Czubajka
o koniach i nie tylko ...
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
RSS

CZAPRAKI GRODI – reguły gry

IMG_20150910_114638

Jak już wiadomo z poprzedniego wpisu, do wygrania są trzy czapraki marki GRODI. Nie ma żadnych ograniczeń wiekowych, mogę wysłać potnik nawet do niemowlęcia, jeśli to niemowlę zdecyduje się na udział. Tak samo w drugą stronę – jeśli marzysz o nowym czapraku na swoje 110 urodziny, to bierz udział. Wymagania w tej grze są niezwykle proste.

Po pierwsze trzeba odpowiedzieć na jedno banalnie proste pytanie z zakresu spraw końskich. Po prostu chcę się upewnić, że czaprak trafi do koniarza, a nie przypadkowego gościa, który załapał się na zabawę i chce wygrać piękny dywanik łazienkowy :) Sami rozumiecie – logo czubajka nie może się marnować w czyjejś łazience, musi galopować po Polsce i świecić jak baner. Zadanko jest śmiesznie łatwe. Ponieważ będziecie musieli szczotkować końską sierść z wewnętrznej strony swojego czapraka to musicie się na maściach znać. Więc powiedzcie mi proszę jakiej maści jest koń, którego fragmenty prezentuje poniższy kolaż:

Bluetooth Folder2

Macie tu kawałek łba, grzywę, pęciny, zad, czoło, szyję, nawet chrapy. Złóżcie układankę i rozpoznajcie maść. Przypominam, że konie mają często odmiany na podstawowej maści, także ten… bądźcie uważni.

Tyle w ramach rozgrzewki. Drugie zadanie jest już bardziej wymagające. Zamierzam wykorzystać ten  spęd i dowiedzieć się, co lubicie czytać na czubajka.pl. To taka tańsza wersja ankiety, żebym poznała wymagania i upodobania czytelników. Napiszcie proszę, który z wpisów na czubajka.pl jest Waszym ulubionym. Wiem, wiem – niełatwa sprawa, bo przecież wszystkie są prześwietne. Postarajcie się jednak i wybierzcie jeden, słownie jeden, dosłownie jeden i napiszcie dlatego właśnie ten. Czy Was rozśmieszył, czy Wam w czymś pomógł, może zaskoczył, coś ułatwił, albo po prostu wzbudził żywe,  choćby wrogie emocje, bo szlag Was trafia, że piszę takie bzdury. Dowolnie – negatywna opinia o blogu nie przekreśla szans wygrania czapraka. Nie jestem mściwa. Pod warunkiem, że krytyka będzie konstruktywna, oczywiście.

Czapraki pojadą do trzech osób, które przyślą odpowiedzi na mojego maila: ania@czubajka.pl. Ponieważ zakładam, że dostanę więcej maili niż trzy to muszę zdecydować jak wyłonić szczęśliwców. Na fejsbuku umieszczam wydarzenie, a w nim ankietę (inaczej nie umiem).  Pomóżcie mi zdecydować.

Przy okazji – nie jest to konieczne do udziału w zabawie, ale docenię kliknięcie w czapraki GRODI.

super-like-btn

 To dla mnie sygnał, że cenicie moją rekomendację. A dla Was okazja, by być na bieżąco z ofertą Doroty Grott.

Zabawa potrwa do soboty 19.09.2015. Szczęśliwych posiadaczy nowych czapraków podam w niedzielę.

Start!

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

Pierwszy raz na blogu – CZAPRAKI DO WYGRANIA!

IMG_20150910_114422

Tego jeszcze na tym blogu nie było. Mam do rozdania trzy czapraki. I z radością wyślę je komuś z Was. I z przyjemnością, bo te czapraki mogę polecić – sprawdziłam! Sama na takim jeżdżę i odkąd pojawił się na zdjęciu w tym wpisie to dostałam od Was kilka zapytań gdzie można taki nabyć. Mój czaprak wygląda tak:

DSC_8557

Oczywiście ostrość ustawiona na czaprak – to sygnał tego, co mojemu mężowi się tu wydało najważniejsze :) Czaprak jest z dobrze piorącego się dżinsu, a kieszonka niesamowicie mi się przydaje. Wożę w niej worki do sprzątania na plaży oraz komórkę – wreszcie odpadł mi problem braku kieszeni w koszulce. Wcześniej upychałam telefon w kieszeń bryczesów, co nie było wygodne. Komórka mnie uwierała, a wyciąganie jej z kieszeni było trudne i często nie zdążyłam, nim dzwoniący się rozłączył. Bo moje bryczesy są tak obcisłe, że trudno mi wcisnąć łapę w kieszeń – już samo wożenie w nich telefonu napinało materiał tak, że miałam problem z nabieraniem powietrza i jechałam na permanentnym wdechu. Nie wiem, co się stało; chyba się w praniu skurczyły ;) A teraz wrzucam telefon w kieszeń czapraka i on tam grzecznie siedzi, dostępny w każdej chwili w sekundę. I nie wypada ani w kłusie, ani w galopie!

Oprócz mojego czapraka w stajni testowaliśmy też inny model:

DSC_7206

Ten czaprak porządnie dostał w kość. Szedł w każdy teren, a więc 3-4 razy dziennie pracował pod siodłem po 2 godziny. I muszę przyznać, że widać na nim ślady użytkowania. Przede wszystkim przetarła się siateczka pod spodem. Czaprak był rzucany na płot, siatka się łatwo zahaczała i rwała. Poprzecierała się też w miejscach najmocniej pracujących. To rzecz do zmiany – kolejne czapraki tej marki będą podszywane czymś trwalszym. Ja sama jednak jeżdżę na tej siateczce i nie narzekam. O swój czaprak dbam i jest cały. Nie obciera konia, nie odparza. A sprawdzaliśmy te czapraki głównie na siwkach, bo te się najwięcej nam obcierają.

Czaparaki te szyje Dorota Grott pod własną marką GRODI.

grodi

Można je u niej zamówić przez fejsbuka. Są dostępne w dwóch wersjach: grube i cieńsze. Ja mam ten grubszy i koń latem łatwo nie ma, ale za to cały pot jest odprowadzany, bo wsiąka w chłonny wkład.  Z Dorotą najłatwiej się skontaktować przez fejsa, a jak ktoś fejsa nie ma to można przeze mnie, przekażę info. Można zamówić coś z gotowych prezentowanych wzorów lub podyskutować o nowym projekcie. Te czapraki są szyte ręcznie (oczywiście na maszynie do szycia, a nie z naparstkiem na palcu i przy blasku świecy). To nie masówka z taśmy produkcyjnej – macie pewność, że Wasz czaprak będzie oryginalny, inny, niepowtarzalny. Zachęcam Was do skontaktowania się z GRODI, która zresztą sponsoruje dzisiejszy wpis :)

A więc. Oddam całkowicie za darmo / gratis / w prezencie / bezpłatnie 3 czapraki od GRODI! Nie byłabym sobą , gdybym nie skorzystała z okazji na propagandę blogową: wszystkie czapraki w konkursie beztrosko ozdobiłam swoim logo. To niepowtarzalna okazja, bo inne GRODI czapraki są tak ubogie, że logotypu czubajki nie mają, żal. A te w konkursie informują, że czytacie i lubicie czubajkę. Więc jeśli ktoś się wstydzi, że mnie czyta to nie polecam udziału w konkursie:) Tak wyglądają konkursowe czapraczki:

IMG_20150910_114638

I pojedynczo:

IMG_20150910_114442

Kremowy, cieńszy. Powodzenia w utrzymaniu go w czystości. Na pocieszenie ujawnię, że ładnie się pierze w pralce. Podobno, bo ja go nie prałam :)

Numer dwa:

IMG_20150910_114528

Z akcentem różu, polecam dla prawdziwego mężczyzny, który nie musi się tego odcienia obawiać. Jak nie będą w niego rzucać kamieniami to znaczy, że społeczeństwo wreszcie dorosło do tolerancji :) No chyba, że wygra dziewczyna, wtedy czaprak jak znalazł do lansu!

I ostatni:

IMG_20150910_114511

Jeans z pomarańczem. I ma nawet bonus w postaci kieszonki – o, takiej:

IMG_20150910_114519

A tak wyglądają z bliskiego bliska. Mój mąż właśnie siedzi na jachcie gdzieś w szuwarach na Mazurach, więc foty robiłam sama. Komórką. Jakość nie powala, niestety.

