z młodszych koni nie powącha jej nawet ogona w gonitwie na plaży. A swoje żelazne zdrowie zawdzięcza nie tylko genom, sile kosmosu czy sympatii Stwórcy. Nasi końscy emeryci są zdrowi, mocni i nadal w formie właśnie dlatego, że nie pozwalamy im gnuśnieć w boksie. Oprócz swobody pastwiskowej wszystkie nasze konie mają zapewnioną odpowiednio dobraną dawkę wymuszonego ruchu, czy to pod siodłem czy w zaprzęgu. I nie dlatego, że znajdujemy sadystyczną przyjemność w znęcaniu się nad starymi końmi, wyciskając z nich ostatnie soki dla zarobku, ale dlatego, że utrzymanie ich w kondycji zapewnia im zdrowie, a nam spokój. Przecież jeśli koń jest posiwiały na pysku, to nie znaczy, że powinniśmy go odstawić na strych i pozwolić, by go zjadły mole.

Nie każdy jednak koń starzeje się w taki sposób, jak nasza silna Czara. Mieliśmy w stajni bardzo starą klacz, ukochaną Arbę. Była ona z nami praktycznie od początków działalności i to na jej grzebiecie i jej kopytami zbudowaliśmy obecną rekreację. Wiele nas nauczyła, kochaliśmy ją wszyscy jak członka rodziny. Arba starzała się w bardzo widoczny sposób – słabiej zmieniała sierść, puchły jej nogi, oczy straciły blask. Gdy zauważyliśmy spadek jej formy tzn. poza ogólnym wyglądem staruszki zaczęła zdradzać problemy ruchowe i apatię wezwaliśmy weterynarza.  Potwierdził nam on w zasadzie to, co już wiedzieliśmy – naszą Arbę dopadła po prostu starość. Nie ma na to lekarstwa, a koń w żaden sposób nie cierpi, nie odczuwa żadnych dolegliwości bólowych. Powiecie, że w takim razie powinna zażywać zasłużonej emerytury i czekać aż przyjdzie jej przenieść się do Krainy Wiecznych Łowów? Dokładnie tak to zrozumieliśmy w stajni. A jak zinterpretował to weterynarz? „Ludzie, uśpijcie lepiej tego konia. Wiem, że nie cierpi, ale na co tu czekać. Jak będziecie w stajni trzymać takiego cherlaka, to Was zaraz opiszą w internecie, że konie macie zabiedzone, klienci ocenią, że zaniedbujecie zwierzęta, po co Wam taka wizytówka? Dobrze radzę, zapewnijcie jej humanitarną śmierć i nie psujcie sobie marki stajni tą chabetą”. Smutne? Tak, ale bardzo prawdziwe. Opinia publiczna potrafi wyrządzić dużo szkód takiej rekreacyjnej stajni jak nasza. Podam przykład – przypadkowo trafiła nam się okazja kupna konia od handlarza. Jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się na kupno był fakt, że konia tego czekał transport do rzeźni, o czym handlarz otwarcie nam powiedział. Wałaszek był w sile wieku, piękny, z dobrym pochodzeniem i starannie ułożony pod siodło. Widoczny mankament konia stanowił fakt, że był ślepy na jedno oko. Dla nas nie przedstawiało to żadnego problemu. Koń okazał się prawdziwym skarbem – grzeczny, chętny, niepłochliwy, idealny do naszej rekreacji. Wciąż gratulowaliśmy sobie, że „zdjęliśmy z haka” tak wspaniałego wierzchowca. Byłam więc zszokowana, gdy na popularnym internetowym forum przeczytałam opinie o naszej stajni – „konie zaniedbane, chyba bite, a jeden nawet ślepy”. A pewnie! Zmieszajcie nas z błotem, bo przecież pewnie sami dla zabawy wkładamy naszym koniom widelce w oko, okładamy batem dla rozrywki i elektrowstrząsami motywujemy do większego wysiłku, by na ich morderczej pracy zbijać kokosy. Po tej przygodzie wiem, że już nie uda mi się namówić męża na zdejmowanie z haka kolejnych zwierząt – przypadek z Talarem nauczył nas, że koń w stajni ma wyglądać od razu jak cacko – żadnych prób ochuchania, podtuczenia czy wyleczenia nie warto podejmować, bo bez echa nie przejdzie fakt, że taki rekonwalescent w naszym boksie stoi. Wystarczą mi użalania się klientów nad tym czy innym stajennym wiraszką, który na pastwisku wyłapał zgrabnego kopa, a ślady kopyt kumpla odbiły się na jego grubym zadzie. Aby zadowolić naszych klientów i uniknąć bycia posądzonym o znęcanie się nad zwierzętami powinniśmy trzymać konie w ogrzewanej stajni, nie wypuszczać ich na pastwisko, by nie ryzykować skaleczeń, stare konie odstawiać do ukrytej przed wzrokiem ciekawskich umieralni, a jednostki z widocznymi bliznami czy wadami eliminować. I dopiero wtedy w żadnym zakątku przepastnego internetu nikt nie posądziłby nas o znęcanie się nad zwierzętami. A przecież w ten właśnie sposób najbardziej byśmy się nad nimi znęcali…

