Czubajka
o koniach i nie tylko ...
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
RSS

Mój koński ślub

DSC_8189

Stronę tę nazwałam blogiem. Nie jest to jeździecki portal; w zamierzeniu miał być moim końskim blogiem. Być może stał się trochę oficjalny jak podręcznik czy poradnik, a nie to było moim zamiarem. Dlatego postanowiłam wrzucić tu więcej prywaty – poznajcie mnie i moje „końskie” życie trochę lepiej. Dziś wpis lifestylowy :) A mój lifestyle to oczywiście hippika. Przedstawiam Wam pomysł na niezapomniany i bajeczny ślub, a takim był właśnie mój!

Młode Pary prześcigają się w pomysłach na oryginalny, jedyny w swoim rodzaju ślub. Każdy chciałby by jego zaślubiny były wyjątkowe, bajkowe, magiczne – w końcu z założenia ślub bierze się raz w życiu. Ja na przykład wiem, że pisany mi był tylko jeden taki dzień; jakikolwiek scenariusz napisze moje życie nie będę już ślubować innemu mężczyźnie, bo wybrałam dobrze za pierwszym razem. A poza tym małżeństwo to rzut kośćmi – ja wyrzuciłam piątkę, w międzyczasie podrasowałam kości i mam szóstkę. Następnym razem mogłabym mieć pecha, lepiej nie ryzykować. Tak więc miałam jeden ślub. Jeden jedyny dzień w życiu. I ja i mój przyszły mąż i wszyscy moi bliscy pomogli mi sprawić, by dzień ten był niezapomniany i pozostał dla mnie baśniowym wspomnieniem. Popatrzcie na „koński” ślub sprzed 8 lat – tak mi Mendelsohnem stukały kopyta…

Sukienkę miałam szytą specjalnie z przeznaczeniem na jazdę w damskim siodle – marszczona talia, dużo tiulu, dwa metry welony, który z założenia miał zakrywać koński zad. Niestety, dzień był wietrzny i kiedy mój welon zasłonił klaczy łeb myślałam, że będę pierwsza w kościele. Musiałam więc owinąć welon wokół ręki, by uniemożliwić mu powiewanie w polu widzenia konia, a pole to jest jak wiecie bardzo szerokie, bo przy wychylaniu łba obejmuje przecież cały okrąg. Jechałam na Małej, która była jednym koniem w stajni, który nie przejawiał żadnych problemów z damskim siodłem – pojechałam sobie najpierw w teren w tym siodle, by nauczyć się odpowiednio siedzieć. Tak w nim wyglądałam:

Obraz 074

A tu widać, jak owijałam welon wokół ręki, by nie sypać iskrami spod kopyt spanikowanego konia. Polecam też rzut okiem na mój ślubny bacik – mama Kuby obszyła go i wyhaftowała różyczkami, a na końcu miał biały pomponik. Cudeńko!

Kopia Obraz 030

Nie mogłam mieć tradycyjnej wiązanki ślubnej więc bukiecik różyczek miałam przywiązany do nadgarstka. Potem i tak dokonałam wymiany na inny bukiet, bo w chwili mojej nieuwagi,  już przed kościołem, Mała zeżarła mi te kwiaty :)

DSC_7572

Kuba pojechał na Czubajce, którą wybraliśmy ze względu na urodę i maść – miała ładnie komponować się ze ślubnymi strojami. Czubajka komponowała się rzeczywiście przepięknie – stawała dęba, galopowała  w miejscu, chodziła ciągami – tak bardzo stresowała ją cała impreza. Ludzie bili Kubie brawo na ulicy, ale ja widziałam jak skupiony był, żeby utrzymać tę wariatkę, która przechodziła jeden zawał serca za drugim, przy okazji omal nie przyprawiając mnie o taki sam. Wiem, jak jeździ Kuba, ale momentami obawiałam się, że zostanę najszybszą wdową w historii.

100_1406

Na zdjęciu wyżej widać kwiat, jaki Kuba miał w butonierce (Czubajka właśnie próbuje go podgryźć). Dopasowany do mojego bukieciku z nadgarstka, nie dojechał jednak do kościoła, bo Kuba zerwał go sobie przy wsiadaniu na konia i nawet nie zauważył. Gamoń i tyle.

DSC_7574

Nasze konie były ubrane jak wieśniaki cygańskie, ale 8 lat temu uważałam to za szyk i niezłą stylówę. Dziś nie przebierałabym koni jak choinki, a przede wszystkim przerwała im grzywy. Mimo wszystko obroniły się same – obydwa wyglądały pięknie, a dodatkowo świeżutko wykąpane pachniały lepiej niż moja ślubna wiązanka.

DSC_8153

Cały orszak prowadził Dziadek na Arbie. Za nim jechaliśmy my – Młoda Para, a potem cała konina z naszej stajni – pożyczyliśmy nawet pensjonatową kobyłkę, poszło wszystko co umiało łazić pod siodłem – młodziki, kuce, emeryci. Dosiadały ich dziewczyny ze szkółki jeździeckiej. Wszystkie były jednakowo ubrane, kupiłyśmy z mamą koszule hurtowo i materiał na krawaty, które mama szyła wieczorami w sezonie.

100_1419

100_1400

Obraz 058

Ślubny cylinder również zrobiła mi mama Kuby – obszyła brystol resztką materiału z sukienki. Gdyby spadł deszcz, mój piękny kapelusik spłynąłby mi z głowy. Deszczu jednak wcale nie braliśmy pod uwagę – do tego stopnia, że nie zaplanowaliśmy nawet opcji rezerwowej i gdyby jednak padało to pojechałabym do ślubu taksówką. No, ale takiej opcji jak deszcz nie było i już. Chociaż padało cały tydzień przed…

DSC_8126

Kuba pojechał w toczku. Ponieważ własnym nie dysponuje, więc wziął mój. Osiem lat temu to był fajny kask, serio. Przed wejściem do kościoła oczywiście zdjęliśmy nakrycia głowy. Niestety, Kuba nie przebierał się pod kościołem, więc główną nawą w kościele szłam obok oficera SS – przy wtórze stuku wypastowanych, czarnych oficerek.

100_1474

Tak wyglądało to w kościele – oficer w długich butach i bryczesach :) Na weselu wystąpił już w normalnym garniturze, a za to ja nie przebierałam się nawet po dwunastej. Szyłam  suknię na ten jeden dzień i chciałam się nią nacieszyć.

DSC_7612

DSC_7684

Konie czekały na nas pod kościołem. Myślę, że tłum na zewnątrz był dużo większy niż ten w środku – gapie towarzyszyły koniom chętniej niż Młodej Parze :)

DSC_7720

100_1437

Na konia wsiadałam wśród licznej publiczności zgromadzonej pod kościołem – nie znam, nie wiem, ale brawo mi bili, więc lubię :)

100_1483

Orszak szedł ulicami miasta. Policja, poinformowana wcześniej, okazała się bardzo pomocna – policjanci kierowali ruchem na skrzyżowaniach i zapewniali nam bezpieczny przejazd. Nie liczyłam na to i nie oczekiwałam; informację w komendzie złożył Dziadek, ale tak tylko dla formalności.

Kopia Obraz 042

Kopia Obraz 038

100_1425

Największy błąd jaki popełniłam tego dnia to brak fotografa. Mój Kuba robi zdjęcia ślubne i zdecydował, że wszyscy inni to chałturnicy i on nie chce takich wieśniackich fot ze ślubu. W związku z tym zamiast sztampowych, wieśniackich sesji ślubnych mamy zbiór amatorskich zdjęć, z których większość robiona jest jak widać mikrofalówkami, kalkulatorami, żelazkami i innym sprzętem. Kadrowanie, jakość, ujęcia – przepiękne! Byłam młodziutka i nieśmiała- teraz już wiem, że Kuba nie zawsze ma rację, a upieranie się przy własnym zdaniu nie jest grzechem i bezpiecznie  można forsować swoją wolę. Dziś jestem w tym forsowaniu własnego zdania prawdziwym mistrzem – robię to tak, by myślał, że moje zdanie jest jego zdaniem. I zgoda w małżeństwie zapewniona :) Wtedy jednak musiałam się jeszcze kryć, jeszcze by się rozmyślił…

W amatorskiej sesji ślubnej towarzyszyły mi oczywiście buldogi – moja własna Szelma (beżowa) i Zuzia rodziców.

DSC_8222

DSC_8160

Od wielu lat wozimy Młode Pary do ślubu bryczką. Ale ślub, w którym Młoda Para jedzie wierzchem był w Ustce jeden. Może jedyny w gminie, powiecie, województwie…? Nie wiem. Dla mnie jeden jedyny i niezapomniany. Prawda?

051

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

Stajnia rekreacyjna – jak wybrać dobrą?

1358536_97609484

O wadach stajni rekreacyjnych z punktu widzenia konia już było – o tutaj. Teraz czas na zalety, szczególnie z punktu siedzenia człowieka. Jak wybrać dobrą, profesjonalną stajnię rekreacyjną, by mieć poczucie, że warto wydać w niej pieniądze na jazdę konną?