IMG_20150910_114608

IMG_20150910_114548

Ta siateczka nie jest, niestety zbyt mocna, więc nie rzucajcie swojego czapraka w krzaki róż. Jednocześnie siatka ta dobrze przepuszcza wilgoć w głąb chłonnego wkładu. Nie odparza, nie obciera. Sprawdza się u mnie, nie sprawdziła się w masówce czyli stajennej, rekreacyjnej trzepaninie. Tu rzut z bliskiego bliska. Komórką. Taką bez aparatu fotograficznego, co wyjaśnia jakość.

IMG_20150910_114613

I to by było na tyle. Tak się zmęczyłam tym dodawaniem fot, że nie mam już siły na wyjaśnianie zasad gry. Jutro wrzucę info jak wziąć udział w zabawie i wygrać taki potnik. A tymczasem zapoznajcie się marką GRODI – niektóre wzory zrywają portki!

Jeśli macie pytania odnośnie czapraków do dawajcie w komentarzach – wyjątkowo będę aktywna i odpowiem na każde :)

IMG_20150910_114650

W kwestii informacyjnej – sponsorem czapraków jest Dorota Grott z GRODI. Czubajka.pl poleca czapraki, bo je sprawdziłam, a nie bo mi płacą. Nikt mi nie płaci, a jakby chciał to nie ma sprawy – biorę kasę (Dorota, czytasz to?) i polecam dalej. Bo ja polecam tylko to, co sprawdzę sama i co mogę zarekomendować z czystym sumieniem. Bez obaw – nie wrzucę Was na minę, jak mi zapłacą za reklamowanie badziewia. Obiecuję. No, chyba że zapłacą kwotę, za którą mogę zniknąć dożywotnio na Majorce. Z całą rodziną. I z Wami :)

Do jutra!

 

 

 

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

Aktualizacja – sprawa konia dla bezkonnej blogerki

DSC_8579

Fot. Kuba Lipczyński # Sztorm

Nie pisałam na tym blogu od miesięcy. Uważałam nawet, że pewnie umarł już śmiercią naturalną, ale okazało się, że czytelnicy wciąż tu są! Raporty Google Analytics mnie zaskoczyły – liczba użytkowników wciąż wzrasta, odsłony biją, komentatorzy udzielają się aktywnie pod dwuletnimi starociami. A więc jesteście! Wciąż pełni nadziei, wciąż optymistycznie nastawieni, wciąż czekający na nowe papu. Ewenement – czytelnictwo mi wzrasta bez żadnego wysiłku z mojej strony. Okazuje się, że najrzadszym gościem na tym blogu jestem ja. Pewnie powinnam Was przeprosić, kajać się i obiecywać poprawę, ale po co? I tak trwacie przy mnie. Rozpieściliście mnie, a sami w ogóle nie jesteście dopieszczani. Trzeba Wam przyznać – zero roszczeniowej postawy, brawo!

W ramach aktualizacji podam Wam szybkie info o tym, co u mnie słychać. Dostaję od Was sporo maili i wiadomości na fejsie, a najczęściej pytacie o to, czy znalazłam sobie konia. Niektórzy dyplomatycznie zaczynają od grzecznościowego pytania jak tam moje dzieciaki, ale końcowy rezultat zawsze ten sam – masz konia Ania? No to Wam odpowiem – mam. Nawet kilka. Ale swojego misia niestety nie.

Tak jak chciałam – jest śląska klacz. W trakcie moich poszukiwań (BTW dzięki za pomoc, jesteście wielcy!) Kuba dorzucił nowy punkt do moich priorytetów – klacz miała być dotacyjna. Konia mamy kupić z mamą na spółkę, dla nas obu. Jest zamówiona, będzie zdjęta z programu we wrześniu i wtedy też do nas przyjeżdża. Piękna, mocna, kara z odmianami i bonusem w postaci odsadka-klaczki. Fajnie, tylko ten wrzesień po sezonie, a ja byłam bez konia na lato.

Na sezon kupiłyśmy więc z mamą wymarzoną kobyłkę dla nas – niewysoka, gniada, grzeczna. Ma szwedzki paszport, mrożenia na szyi, czteroletnia i zrównoważona. Szkoda tylko, że jest kłusakiem… Tak niewygodnego konia to ja dawno nie widziałam. W związku z jej specyficznym chodem nawet zmieniłam jej imię z Cersine Hornline na swojską Kołysankę. Kołysze jak bujaczek niemowlęcy, szkoda tylko że na boki… Poza tym to, co uważałyśmy za jej zaletę czyli spokojny, niepobudliwy charakter okazało się sporą wadą. Kołysanka generalnie chyba nie wie, że żyje i przydałoby się jej podawać dożylnie kawę. Układanie jej pod siodło wyglądało tak, że założyliśmy siodło, zrobiła dwa kółka na lonży, Kuba wsiadł a ona grzecznie kręciła kółka, odpięliśmy lonżę i Kuba poszedł na padok a kobyła nadal nic nie brała do bani, pełen luz. Jak stary, rekreacyjny wiarus. Wiadomo, że nic nie umie, ale protestów nie objawiła żadnych. Następnego dnia poszła w teren na plażę, wzdrygnęła się na widok morza i zaraz pogodziła z tym, że szumi. Stary, doświadczony, sterany życiem i znudzony kłapak. Hmmm… Niezupełnie tego z mamą szukałyśmy. Dałyśmy ją więc pod dzieci na obozach (do tego jest stworzona) i szukamy dalej.

Tu macie fotę poglądową – Kołysanka w naszej stajni.

IMG_20150602_173912

Dodatkowo Kołysanka sprawiła nam niespodziankę. Kinder-niespodziankę. Przy kupnie nikt nas nie poinformował, że klacz była kryta. Kołysanka wyźrebiła się w lipcu, co nas wszystkich niesamowicie zaskoczyło. Załatwiła sobie urlop macierzyński i nie pracowała już do końca sezonu, oddając się bez reszty swojemu synkowi. Synek natomiast jest przesympatycznym pieszczochem, ale urodę ma mocno wątpliwą: krótkie i grube nóżki, szyję tak krótką, że właściwie łeb wyrasta mu prosto z tułowia, łeb jak ceber i ośle uszy. Fajnie, że jest, bo zawsze to lepiej, że nam jeden koń doszedł niż miałby jakiś odejść. Zobaczymy, co za Totilas z niego wyrośnie :)

Tak wygląda nasz osiołek Cudaczek. Zdjęcie z jego profilu na fejsie (tak, tak ma fanpage – celebryta).

11870863_805226469598855_9219518103619979456_n

Ponieważ nie miałam własnego konia pod tyłkiem to mój szwagier użyczył mi swojego wałacha. Sam dorzucił do swojej Horpyny nową klacz – rudą, wredną, elektryczną zabijakę Nowelę. Raz się na niej przejechałam. Wygodna jak kanapa, nie idzie a płynie. Cud, miód i orzeszki w czekoladzie. I fajnie było znów mieć przed sobą kasztanowatą grzywę. Czułam się swojsko jak na Sukcesji. Tylko, że Nowela to nie Suzi. Wystarczyło mi raz obejrzeć jak stawała dęba pod Wojtkiem, a potem waliła serię baranów z kocim grzbietem, bym podjęła decyzję, że na jej grzbiecie można mnie będzie zobaczyć, gdy kobyła skończy lat 30 i stanie nad własnym grobem. Dopóki tli się w niej iskierka życia, ja dziękuję. Kręgosłup mam jeden. Nowela raczej na pewno nie nada się nigdy pod dzieci, więc Wojtek dostał nowego czołowego. Jego wałach został więc koniem bezpańskim i Wojtek się nim ze mną podzielił. Jestem mu oczywiście bardzo wdzięczna, bo jego pozostałe czołowe mnie nie interesują – Nowela jest zabójcą na zlecenie, a Horpyna jest… No dobra, Horpa jest dla mnie za mądra. Za każdym razem, gdy na niej siedzę to spada moje poczucie własnej wartości. Ten koń jest mądrzejszy, zdolniejszy i bardziej utalentowany ode mnie. Wszystkie moje błędy wyłapuje i pokazuje mi na tacy. Czasem odwraca łeb i patrzy na mnie jakby pytała: „Serio? Tego chcesz? Ty? I dasz radę?” Przysięgam. Więc w sumie Sztorm jest najlepszym wyjściem.

10999327_10204328353673570_724438003364330669_n

Nowela pod Wojtkiem. Ja nie mam foty z jazdy na niej i dłuuuugo nie będę miała. A jeśli będę miała to umieszczą ją na moim nagrobku. Fot. Kuba Lipczyński.

A tu Horpa pode mną. W sensie fizycznym, bo psychicznie to ona jest nade mną. I patrzy z góry z politowaniem. Fot. Grzegorz Andryszczak.