Medialna nagonka na beztroskich właścicieli zwierząt jest jak najbardziej chwalebna i mogę jej tylko przyklasnąć. Szkoda tylko, że rozbudzona w ten sposób świadomość o krzywdach zwierząt bardzo często przekracza granice rozsądku. Po głośnej sprawie z końmi pracującymi nad Morskim Okiem wstyd było wyjechać bryczką na miasto, bo przechodnie patrzyli na nas jak na sadystów, którzy zamęczają zwierzę dla zarobienia kilku groszy. Nawet nasz potężny ogier śląski rżący wesoło na każdym skrzyżowaniu i ruszający takim zrywem, że spod kopyt szły skry, uważany był za ofiarę morderczej pracy na rzecz chciwych właścicieli. Po wyemitowanym ostatnio w TVN reportażu programu „Uwaga!” o trzymanych na dworze koniach przyjdzie nam chyba ubierać nasze zwierzaki w wełniane szaliki i czapki.  Cieszy mnie rosnąca świadomość ludzka i chęć przeciwdziałania krzywdom, jakie spotykają konie ze strony ludzi. Mimo wszystko jednak, proszę: nie osądzajmy samopoczucia zwierząt podstawiając pod własne emocje ich los. Nie zapominajmy o naturze konia i nie uczłowieczajmy wszystkich jego instynktów. Szczęśliwy koń ma zapewnioną swobodę i naprawdę nie przejmuje się, gdy ochlapie go błoto z kałuży, nie błaga o litość, gdy spoci się podczas pracy i nie drży o własne życie podczas ustalania hierarchii stadnej nawet gdy te inne, „wredne” konie go kopią. Pozwólmy im być zwierzętami, żyć zgodnie ze swoją naturą w takim stopniu, w jakim możemy im to zapewnić i wykorzystujmy je do celów, w których świetnie się sprawdzają – pracy pod siodłem czy w zaprzęgu.  Brońmy koni, gdy jest im to potrzebne, ale zachowajmy umiar w pochopnym ocenianiu krzywd, które im się dzieją. Po prostu i zwyczajnie – nie dajmy się zwariować!