Przede wszystkim dokonaj wstępnej eliminacji na podstawie poprzedniego wpisu (link wyżej). Jak już pierwszy odrzut masz za sobą to spokojnie rozważ jeszcze i to:

PAPIERY, UPRAWNIENIA, UBEZPIECZENIA, ODPOWIEDZIALNOŚĆ CYWILNA

Nie bój się pytać. Chodzi o Ciebie. Taka działalność powinna być objęta ubezpieczeniem, to ważne. Chodzi o Twoje zdrowie, a jazda konna jest jednak sportem ekstremalnym. Odpowiedzialny właściciel rekreacyjnej stajni zabezpiecza się i otacza uprawnieniami. Instruktorzy powinni mieć ukończone kursy. To, jak marne te kursy często są i jak gamoniowatych instruktorów wypuszczają to już inna sprawa. Wiem, że czasem lepiej uczyć się od kogoś, kto kursów nie robił, ale wiedzę ma większą niż niejeden osioł z weekendowego egzaminu instruktorskiego. Taki kraj, ale doradzałabym jednak wybrać instruktora z papierami. I wiedzą. Sprawdź. Nie ufaj ślepo, bo wciąż można trafić na takie kwiatki, że nie wiedzą na którą nogę się anglezuje. Ale o uprawnienia i tak zapytaj. Grzecznie, niby z ciekawości gdzie ten kurs kończył. Dowiesz się, czy w ogóle skończył, a ma to znaczenie dla bezpieczeństwa Twojego i konia. Chcesz jeździć w profesjonalnej stajni, to otaczaj się profesjonalistami. A kto profesjonalnie podchodzi do prowadzenia konnej rekreacji, ten kończy kursy, zdobywa uprawnienia, a nie opiera się na „dziadek miał kobyłę do pługa”, „kocham konisie” albo „czytałem dużo o koniach na czubajce”. Choć akurat to ostatnie to duży plus – zweryfikuj: jeśli czyta czubajkę, to możesz wydać u niego ostatni grosz!

KONIE REKREACYJNE

Poważna stajnia rekreacyjna opiera swą działalność na dobrych szkółkowych koniach. Obejrzyj je wstępnie pod względem kondycji i zdrowia, a potem poznaj charaktery. Koń rekreacyjny musi być zrównoważony, bez narowów, spokojny i posłuszny. Jeśli pół stajni ma czerwone kokardki w grzywach i ogonach to chyba kiepsko uczyć się przy nich. Co oznaczają czerwone wstążki? Koń z taką w ogonie lubi kopnąć, koń z ozdobioną w ten sposób grzywą czasem gryzie. Dobrze, jeśli właściciel oznacza takie kwiatki, ale jednego w stajni można przełknąć, więcej to już sygnał, że konie źle reagują na ludzi, a więc popełniono jakieś błędy w opiece nad nimi. Konie rekreacyjne nie mogą być za młode, niedoświadczone. Nie mają prawa stawać dęba pod jeźdźcem, kozłować. Jeśli boisz się koni w stajni, do której trafiłeś to ją zmień. Nie zastanawiaj się, nie rozważaj, czy jesteś tchórzem lub niedojdą, bo nie dajesz sobie z nimi rady. Nie warto. Koni jest wiele, a Ty kręgosłup masz tylko jeden. Musisz czuć się bezpiecznie w stajni, ufać koniom na które siadasz i czerpać radość z jazdy, a nie modlić się, by godzina już minęła i byś zsiadł wreszcie z tego rollercoastera. 

STAJNIA, SIODLARNIA, OTOCZENIE

Zwróć uwagę na porządek w obejściu. Boksy powinny być czyste, stajnia wietrzona. W siodlarni ma panować ład – sprzęt zadbany i uporządkowany na wieszakach lub stojakach, szczotki, zgrzebła, kopystki w jednym miejscu, toczki dla klientów kompletne i czyste. Jeśli w siodlarni jest bajzel na kółkach, a Ty latasz jak kot z pęcherzem wygrzebując popręgi ze sterty różnych śmieci, to znaczy, że powinieneś zmienić stajnię. Nie chcesz płacić za jazdy komuś, kto jest fleją i nie umie zadbać o porządek. Taki charakter – skoro bałagan w obejściu mu nie przeszkadza, to nie licz, że skrupulatnie i odpowiedzialnie podejdzie do kwestii nauki jazdy konnej. Są różne typy siodlarni i utrzymywania sprzętu. W naszej stajni każdy jeden koń ma własne siodło i ogłowie, ale już szczotki są w jednym koszu wspólne dla wszystkich koni (nie mamy żadnych problemów skórnych, czapraki też są wspólne, a jeśli jakiś koń zareaguje alergicznie to temu jednemu przygotowujemy wyprawkę w postaci wyparzonej szczotki i zgrzebła w worku gimnastycznym podpisanym jego imieniem). Jeśli w stajni siodeł jest mniej niż koni, to nie szkodzi. Ważne, by siodła, które chodzą na różnych koniach były do nich dopasowane i nie obcierały im grzbietów.

ATMOSFERA

W stajni zostawiasz często niemałe kwoty. Nic dziwnego, że w związku z tym chcesz się w niej dobrze czuć. Nie znoś chamstwa, nie toleruj braku kultury. Reaguj. Kto w chamski sposób traktuje klientów, ten swoje konie ma w jeszcze mniejszym poszanowaniu. W stajni masz czuć się odprężony, zadowolony, roześmiany. Poczucie humoru jest istotne, bo kto pracuje z końmi, ten wie, że im więcej się uśmiechasz, tym lepiej Ci idzie. To ma być relaks, a nie wymuszony, ciężki klimat strachu i niepokoju. Omijaj stajnie z zadartym nosem, i naucz się cenić swoje własne samopoczucie. Nie miej wyrzutów – Ty jesteś najważniejszy w myśl zasady „klient- nasz pan”.

PADOK, KRYTA UJEŻDŻALNIA, PASTWISKO

Padok, na którym odbywają się lekcje powinien być dobrze i bezpiecznie ogrodzony, a jego podłoże równe. Piach pod końskim kopytami nie może być za miękki (dobry do upadków, ale fatalny dla końskich stawów), nie może się kurzyć. Polecam stajnie, które posiadają kryte ujeżdżalnie – w naszej nie ma, a szkoda. Kryta ujeżdżalnia gwarantuje Ci bezpieczne jazdy, w spokojnej atmosferze i przy każdych warunkach atmosferycznych. Osobiście polecam ujeżdżalnie, w których na ścianie wisi choć jedno lustro – świetnie pomaga korygować postawę i dosiad. Jeden rzut oka i już wiesz, że siedzisz jak sierota i garbisz się jak matuzalem. Zwróć też uwagę na pastwiska – powinny kategorycznie być dostępne dla koni! Każda szanująca się stajnia powinna posiadać wybieg dla koni; jeśli go nie, a konie gniją w boksach wychodząc z nich tylko na lekcje kręcenia wolt na padoku to potraktuj to tak jak trzeba – w kategorii znęcania się nad zwierzętami. Dlaczego? Dlatego, przeczytaj. Sprawdź też, w jakich warunkach odbywają się lekcje na lonży – ogrodzony okólnik-lonżownia to „must have” każdej stajni.

OFERTA

Jeśli w ofercie stajni nie ma wyjazdów w teren – spadaj stamtąd w podskokach. Wiem, że profesjonalne i żmudne ćwiczenie dosiadu i wykonywanie różnorodnych ćwiczeń na ujeżdżalni doskonali umiejętności jeździeckie. Ale jazda konna to nie tylko praca, nauka, musztra ćwiczeń. Ma relaksować i Ciebie i konia. Przeczytaj to i przemyśl. A potem szukaj stajni, gdzie raz na jakiś czas organizowana jest wycieczka terenowa. Każdą inną skreśl.

KORONA Z GŁOWY CZYLI POMOC W STAJNI

Płacisz za jazdy, więc nie zgadzaj się na wyrzucanie obornika z końskich boksów, chyba, że lubisz. Ale nie graj też królewicza i nie migaj się od pomocy. Jeśli w stajni pozwalają na samodzielność to jest to jej duży i ważny plus. Nie oczekuj, że ktoś Ci będzie konia czyścił i ubierał, ciesz się, że masz możliwość obcowania z nim i nauki. Przeczytaj i stosuj. Doceniaj, że zachęcają Cię do pracy. Poczuj się jak w domu i swobodnie reaguj na prośby o pomoc w łapaniu koni, prowadzeniu, ubieraniu. Korona Ci z głowy nie spadnie, a dodatkowo zyskujesz doświadczenie. To hobby to nie tylko klepanie się na końskim grzbiecie. Wybierz stajnię, która to rozumie i pozwala się rozwijać.

Nie piszę o cenach, bo bywają różne, a ich dostępność to już kwestia Waszych portfeli. Nie wybieraj cenowo, a jakościowo. Jeśli masz płacić grosze w dziadostwie i tolerować złe warunki bytowania zwierząt to pomyśl, czy warto. Dowiedź się o wolontariat – czasem udaje się znaleźć porządne stajnie, w których za pomoc przy oporządzaniu koni zyskuje się lekcje jazdy. Coraz rzadziej niestety, bo czasy PGR-ów minęły. U nas taki typowy wolontariat skończył się już kilka lat temu. Chętnych na jazdy jest sporo, a tacy nie migają się też od pomocy. Czasem jednak Wojtek nagradza swoje szkółkowe dziewczyny dodatkowymi, bezpłatnymi jazdami za pomoc przy oprowadzaniu kolonistów czy pracę z końską młodzieżą. Poszukaj, może przyoszczędzisz. A w każdym innym przypadku płać. I wymagaj!

A co jest dla Was ważne w waszej stajni? Piszcie, skorzystam, by ulepszyć naszą :)

 

 

 

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Stajnia rekreacyjna – po czym poznać złą?

 

 1425721_92577675

Odwiedzałam wiele stajni. Sporo przy okazji kupna-sprzedaży koni, wiele gdy jeździłam konno w liceum i na studiach. Stajnie małe, duże, bogate, ubogie. Różne. Ale dziś umiem w kilka minut wyrobić sobie opinię o stajni rekreacyjnej. Złą wyrabia się najszybciej. Do opinii dobrej potrzebuję więcej czasu, by ocenić kondycję koni, pracę instruktora, zabezpieczenia prawne w postaci ubezpieczenia OC i NNW. O tym, jak poznać dobrą stajnię jeszcze Wam opowiem. Dziś posłuchajcie, jak szybko ocenić właścicieli złej stajni rekreacyjnej.