DSC_7260

A Sztorm? No cóż. Ma wiele zalet, ale dajcie mi czas, żeby je wymyśliła. Zacznijmy od wad. Przede wszystkim jest skurczybyk za wysoki. W terenie muszę często zsiadać, a robienie pionowego szpagatu to nie mój ulubiony sport. Gdy gramolę się na niego to za każdym razem zastanawiam się, czy mi się uda za pierwszym razem i jak bardzo się ośmieszę. Dziewczyny z obozu skandowały mi przy wsiadaniu „Kim jestem? Jestem zwycięzcą!” Tej wady Sztorma nie da się zniwelować i jeśli miałabym zostać w jego siodle to przyjdzie mi nauczyć go klękać. Po drugie Sztorm jest niewygodny. O mój Boże, jak bardzo niewygodny. U nas w stajni bije go tylko Bolek. Sztormiak jest na chwalebnym drugim miejscu i mój kręgosłup świadkiem – ten koń chodzi jak młot pneumatyczny. Po dwóch godzinach w terenie jestem wykończona, wściekła i poprawiam językiem plomby w zębach. Dramat. Trzecia wada siwka to nadaktywność wypróżnieniowa.  Termin niemedyczny, mój własny. Nie wiem o co kaman, ale w terenie Sztorm załatwia się 4-5 razy. Niby co mi przeszkadza spytacie, no ale kto musi zsiadać i to sprzątać? I kto potem wsiada jak paralityk? No kto? No ja. A ten drań zamiast opróżnić kiszki w lesie to trzyma kilka kilo obornika tuż pod ogonem, by wspaniałomyślnie wywalić mi to wszystko na plaży. A zalety? Hmmmm… Jak wszystkie konie Wojtka jest nienagannie ułożony. Jest odważny i raczej niepłochliwy. I twarzowy. Znacie takie konie? Zawsze na nich dobrze wyglądasz. Kto nie wsiądzie, temu od razu wpada plus 50 do fantastyczności. Są konie bez prezencji (nasz Raszdi), są te z prezencją (Esauł) i są takie, które dzielą się prezencją z jeźdźcem (Sztorm i Bolek). Więc Sztorm jest bardzo twarzowy i pasuje mi do imażu. :)

DSC_8554

Sztorm. Tak bardzo twarzowy, że aż zasłonił moją twarz. Mówiłam, że przy nim każdy wygląda jak milion dolarów. Fot. Kuba Lipczyński

Nadal więc szukam konia dla siebie i nawet wczoraj napaliłam się na piękną klacz, ale okazało się że jej cena przekracza moje możliwości. Gdyby właściciel zgodził się spuścić 75% to brałabym w ciemno. Ale ja się nie umiem targować :)

Czekam też na hanowerkę, którą mama kupiła przez znajomych i która ma do nas przyjechać z Niemiec jesienią. Być może to będzie to. Zobaczymy.

Poza tym mam poważne plany co do bloga i mam nadzieję, że uda się je zrealizować. Pilnujcie mnie, bym pisała regularnie. Albo nie pilnujcie, bo wyjdzie jak zwykle.

 

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

Jak wsiadać na konia i dlaczego ja robię to źle?

DSC_8555

Każdy trener czy instruktor, każdy poradnik, nie tylko te marne typu „Nauka jazdy konnej w weekend”, ale i poważne, zatwierdzone przez PZJ podręczniki, opisują jedyny słuszny sposób wsiadania na konia. Wygląda on tak:

DSC_8568

Czyli generalnie – stajemy plecami do głowy konia, lewą ręką zbieramy wodze, lewą nogę umieszczamy w strzemieniu i hop! Jesteśmy na grzbiecie. Innej metody nie ma. Jedyna słuszna to wsiadanie ze stania tyłem.

Tymczasem ja zawsze robię to inaczej i niech mnie ktoś przekona, że robię błąd, czekam. Wyzywam Was – udowodnijcie mi, co robię źle i dlaczego. Moje dosiadanie konia wygląda tak:

DSC_8561

 

Czyli staję przodem do konia, zbieram wodze, lewa noga w strzemię, odbicie i lekko siadam w siodło. Dlaczego wszyscy każą mi wsiadać ze stania tyłem? Nie rozumiem, nie wiem, nie ogarniam.

Zastanówcie się:

1. Stojąc tyłem do konia nie widzisz jego reakcji, nie obserwujesz go i nie wiesz, czy nie postanowi Cię ugryźć, nagle ruszyć, przestraszyć się czegoś, co jest przed nim. Wiem, że kontrolujesz to trzymaną wodzą (prawą zewnętrzną wodzę najlepiej mieć trochę krótszą, by koń nie odwracał łba), ale i tak nie zmienia to faktu, że konia nie widzisz.

2. Jeśli wsiadasz z pozycji stania tyłem, to zrozumiałe jest, że musisz się obrócić. W czasie takiego obrotu Twój but lub cholewka oficerek dotyka końskiego brzucha. Czasem nosek sztybletów aż wbija się w końskie żebra. Wściekasz się, że koń Ci nagle rusza? No jak to, przecież dajesz mu sygnał!

To już dwie wady wsiadania z pozycji tyłem do końskiego łba. Wymieńcie mi jedną wadę mojego sposobu wsiadania. Nie mówię, że takiej nie ma, pewnie jest, po prostu ja jej nie widzę. Jeśli wytłumaczycie mi racjonalnie, dlaczego ja robię to źle, to zmienię metodę przemyślę raz jeszcze. Proszę tylko o dobre uzasadnienie, tak bym nie mogła go zbić kontrargumentem. Jestem otwarta na Wasze sugestie.

A skoro już jesteśmy przy wsiadaniu to wspomnę, że najlepsza metoda jaką znam to wsiadanie ze stopnia. Nie obciąża końskich stawów, nie zaburza mu równowagi i oszczędza koński grzbiet. Zauważcie, że zazwyczaj dosiada się konia wyprowadzonego ze stajennego boksu. Wszystkie jego mięśnie są jeszcze nierozgrzane, często nawet sztywne i zakwaszone po poprzednim treningu. Tymczasem jeździec obciąża całym swym ciężarem przednią lewą nogę konia, a na koniec ładuje się całym ciężarem w siodło. Mało przyjemne doznanie. Wsiadanie ze stopnia oszczędza końskie stawy i grzbiet. Ponadto chroni sprzęt – nie wykrzywia łęku siodła i nie wyciąga lewego puśliska. Sposób idealny – chroni konia i sprzęt.

Kolejny polecany przeze mnie sposób to wsiadanie z pomocą służby. Moim służącym jest zazwyczaj mój mąż – zginam lewą nogę w kolanie, Kuba łapie mnie za łydkę (blisko kostki), odbicie z prawej i podrzut do góry. Korzystałabym z pomocy mojego poddanego częściej, tylko niestety ten krnąbrny gamoń uważa za niezwykle zabawne przerzucanie mnie na drugą stronę konia. Muszę się mocno skupić by trafić w siodło a nie wylądować na pysk z prawej strony konia. No ubaw po pachy. Jeśli jednak masz pod ręką zdyscyplinowaną służbę, korzystaj jak najczęściej. Chronisz stawy konia i puślisko lewego strzemienia.

I dodatkowo kilka dobrych rad do wsiadania:

  •  Zawsze podciągnij popręg przed wsiadaniem. Nie przesuniesz siodła obciążeniem z lewej strony. Warto też poprosić kogoś, by obciążył prawe strzemię. Setki razy widziałam ściąganie siodła na bok i powtórne siodłanie.
  • Jeśli wsiadasz z batem to trzymaj go w lewej ręce razem z wodzami. Gdy już znajdziesz się w siodle możesz go przełożyć.
  • Odbij się mocno pochylając się lekko do przodu. Nie zliczę, ile razy obserwowałam wybicia, wiszenie na lewym strzemieniu i ponowne lądowanie na ziemi. Bardzo marny widok. Obij się energicznie i siadaj do cholery! To nie konkurs podskoków na jednej nodze.
  • Prawą ręką oprzyj się o łęk przedni siodła i uważnie przenoś nogę nad zadem. Wczoraj klient wsiadając na Arkanę obił jej nerki kolanem. Nie zahaczaj o konia nogą, nie kop go butem po zadzie, nie wal kolanem po nerach. Podnoś tę nogę! Albo na sucho potrenuj rozkrok. Aż tak nieruchome macie te stawy biodrowe? To na rehabilitację biegiem marsz!
  • Jeśli już wisisz nad siodłem to uważasz, że najgorsze za Tobą. A więc ulga i łup! Z całej siły lądujesz na końskim grzbiecie, aż kręgosłup wygina mu się w łuk. Nienawidzę tego. Dostaję piany na pysku, gdy ktoś tak wsiada na nasze konie. Siadaj delikatnie, użyj mięśni i posadź tyłek powoli w siodło, a nie wpadasz w siodło jak w miękki fotel. Szanuj koński grzbiet.