Fot. Ania Porożyńska # Linda

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

Konie i dzieci

DSC05087


Ufam koniom, ale nigdy bezgranicznie. Swoje znam, ale do obcych zawsze zbliżam się z respektem. Mimo wszystko jest to tylko zwierzę, może nie agresywne z natury, ale na pewno płochliwe i nieprzewidywalne. Krzywdę może zrobić zupełnie przypadkiem. Mój synek z końmi obcuje od małego. Nie boi się ich i nie nauczył się jeszcze ostrożności, bo po prostu nic przykrego go ze strony koni nigdy nie spotkało. W tym akurat jest moja zasługa, bo pilnuję go i czuwam, by nie latał im pod brzuchami, nie ciągnął za szczotki pęcinowe na tylnych nogach i nie wsadzał palców między końskie zęby. Z pewnością wynika to z mojej świadomości o tym, jakie nieszczęście w kontakcie takiego szkraba z potężnym zwierzęciem może się zdarzyć. Koniarze to wiedzą, a laicy są albo hiper-ostrożni („Nie podchodź do boksu synku, bo Cię koń kopnie!” Stojąc w zamkniętym boksie, taaaak) albo wyluzowani do granic – ich pociecha biega po stajni, kręci się między pasącymi się na padoku końmi, wkłada łapki między kraty boksu ogiera dzierżąc w nich kilka źdźbeł siana. Czasami chrypy dostaję od wiecznego upominania rodziców, by pilnowali, uważali, kontrolowali swoje dzieci. Zdarza się, że gdy grupa czeka na wspólne wyjście na padok trzymając osiodłane konie, klienci wsadzają swoje dziecko na konia, by pstryknąć pamiątkową fotkę. Taka pamiątka może być ostatnią, gdy nie pytając nikogo o pozwolenie znienacka wrzucają 15 kilo na grzbiet niespodziewającego się wierzchowca. Nie wszystkie nasze konie są wybitnie spokojne. Niektóre są młode i niedoświadczone, inne dopiero zaczynają naukę pracy pod siodłem, są też te pobudliwe i strachliwe. I gdy kilka takich koni stoi pod stajnią czekając na wyjazd to warto przypilnować, by dziecko nie biegało z radosnym piskiem między ich zadami. Dziwi mnie beztroska rodziców, a uwierzcie, że tacy luzacy zdarzają się b. często. I choć nie lubię też tych nadopiekuńczych, bo wyrabiają w dzieciach od małego paniczny strach przed koniem, to chyba jednak lepiej na tym wychodzą. Lubię dzieci, nawet te głośne i wszędobylskie. Nie lubię rodziców, którzy pozwalają im na wszystko, a mnie winią za własną bezmyślność.

DSC03480

Koń jest zwierzęciem przyjaznym i otwartym. Często może jednak intencje małego dziecka źle zrozumieć. Nie mam kontaktu z końmi, które celowo chciałyby zrobić krzywdę, choć wiem, że i takie agresywne jednostki  się zdarzają. Nie rodzą się z tym, uczą się tego od człowieka, to ich forma obrony. Jednak nawet te, które traumy za sobą nie mają,  te miłe i przyjazne przytulaki mogą zranić, nie ze złej woli. Pamiętam jak Lotna, będąc jeszcze wesołym źrebaczkiem złapała Stasia za kurtkę i przewróciła. To była jej forma zabawy z kolegą, który niestety okazał się kiepskim towarzyszem do brykania. Uważam, że kontaktu z koniem nie można dziecku bronić, straszyć, że koń je kopnie w kosmos czy zje jak wilk Czerwonego Kapturka. Lecz mimo wszystko – trochę rozsądku!

Fot. czubajka.pl # Staś i Tajga / Likier

Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

Śmiechu warte cz. II

383450_510845998982687_994511599_n

Fot. Kuba Lipczyński # Faramuszka

O, lubicie czytać o jeździeckich wtopach i porażkach. Nie mogę Was winić, bo sama uwielbiam się nabijać z innych. Taka już chyba nasza ludzka natura. Więc posłuchajcie, jak mój super odważny mąż, pudzian i superman, który niczego się nie boi, dał się nieraz sponiewierać naszym stajennym zawodnikom.