Dziś stajnie rekreacyjne wyrastają jak grzyby po deszczu. Kawałek ziemi, by postawić stajenkę, kilka koni i można spróbować zarabiać. Często biorą się za to ludzie, którzy nie mają pojęcia o koniach, opiece nad nimi i ich użytkowaniu. Wydaje się to takie proste – ciasna komórka, owies i siano, wstawiamy szkapę i gotowe. A konie cierpią w milczeniu. Pracują, by zarabiać pieniądze dla swych właścicieli. Klienci zadowoleni, bo nieświadomi faktu, że za ich przyjemnością kryje się ból zwierząt, opłacone cierpienie i utrata psychicznego i fizycznego zdrowia. Obserwujcie uważnie i nie wspierajcie takich inicjatyw. Ja je poznać?

WIEK KONI

Konie nieprymitywnych ras rozwijają się fizycznie mniej więcej do 5 roku pastwiskowego. Dopiero pięciolatki i starsze konie mogą na pełen etat pracować w rekreacji bez szkody dla ich zdrowia i kondycji. Oczywiście samą pracę rozpoczynają wcześniej – jako trzy i czterolatki. Nie mniej powinna być to praca w odpowiednio dobranej dawce. Intensywne treningi i kilkugodzinne tereny nie są dla końskiej młodzieży. W stajni rekreacyjnej konie mogą być młodsze niż 5 latki, ale pracować w pełnym wymiarze nie powinny. To samo dotyczy emerytów. Ja oceniam stajnię po wieku jej mieszkańców. Jeśli średnia jest wysoka, a stare konie są w dobrej kondycji to znaczy, że nie pracowały ponad swe możliwości w młodości i nie zrujnowano im zdrowia. Zdrowy emeryt w stajni to dobry znak. Nie twierdzę, że stajnia, która nie ma starych koni jest zła. Być może właściciele pozbywają się geriatryków, ale to już kwestia ich sumienia. Stary koń, nawet zdrowy nie zarabia tyle ile młody. Właściciel ze względów finansowych może chcieć wymienić pracowników, by utrzymać dobre warunki dla pozostałych koni. Nie moja rzecz to oceniać, bo moje sumienie działa inaczej. Skoro koń całe życie harował, to należy mu się godziwa emerytura. Fakt pozostaje taki, że to sentymentalne myślenie może być stosowane w naszej stajni, bo zaradny ojciec umie zdobyć pieniądze z innych źródeł i regularnie dokłada do stajni mamy. Gdyby było inaczej mama nie dźwignęłaby tego psychicznie. Inni być może nie mają wyjścia, nie oceniam. Jeśli w stajni nie ma emerytów to nie skreślam jej z listy. Jednak fakt posiadania starych koni, które utrzymane są w zdrowiu i dobrej kondycji jest moim zdaniem dobrą wizytówką stajni.

ILOŚĆ KONI A ICH PRACA

Zbyt często spotykałam stajnie, w których konie pracowały zbyt intensywnie dlatego, że na potrzeby klientów było ich za mało. Konie traktuje się jak maszyny, które muszą zarabiać, bo jest klient i płaci. Nieważne, że koń właśnie wrócił z terenu – jest chętny klient na lekcję, więc siodła się nie zdejmuje, bo kasy szkoda. Uwierzycie, że widziałam stajnię, w której koniom tylko luzowano popręgi do karmienia, a po szybkim posiłku wracały na ujeżdżalnię? Dopóki koń nie kuleje, a z obtartego kłębu nie leje się krew klient nie zauważa nic złego. Konie się nie skarżą. A jeśli próbują odmawiać pracy szybko trafiają na włoski talerz.  Nie twierdzę, że koń rekreacyjny nie może pracować kilka godzin dziennie. Owszem, może nawet gdy się poci i męczy. Ale musi mieć zapewniony odpoczynek, regenerację sił. My mamy tyle koni, by wymieniać je i każdemu fundować przerwę w pracy – wypoczynek w pościelonym boksie, pełnym siana, cichym i spokojnym albo na pastwisku, gdzie koń w otoczeniu towarzyszy może sobie podrzemać na słoneczku, poleniuchować nie niepokojony czyszczeniem, głaskaniem, włażeniem mu do boksu i klepaniem. W sezonie letnim, gdy trwają obozy cała nasza stajnia ma co jedenaście dni dzień wolny podczas wymiany turnusów. Tego dnia konie nie są brane do żadnej pracy i od rana byczą się na łąkach. Podczas obozów pracują po kilka godzin, nigdy jednak tak, by jeden koń pracował codziennie cztery razy, a inny tylko raz. Pracę rozdzielamy im sprawiedliwie, a gdy któryś ma jakiś problem (kopyto, kłąb, cokolwiek) pozostałe konie spokojnie mogą nadrobić jego pracę, bo ich ilość jest taka, by pozostawić margines rezerwy. Tą samą ilość koni utrzymujemy również zimą, gdy chętnych na jazdy jest sporo mniej. Nie jest nam potrzebne tak duże stado zimą, ale latem mniejsza ilość koni nie dałaby rady. Do oczekiwań klientów należy dostosować liczbę końskich grzbietów w stajni, by obrazki typu „jedzcie południowy obrok w siodłach na grzbietach i uwijajcie się maszynki, bo klienci czekają” nie miały miejsca.

KONDYCJA KONI

Być może ciężko od razu skreślić stajnię zbyt pochopną oceną zwierząt. Niektórzy ludzie skarżą się nam, że nasze konie są brudne. Są, to prawda. Łażą po łąkach całymi dniami, tarzają się w piachu, kładą w podmokłych bagnach. Lubią łazić w panierkach z błota. To nie jest znak, że są zaniedbane. Kondycję konia ocenić można po jego wyglądzie i stanie kopyt. Przerośnięta, popękana puszka kopytowa, gnijąca strzałka, zapadnięte boki i grzbiet, blizny i rany na kłębie, obtarcia pod popręgiem, zabliźnione kąciki pyska, zakwasy i trudności w poruszaniu się tuż po wyprowadzeniu z boksu – to są sygnały, że koń pracuje ponad swe możliwości, a zapewniona mu opieka jest niewystarczająca. Nie zapędzajcie się jednak w obrzucaniu błotem. Gdy jeden koń jest kulawy, a drugi ma obtarty kłąb to może być pechowy przypadek. Nasz Bolek ma odparzone boki kłębu od marnej uprzęży (sierść w tych miejscach jest biała, choć sam koń skarogniady), Talar okresowo kuleje z powodu odprysku kości – satelity, starej Czarce czasem puchną nogi, a Raszdiemu na guzach biodrowych można wieszać siatki z marchwią. Gdyby podobne objawy miało więcej koni, to wiedz, że coś się dzieje.

STAN SPRZĘTU

Aby koń mógł pracować jego sprzęt musi być odpowiednio dopasowany. Siodło nie może odgniatać kłębu, wędzidło ranić pyska – to jasne. Widywałam źle dopasowane siodła, z wystającymi gwoździami, pękniętymi terlicami. Stare, zaniedbane, zużyte. Nie mówię, że sprzęt ma być nowy, drogi, kosztowny. Ale na pewno musi być czysty, zadbany. Skóra siodeł woskowana, czapraki i popręgi czyste. Zapinałam już na brzuchach koni popręgi, które były aż sztywne od potu, widziałam czapraki grube od wbitych w nie warstw końskiej sierści różnej maści. Obejrzyj sprzęt, z którym pracują konie – czaprak może mieć zapach potu, może być łatany, ale ma być względnie czysty i suchy. Popręg tak samo. Siodło kompletne, trzymające kształt. Wędzidła czyste, bez zaschniętych śladów śliny, siana, zielonych glutów z trawy. Ogłowia mocne, sprzączki bezpieczne. To kwestia bezpieczeństwa jeźdźca i konia.

CZYSTOŚĆ BOKSÓW

Wchodzisz to stajni i aż się krztusisz od amoniaku? Konie stoją w mokrym błotku? Fatalnie. Tu nie chodzi o względu estetyczne, lecz higienę zdrowia pracującego konia. Słabo wentylowana, brudna stajnia to codzienna inhalacja z amoniaku dla końskich płuc. To truje. W naturze koń oddalał się od swoich odchodów, nie wąchał ich rekreacyjnie. W stajni jest do tego zmuszony. Nie mówię, że w stajni ma pachnieć fiołkami. Ale jej zapach nie może wyciskać łez z oczu. Lubię zapach stajni, końskiego potu, nawet przybrudzonej ściółki. To się ma nijak do odchodów świń czy krów. Mimo wszystko jednak stajnia ma pachnieć też sianem. Koń może mieć odchody w boksie, bo kto nadąży na bieżąco wciąż mu je wynosić spod ogona. Nie może jednak być w boksie mokrej, gnijącej od moczu i odchodów ściółki. Stan strzałki konia podpowie, czy ściółka jest regularnie wymieniana. Zwracajcie na to uwagę. Bez napastliwej i bezmyślnej agresji, bo odchodów w boksie nie unikniesz. Ale nie bój się głośno skrytykować opieki, gdy koń stoi w błocie i mruży oczy od amoniaku, a Ty tracisz przytomność podczas siodłania go w boksie i obawiasz się, że padniesz w bagno, które sięga Ci kostek.

Wymienione wyżej symptomy podpowiedzą Ci, że coś w stajni jest nie tak, jak powinno. Nie wspieraj, potępiaj. Ze względu na dobro zwierząt. W kolejnym wpisie podpowiem, jak masz zadbać o własne dobro, wybierając dobrą stajnię rekreacyjną. A tymczasem – myśl o koniu. Zawsze najpierw.

 

 

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Twardy w pysku – i co teraz?