I powrót do tytułu – kto wie, dlaczego ja wsiadam źle? Ja jeszcze nie wiem, oświećcie mnie.

Fot. Kuba Lipczyński # Ja i Sztorm. Weźcie poprawkę na to, że ta żyrafa jest tak wysoka, że muszę robić niemal pionowy szpagat, by go dosiąść. Wyglądałoby ładniej na niższym koniu, ale chciałam się pochwalić, że umiem wsiąść z ziemi, na plaży, w terenie. Bo umiem! Choć staram się wprowadzać Sztorma w wykopany dołek…

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Obóz TROTTER dla dorosłych – premiera!

DSC_7249

W tegoroczny majowy weekend w Stajni ANKA narodziła się nowa świecka tradycja. Obozy dla dorosłych okazały się pomysłem, który świetnie gimnastykuje nas i nasze konie przed letnimi koloniami dla dzieci i młodzieży. Przed sezonem czekają nas jeszcze dwa turnusy (szczegóły tutaj), a potem rozważymy, czy naszym koniom przyda się też taki relaks we wrześniu. Bo nam na pewno!

Ekipa dopisała, choć w niewielkich zmianach w stosunku do pierwszych założeń. Aneta i Tomek – nadal czekam na Was! Możecie na doczepkę wziąć Waszą pełną fantazji córkę, która beztrosko błąkała się po Nepalu w przededniu trzęsień ziemi oraz równie nieprzewidywalną Kaśkę, która nie zjawiła się u nas mimo zapowiedzi, hańba jej! Poza tymi Wielkimi Nieobecnymi zjawili się najwierniejsi i mam nadzieję, że to zjawianie się w naszej stajni jeszcze powtórzą. Nie macie pojęcia jakich ja mam fajnych czytelników!

Ten majowy weekend miał w założeniu być prezentem dla mnie i tej końskiej części mojej duszy. Okazało się jednak, że jako Matka-Polka-Koniara (z tego wpisu) muszę pogodzić się z faktem, że moje dzieci idą jako czołowe w szeregu, a konie mogą ewentualnie grać ogony w moim sercu. Zapowiadało się pięknie – ściągnęłam z Elbląga moją mamę do pomocy przy chłopakach, bym miała jak najwięcej czasu na relaks w stajni z nowymi przyjaciółmi. Wito został w trybie przyśpieszonym nauczony nowego systemu operacyjnego – picia mleczka mamusi z butelki. Ten weekend miał być dla mnie, a wyszło jak zwykle. Staś malowniczo zapodał sobie anginę i tydzień na antybiotykach. Wito, który uwielbia naśladować starszego brata nie omieszkał zabawić się w zapalenie oskrzeli i wciągnąć mnie w intrygujący świat antybiotyków i inhalacji. Do tego mój wspaniały mąż przyjął bohatersko na klatę wszelkie patogeny od dzieci i legł z gorączką i antybiotykami na cały tydzień. W tym wszystkim ja. Dzieciaki były bardzo dzielne, ale wiadomo jak chorobę przechodzą mężczyźni… Kuba codziennie jęczał, że przenosi się na Łono Abrahama, stękał i zabierał się za pisanie testamentu, bo przecież miał katar i ponad 37 stopni! Biedactwo. Gdyby nie to, że nie miał co wpisać w ten testament, to już bym musiała wołać notariusza. Musiałam więc poświęcić się opiece nad obłożnie chorym mężem i dzielnymi synami i nie mogłam nacieszyć się końskim weekendem, tak jak planowałam.

Obozowiczami zajął się Wojtek, co wyszło im na dobre. Jak stwierdził, zawiedli go na całej linii – najpierw okazało się, że wszyscy jeżdżą codziennie i nie opuszczają żadnych jazd, a Wojtek zakładał, że połowa będzie leczyć co rano kaca i odpuszczać poranne tereny. Potem dodatkowo zamiast grzecznie pospadać w galopie na plaży jak było planowane, wszyscy utrzymali się w siodłach i jeszcze byli zadowoleni! Zamiast stanu przedzawałowego niekontrolowany galop wywołał u nich czystą radość. Pasmo porażek. Trudno. Następnych obozowiczów wykończymy psycho-fizycznie, bo tym razem wyszło 1:0 dla nich. Uczciwie przyznam, że mnie też zawiedli. Mieli jęczeć i błagać o litość w terenie, a tymczasem to ja wysiadałam kondycyjnie i choć wielokrotnie wspominałam, że możemy zwolnić tempo, jeśli ktoś ma dość to nie doczekałam się jęków „Starczy, zwolnij, bo mam kolkę!” Ostatecznie ja sama musiałam się przyznać, że zdycham. Na swoją obronę przyznam, że nie siedziałam w siodle od lipca, a poród i karmienie piersią choć dość wyczynowe to jednak kondycji nie wyrabiają. A zakwasy po pierwszym terenie miałam takie, że następnego dnia nie mogłam samodzielnie założyć spodni.

Fotorelacja z obozu poniżej. Zdjęcia autorstwa głównie Grzesia Andryszczak i Ani Weres. Pozostali coś tam pstrykali, ale skąd ja mam wiedzieć, kto pstryknął co. Tym bardziej, że beztrosko dali mi cały pakiet prawie 1000 fotek. Pozywajcie mnie teraz o prawa autorskie, a co mi tam. I ochronę wizerunku też, bo nie zamierzam cenzurować Waszych twarzy. Tacy piękni jesteście, że nie ma się co wstydzić :)

DSC_7288

 Silna grupa pod wezwaniem przed wyjazdem w teren. Wszyscy na koniach, udało się wsiąść ze stopnia. Szkoda, że nie ma filmiku jak na Lindę wsiada Magda – warczała na nas lepiej niż buldogi na Majkę, psa Michała. Magda, po raz kolejny Cię przepraszam – wołanie: „Szerzej nogi!” rzeczywiście nie było pomocne, nawet jeśli chodziło o nogi stołka. Dobrze, że Wojtek zsiadł ze Sztorma, by Ci pomóc, ale co się dziwić, w końcu „był w pracy”, więc łaski nie robił, no nie?

DSC_7344

Jazda w terenie.

DSC_7318

DSC_7339

Renata zapomniała, że na plaży trzeba trzymać koniom ogony, bo komu by się chciało zsiadać i sprzątać pączki?

DSC_7255

Moja grupa na plaży. Jeśli zastanawiacie się gdzie jestem to informuję, że nie zmieściłam się w kadrze. Grupę prowadzi Michał, choć Wojtek obstawiał, że jest on najsłabszym ogniwem. A tu proszę – Michał na prowadzącego, a ja gdzieś na końcu, bo Horpyna bała się duchów wydmowych. Umówmy się – ubezpieczam tyły.

DSC_7266

Wróciłam na czołowego. Niestety, drzewa mnie zasłaniają… przypadek? Oj, Grzesiu, masz minusa za kadrowanie!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jazda na padoku.

DSC_7168DSC00768

DSC_7099

Renata uczy Rozę nowych kroków. Tutaj fokstrot ze szpagatem. Chwilę wcześniej Roza uczyła Renatę innej nowości – celebrity splash w błoto. Po zaledwie dwóch powtórkach  Renata opanowała skok przez końską szyję na 10 punktów! Brawo! Roza postanowiła też wykształcić w tym Ewę. Inni okazali się oporni.

DSC_7098

Daria z Arkaną w ćwiczeniach na oklep. Asia jako paparazzi. Takie życie celebryty. Mówię oczywiście o Arkanie…

DSC_7106

A to chciałam pokazać jako książkowy przykład pracy z wędzidłem. Spójrzcie, jakie piękne „ciastko z kremem” uzyskała Daria u Arkany. Brawo!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Monika na oklep na Bawarku. Gdzie Monika? No na Bawarku przecież!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Lorenzo w roli głównej. A z nim drugoplanowa Asia.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Grzesiu poskramia smoka. Poskramianie nie obejmowało czyszczenia, co widać na załączonym  obrazku.

DSC_7365

No tego brudasa nie da się wyczyścić. Kto chce kupić świnię, przepraszam konia bulońskiego? Lorenzo jest do kupienia, mamy dosyć czyszczenia. Przed wyjazdem z tym koniem trzeba godzinę ćwiczyć stretching z gąbką, zgrzebłem i szamponem. Porażka.