W roku, w którym zdecydowaliśmy się na dorzucenie do stawki naszych koni kilku haflingerów, kupiliśmy dwa konie z pobliskiej hodowli tych złotych diabłów. W pierwszej paczce była Tara i w zasadzie tylko ona do dziś pozostała. Jej koleżankę Tosię wymieniliśmy po miesiącu na obecną Rozę, po tym jak zapewniła Natalii zwolnienie lekarskie na dłuższy czas. Ale jeszcze przed Tosią przygarnęliśmy młodego wałacha Olka.  Haflingery pochodziły z chowu tabunowego, człowieka za dobrze nie znały, o chodzeniu na uwiązie nie było mowy, nogi podawały kowalowi po uprzednim otumanieniu zastrzykiem uspokajającym. A Oluś oprócz krnąbrnego charakteru dysponował też siłą smoka. Do dziś zresztą uważamy, że te małe krępe koniki mają wyjątkową parę i moc. Roza z Tarą pracują zimą w kuligach i pędzą żwawo po śniegu, podczas gdy zlany potem Bolek po kilku rundach z saniami jest do stajni odworzony na taczkach. Kondycji chłop nie ma. Halinger Olek miał kondycję, miał siłę i miał niezłomny charakter. Ze stajni wyprowadzaliśmy go na wędzidle (kantara nawet by nie poczuł) i czterech lonżach, które trzymało czterech facetów: Kuba, tata, Mirek i sąsiad zza płotu. A ten diabeł wynosił ich w zębach i targał po polu ile chciał. Szybko poszło – najpierw lonżę puścił sponiewierany sąsiad, potem Mirek zgubił czapkę, co jak wiadomo skutkuje u niego ustaniem akcji serca, tata przeciągnięty przez belki lonżownika tez się poddał, ale przecież Kuba nie odpuści, o nie. Olek, odciążony z trzech stron, nawet nie poczuł tej koguciej wagi uwieszonej na ostatniej lonży i poszedł w pola pełnym, szaleńczym galopem. Przez chwilę Kuba zdołał biec, potem prędkość była za duża, by przebierać nogami. Prawa fizyki są jasne i według nich Kuba powinien powiewać za cwałującym koniem jak chorągiewka na wietrze. Ten uparciuch jednak walczył do końca. W rezultacie jechał brzuchem po ziemi trzymając kurczowo lonżę, mimo że wszyscy przed stajnia darliśmy się „puszczaj w cholerę!” Nieważne, co się stanie z koniem, gdzie poleci i gdzie będziemy go później łapać. Ważne, by Kuba przestał ścierać się na piachu, bo warstwa tłuszczowa u niego jest dość skąpa i nie ma co się ścierać. Gdy w końcu zrezygnował i puścił lonżę leżał na brzuchu, a bryczesy miał na udach. Byłam wtedy w zaawansowanej ciąży ze Stasiem i gdy zobaczyłam sponiewieranego małżonka na tym klepisku to uznałam, że dzieci już więcej nie będziemy mogli mieć.  Najlepsza była jego mina – mimo piachu w zębach, poobijanych żeber i rak startych do krwi pałał żądzą zemsty. Zerwał się i rozejrzał wokół jak byk na corridzie. Nie zazdrościłam Olkowi…

Bolek też sponiewierał Kubę i to nie raz. Najbardziej widowiskowo, gdy po prostu przejechał po nim bryczką. Odepchnął Kubę stojącego przy jego pysku, przewrócił go lewym dyszlem i ruszył galopem przejeżdżając kołami po Kubie. A superman nie tracił czasu – nie leżał tam, choć pewnie powinien, tylko zerwał się na równe nogi i ruszył w pościg. I tylko ja wiem, jak bardzo był poobijany i jak jęczał przewracając się w nocy na drugi bok. A najświeższy sparring para Bolek-Kuba miała dwa tygodnie temu. Kuba gonił ogiera po polu na quadzie i zajechał mu drogę. Do głowy mu nie przyszło, że koń może go nie respektować. Boluś zamiast grzecznie skręcić i dać się zawrócić w stronę stajni po prostu w pełnym pędzie wleciał w przeszkodę ludzką. Przewrócił quada, Kubę i dumny z wyniku 1:0 dla siebie posłusznie zameldował się w stajni. Kuba dołączył po 40 minutach…

Mogę wspominać to teraz ze śmiechem, bo jak przypomnę sobie minę mojego supermana to widzę zabawne strony sytuacji. Ale różnie mogło się to potoczyć… Są jednak takie końskie wypadki, które wspominam jako śmieszne i tylko śmieszne, bez ukrytej w nich grozy. I żeby nie było, że tylko ja spadam w stępie z konia to opowiem Wam, jak zleciał mistrz. Klienci, jak wiadomo, mają różne dziwne zachcianki. I tak poprosili Kubę, by pojechał z nimi na plażę na wschód słońca. To nic, że słońce nie wschodzi od strony morza. Oni chcą rano na plażę! Klient nasz pan, mimo usilnych prób wybicia im z głowy tego pomysłu, Kuba był zmuszony wstać o jakiejś nieludzkiej porze, przed wschodem i pojechać na orzeźwiająca wycieczkę. Ponieważ jak powszechnie wiadomo, Kuba jest śpiochem, a właściwie już niemal narkoleptykiem, to wstał na pięć minut przed wyjazdem, pobiegł do stajni, gdzie grupa czekała już na osiodłanych koniach, zarzucił Bolkowi ogłowie i żeby nie marnować czasu wskoczył na oklep. Do morza jakieś dziesięć minut jest, a żeby rozespanym koniom dać się rozchodzić całą drogę szli stępa. Kołyszący miarowo Bolek, jednostajny stuk kopyt…  i mistrz zasnął. Zsunął się z człapiącego Bolka i zaliczył przykrą pobudkę na glebie. Wyobrażacie sobie zdziwienie klientów, gdy instruktor spadł z idącego spokojnie konia?