Zemanta Related Posts Thumbnail

Bardzo często można usłyszeć taką właśnie charakterystykę konia: twardy w pysku, zaciągnięty, istny beton. Co to właściwie znaczy?

CZY KOŃ MA PREDYSPOZYCJE DO BYCIA TWARDYM W PYSKU?

Twardy w pysku – w naszej rekreacyjnej stajni można to powiedzieć o większości koni, o niektórych nawet słusznie. To nie ich wina. Koń nie rodzi się twardy w pysku, wręcz przeciwnie – wszystkie są delikatne, wrażliwe, bo jak mają nie być? Ich wargi, dziąsła, zęby i język odczuwają nacisk metalu. Każdy koń jest na ten nacisk wrażliwy, każdy go czuje. W końcu jego pysk jest bardzo silnie unerwiony.Żaden koń nie ma naturalnych predyspozycji do bycia betonem, ale na pewno z pomocą człowieka ma duże szanse się nim stać.

DLACZEGO KOŃ STAJE SIĘ TWARDY W PYSKU?

Prawda jest taka, że właśnie ucisk upośledza zakończenia nerwowe i czyni konia „twardym” w pysku. Końska żuchwa, nerwy w szczęce i dziąsłach znieczulają się. Sami sobie robimy betony w pyskach naszych koni. Trzeba też mieć świadomość tego, że stały nacisk najpewniej znieczula; jeśli stosujesz wodze „pulsacyjnie” co chwilę przerywając siłę nacisku to koń wciąż zachowuje czucie w szczęce. Stałe ciągnięcie znieczula uciśnięte tkanki, niedokrwione przestają czuć. Boli przez moment, a potem znieczulenie już działa. Aby mieć delikatnego w pysku konia musisz mieć delikatną rękę. Drwal jeździ na betonie, eteryczny duszek na wrażliwym elfie – zasada jest prosta.

DLACZEGO KOŃ NAPIERA NA MOCNO DZIAŁAJĄCE WĘDZIDŁO ZAMIAST SIĘ MU PODDAWAĆ?

Najczęściej zapętlamy się w błędnym kole: im mocniej ciągniesz, tym większy opór ze strony konia napotkasz. W związku z tym znieczulasz pysk na nacisk i koń staje się mniej czuły. Dlaczego koń reaguje oporem zamiast gładko poddawać się metalowej sztabie w pysku? To jego naturalny, wrodzony odruch tzw. opposition reflex. Z pewnością wiecie, że kiedy koń w boksie dociśnie Cię do ściany to żadne popychanie jego boku nie pomoże: zacznie naciskać tym bokiem na Twoją rękę. Spotkaliście się z tym? Koń stanie Ci na stopę, a Ty chcesz go z niej zepchnąć – na nacisk na łopatkę koń napiera całym ciałem na Twoją dłoń. Prawda, że tak jest? To właśnie odruch przeciwstawiania się naciskowi. W naturze pomagał dzikim koniom przetrwać, bo działa tu czysta logika – drapieżnik wbija szczękę w końskie ciało, jeśli koń od nacisku uskakuje, ucieka to szczęka wyrywa mięso; jeśli koń napiera na szczękę, to ją rozwiera, otwiera i ma minimalną przynajmniej szansę uwolnić się. Ten odruch ma zastosowanie w końskiej reakcji na wędzidło: boli, więc napieram; boli bardziej- napieram mocniej. W rezultacie opór konia jest mocniejszy, im mocniejsze jest działanie kiełzna – błędne koło się zamyka.

JAK PRACOWAĆ Z ZACIĄGNIĘTYM PYSKIEM KONIA?

Na opór konia przed wędzidłem pomoże tylko delikatniejsze działanie. To żmudny i długi proces. Łatwo powiedzieć – bądź delikatny dla betona. Jesteś czuły i delikatny, a beton ma to centralnie w oczodole i ignoruje Twoje starania. Nie ma jednak sensu ciągnąć bardziej, bo zrobisz więcej złego niż dobrego, a siłowej potyczki z koniem nie jesteś w stanie wygrać. Na pewno odradzam silniejsze kiełzna, bo tą drogą dojdziesz w końcu do narzędzi tortur. Spróbuj pracy z ziemi na innym kiełznaniu – może hakamore czy kantar sznurkowy z węzełkami? Gdy pysk odpocznie, miniurazy i ranki zagoją się można spróbować od nowa pracy z wędzidłem na betonowej żuchwie. Potrzeba cierpliwości i w żadnym razie nie daj się wkręcić w próbę sił – siłowanie się z koniem zawsze przegrasz. Konsekwentnie, ze zrozumieniem i cierpliwie stosuj czułą, wrażliwą rękę połączoną ze stabilnym dosiadem. To daje efekty, choć nie szybkie i nie spektakularne. Nie wolno jednak spisać konia na straty, nawet staremu, steranemu rekreantowi należy się szansa. On ją wykorzysta, tylko Ty mu ją daj.

W naszej stajni po każdym sezonie naprawiamy konie – kilka lekcji na padoku pod dobrym jeźdźcem z niezależnym dosiadem i czułą ręką i koń przypomina sobie o co kaman. Każdego można w taki sposób skorygować; jeśli miał dobre podstawy ciężko go zniszczyć. Jeśli postawisz na nim kreskę, to równie szybko go zmarnujesz. Dbaj o koński pysk, a utrzymasz z nim kontakt; tęp betona przemocą, a uzyskasz niesterowalne, zaciągnięte, twarde w pysku zwierzę.

Zemanta Related Posts Thumbnail

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Stajenne nałogi – część 3 HEBLOWANIE I KŁAPANIE WARGAMI

1373981_42913699

Konie zaakceptowały stajnię jako zło konieczne. W ich naturze nie leży chowanie się po jaskiniach; one żyją na otwartych przestrzeniach, a stajenny boks jest gwałtem na ich naturze i psychice. Nic więc dziwnego, że stajenny splin i nuda oraz brak ruchu często wywołuje u koni narowy i nałogi. Tak na szybko – jaka jest różnica między narowem, a nałogiem? NARÓW to zachowanie konia, które staje się niebezpieczne dla człowieka: kopanie, gryzienie, wspinanie się, ponoszenie, caplowanie itp. NAŁÓG to też odruch warunkowy, ale szkodzi przede wszystkim koniowi. Nałogów końskich jest kilka: alkoholizm, palenie tytoniu, narkotyki… A nie, nie ta bajka. Mamy takie nałogi wśród koni:

ŁYKAWOŚĆ – o niej pisałam tutaj.

TKANIE – było w poprzedniej części, o tutaj.

ROZSYPYWANIE OWSA –  więcej znajdziecie tutaj.

Pozostało nam HEBLOWANIE i KŁAPANIE WARGAMI. Oba te nałogi są w zasadzie mało szkodliwe. Świadczą z pewnością o nudzie końskiego życia, ale silnego wpływu na zdrowie nie mają. Heblowanie polega na łapaniu w zęby krat boksu i przesuwaniu ich w górę i w dół. Czasem koń opiera zęby o żłób lub dolną przegrodę ścianki i przesuwa zębami na boki. Wywołuje to głośny dźwięk i chyba do tego właśnie koń dąży. Podejrzewam, że jest to trochę tak jak u nas zgrzytanie zębami. Niebezpieczne jest o tyle, że może z czasem przejść w łykawość. Do tego nadmiernie  ściera zęby. I cholernie wkurza – nasz stary Kasztan na okrągło piłował kraty boksu; hałas był okropny. Kłapanie wargami to rodzaj przyzwyczajenia konia. Koń uderza jedną wargą o drugą, upajając się samym odgłosem. W żaden sposób mu to nie szkodzi, jest zabawną wadą i tyle. U nas wargą kłapała Mała; szczególnie gdy się denerwowała i traciła cierpliwość. Kłapała wargą w bryczce, kłapała pod siodłem. Czasem cały godzinny teren słyszałam za sobą to kłapanie Małej. Śmieszyło nas to, czasem denerwowało, ale przecież nie miało żadnego wpływu na cechy użytkowe konia. Oba te nałogi są rodzajem rozrywki; pomóc tu mogą zabawki zawieszone w boksie, piłki z uchwytami – wszystko co zajmie uwagę konia. Często jednak staje się to przyzwyczajeniem, którego nie da się wyplenić.

Pisząc o stajennych nałogach uświadomiłam sobie, że mimo zapewnionych w naszej stajni warunków możliwie najbardziej zbliżonych do naturalnych, mieliśmy przypadek każdego nałogu. Niektóre konie trafiały już do nas z nałogiem (Raszdi z tkaniem, rozsypywaniem owsa; Kasztan z heblowaniem), inne wyuczyły się u nas (łykawość Lufki, kłapanie Małej). Na stajnię, która ma ponad 20 lat historii i ponad setkę koni w nią wpisaną, te kilka przypadków to tyle co nic. Niemniej jednak pojawiały się, choć staramy się, by ani więzienna nuda, ani odosobnienie od współtowarzyszy nie dokuczały naszym koniom. Szczerze mówiąc mało znam stajni, w których konie mają tyle swobody i pastwiskowania co u nas. A jednak nie jest to chów bezstajenny, a wprowadzając stajnię do życia tych miłujących swobodę zwierząt, wprowadzamy też stres i nerwice. Warto o tym pamiętać – przypomnijcie sobie wpis „Spacerniak dla więźnia” i dbajcie, by konie miały zapewnione warunki jak najbliższe ich naturze. To najlepsza recepta na stajenne nałogi. Jak pokazuje przykład naszej stajni skuteczna niemalże w 100%; lepszą prewencję daje tylko całkowita swoboda – nie stwierdzono nigdy przypadku w/w nałogów u dzikich koni.