DSC_7349

Haflingery czyste na bieżąco. Prawie zawsze, choć prawie robi różnicę.

DSC_7019

Kąpiele błotne walijczyków. A konina i tak czysta.

DSC_7029

Trusia też lubi błotne spa. Za dwa tygodnie wystawa psów, więc Truśka dba o okrywę włosową w profesjonalny sposób.

DSC_6896

Jeszcze raz padok. Asia z nieustannym uśmiechem. Trudno znaleźć fotę, na której nie miałaby pogodnej miny. Farmaceutka, musi coś brać, tylko nie chce zdradzić co. Aśka, ja też poproszę!

DSC_7010

Główne zajęcie instruktora na padoku. Wiadomo, że instruktor tam tylko sprząta.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wojtek w pracy. Tak Magda, w pracy.

DSC_7000

Grzesiek na emerytowanej Czarce. Kobyłka kończy w tym roku 29 lat, a kondycję ma lepszą niż ja.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ekipa plażuje.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Tu też plażują.

DSC_7247

I tutaj również.

DSC_7309

A tu dla odmiany plażuje Linda. A, i Magda też.

DSC00713

Czekamy w lesie na grupę galopującą. Zgubili się biedaki i musieliśmy ich tropić. Takie podchody. Gdy na plaży Wojtek nas wołał to tylko Horpyna zareagowała na głos pana. My myśleliśmy, że to mewa skrzeczy. A propos Horpyny – Wojtek użyczył mi własnego konia. Własnego. Swojego. Horpynę znaczy się. Serio. Także ten. Jestem mu wdzięczna po grób.

DSC_7371

Ewa i przytulak Raszdi.

DSC00590

Monika i Chaber. A gdzie Monika? Stoi przy Chabrze, przypatrzcie się.

DSC00593

Renata na Nefrycie.

DSC00584

Daria z Arkaną.

DSC00503

Michał z taczką. Gdzieś mam jego zdjęcie z koniem, poszukam.

DSC00752

Ekipa pod stajnią. Ewa, Grzesiek, Sylwia, Renia, Daria, Asia, Konrad, Magda, Michał. No i Majka – pies Michała. O kimś zapomniałam? A, Monika. Gdzie Monika? Stoi obok Ewy przecież.

DSC00805

Mistrzowie zorganizowali sobie ognisko. Te niebieskie worki w tle to saletra. Takich twardzieli to nie rusza. BHP przede wszystkim.

Przy ognisku były śpiewy. Nasze konie rzadko się kładą, ale tym razem te, które stały w zagrodzie obok ogniska pokładały się gromadnie. Zdziwiło mnie to, ale szybko odkryłam dlaczego się kładą. W tej pozycji łatwiej zatkać kopytami uszy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

I pojechali. Pusto się jakoś bez nich zrobiło. Za dwa tygodnie przyjedzie nowa ekipa. Może Ci nie zawiodą i pospadają w galopie jak Pan Wojtek przykazał.

Obozy TROTTER dla dorosłych – tu możecie zarezerwować miejscówę na obóz.

 

 

 

 

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA, Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

Szukam konia!

kuehn bolek

No na nic nie mam czasu. Z uśmiechem na twarzy walczę, ale nawalam na wszystkich frontach. Jak już mi się uda wpaść w dobry rytm i ogarniam na bieżąco swoje życie to wydarza się coś, co mi ten w trudem zbudowany system obala. Macierzyństwo to cud-miód i orzeszki w czekoladzie – polecam każdemu, kogo nudzi szara codzienność. Ja od stycznia nie nudziłam się ani przez chwilę.

Sezon się zbliża, obozy dla dorosłych już tuż-tuż, a ja biedna nie mam konia :( Bo te trzydzieści w stajni to… eee.. no nie mam konia dla siebie i to nie jest żadna fanaberia! Muszę mieć swojego konia! I zupełnie nie mam czasu go poszukać, choć biedaczek pewnie rży gdzieś tam w Polsce i marzy, by mnie nosić na grzbiecie. Postanowiłam więc zwalić ten problem na Was – pomóżcie zapracowanej matce, która dzięki Wam zamiast marnować czas na przeglądanie ogłoszeń będzie miała chwilę na swoje rozrywki – pranie, sprzątanie, gotowanie, wycieranie zasmarkanych nosków, zmienianie mokrych pieluch. Pomożecie? Dzięki!

Ps. Jak Wam dobrze pójdzie to z czasem pomożecie przy rozrywkach – dla najlepszych zmiana pieluch i spacer z wrzeszczącym dzieckiem w głębokim wózku – cóż to za relaks, istne spa!

A jeśli chodzi o konia to mam wysokie wymagania:

  • cztery nogi, wszystkie zdrowe
  • klacz z feministycznym zacięciem – w myśl tego wpisu dziękuję za ogiera, a wbrew temu co tu pisałam dziękuję za wałacha i poproszę kobyłkę.
  • młoda tzn. maksymalnie 6-7 lat, chętniej 4-5 latka. Mam doświadczenie z dziećmi, poproszę więc przedszkolaka. Za nastolatki dziękuję.
  • rasa śląska koniecznie z papierami, bo ma być żoną dla Bolka – tylko znalezienie mu partnerki uratuje go przed kastracją. Chcemy dochować się źrebiąt po Bolusiu, a Linda mu w ogóle do gustu nie przypadła. Poza tym Linda ma folbluta w papierach, co jest dopuszczalne w hodowli ślązaków, ale ja wolę taki typ mocnego śląskiego konia, a nie filigranowe angielskie nóżki.
  • nie żyrafa – serdecznie dziękuję z wszystko co ma ponad 167 w kłębie. Za często muszę złazić w terenie, by sprzątać kupy, a młodsza się nie robię i nie zamierzam ćwiczyć gibkości stawów biodrowych, bo ciąże już mi je poluzowały, wystarczy.
  • jako kobieta zastrzegam sobie prawo wyboru koloru nowej fury – chcę konia karego, gniade ślązaki odpadają, o siwych nie wspomnę. Koń ma być czarny, dopuszczam malowania na łbie i nogach.
  • może być surowizna zupełna, może być ułożona pod siodło -obojętnie. Niechętnie przygarnę ślązarę, która chodzi w zaprzęgu – wolałabym by tego doświadczenia nie znała. W razie czego Kuba ją ułoży na spokojnie i delikatnie. Po solidnych podstawach pod siodłem.
  • cena bez znaczenia – wiem za ile chodzą ślązaki i nie wyczaruję z mojej świnki skarbonki więcej niż koń jest wart. Ale wiadomo m. in. z tego wpisu, że jestem naiwna i kiepsko się targuję. W poszukiwaniach nie zwracajcie więc uwagi na cenę, sama zweryfikuję.

I to chyba wszystko. Co mi się przypomni to na bieżąco zaktualizuję. Może znacie / widzieliście / znajomi mają itp? Popytajcie proszę, roześlijcie wici – zapewniam, że koń trafi w dobre ręce i będzie miał słodkie życie u mego boku. Info w komentarzach lub na maila ania@czubajka.pl. Uznajmy, że ten koń mi się zgubił i dla znalazcy mam nagrodę. Znajdźcie mojego konisia, proszę… bo on tam gdzieś za mną tęskni.

Fot. Tomasz Kuehn # Bolek czyli Nokturn. Tak wygląda ślązak, który mi się podoba – ma  klatę Pudziana i zad Kim Kardashian. Filigranowe, porcelanowe laleczki są dobre – w rasie gorącokrwistych arabów, a ślazaka szukam mocnego, starego typu, żadnych podrób. 

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA, Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

Mój szwagier w akcji czyli Smiechu warte cz. IX

1377310_10200546856058493_94013867_n

Fot. Kuba Lipczyński # Wojtek i Sztorm

Młodszy brat mojego męża zapewnia w naszej stajni wysoki poziom. Nie tylko jeździecki. Bo poziom hippicznego humoru dzięki Wojtkowi jest gigantyczny! No, chyba że się trafi na zły dzień Wojtka – wtedy lepiej nie zbliżać się w pole rażenia bez porządnego kija. Albo kałacha. A najlepiej złazić mu z drogi, bo Wojtek nie w humorze to prawdziwy czołg – miażdży, co ma na drodze i potem człowiek może tylko skamleć w samotności, lizać rany i czekać, aż Wojtek przy okazji jakiegoś zakrapianego grilla poczuje odrobinę empatii i wspomni, że go wtedy poniosło. Ja jestem mistrzem złażenia z drogi, więc dogadujemy się z Wojtkiem idealnie. Kuba jest mistrzem włażenia w drogę, więc chłopaki regularnie obrzucają się uroczymi epitetami. Braterska miłość kwitnie i patrząc na nich cieszę się, że Staś dostał w tym roku brata – przynajmniej nie będzie się chłopak nudził.