Opowieści o naszych głupich wypadkach mam mnóstwo. Trzeba będzie zakończyć ośmieszanie rodziny i zacząć nabijać się z klientów. Już niedługo!

Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

Jak koń został trenerem biznesu

283427_251320654879073_2179397_nPowoli raczkuje w naszym kraju program rozwojowy Horse Assisted Education zajmujący się rozwojem organizacyjnym przedsiębiorstw oraz szkoleniem menadżerów i kierowników w przedsiębiorstwach. Metoda ta polega na wykorzystaniu konia i interakcji z nim do rozbudzenia świadomości o niewerbalnej komunikacji i rozwoju empatii u pracowników kadry zarządzającej. Koncept wykorzystania konia jako trenera wzbudził moje żywe zainteresowanie. Nie jestem specjalistą z branży szkoleniowej i nie umiem ocenić czy uda się wprowadzić taką innowacyjną metodę do polskiego biznesu.  Zainteresowało mnie raczej to, czy my, koniarze, zdajemy sobie sprawę z tego, czego uczy nas koń?

Aby poznać istotę warsztatów szkoleniowych z udziałem koni zdecydowałam się na udział w konferencji Organizacji Przyszłości „Współpraca w biznesie oparta na empatii”. Program konferencji, oprócz panelu dyskusyjnego i wyjaśnienia teoretycznej kwestii takich szkoleń, zawierał również zajęcia praktyczne z wykorzystaniem koni. Zajęcia te, oceniane przeze mnie przecież z perspektywy koniarza z wieloletnim stażem, były po prostu nudne. I kiedy już miałam machnąć ręką, dopić darmową kawę i odszukać w torebce kluczyki do samochodu, odkryłam, że patrzę w złą stronę. Skupiłam się na obserwacji koni i ich zachowania, bo to określono nam jako zadanie dla uczestników.  A gdy zmieniłam cel swoich obserwacji na badanie reakcji samych uczestników na ten nowy dla nich kontakt z żywym, wrażliwym zwierzęciem nagle odkryłam, jak ciekawe i pouczające zjawisko rozgrywa się na moich oczach. Przecież to szkolenie nie jest o koniach, ono jest o ludziach! Bo to, jak zachowuje się koń i jak interpretować to, co chce przekazać ludziom nie jest dla mnie niczym nowym. Ale to jak ludzie uczą się komunikacji niewerbalnej w kontakcie z koniem to po prostu magia! Obserwowałam z zapartym tchem tę nieśmiałość, powoli rosnące zaufanie do dużego zwierzęcia, budzącą się więź i nawiązywany kontakt. Kontakt ze zwierzęciem, które reaguje na człowieka, wychwytuje każdą niespójność komunikacyjną, akcentuje każdą niejasność przekazu. Momentami zabawne wręcz było to jakie podstawowe, zdawałoby się, błędy popełniają ludzie w kontakcie z koniem. A już zupełnie dla mnie niesamowite było to, jak szybko taka osoba, która z koniem w tak bliskim kontakcie znalazła się po raz pierwszy, uczy się końskiego języka i intuicyjnie wykonuje to, o czym koniarze czytają w książkach i poradnikach. Pierwsze zbliżenie do konia, wahanie, strach maskowany przez mężczyzn nonszalancją. A potem ten strach i niepewność powoli zamieniają się w zaufanie i ogromną dumę z tego, że udało się konia poprowadzić na uwiązie po prostej. I jakkolwiek śmieszyłoby to „starych wyjadaczy” jakim okazałam się tam ja, to i tak byłam pewna podziwu dla odwagi tych osób, dla ich zaangażowania i ciepła okazywanego zwierzęciu, które grzecznie wykonało to, o co je poprosili. Dla przykładu – uczestnikom polecono przeprowadzić konia przez slalom. Ćwiczenie wydaje się banalne, więc wyjaśnię – podczas zadania nie wolno było konia dotknąć, pociągnąć, popchnąć, szturchnąć. Swoją wolę należało mu przekazać tylko i wyłącznie mową ciała. Dla koniarzy zadanie jest pewnie proste, bo nie raz w swojej pracy motywowali konie z ziemi do wykonania określonych ćwiczeń. Ale laik? Osoba, która tak blisko konia znalazła się po raz pierwszy w życiu? Żaden kierownik, dyrektor, prezes nie wpłynie na konia swoim autorytetem i nic nie wskóra mówiąc: „Panie Koniu, albo przejdzie pan ten slalom poprawnie i w ciągu pięciu minut  dostarczy na moje biurko dokładny raport, albo może pan pakować swój owies i więcej mi się nie pokazywać na oczy”. Obserwowałam więc z żywym zainteresowaniem ten spektakl i pierwsze nieudolne próby nawiązania kontaktu z koniem. Widząc te żenujące dla mnie niezrozumienie podstawowych instynktów konia obstawiałam z dużym prawdopodobieństwem porażkę zespołu. A jednak sfinalizowanie zadania nastąpiło po 7 (!) minutach. Zespół amatorów już po pierwszych nieudanych próbach zwrócenia uwagi konia nauczył się (nie, przepraszam, został nauczony) jak komunikować się z koniem. I tak, pracując w zgranym zespole, w którym koń absolutnie liderem nie był, nakłonili zwierzę do poruszania się  po określonej drodze motywując je jedynie głosem i mową ciała.