 

 

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Stajenne nałogi – część 2 TKANIE

1063562_55571596

Konie zaakceptowały stajnię jako zło konieczne. W ich naturze nie leży chowanie się po jaskiniach; one żyją na otwartych przestrzeniach, a stajenny boks jest gwałtem na ich naturze i psychice. Nic więc dziwnego, że stajenny splin i nuda oraz brak ruchu często wywołuje u koni narowy i nałogi. Tak na szybko – jaka jest różnica między narowem, a nałogiem? NARÓW to zachowanie konia, które staje się niebezpieczne dla człowieka: kopanie, gryzienie, wspinanie się, ponoszenie, caplowanie itp. NAŁÓG to też odruch warunkowy, ale szkodzi przede wszystkim koniowi. Nałogów końskich jest kilka: alkoholizm, palenie tytoniu, narkotyki… A nie, nie ta bajka. Mamy takie nałogi wśród koni:

ŁYKAWOŚĆ – o której pisałam już tutaj.

TKANIE

HEBLOWANIE

KŁAPANIE WARGAMI

ROZSYPYWANIE OWSA –  o którym pisałam już tutaj.

Dziś na tapecie mamy TKANIE.

Tkanie jest chyba najgorszym z nałogów stajennych, głównie dlatego, że jest też najbardziej szkodliwym dla zdrowia konia. Polega ono na bujaniu się na boki – koń staje na szeroko rozstawionych przednich nogach i zaczyna się wahadłowo bujać, przestępując z nogi na nogę. Zaczyna się niewinnie, ale wkrótce koń buja już całą szyją, głową, piersią. Nogi odrywa od ziemi i wciąż majta się na lewo-prawo. Przypomina to tzw. chorobę sierocą i jest jej bardzo bliskie. Stwierdzono, że na taką przypadłość chorują nie tylko konie. Zaobserwowano tkanie u zwierząt trzymanych w niewoli: słoni, niedźwiedzi, wielbłądów itd. W ten sposób zwierzęta reagują na stres związany z zamknięciem w niewoli, odosobnieniem, pozbawieniem naturalnej wolności i swobody. Konie w stajniach tkają z tego samego powodu; znerwicowanie wywołuje u nich odruch sierocej choroby. Staje się on ich rozrywką i silnym nałogiem. Niebezpieczne jest to z powodu nadmiernej eksploatacji przednich nóg: mięśni, stawów, więzadeł, ścięgien, kopyt. Koń praktycznie nie wypoczywa – większość czasu w boksie spędza na bujaniu się na przednich nogach. Rujnuje sobie w ten sposób aparat ruchu. Z tkaniem, jak z każdym nałogiem, walczy się bardzo ciężko. W naszej stajni od lat już tka Raszdi. Żaden koń się tym nie zaraził, choć słyszałam opinie, że jest możliwe kopiowanie tego nałogu przez obserwatorów.  Raszdi jest typem słabym psychicznie, a więc podatnym na taką chorobę. Próbowaliśmy już zabawek w boksie, wieszaliśmy też drewniane klocki na takiej wysokości, by tkając uderzał w nie nogami. Nie polecam – nic nie daje, a jest mało humanitarne. Metodę polecił mi znajomy pracujący w stadzie ogierów – tam wieszali nawet cegły, a konia wypinali na dwóch uwiązach, by nie mógł machać łbem. To nie działa; nałóg jest silniejszy od bólu. Trochę ulgi takiemu koniowi może dać towarzystwo w boksie, możliwość nawiązania przyjaźni. Niekoniecznie musi to być drugi koń, znane są przecież przypadki przywiązania i przyjaźni koni z owcami, kozami. Nasz Raszdi dostał w prezencie Czubajkę – klacz jest mało sympatyczna, ale w swej szorstkości najpierw tolerowała kolegę, który przecież jest wyjątkowo zgodny; nie kłóci się o żarcie, nie próbuje dominować. Z czasem polubiła współlokatora i teraz często można zaobserwować, że nawet na pastwisku pasą się u swoich boków. Nie wiem, czy przyjaźń ta przyszła za późno, gdy Raszdi już był mocno „w szponach swego nałogu”, ale faktem jest, że Raszdi nadal tka – rzadko w obecności Czubajki, ale zawsze gdy zostanie sam, a ona idzie na jazdę. Z pewnością jednak zyskanie towarzyszki mu pomogło, wyciszyło go, uspokoiło i zmniejszyło znerwicowanie staniem w boksie. Tkanie w naszej stajni naprawdę nas dziwi: nasze konie mają bardzo dużo swobody, większą część doby spędzają na pastwiskach (łatwiej jest wtedy utrzymać czystość w bokach; koni mamy trzydzieści, a stajennego Mirka tylko jednego), więzi w stadzie i kontakt jego członków jest duży, a życie społeczne kwitnie. Mimo wszystko jednak, stajnia pozostaje symbolem niewoli, a słabe psychicznie jednostki odchorowują stres tkaniem. Nie mam na to recepty, ale zdecydowanie polecam zapewnienie towarzystwa, bo inne, mechaniczne metody to tylko półśrodki, które wprowadzają ból i większe znerwicowanie konia.

Pewną odmianą tkania jest inny stajenny nałóg – CHODZENIE PO BOKSIE. Czasem zdarza się, że nerwowe konie nieustannie spacerują po swoich boksach. Kręcą się po nich jak błędne owce, na okrągło łażą, zamiast wypoczywać. Tak samo jak przy tkaniu rujnują sobie tym chodzeniem aparat ruchu, dodatkowo wciąż mieszają ściółkę; tak zdeptana wymaga codziennej wymiany. Przyczyna jest ta sama co w tkaniu i tak samo obserwowany jest ten „chód sportowy” u trzymanych w niewoli zwierząt. Na pewno widzieliście w zoo jak duże drapieżne koty krążą bez celu po swoich klatkach.  Można próbować pomóc sobie w zwalczaniu tego nałogu metodami mechanicznymi – widziałam raz w dużej stajni konia, który miał w swoim boksie oponę od ciągnika. Wiele mu nie przeszkadzała: łaził po boksie zręcznie lawirując nad przeszkodą. Ulżyć może towarzystwo, jak przy tkaniu. Reszta ta półśrodki.

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Lisa Chrzanowski – zagłosuj w Equestrian Social Media Awards!

lisa chrzanowski

Lisa Chrzanowski skończy w tym roku 18 lat. Urodziła się w New Jersey, ale obecnie mieszka i trenuje w Warszawie. Od dziesięciu lat jeździ konno; od prawie 8 walczy z cukrzycą. Zdiagnozowanie choroby nie zakłóciło jej pasji, a wręcz przeciwnie – Lisa trenuje, startuje i udowadnia milionom chorych osób, że pasja jest w życiu najważniejsza, a jej realizacji nie może nic przeszkodzić! Lisa jest bardzo aktywną zawodniczką. Mniej więcej raz w miesiącu można ją oglądać na zawodach w skokach przez przeszkody. Jej marzeniem jest udział w igrzyskach olimpijskich, a Lisa codziennie udowadnia, że cel ten osiągnie bez względu na wszelkie przeciwności. Jest znana w jeździeckim świecie, a fakt jej obecności na zawodach krajowych i międzynarodowych (w planach na ten rok ma starty poza UE) daje nadzieję osobom chorym, nie tylko na cukrzycę. Ta dziewczyna udowadnia, że pasji nie pokona żadna choroba, co więcej – osoba chora może być aktywna sportowo, nawet w tak urazowej dyscyplinie jak skoki.

Pod koniec ubiegłego roku Lisa Chrzanowski została nominowana do nagrody Equestrian Social Media jako sportowiec, który najlepiej wykorzystuje media. Dostała się do finału, a teraz potrzeba jej naszego wsparcia. Swój udział w społecznościowych mediach Lisa wykorzystuje do propagowania aktywności osób chorych, udowadniania, że nawet z cukrzycą można czynnie i zawodowo uprawiać ciężki sport, zbiera także fundusze na pomoc w walce z cukrzycą wśród dzieci w słabiej rozwiniętych na tym polu krajach np. Gwatemali. Pomóżmy Lisie wygrać w plebiscycie ESMA!

Jak zagłosować na Lisę Chrzanowski?  Wejdźcie na stronę ESMA: o tutaj – klik klik. Następnie wybierzcie KATEGORIĘ NR 4 „Best use of social media by a professional horseperson”. Po kliknięciu w tę kategorię otworzy się lista nominowanych. Wybierzcie nazwisko Lisy (nr 4) i zaznaczcie. Później zjeżdżacie na sam dół strony i podajecie swojego maila. Bez obaw, nikt Was nie będzie zarzucał spamem, jeśli nie zaznaczycie, że chcecie otrzymywać info od ESMA. Pozostaje już tylko zaznaczyć zgodę na warunki głosowania (I’ve read and agree with terms and conditions) i kliknąć przycisk SUBMIT. Zajmie Wam chwilę, a mamy szansę wywindować naszą dzielną Polkę i pokazać, że ją wspieramy i jesteśmy wdzięczni za wszystko, co robi.

NIE MA NA CO CZEKAĆ, BO GŁOSOWANIE TRWA TYLKO DO JUTRA DO 16:00!

lisa chrzanowski2

Zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony Lisy Chrzanowski na facebook.