Kto jednak trafi na dobry humor Wojtka ten ze stajni wróci z bólem mięśni brzucha. Mi zawsze poprawia humor obserwacja pracy Wojtka z obozowiczami czy szkółką jeździecką na padoku. Uwielbiam jego komentarze, uwagi, entuzjastyczne okrzyki. Pół godzinki podsłuchiwania Wojtka przed stajnią i mam zapewnioną dzienną dawkę prozacu. Polecam!

***

Siadam sobie na ławeczce przy padoku i wołam:

-Wojtek!

-Zaraz! Bo mi te orły-sokoły odlecą!

Na padoku w tym czasie kręcą się niemrawym stępem dwa leniwe kucyki pod mocno początkującymi dziećmi. Po chwili Wojtek podchodzi do płotu.

-No co jest?

-Masz dziś jakiś teren? Pojechałabym sobie, sprzedaj mi jakąś grupę…

-Jak chcesz, ale nie użyjesz. Jakaś patologia dzisiaj ma jechać, dobrze będzie jak raz zakłusujesz bez ofiar w ludziach.

-A z galopem nic nie masz? No weź…

-Mam galop, ale fajna laska się zapisała, nie oddam.

Zza płotu słyszę Kubę:

-Ta czarna? No, niezła. Na którą masz ten teren? Popatrzyłbym sobie jak będzie konia czyścić.

-Ty sobie w lustro najpierw popatrz.

***

Kiedyś latem podeszła do mnie obozowiczka. Mały szkrab, pewnie z 10 lat miała.

-Proszę pani, a czy ja mogę jechać dziś na Kasztanie?

-Jasne, możesz.

-Na pewno? Bo on dziś już raz był w terenie.

-I co? Mocny koń, co to dla niego dwie godziny pracy? (tym bardziej, że jazda głównie stępem i z tak lekkim obciążeniem, że Kasztan zapominał o jeźdźcu i zwyczajnie się pasł).

-No, ale ta jego noga…

-A co z jego nogą? Kasztan zakulał? Nic o tym nie wiem!

-Nie, tylko czy on da radę z tą nogą…

-Jaką nogą?

-No, pan Wojtek mówił, że Kasztan ma drewnianą nogę, tylko obszyli tę protezę sierścią…

FACEPALM. Dzieciaki wierzą we wszystko. Tym bardziej swojemu ukochanemu instruktorowi.

***

W co jeszcze uwierzą dzieciaki? We wszystko, limitów brak!

Mama dostała duże hortensje, postanowiła posadzić je za stajnią. Wojtek został zaangażowany do kopani dołu. Lato w pełni, Wojtek cały w skowronkach, bo takie kopanie w upale to sama przyjemność. Podchodzi do niego chłopiec, syn gości pensjonatu.

-Co pan robi?

-Ziemniaki obieram. Nie widać?

Mały nie daje się zbić z pantałyku.

-Po co pan kopie ten dół?

-A, dziś w terenie mi jedna dziewczynka spadła i się zabiła. Kopię dół, żeby ją zakopać zanim przyjdą jej rodzice.

Mały wytrzeszczył oczy, zamarł w osłupieniu. Po chwili wygiął usta w podkówkę i z krzykiem „Mamo!” poleciał do pensjonatu. Zakrztusiłam się obiadem, gdy mama małego opowiedziała mi tę historię. Na szczęście miała poczucie humoru i sama też prawie płakała ze śmiechu. Uśmiałyśmy się jak dwie norki. Dzieciak obrażony nie odzywał się do nas przez pół dnia. Szkoda, że tylko na tyle starczyło mu samozaparcia, bo gaduła był z niego straszny i zamęczał wszystkich pytaniami. Pół dnia spokoju to już był fajny wynik.

***

Właściciel Arkany powierzył nam ją do pracy w sezonie. Mało miał czasu, by wsiadać na swoją klacz, a ruch koniowi potrzebny. Nie mogliśmy jednak nie sprawdzić kobyły zanim powierzymy ją jakiemuś dziecku. Trzeba było upewnić się, że koń jest grzeczny, nie ma głupich pomysłów i nie odbija mu jakaś ukryta palma. Arkana od jakiś 15 lat chodzi pod jednym jeźdźcem, nigdy też w grupie innych koni. Zna nasze konie z pastwisk, wiadomo. Ale różnie może się zachowywać pod siodłem, gdy ustawi się jej za zadem i przed łbem innego konia – zazwyczaj miała nieograniczony widok z przodu i samotny zadek. Na wszelki wypadek należało ją sprawdzić w szeregu w terenie. Pojechałam więc na niej dołączając się do terenu, który prowadził Wojtek. Mamy z Wojtkiem formalny zakaz jeżdżenia razem w tereny – zakaz ten datuje się od tego pamiętnego wyjazdu. Właściwie jeździmy razem tylko wtedy, gdy trzeba sprawdzić lub poduczyć młodego konia – ja biorę doświadczonego i spokojnego konia, Wojtek wsiada na młodego lub nowego i jedziemy zobaczyć, co się będzie działo. Tak wyglądał pierwszy wyjazd w teren młodziutkiej Horpyny czy nowej w stajni Lily. Wojtek jest „oblatywaczem prototypów”, ja stanowię jego zaplecze techniczne i kotwicę. W innych przypadkach nie jeżdżę z Wojtkiem, więc jego sposób prowadzenia wyjazdów znam tylko z opowieści obozowiczów. Tym razem na grzbiecie Arkany byłam świadkiem pracy instruktora. Przede wszystkim Wojtek prawie godzinę śpiewał. Najróżniejsze hiciory: „Ona tańczy dla mnie”, „Jesteś szalona” i tym podobne szlagiery na wysokim poziomie. Wokalnie Wojtek ma spore możliwości – nie spotkaliśmy ani jednej sarny na trasie, na której ja spotykam je regularnie :) Jechałam uśmiechnięta, a taki śpiew jest bardzo zaraźliwy – po chwili śpiewali już wszyscy, łącznie ze mną. Tylko konie pozostały niewzruszone. Mijani w lesie spacerowicze mierzyli nas ostrożnie. Ale przebojem wyjazdu był według mnie zafundowany przez Wojtka galop. Poprzedzony ostrzeżeniem, żeby się przygotować, bo zaraz zagalopowanie. Pełna profeska, ja często zapominam i krzyczę: „Galop!” w momencie, w którym daję sygnał łydką. Przed nami szeroki, piaszczysty leśny dukt – idealny odcinek na zagalopowanie. Po chwili sygnał galop, więc pochylam się w półsiadzie i obserwuję czołowego konia. A Wojtek beztrosko wyciąga kłusa – Horpyna zasuwa jak Justyna Kowalczyk na nartach. Co z tego, skoro konie za nią też nie zmieniają chodu i kontynuują kłusa. Galopu ani widu ani słychu. A Wojtek beztrosko po minucie informuje: „Zwalniam! Koniec galopu!” Dzieciaki patrzą po sobie zdezorientowane i pytają się nawzajem:

-Zagalopowałaś?

-Ja nie, a Ty?

-Mi koń nie chciał galopować!

-Proszę pana, ja nie zagalopowałam!

A Wojtek obojętnie:

-A czyja to wina? Moja?

Dzieciaki nie dają za wygraną:

-Proszę pana, jeszcze jedno zagalopowanie, prosimy!  Bo nam nie wyszło, teraz się postaramy.

Po kilku minutach Wojtek łaskawie daje się namówić. Ja na Arkanie już duszę się ze śmiechu słuchając tych dialogów. Gdy Wojtek wreszcie uznaje, że znalazł dobre miejsce na galop i każe grupie się przygotować, ja nawet nie zmieniam pozycji w siodle. Nie łudzę się, że Wojtek odpuści sobie okazje do zrycia beretów obozowiczom. Na hasło „Galop!” Horpyna rzeczywiście zmienia chód – Wojtek prowadzi ją galopem zebranym, okrągłym jak piłeczka, krótkim niemalże na pograniczu piruetu. Konie za zadem Horpy z poczucia obowiązku przechodzą w kłus, choć spokojnie nadążyłyby wyciągniętym stępem. Dzieciaki w siodłach gotowe, w pięknych półsiadach, z zapartym tchem czekają na pierwsze foule swoich koni. I znowu nic.

-Proszę pana, znowu nie zagalopowaliśmy!

-I co ja poradzę? Nie umiecie galopować to na lonżę!