Szkolenie nie jest dla mnie. Dla Ciebie koniarzu, również nie. Bo my przechodzimy taki trening każdego dnia, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Szkolenie jest dla ludzi, którzy w swym zabieganym życiu zawodowym zapominają przystanąć i odetchnąć. Na własne oczy widziałam jak szybko kontakt z koniem wyostrza uwagę, rozwija intuicję; jakich intensywnych emocji dostarcza tym niemal sztywnym od stresu menagerom. Uświadomiłam sobie, że powinnam wzbogacić własne CV o informację o kilkuletnim kursie empatii i niewerbalnej komunikacji jaki przeszłam pod okiem takich trenerskich sław jak Kasztan, Mała czy Esauł.  Bo to, jakim jestem człowiekiem w życiu zawodowym i prywatnym, to jak układają się moje stosunki z przyjaciółmi i współpracownikami to zasługa wyrobionych przez końskich trenerów wyczucia, odczuwania emocji i wrażliwości. Za co serdecznie Wam, moi trenerzy, dziękuję!

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

Śmiechu warte cz. I

CSC_0342

Fot. Magda Wiśniewska # Garden

Moje nadmiernie rozwinięte poczucie humoru pozwala mi śmiać się z samej siebie. To chyba jednak jasne, że wolę śmiać się z innych. O, uwielbiam tych klientów stajni, którzy dostarczają mi rozrywki!  Nie chcę jednak zaczynać życia w internecie od nabijania się z mas. Aby więc było sprawiedliwie, politycznie poprawnie i uczciwie pozwolę Wam pośmiać się ze mnie.  Do biegu, gotowi, start!

Wyobrażacie sobie instruktora, który spada z konia pod stajnią? W stępie? Nie? Tadam! Wracałam z intensywnego terenu z dzieciakami. Intensywny na maksa – stępo-kłus ze znaczną przewagą stępa, dzieciaki w przedziale wiekowym 10-12 lat, szkraby małe na kucach walijskich i konikach polskich. I ja na tchórzu nad tchórzami – Raszdim. Przed stajnią tłum rodziców czekających z bijącym sercem na powrót swoich skarbów. Siedziałam znudzona, nogi wyjęte ze strzemion, w półśnie, żałując, że nie zabrałam ze sobą krzyżówek czy sudoku. Na rzecz rodziców, których mam już w zasięgu wzroku odwróciłam się do tyłu, sprawdzając, jak tam moja grupa. Niby, że taka jestem zainteresowana i przejęta, dbam o moich podopiecznych itd. I Raszdi, który zaskoczony błyskiem flesza wykonuje nagły skok w bok. Zaskoczona i nieprzygotowana ląduję na ziemi. Miny rodziców – bezcenne. A więc to pod opieką tej fajtłapy wysłaliśmy nasze dzieci w teren…

Najlepsze są te wpadki, które przytrafiają się na oczach klientów. Zdarzyło mi się na przykład zsiąść z konia prosto w płot. Po prostu gdy już zeskakiwałam z jego grzbietu dowcipny Heniuś zdecydował się zrobić półobrót i ustawić łbem do stajni. Potłukłam się solidnie zeskakując prosto na ogrodzenie. Kiedy kulejąc i oglądając pojawiające się siniaki opowiedziałam mamie jak uroczo zaprezentowałam własną gamoniowatość na oczach tłumu ludzi mama mnie pocieszyła: „Ja wczoraj zsiadałam z Czubajki i usiadłam na źrebaku. Podbiegł, żeby się podłączyć do mleczarni…”