Autor: Ania Kategoria: Ci znani ludzie

Stajenne nałogi – część 1 ŁYKAWOŚĆ

DSC_0962

Konie zaakceptowały stajnię jako zło konieczne. W ich naturze nie leży chowanie się po jaskiniach; one żyją na otwartych przestrzeniach, a stajenny boks jest gwałtem na ich naturze i psychice. Nic więc dziwnego, że stajenny splin i nuda oraz brak ruchu często wywołuje u koni narowy i nałogi. Tak na szybko – jaka jest różnica między narowem, a nałogiem? NARÓW to zachowanie konia, które staje się niebezpieczne dla człowieka: kopanie, gryzienie, wspinanie się, ponoszenie, caplowanie itp. NAŁÓG to też odruch warunkowy, ale szkodzi przede wszystkim koniowi. Nałogów końskich jest kilka: alkoholizm, palenie tytoniu, narkotyki… A nie, nie ta bajka. Mamy takie nałogi wśród koni:

ŁYKAWOŚĆ

TKANIE

HEBLOWANIE

KŁAPANIE WARGAMI

ROZSYPYWANIE OWSA –  czym pisałam już tutaj, więc nie będę się powtarzać :)

Dziś na tapecie mamy ŁYKAWOŚĆ.

Łykawości koń najczęściej uczy się sam. Może mu się nasunąć, gdy miał już wcześniej nawyk wylizywania żłobu lub nawet ściany boksu np. po poczęstunku czymś słodkim. Uważa się, że cukier w kostkach może powodować takie namiętne wylizywanie ścian lub żłobu. W naszej stajni zaobserwowałam to u Talara – gdy dostanie marchew od swojej właścicielki często potem długo liże drewnianą przegrodę boksu. Choć taką skłonność Talar ma, to łykawy nie jest; należy jednak już teraz zwrócić na to uwagę, by koń nie poszedł krok dalej, bo jest już na „dobrej” drodze do łykania. Koń może się nauczyć łykać również obserwując łykawego kolegę. Konie często kopiują zachowania towarzyszy, a łykawość wygląda ciekawie i można chcieć jej spróbować. Jak wygląda koń łykawy? Taki koń opiera dolną szczękę (lub górne zęby, zależy jak mu wygodniej) o żłób, kratę boksu czy dolną przegrodę i napinając mięśnie szyi naciąga krtań, przez co jego przełyk się otwiera i przepuszcza powietrze. Jest ono wciągane lub wydalane, co słychać – powoduje to odbijanie, bekanie konia. Jeśli koniowi usunie się z boksu rzeczy, o które można opierać szczękę (gładki boks bez żadnych krawędzi) może to pomóc opanować nałóg, często jednak konie wykazują niesamowitą pomysłowość i albo uczą się łykać z powietrza, bez oparcia szczęki, albo wynajdują zastępstwo podpórki.  Klacz mojej koleżanki opierała sobie zęby o kłąb kuca, który stał razem z nią dla towarzystwa jako terapia jej nudy. Posłużył tej klaczy jako podparcie; tak samo łykawy koń może się podpierać o biodro wyższego towarzysza. Początkowo łykawość jest zwykłą rozrywką znudzonego więźnia, ale z czasem przeradza się w tak silny nałóg, że koń łyka powietrze nawet podczas jedzenia. Konie uzależniają się od tej czynności i w rezultacie bardzo sobie szkodzą. Łykane wciąż powietrze wypycha układ pokarmowy i bardzo często staje się przyczyną chorób tego układu. Łatwo nabawić się w ten sposób kolki, która może mieć tragiczne konsekwencje – już pierwsza może prowadzić do śmierci konia; powtarzana cyklicznie statystycznie jest prawie pewnym wyrokiem śmierci. Z tego też powodu cena konia łykawego może wynosić nawet połowę jego wartości – kto kupuje takiego nałogowca musi się liczyć z faktem, że długo mu ten wrak nie pociągnie, a szanse odwyku są małe. Łykawość jest wadą zwrotną – jeśli sprzedawca ją zataił, można w ciągu 14 dni zwrócić taki okaz w świetle prawa. My sprzedaliśmy raz łykawą klacz, ale fakt jej łykawości zaznaczyliśmy w umowie. Łykać nauczyła się u nas; była kucem naszej hodowli. Żaden koń się tym nie zaraził, ale prawdę mówiąc, staraliśmy się, by stado nie miało możliwości obserwowania Lufki podczas tej osobliwej rozrywki. Ona sama początkowo łykała, gdy nie była obserwowana. Później ta nieśmiałość jej przeszła, bo nałóg stał się silniejszy od płochliwej natury. Bardzo ciężko jest oduczyć konia takiego nałogu. Czasem pomaga zakładanie specjalnego paska na szyję, co utrudnia napięcie przełyku. Taki pasek musi być zdejmowany na czas karmienia. Nie jest to wybitnie humanitarna metoda – taka „łykawka” zniechęca do łykania, bo powoduje ból. Dużo skuteczniejsza jest operacja polegająca na usunięciu części mięśni i nerwów szyi. Kosztowna, skomplikowana (koń musi przecież zachować zdolność łykania jedzenia), często zostawia widoczną bliznę i nie daje 100% pewności. Jej skuteczność określa się na przedział 80-90%. Walka z tym nałogiem, bardzo niebezpiecznym dla zdrowia konia, jest trudna. Jedno jest pewne – konie dzikie, w naturze nie chorują na łykawość. To nuda, brak rozrywek, odosobnienie powoduje, że koń szuka rozrywek i uczy się łykać. Walka z łykawymi wiatrakami jest w sumie beznadziejna, ale przecież warto próbować: koń musi mieć stały wybieg i spędzać ponad połowę doby na pastwisku z kolegami, dodatkowo boks powinien być na tyle duży, by koń swobodnie się w nim poruszał i miał możliwość kładzenia się, można dorzucić mu jakieś zabawki (np. piłeczki zwisające na sznurku z sufitu lub zabawkę z uchwytami) i karmić często, a regularnie, by koń spędzał czas w boksie głównie na posiłkach. Do tego brak podpórek dla szczęki, towarzysz zza ściany i szanse wyleczenia rosną. Nieznacznie. Trzeba zrozumieć, że nałóg jest tak silny, że koń oprócz pomysłowości może również posunąć się dalej – nałogowiec jest tak uzależniony, że będzie łykać nawet, gdy spowoduje to ranienie się. Mój znajomy założył na poidło łykawego konia skonstruowaną przez siebie ostrą obręcz, a koń kontynuował proceder opierania o to ustrojstwo szczęki, kalecząc sobie żuchwę do krwi i łykając nadal mimo bólu. Nie polecam nikomu kupować łykawego konia – to problem, który wymaga od właściciela specjalnej troski o wierzchowca. Może się trafić wyjątkowo cenny, a łykawy okaz – wraz z kupnem należy się liczyć z ryzykiem:  czy to śmierci w wyniku kolki, czy „zarażenia” nałogiem pozostałych koni w stajni oraz trudnościami w utrzymaniu nałogowca w dobrej formie fizycznej.

 Fot. Kuba Lipczyński # Essen

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Kwestia płci

1142342_55153744

Klienci bardzo często pytają mnie, kto się bardziej nadaje do jazdy konnej: kobiety czy mężczyźni? Zdaje się, że fala rewolucji genderowej wkracza nawet w jeździecki światek. Ostatnio ja również zaczęłam rozmyślać nad tym, czy kwestia płci może odgrywać w jeździectwie ważną rolę. Są dyscypliny typowo męskie czy kobiece, a jakie jest jeździectwo? Czy któraś z płci jest predestynowana do większych sukcesów?

Na przestrzeni lat jeździectwo i cały koński przemysł był zdominowany przez mężczyzn. Historia ludzkości, oparta przecież na końskich kopytach w licznych podbojach, walkach, rewolucji przemysłowej i rozwoju transportu, wiąże konia nieodmiennie z mężczyzną. Jako jednostka silna i dominująca, mężczyzna potrafił poskromić wielkie zwierzę i nagiąć do swej woli, nierzadko stosując brutalne metody i przemoc. Z czasem zaczęto stosować tzw. metody naturalne w pracy z końmi, a rewolucję tę zapoczątkowali właśnie Ci sami twardzi, prawdziwy mężczyźni – kowboje, weterani rodeo,  surowi ranczerzy. A jednak metody naturalne rozprzestrzeniły się i nabrały rozpędu głównie dzięki kobietom. I dziś już można zauważyć, że jeździectwo zdominowały kobiety! Dlaczego?

Obserwuję wielu jeźdźców, zarówno klientów naszej stajni, jak i znajomych czy rodzinę. I mogę z całym przekonaniem przyznać, że istnieją cechy typowe dla naszych płci, które albo ułatwiają, albo utrudniają nam pracę z koniem. Mężczyźni, szczególnie młodzi, reprezentują często zachowania dość agresywne – postrzegają konia jako wielkie zwierzę, które trzeba zdominować. Jako perfekcyjni drapieżnicy (czy jest na ziemi bardziej doskonały drapieżca niż człowiek?) przewagę chcą osiągnąć siłą, przemocą. Tak to przecież działa w stadach zwierząt drapieżnych. Konie są jednak roślinożercami i dominacja siłowa wywołuje w nich posłuszeństwo – owszem, ale oparte na ogłupiającym strachu. To dominacja oparta na strachu, a nie szacunku czy zaufaniu. Takie emocje jak złość, zniecierpliwienie, agresja i przemoc nie idą w parze z dobrym jeździectwem, a są niestety charakterystyczne dla mężczyzn. Kobiety w tym samym przejawiają dużo większą empatię, zrozumienie i cierpliwość. Koń jest dla nich zwierzęciem, z którym chcą nawiązać więź. Dla wielu mężczyzn jeżdżących w naszej stajni koń to tylko rodzaj maszyny, terenowego quada, na którego się wsiada i wciska gaz. Kobiety zadają pytania o przydzielonego wierzchowca, usiłują się z nim zaprzyjaźnić. Zauważam różnicę płci w sposobie reagowania na nagle spłoszenia konia w terenie. Mężczyźni często irytują się na „debila”, który boi się jakiejś błahostki, drażni ich to i wymaga według nich skarcenia konia, poskromienia go. Kobiety zwracają uwagę na niezwykłą lękliwość tych wielkich zwierząt i jest to dla nich cecha rozczulająca. Dlatego też panie bardzo często klepią konie po szyjach, uspokajają głosem i niemalże pocieszają, starając się dodać im pewności siebie.