***

Opowieści o wyczynach Wojtkach jest więcej. Może Ci, co go znają przypomną mi w komentarzach najlepsze akcje Pana Instruktora? Polecam Wam też założony  przez obozowiczów fanpage Wojtka na facebooku. A najlepiej polecam Wam przyjechać na któryś z turnusów TROTTERa (tutaj wersje dla dorosłych) i skonfrontować się z poczuciem humoru mojego szwagra. Albo wyjedziecie z bólem brzucha od śmiechu, albo z bólem głowy od zaciskania zębów z wściekłości.

1240660_293746847433977_1746700184_n

Wojtek sprawdza podwozie Sztorma. Nie pytajcie. Wiem tylko, że Wojtek wciąż ma pełne uzębienie i całą czaszkę.

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA, Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

I że Cię nie opuszczę… – czy mój koń mnie kocha?

milosc_AgataTalar

Ludzie bardzo często przypisują zwierzętom ludzkie emocje. Co więcej, kserują własne uczucia i podklejają pod swoje zwierzę – ja Cię kocham, więc Ty mnie też. Czy rzeczywiście koń kocha swojego właściciela?

Kocham konie. Tak powie każdy koniarz. Kocham mojego konia – to też oczywiste dla szczęśliwego posiadacza własnego rumaka. Mój koń mnie kocha – w to wierzy każda, ale to absolutnie każda właścicielka konia. Mężczyźni albo w to nie wierzą, albo ich to nie obchodzi, albo nie mówią głośno, by nie wypaść z roli macho. Ale każda dziewczyna, której marzenie z dzieciństwa się spełniło i która ma własnego „little pony” święcie wierzy, że jej pupil kocha ją całym swym końskim sercem. Ja nie jestem inna. Mam męża, dwoje dzieci, przekroczyłam trzydziestkę (uznajmy, że dopiero co), a nikt mnie nie przekona, że Esauł mnie nie kochał. Nikt mi nie powie, że Czardasz nie kochał Arlety. I już na pewno nikt mnie nie przekona, że Talar nie kocha Agaty. Tylko… one nas kochają inaczej, po swojemu. I w danym momencie, a nie na zawsze. Tutaj się nie łudzę. Esauł w sekundę odwróciłby się do mnie zadem i poszedł za liderem stada (gdyby nie fakt, że sam był liderem wśród koni), choćbym płakała i błagała. Tak samo zostawiłby mnie bez mrugnięcia końską powieką, gdyby pojawiło się zagrożenie, z którym ja nie mogłabym dać sobie rady. Konie są przy nas i dla nas, dopóki czują się bezpiecznie i jest im wygodnie. Tak samo rzecz wygląda w stadzie. Nawet najbardziej zaprzyjaźnione konie zostawią kumpla w stepie, gdy ten zakuleje. Odejdą nie oglądając się za siebie. Trzeba przetrwać, a nie bawić się w sentymenty. Tak wygląda koński świat.

Nie przeczę, że zwierzęta są empatyczne, mogą się przywiązywać, cierpieć po stracie właściciela czy bronić go z narażeniem własnego życia. Należy tylko rozumieć, że nie wynika to u nich z porywu serca, ale z instynktów – wrodzonych bądź wyuczonych. I jakkolwiek by to nie bolało, przyjmijcie do wiadomości – Wasz koń was nie kocha tą samą miłością, którą Wy darzycie jego. A już na pewno nie do grobowej deski. Może trwać przy Waszym boku, dopóki mu z tym wygodnie i dopóki daje mu to poczucie bezpieczeństwa. W sytuacji zagrożenia nie zawaha się – zostawi Cię i będzie salwować się ucieczką.

Pisałam już o końskiej pamięci, ale przypomnę – konie mają pamięć fenomenalną. Tę ich pamięć często myli się z inteligencją konia, ale to już inna bajka. W każdym razie koń pamięta wszystko, pamięta zawsze i pamięta na zawsze. Może rozpoznać swojego właściciela nawet po wielu latach – niekoniecznie od razu, ale zaskoczy, zapewniam. Tej pamięci też nie można mylić z miłością – tak samo koń zapamięta kogoś, kto zrobił mu krzywdę. Rozczuliło mnie, że Czardasz pamiętał głos Arlety i rozpoznał ją po ponad roku, rżąc jak wariat w swoim boksie. Łączyła ich szczególna więź i Arleta do dziś ma oczy w mokrym miejscu, gdy wspomina swojego wariata. Czy on ją kochał? Tak samo, jak swoją matkę Czarę – dopóki miała wysoką pozycję był przy niej. Gdy wyczuł, że to on jest w hierarchii wyżej łaskawie zezwalał na trwanie przy swoim boku. A gdyby zakulała czy zasłabła – zostawiłby ją bez refleksji. Tak wygląda miłość w końskim stadzie.

Czy klacz kocha ogiera? Nie, puszcza się bez miłości, moi drodzy. Tak samo ogier-podrywacz nie kocha swojej partnerki. Seks bez miłości podobno jest gorszy, ale koniom to nie przeszkadza. A gdy nowy, silniejszy ogier pokona starego i odbierze mu stadko klaczy to każda z tych niewdzięcznych kobył pójdzie za nowym nie żegnając starego „męża” nawet cmoknięciem w zad. Co za różnica ten czy inny ogier? Ma być w stanie bronić stada, a skoro pokonał go inny samiec to znaczy, że był więcej wart. Po co trwać przy nieudaczniku? Tak samo my jesteśmy dla naszych koni nieudacznikami, przy których są dziś, bo jest im wygodnie i nie ma zagrożeń. Ale w obliczu drapieżnika trzeba zostawić nieudacznika na pożarcie i ratować własny zad. I nawet gdy nie ma drapieżnika, ale ktoś lepszy, silniejszy, stojący wyżej w hierarchii da sygnał do odejścia to nasz koń pójdzie nie rzucając nam nawet spojrzenia przez ramię. Bo za rzadko my, właściciele koni mamy wysoką pozycję stadną. Sami sobie jesteśmy winni, podkopując swój autorytet w oczach koni. Ja dobrze wiem, że robię masę błędów. Karmię smakołykami, jestem niekonsekwentna, przytulenie uważam za ważniejsze niż kategoryczny i stanowczy kuksaniec w bok.  Ale ja jestem marzycielką ze świata my little pony i nie chcę być liderem, chcę być przyjaciółką, chcę by mój koń mnie kochał. A tak się, niestety, nie da. W końskim stadzie nie ma miłości. Pogódźmy się z tym. Albo nie – dalej żyjmy złudzeniami. Tak jest łatwiej. Bo tego właśnie szukam w kontakcie z końmi – chcę więzi, miłości, przywiązania. I wbrew rozumowi wierzę, że to mam.

Fot. 1,2 Karolina Błaszczyk # Talar ze swoją właścicielką Agatą Choszcz

milosc1_AgataTalar

 

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Krótko – aktualnosci

DSC_0066

Fot. Magda Wiśniewska # Sukcesja

Dziś króciutko i bez tematu. Ogłoszenia parafialne. Przede wszystkim bardzo dziękuję za niesamowicie pozytywny odzew na moje zaproszenie na weekend majowy. Miejsca na obozie sprzedały się w dwa dni! Zapowiada się świetna zabawa, bo i ekipa jest wspaniała! Część osób znam osobiście, część z maili i wiadomości na fejsie, a części nie kojarzę jako komentatorów, ale są czytelnikami bloga, a to już świadczy na ich korzyść. Oczywiście nie może zabraknąć ekipy poznańskiej – dziewczyny rzuciły się na formularz rezerwacji miejsc jak szczerbaty na suchary i zaklepały sobie miejscówy jako pierwsze. Tych nawiedzonych to ja się nie pozbędę, choćbym je psem poszczuła i kijem odganiała – już mi zapowiedziały, że obstawiają też wrzesień, bo pławienie koni w morzu obiecałam. Dla Was wszystko! Z dzieciakami na obozach nie robimy pławienia, bo po pierwsze: strach, że się nieletni potopią; po drugie: plaże w lipcu-sierpniu pełne są wczasowiczów i kąpiących się dzieci, a nie wypada nam kasztanić im końmi do wody; i po trzecie: niebezpiecznie jest pławić na raz tak dużą grupę. Ale Wam, moi czytelnicy / fani / wielbiciele / hejterzy (a nie, hejterzy nie) – zapowiadam oficjalnie – we wrześniu też zrobimy zlot na trotterowskim obozie dla dorosłych i będziecie mieli okazję dać nura do słonej wody razem z naszymi końmi! A ponieważ dostaję wciąż mnóstwo marudzeń i zażaleń, że obóz majowy już zamknięty i nie starczyło dla wszystkich chętnych miejsc to ogłaszam, że w najbliższych dniach mój Kuba otworzy kolejny turnus – może majowy, a może w okolicach Bożego Ciała. Na fejsie powiadomię Was, gdy formularz zgłoszeniowy będzie dostępny na stronie Trottera, a wtedy na hurra! galopem ruszajcie do rezerwowania miejsc.