A jak można na własne życzenie i z własnej głupoty obić sobie klatę? Moja recepta – widzisz na pastwisku kucyka? To wsiadaj, przejedź się na oklep. Galop jest zabawny na takim małym stworzonku. Szkoda tylko, że taki szkrab mieści się pod belką ogrodzenia,  a jeździec w takim przypadku zostaje na płocie. Wjechać galopem prosto w żerdź i zostać na niej mając przed sobą piękny widok na galopujący w oddali zadek kucyka to fantastyczne przeżycie! Nawet krzyknąć nie miałam jak, bo tak mnie zatkało uderzenie prosto w mostek.

Konie kopią. Każdy to wie. Nie oberwałam nigdy od konia przypadkiem. Nie podchodzę znienacka od tyłu, nie zaskakuję pasących się spokojnie koni nagłym pojawieniem się w okolicach ich zadów. Ale specjalnie, z premedytacją, owszem, dostałam od konia. I nawet powiem uczciwie, że mi się należało. Prowadziłam zajęcia dla początkujących na małym padoku. Cztery konie chodzą w kółko, ja stoję w środku, obserwuję, rzucam jakieś uwagi do jeźdźców. Większość koni mało cwana, więc posłuszna, mimo nieudolnych jeźdźców na grzbietach. Kasztan uznał jednak, że zasada „prowadzi mądrzejszy” jest jak najbardziej do zastosowania. Udaje głupa, ignoruje polecenia łydką, snuje się stępem i nie zamierza wysilać się na kłus. Trzy konie robią pełne kółko kłusem i hamują na zadzie spacerującego Kasztana. Kolejne kółko – to samo. Wyprzedzają, kłusują – stop – rudy zad na drodze.  Wściekła na tego nieroba i cwaniaczka motywuję go batem. Konkretnie go motywuję. Kilka kółek konie latają ochoczo, w stawce Kasztan wściekły, ale posłuszny. W momencie, gdy znalazł się za moimi plecami zboczył z trasy, ustawił się precyzyjnie zadem i zanim zdążyłam się zorientować wymierzył mi takiego kopniaka, że przewróciłam się prosto w końską kupę, dość świeżą niestety. Zanim wstałam Kasztan był już w szeregu i zadowolony kłusował z innymi łypiąc na mnie z satysfakcją. Tęsknię za nim…

Kto mnie zna może przypomni mi jakieś widowiskowe wpadki z moim udziałem?  A Wy? Kiedy ostatnio śmialiście się z samych siebie?

Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

«< 14 15 16 17 18 >
Trotter - obozy jeździeckie

Kategorie

  • ARTYKUŁY
  • Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI
  • NATURAL
  • TEORIA vs. PRAKTYKA
  • Z MOJEGO ŻYCIA
  • Te znane konie
  • Ci znani ludzie

Ostatnie wpisy

  • Ostatnie miejsca na obozy jeździeckie TROTTER
  • Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
  • Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
  • Obtarcia na końskiej skórze – to Twoja wina! Jak zapobiegać i leczyć?
  • Dlaczego koń Cię nie słucha? Bo Ty nie słuchasz jego!

Najpopularniejsze wpisy

  • Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
    24 comments
  • Znów księżniczka Anna spadła z konia czyli krótki poradnik spadania
    19 comments
  • Jak Ania galopu uczy
    19 comments

Archiwa

  • maj 2018
  • listopad 2017
  • wrzesień 2017
  • sierpień 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • marzec 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • grudzień 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • maj 2015
  • kwiecień 2015
  • marzec 2015
  • luty 2015
  • styczeń 2015
  • grudzień 2014
  • listopad 2014
  • wrzesień 2014
  • maj 2014
  • kwiecień 2014
  • marzec 2014
  • luty 2014
  • styczeń 2014
  • grudzień 2013
  • listopad 2013
  • październik 2013
  • wrzesień 2013
  • sierpień 2013
  • lipiec 2013

Polecane strony

Możesz mnie znaleźć też tu:

  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
© Czubajka 2025