Wiem, że nie można generalizować i wrzucać do jednego wora wszystkich przedstawicieli jednej płci. Zgadzam się, że są agresywne i wyjątkowo dominujące kobiety, tak jak nie brakuje nam mężczyzn rozumiejących kruchą podstawę więzi z koniem. Z zasady jednak kobiety są delikatniejsze, nastawione na unikanie bezpośredniej konfrontacji z koniem i bardziej otwarte na łagodne metody szkolenia koni. Jak widać, zupełnie bezstronnie i obiektywnie stworzyłam obraz kobiety jako idealnego partnera w końskim świecie. Czy tak właśnie jest? Niestety, jako kobieta z całym przekonaniem i jednocześnie wstydem, muszę przyznać, że idealne to my nie jesteśmy, a mężczyźni w hippice niejednokrotnie biją nas na głowę. Przede wszystkim widzę i przyznaję, że kobiety bardzo często paraliżuje strach. Duże zwierzę, które wzbudza respekt, dla mężczyzn jest wyzwaniem, dla kobiet – blokadą. Tej odwagi, śmiałości, sprytu i zręczności niejednokrotnie drastycznie nam brakuje. Nie jest źle czuć zdrowy respekt, ale fatalnie jest dać się oszołomić, zablokować i usztywnić przez strach. A to właśnie najczęściej przydarza się płci pięknej. Mężczyzna podchodzi do tematu bardziej ambicjonalnie, co zauważam szczególnie mocno, gdy jeździ pod moim, kobiecym okiem. Nawet jeżeli odczuwa lęk, to wstydzi się to okazać i nazwać. W rezultacie mężczyźni podchodzą do jazdy konnej bardziej przebojowo, śmiało i osiągają lepsze rezultaty w krótszym czasie.

Kobiety mają jeszcze jedną wadę, która w zasadzie bierze się i rodzi za wymienionej wyżej zalety. Patrzymy na konie jak na żywe, reagujące na nas zwierzę i nigdy nie traktujemy ich przedmiotowo. To indywidualne podejście do każdego zwierzęcia jest oczywiście chwalebne, ale jakże często uczłowieczamy nasze wierzchowce i wierzymy w emocje, które nie istnieją? Każda dziewczyna wierzy, że jej koń kocha ją wielką, gorącą miłością. Liczymy na wzajemność, bo podstawiamy nasze uczucia do wzoru końskiego przywiązania. Wydaje nam się, że skoro poświęcamy koniowi tyle serca, miłości, skoro głaskamy, tulimy, pasiemy marchewą to koń musi nas wielbić i kochać porywającą miłością aż po grób. Tam gdzie kobiety widzą mistyczną więź z oddanym przyjacielem, mężczyźni bardzo słusznie stawiają na zdrowe partnerstwo. Sama wielokrotnie przywiązywałam się do koni i rozpieszczałam je w przekonaniu, że kochają mnie równie mocno. A potem mój mąż zaczynał pracę z moim koniem i to rzekomo przywiązane do mnie zwierzę szło za nim dobrowolnie bez oglądania się w moją stronę! Kobiety, tak doskonale i intuicyjnie rozumiejące naturę konia jako roślinożercy i ofiary, tak delikatne i łagodne w obcowaniu z kruchą końską psychiką zupełnie nie potrafią pojąć, że miłość w końskim stadzie nie istnieje. Wśród koni nie ma wiecznych przyjaźni, namiętnych miłości. Dziś pasę się u Twego boku, jutro sytuacja może się zmienić – okulejesz, padniesz ofiarą drapieżnika, spadniesz w hierarchii stadnej. Konie nie obiecują sobie trwania przy swoich bokach na dobre i na złe. A tego właśnie kobiety od nich oczekują i w to naiwnie wierzą. Tym samym za dużo matkowania i czułości wkładają we współpracę ze zwierzęciem, które nie rozumie i nie ma potrzeby akceptowania takich uczuć. A taka chęć pozyskania końskiej przyjaźni i przywiązania rodzi problemy, które mężczyznom są obce. Kobiety są pobłażliwe, a sporne końskie zachowania tłumaczą złym dniem, złym humorem zwierzęcia. Rozpieszczają swoje wierzchowce, lekceważą brak szacunku czy podstawowych manier i pobłażają, folgują niesfornym konikom. W rezultacie muszę sama przyznać, że nie lubię koni, którymi zajmują się kobiety – taki rumak będzie się kręcił przy siodłaniu, właził na mnie podczas prowadzenia, nie szanował i nie słuchał moich poleceń. Kiedy mam za to dosiąść konia mojego męża czy szwagra to wiem już, że siodłanie, czyszczenie i cała obsługa pójdzie bezproblemowo, bo konie te nauczone są podstawowych manier, egzekwowanych przez mężczyzn bez obaw o utratę miłości swojego misiaczka. Zdecydowanie stwierdzam, że konie należące do mężczyzn są grzeczniejsze i okazują więcej szacunku człowiekowi. Aby zachować równowagę zaznaczę, że z kolei te „damskie” konie okazują człowiekowi więcej zaufania i nie reagują panicznym strachem na widok bacika.

Nie umiem powiedzieć, kto wygrywa walkę płci w dyscyplinach jeździeckiej. Czy kobiety są lepsze w ujeżdżeniu, a mężczyźni to urodzeni skoczkowie? Rozważania i rozmyślania nad takim tematem upewniają mnie tylko w jednym – jazda konna jest dziedziną, w której każdy może się spełniać, a dyskusje o płci nie mają racji bytu. W końcu sport ten opiera się na współpracy z partnerem – koniem, a w takim razie jego płeć trzeba by także brać pod uwagę. Ogier, klacz, wałach – czy jest dyscyplina o większej tolerancji płci?

Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY

Zimowe szaleństwa czyli śmiechu warte cz. VIII

938288_38660531

Seria śmiechu warte w zimowej odsłonie czyli parada bałwanów stajni ANKA!

BAŁWAN NR 1 i 2 – ta, co trenuje ślizgiem i ten, co jeździ bez toczka.

Było to tej zimy, kiedy trafił do nas wreszcie Esauł. Moje marzenie się spełniło i drobny arabski ogierek z przeszłością wyścigową stanął w boksie naszej stajni. Wojtek uważał to za doskonały żart – ten mały wypłoch na porcelanowych nogach miał się ścigać na Służewcu? Przecież on by nawet Heńkowi ogona nie powąchał! Heniuś był ulubieńcem Wojtka i wiernym towarzyszem jego wyjazdów na tzw. „dzidę” czyli cwał po plaży. „Dzidował” zresztą wspaniale, choć był raczej krótkodystansowcem. Ja broniłam Esauła – araby to szybkie, wytrzymałe konie i byłam pewna, że siwy Sułek skopie Heńkowi tę gniadą, opływową dupę. Postanowiliśmy z Wojtkiem sprawdzić, ile fabryka dała i umówiliśmy się na sparring w lesie. W domu oczywiście powiedzieliśmy, że jedziemy sobie w teren, żeby się przewietrzyć. Mama, widząc jakie konie bierzemy, podejrzewała, że mamy jakieś mało rozsądne plany i kazała nam obiecać, że nie będziemy robić głupstw. Rozmowa, na jaką mnie wtedy wzięła, trochę ostudziła mój zapał. W lesie resztką rozumu podzieliłam się z Wojtkiem i ustaliliśmy, że na plaży jest za ślisko, dużo lodu i lepiej będzie wybrać szeroki leśny dukt. Znaleźliśmy idealną drogę – piaszczystą, bez zmarzliny, szeroką, dwutorową. Ustawiliśmy konie na starcie łeb w łeb i… dzida! Heniek wypruł jak strzała, mały arab leciał pięknie, ale zdecydowanie stracił na początkowym zrywie. Para Wojtek+Heniek wyprzedziła nas znacznie, ale gdy Heniuś zaczął słabnąć Esauł trzymał wciąż swoje równe tempo. Wyścig zakończył się remisem: ustaliliśmy z Wojtkiem, że Henryk triumfuje w szybkości na pierwszych metrach, a Esauł jest mistrzem końcówek. Roześmiani, zadowoleni, na parskających i parujących koniach wracaliśmy do stajni. Wojtek dał sygnał do galopu i ruszyłam za nim, siedząc mu praktycznie na ogonie, bo ciężko było utrzymać Sułka, który przed chwilą się ścigał o pierwsze miejsce. Droga była wąska, pełno pagórków, niskich gałęzi, lodowych kałuż – adrenalina! Przed sobą miałam tylko zad Heńka i zad Wojtka uniesiony nad siodłem; darliśmy się do siebie: „Wow! Uważaj, gałęzie!”, „Nie widzę, krzycz jak będzie z górki”, ale wkrótce zimny wiatr uniemożliwił nam usłyszenie czegokolwiek. Skupiłam się na obserwacji pozycji Wojtka w siodle – gdy wychylał się w lewo, przygotowywałam się na skręt, unosił się przed wjazdami, zjazdami, kałużami. W pewnej chwili mieliśmy przed sobą drogę prosto z bocznym rozgałęzieniem, prowadzącym na skrót do stajni. Krzyknęłam, czy skręcamy, ale Wojtek nie usłyszał. Siedział jednak prosto, więc uznałam, że jedziemy naprzód. I w chwili mijania skrętu Heniek zdecydował za Wojtka – zawinął się praktycznie na zadzie. Wojtek krzyknął, ale utrzymał się w siodle; ja z Sułkiem ustawieni na wprost i nagła decyzja ogiera – za gniadym sprinterem. Nie miał szans – przy ostrym skręcie poślizgnął się na śniegu i wywalił na bok razem ze mną. Miałam pecha, bo zostałam w siodle. Sułek padł na bok i tak przejechaliśmy jeszcze kawałek, aż zatrzymaliśmy się na korzeniach drzewa. Leżałam pod koniem, który wstając wbił mi biodro w ziemię.  Wojtek zawrócił Heńka, ja zerwałam się z ziemi (bo wiem, że gdybym tam leżała, to Wojtek dostałby zawału), krzyknęłam, że nic mi nie jest i żeby łapał Esauła. Wojtek okrążył drzewo i ruszył galopem, żeby przeciąć Sułkowi drogę. Uniesiony w strzemionach, z gołą głową leciał pod gałęziami, aż jedna niżej zwisająca uderzyła go w czoło. Byłam poobijana, ledwo stałam na bolącej nodze i aż usiadłam na  śniegu na ten widok – Wojtek przyjął na czachę tak piękne uderzenie, że aż zdjęło go z siodła i usiadł na zadzie konia. Heniek zaraz to skorygował waląc barana i sadzając Wojtka z powrotem w siodło. Dla pewności baranów wykonał kilka. Wojtek zatrzymał go i podjechał do mnie stępem, zamroczony. Wszystko było nieważne – ogier pędzący nie wiadomo gdzie, ja z poobijaną nogą – śmiałam się tak, że aż się krztusiłam. Teraz też się śmieję, jak to piszę, bo jak sobie przypomnę jak pięknie ta gałąź huknęła Wojtka w łeb i jak go to zamroczyło… bezcenne! To był ostatni raz, gdy Wojtek pojechał „na dzidę” bez toczka :) PS. Sułka złapałam, wrócił do mnie na wołanie jak pies. Gdy wracaliśmy Wojtek cały czas mówił: „Mama mnie zabije, wszystko będzie na mnie, ja nie chciałem tam skręcić”. Pod stajnią klienci czekali na lekcje z Wojtkiem, a ten wraca z guzem na czole i poobijaną towarzyszką. Miny im zrzedły, jak powierzyć dziecko takiemu instruktorowi? PS2. Dostaliśmy taki opiernicz od rodziców, że przemykaliśmy potem pod ścianami w domu i chowaliśmy się ze strachu. Mama powiedziała co myśli o przygłupach, którzy narażają siebie i konie, a ojca trzeba było niemal trzymać, bo nakopałby nam w już i tak sterane tyłki. Z perspektywy czasu wiem, że wygłupiliśmy się totalnie galopując na tych zaśnieżonych drogach, ale każdy ma chyba w życiu taką młodzieńczą pomroczność jasną. Nic poważnego nikomu się nie stało, a wspomnienie Wojtka walącego czołem w gałąź i siadającego na końskim zadzie rozjaśniało mi potem zimowe miesiące. Do dziś jest to mój skarb – za każdym razem, gdy się kłócimy widzę go, jak stuka czaszką w gałąź i od razu mi lepiej :)