I to by było na tyle tych ogłoszeń. Nowy wpis na blogu pojawi się niedługo, gdy tylko otrząsnę się z mojej osobistej, prywatnej tragedii. Bez wdawania się w szczegóły – straciłam Sukcesję. Nie udało się jej uratować. Cholernie boli. Bo do konia nie da rady się nie przywiązać. Jeśli na jakimś jeździsz to ta współpraca Was łączy i nie uchronisz się od obdarzenia swojego partnera uczuciem. Nie wątpię, że Suz miała raczej obojętne uczucia wobec mnie, bo to mimo wszystko wredne konisko było i nie dała mi szansy na więź taką, jaką miałam z Esaułem. Nie lubiłyśmy się z ziemi, ale gdy byłam w siodle to kochałam tego konia. Gdy na niej siedziałam czułam się komfortowo, bezpiecznie, jak przytulona do misia. Gdy zsiadałam byłam tylko pyłem u jej kopyt – Suz miała nieprzyjazne stosunki z resztą końskiego stada, a ludźmi to już w ogóle nie zaprzątała sobie szlachetnej główki. Nie miała potrzeby przyjaźni, chciała tylko być bezpieczna. Ale ufała mi, a to rozczula. Będzie mi jej bardzo brakować.

Wkrótce wspominany kilkakrotnie i obiecany wpis o tym, jakimi uczuciami darzą nas konie i ile w nich jest tej miłości, w którą uparcie wierzymy. Pisałam o tym wspominając konie, do których się przywiązywałam, które kochałam. I choć racjonalnie nie powinnam się łudzić to nadal jest we mnie ta iskierka nadziei, że mój koń kocha mnie tak jak ja jego. Naiwniara, nie? Ale niech pierwszy rzuci kamieniem ten (nie, raczej ta), kto nie wierzy w mistyczną więź ze swoim wierzchowcem!

DSC_0123

Fot. Magda Wiśniewska # Moja Suzi 2002-2015

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

Majowy weekend w towarzystwie Matki-Polki-Koniary

komancze grott

Fot.  Najazd Komanczy na Stajnię ANKA

Oj, nie pamiętam już kiedy na koniu siedziałam… Dobrze, że tego się nie zapomina, bo szkoda by było marnować czas na naukę anglezowania. Nie mogę się doczekać powrotu w siodło, a jeszcze bardziej nie mogę się doczekać powrotu stajennego życia – spotkań ze znajomymi w stajni, dyskusji w siodlarni, terenów poświęconych w całości na rozmowy o niczym tak, że nie zauważam faktu, iż poruszamy się tylko stępem. Uwielbiam ludzi, kocham konie, a nade wszystko wielbię ludzi, którzy kochają konie! To się nigdy nie znudzi – mogę gadać godzinami, dzielić się wrażeniami, doświadczeniami, słuchać śmiesznych historii z końmi w tle, opowiadać, czego się nauczyłam, co mi się przydarzyło itd. Poskarżyłam się ostatnio mężowi, że brak mi tej końskiej atmosfery, tych towarzyszy-koniarzy. Zakopana w pieluchach czerpię teraz radość z robienia „gu-gu” do małego ssaka i nie chcę narzekać (a przynajmniej nie na głos). Przydałaby mi się jednak mała odmiana, tak dla higieny umysłu. I dlatego Kuba od tego roku otworzył nową opcję w Trotterze – OBOZY DLA DOROSŁYCH.

W majowy weekend zamierzam się wyszaleć – zarówno na końskim grzbiecie, jak i towarzysko z ziemi. Mam spore plany, wielkie oczekiwania, nadzieje na świetną zabawę. Uprzedzam lojalnie – zazwyczaj podczas wyjazdów w teren, wieczornych ognisk czy towarzyskiego grilla w akompaniamencie napojów wyskokowych – ja nikogo nie dopuszczam do głosu. Włączam słowotok i trzeba albo mnie słuchać, ale ogłuszyć tarnikiem do kopyt. Więc jak? Mogę na Was liczyć? Bo nie ukrywam, że baaardzo liczę!

Jest kilka osób, które po prostu muszą, ale to MUSZĄ przyjechać w maju i wspomóc moją odnowę biologiczną. Mam tu na myśli ekipę poznańską (spoko, dziewczyny, wiem, że będziecie. Aneta, zabierz Tomka – jego cięty sarkazm dobrze gimnastykuje mój mózg) czyli całe stado z zeszłorocznego majowego meetingu plus kilka sztuk poznaniaków, którzy się wtedy nie załapali, a powinni. Komancze, na Was też liczę. Wywołuję do tablicy wszystkich komentatorów bloga, czytelników, autorów maili do mnie – ogarnijcie się, weźcie w garść i zorganizujcie sobie czas na majowy weekend – pora poznać się bliżej, w realu!

Oferta obozów dla dorosłych została tak skalkulowana, by rzeczywiście wypad się opłacał. Nie mają tu zastosowania ceny Rodziców za noclegi w pensjonacie czy stajenny cennik jazd. Kuba z góry naliczył rabat i dał ceny promocyjne, tak by pakiet nocleg+wyżywienie+jazda konna był tańszy niż te wszystkie punkty liczone osobno. Wiem też, że część z Was chętnie zabrałaby ze sobą swoją drugą połówkę, często niejeżdżącą konno. I nie ma przeciwwskazań! Tylko wtedy trzeba będzie zastosować ceny pensjonatowe Rodziców. Ewentualnie z nimi uzgodnimy jakiś upust, jeśli się impreza uda. W końcu koniarze często łączą się w pary z nie-koniarzami. Moja druga połówka też jest niejeżdżąca :) Nie pamiętam już kiedy widziałam Kubę w siodle. Tylko przy układaniu surowych koni. Ze mną w terenie był ostatnio, gdy jeszcze nie było na świecie Stasia. A Wy zobaczycie go podczas pracy zaprzęgowej – w maju będzie układał dwa młode haflingery do bryczki. Taki mam pożytek z męża-koniarza: zamiast siedzieć na koniu, siedzi na koźle. I tyle z moich romantycznych rojeń o wspólnych galopach brzegiem morza przy zachodzącym słońcu i z napisem „I żyli długo i szczęśliwie” na końskich zadach. Jeśli mi współczujecie tego, że nie mąż nie chce ze mną jeździć to przyjedźcie w maju i zapewnijcie mi towarzystwo pozytywnych, fajnych ludzi. Z takimi najlepiej wychodzi zagalopowanie i sypanie piachem spod kopyt w oczy (właśnie dlatego jeżdżę jako czołowa). Zapraszam!

Czekam na deklaracje przyjazdu w komentarzach i już się cieszę na maj. Zaczynam odliczać dni w kalendarzu! A Wy rezerwujcie miejsca przez stronę Trottera. Teraz! Do biegu, gotowi, START!

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

«< 3 4 5 6 7 >»
Trotter - obozy jeździeckie

Kategorie

  • ARTYKUŁY
  • Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI
  • NATURAL
  • TEORIA vs. PRAKTYKA
  • Z MOJEGO ŻYCIA
  • Te znane konie
  • Ci znani ludzie

Ostatnie wpisy

  • Ostatnie miejsca na obozy jeździeckie TROTTER
  • Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
  • Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
  • Obtarcia na końskiej skórze – to Twoja wina! Jak zapobiegać i leczyć?
  • Dlaczego koń Cię nie słucha? Bo Ty nie słuchasz jego!

Najpopularniejsze wpisy

  • Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
    24 comments
  • Znów księżniczka Anna spadła z konia czyli krótki poradnik spadania
    19 comments
  • Jak Ania galopu uczy
    19 comments

Archiwa

  • maj 2018
  • listopad 2017
  • wrzesień 2017
  • sierpień 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • marzec 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • grudzień 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • maj 2015
  • kwiecień 2015
  • marzec 2015
  • luty 2015
  • styczeń 2015
  • grudzień 2014
  • listopad 2014
  • wrzesień 2014
  • maj 2014
  • kwiecień 2014
  • marzec 2014
  • luty 2014
  • styczeń 2014
  • grudzień 2013
  • listopad 2013
  • październik 2013
  • wrzesień 2013
  • sierpień 2013
  • lipiec 2013

Polecane strony

Możesz mnie znaleźć też tu:

  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
© Czubajka 2025