BAŁWAN NR 3 – ten, co jest mistrzem powożenia

Sto lat temu, pewną zimą Kuba postanowił zrobić dla nas mini-kulig. Ani uprzęży, ani sań, ani konia bryczkowego nie było, ale bałwany to mają do siebie, że pięknie kombinują, jak by tu zrobić sobie krzywdę. Kuba zrobił szory dla Kacpra (kuc szetlandzki) i zaczepił zwykłe sanki – w końcu co może odwalić taki mały konik, nie? Otóż może! Kacper ruszył spokojnie, ale gdy poczuł ciężar na pasach pociągowych wpadł w panikę -wyrwał jak petarda, a pasażera z sanek (oblatywacz prototypów czyli Kuba) zgubił w pierwszej zaspie. Ze śniegiem w oczach, nosie, ustach Kuba gramolił się z tej zaspy jak żuk wywrócony do góry brzuchem. Kacper wrócił do stajni po kilkunastu minutach – na końcu pasów pociągowych ciągnął za sobą śnieżną kulę, która po wykruszeniu śniegu okazała się naszymi sankami…

BAŁWAN NR 4 – ten, co odśnieżył padok dla klientów

Rzadko jest u nas nad morzem dużo śniegu. Szkoda, bo sanie mamy, uprzęże, zaprzęgowe konie, a sanna rzadko się udaje, bo śniegu jak na lekarstwo. Jednak tej zimy, gdy byłam w ciąży ze Stasiem, zasypało nas konkretnie. Nie mieliśmy wtedy quada do odśnieżania, gmina puszczała spycharkę tylko po głównych drogach, samochodem nie było jak się wydostać i po chleb trzeba było jeździć konno… Zaspy śnieżne były tak wielkie, że konie zapadały się po brzuchy i całymi dniami stały w stajni nie chcąc trenować mięśni w takiej przepychance na dworze. Parę nawiedzonych dziewczyn na jazdę jednak się znalazło. I dla nich Kuba postanowił odśnieżyć padok. Wiadomo, że majster-klepka nie poleciał na padok z łopatą, bo to by było za proste. Skonstruował spychacz własnego pomysłu i dospawał na wielkiej łyżce do naszego ciągnika. A potem wjechał sobie na padok beztrosko rozwalając przy okazji płot i pojeździł swoją maszyną w kółeczko, odśnieżając do jazdy tylko wielką woltę, na której dziewczyny mogły sobie jeździć w kółko, zmieniając kierunek, gdy zakręciło im się w głowie. Taka odśnieżona ścieżka była twarda, ubita i cholernie śliska. Do tego zepchnięty śnieg utworzył po bokach zaspy, robiąc w środku tunel. Tym tunelem jeździły dziewczyny, a ja w wysokiej ciąży stałam na środku i udawałam zaangażowanego instruktora. W którymś momencie Czubajka się przestraszyła i wykonała swój standardowy uskok w bok. Standardowy, ale w bardzo niestandardowych okolicznościach, przez co wylądowała w ogromnej zaspie. A jak już w nią wpadła, to usiłowała się wydostać, co tylko pogorszyło sprawę. Kobyła utknęła z jeźdźcem na grzbiecie w śniegu i chociaż parła w przód to śnieg uniemożliwiał jej ruch. Zmęczyła się w końcu i stanęła dysząc. Żeby ją stamtąd wyciągnąć, trzeba było zdjąć jeźdźca (skok w zaspę i miękkie lądowanie w puchu po pachy), a potem wszystkie dziewczyny z szkółki zsiadły ze swoich koni i pomogły mi odkopać Czubajce klatę piersiową, by mogła przejść z powrotem do tunelu. Kuba był zaskoczony, gdy wróciłam z padoku zgrzana, spocona i wściekła – mistrz odśnieżania narobił mi niezłej roboty, tworząc zaspy-pułapki w tunelu. Do dziś nie wiem dlaczego odśnieżył tylko tunelowy okrąg, zamiast zrównać całość padoku…

BAŁWAN NR 5 – ta, co nie podejrzewa podłości charakteru własnego męża

Kuba przyzwyczaił mnie już do tego, że jego zachowanie zupełnie nie współgra z metryką. Chłop ma już dawno trzydziechę na karku, a urządza z obozowiczami bitwy na pokrzywy, z opaską na oku i mieczem z kartonu skacze po łóżku bawiąc się z synkiem w piratów, na okrągło podszczypuje tyłek własnej żony jak uczniak z IIb… Chyba zresztą w tej jego beztrosce i spontanicznej zabawie się zakochałam – gdy go zobaczyłam pierwszy raz to tarzał się po śniegu z owczarkiem niemieckim, przewalał go na plecy, warczał i gryzł (!) we włochate gardło. Dziś ten wesoły Piotruś Pan często działa mi na nerwy… Tak jak teraz, gdy urządził sobie polowanie na własną żonę i synka i obrzucał nas śnieżkami zza rogu stajni. Zabawa dla Stasia całkiem wesoła, więc się przyłączyłam i lepiąc własne śnieżki celowałam w czachę męża. Wesoło było, do czasu gdy się zorientowałam, że tylko Staś dostaje czystymi śnieżkami – pociski wymierzane we mnie były końskimi pączkami owiniętymi śniegiem…

Zima nadal trwa, więc bałwanów do kolekcji może jeszcze przybyć. A Wy? Zrobiliście z siebie końskiego bałwana w tej zimowej aurze?

Autor: Ania Kategoria: Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

«< 6 7 8 9 10 >»
Trotter - obozy jeździeckie

Kategorie

  • ARTYKUŁY
  • Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI
  • NATURAL
  • TEORIA vs. PRAKTYKA
  • Z MOJEGO ŻYCIA
  • Te znane konie
  • Ci znani ludzie

Ostatnie wpisy

  • Ostatnie miejsca na obozy jeździeckie TROTTER
  • Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
  • Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
  • Obtarcia na końskiej skórze – to Twoja wina! Jak zapobiegać i leczyć?
  • Dlaczego koń Cię nie słucha? Bo Ty nie słuchasz jego!

Najpopularniejsze wpisy

  • Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
    24 comments
  • Znów księżniczka Anna spadła z konia czyli krótki poradnik spadania
    19 comments
  • Jak Ania galopu uczy
    19 comments

Archiwa

  • maj 2018
  • listopad 2017
  • wrzesień 2017
  • sierpień 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • marzec 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • grudzień 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • maj 2015
  • kwiecień 2015
  • marzec 2015
  • luty 2015
  • styczeń 2015
  • grudzień 2014
  • listopad 2014
  • wrzesień 2014
  • maj 2014
  • kwiecień 2014
  • marzec 2014
  • luty 2014
  • styczeń 2014
  • grudzień 2013
  • listopad 2013
  • październik 2013
  • wrzesień 2013
  • sierpień 2013
  • lipiec 2013

Polecane strony

Możesz mnie znaleźć też tu:

  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
© Czubajka 2025