Czubajka
o koniach i nie tylko ...
  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
RSS

Gra w darta czyli jak się robi koniowi zastrzyk?

Iniekcja - kręgosłup

Generalnie uważam, że robienie zastrzyków to zadanie dla lekarza weterynarii, a nie dla pierwszego lepszego bęcwała, który umie utrzymać w ręku igłę i wie, w którą stronę ciągnąć/pchać tłok strzykawki. Czasem zdarza się jednak sytuacja, w której ważne jest natychmiastowe, błyskawiczne działanie. Wtedy może przydać się taki odważny bęcwał, a jego szybka reakcja pozwoli uratować koniowi życie. Najlepiej jednak, by nie opierać się na bezmyślnej odwadze bęcwała i zainwestować w siebie na przyszłość – nauczyć się wykonywać iniekcje i mieć nadzieję, że jak najrzadziej trzeba będzie z tej wiedzy skorzystać. Jeśli przeszkoli Was w tym profesjonalista to z pewnością sam zabieg nie będzie niósł wielkiego ryzyka, bo przecież nie święci garnki lepią. Warto nauczyć się robienia zastrzyków, to się naprawdę przydaje. A nawet jeśli przyda się raz, to przecież już warto!

Laik, przeszkolony przez profesjonalistę, będzie już faktycznie, a nie tylko w teorii wiedział, jak prawidłowo wykonać zastrzyk. Wykonanie zastrzyku niesie ze sobą spore zagrożenie, dlatego zaryzykować wykonanie go samodzielnie można w sytuacji naprawdę ekstremalnej. I żeby Was nastraszyć powiem co może spotkać Waszego konia po źle wykonanej iniekcji. Nie będę się rozdrabniać i podam od razu najmniej pożądany skutek uboczny czyli zgon. O tym pamiętajcie dziurawiąc skórę konia igłą własnymi, niewprawnymi rękoma.

Po co w ogóle zastrzyk? Wiadomo, że leki można podawać na kilka sposobów. Można użyć maści/żelu, który wnika przez skórę do tkanek, a potem do krwiobiegu. Można koniowi podać lek w formie pasty do zjedzenia (np. odrobaczającej) lub proszku, który rozpuszcza się w wodzie pitnej. W ten sposób lek też trafia do „wnętrza konia”. Najszybszy efekt mamy, gdy podajemy lekarstwo w zastrzyku – lek trafia do krwiobiegu, a jego działanie jest niemal natychmiastowe. Nie wszystko można leczyć zastrzykami, nie wszystko powinno się wprowadzać w konia igłą, ale żaden koń się przed zastrzykiem nie ustrzeże. Prędzej czy później trzeba mu będzie pokłuć skórę, warto więc wiedzieć , jak się to robi.

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że to dość inwazyjne działanie – łatwo zainfekować takie wkłucie jakimiś drobnoustrojami. Bardzo ważna jest tu sterylność – igły używamy nowej, tylko raz dla jednego konia. Nie wolno dotykać jej palcami! Chorobotwórcze mikroby są wszędzie, jak motocykliści. Uważajcie.

Gdzie aplikować zastrzyk? Widziałam kilka miejsc kłutych przez weta i jedno, które zawsze wybiera mama, gdy musi podać lek przez iniekcję. Weterynarze kłuli nam konie m.in. w zad. To bardzo dobre miejsce, tylko trzeba pamiętać, że zadnia noga ma dość wysoki procent trafień w człowieka. Poza tym skóra tu jest gruba, trzeba ukłuć mocno, by ją przebić. Czasem weterynarze kłują w końską pierś. To wygodne miejsce, ale mówią, że w klatę nie można aplikować za wiele płynu – tak do 10ml. Widziałam też profesjonalną iniekcję dostawową (staw krzyżowo-biodrowy) – robi wrażenie. Absolutnie nie dla laika! A gdzie najlepiej wkłuwać się laikowi? Myślę, że i zad i klata są do ogarnięcia, ale mama, która u nas robi zastrzyki, wybiera zawsze szyję. Dlaczego? Bo jest łatwo dostępna, skóra na niej niezbyt gruba, kopyta tu nie sięgają, by wymierzyć karniaka. Minusy są takie, że szyja może krwawić po nakłuciu, a podawane tu leki muszą być wtłaczane bardzo powoli. Kiedy dawka jest duża mama dzieli ją na mniejsze porcje i wstrzykuje po obu stronach szyi. To oznacza oczywiście więcej wkłuć niż jedno.

Jakie są rodzaje wkłuć? Wkłucia dzielą się na trudne i trudniejsze. Nie wybierasz sobie rodzaju wkłucia sam, decyzja nie należy, niestety, do kłującego. Kłuty też ma niewiele do gadania. Rodzaj wkłucia określa podawany lek – niektóre podaje się dożylnie, inne domięśniowo, jeszcze inne można zaaplikować pod skórę. To ma ogromne znaczenie! Jeśli podasz koniowi dożylnie lek, który powinien trafić najpierw do mięśni to możesz mu załatwić szybki transfer na Wiecznie Zielone  Pastwiska. Dość niepożądany skutek uboczny. Czytajcie instrukcje podania leku, upewniajcie się przez kontakt z weterynarzem. Bo raz wstrzykniętego leku nie da się wessać z powrotem do strzykawki. Ale do rzeczy: wśród rodzajów wkłuć są, jak wspomniałam, te o różnym stopniu trudności. Za najtrudniejsze uważa się (słusznie) wkłucie dożylne. Był nawet u nas raz wet z tak marnym talentem, że nie udało mu się znaleźć żyły, choć pokłuł nam konia jak durszlak. Mama wykonuje wkłucia dożylne, ale mama jest specjalistką, choć nie zawodowcem. Zaaplikowany dożylnie lek działa najszybciej – trafia wprost do krwiobiegu i błyskawicznie rozpoczyna zleconą mu pracę. Podanie dożylne jest trudne i niesie ze sobą spore ryzyko, bo nietrudno przez przypadek uszkodzić naczynie krwionośne. Poza tym trafić w żyłę nie jest wcale tak prosto, a rozlanie leku po pobliskich tkankach może mieć nieciekawe skutki. Ten sposób wstrzyknięcia jest bardzo ryzykowny i powinien być wykonywany przez profesjonalistę. Za drugie pod względem trudności uważa się podanie domięśniowe. Koń ma przecież dość duże mięśnie – nietrudno je namierzyć. Inna sprawa, że przygotowany na zastrzyk koń może te mięśnie napiąć, co utrudnia wbicie igły. Aby koń nie robił Wam kamiennego podkładu pod wkłucie, warto mięsień przed zastrzykiem rozluźnić. Mama zazwyczaj uderza w miejsce wkłucia kilka razy pięścią – nie za mocno oczywiście, bo nie chcecie nokautować przeciwnika:) Wkłucie nie jest bardzo skomplikowane; nawet ja je kiedyś wykonałam pod okiem mamy. Żaden wyczyn, choć przejęta byłam tak, jakbym co najmniej przeprowadzała operację na otwartym sercu. Moim własnym w dodatku. Podczas wykonywania zastrzyku domięśniowego trzeba pamiętać, że potrafi on być bolesny, dlatego lek należy wstrzykiwać powoli. Podobno najłatwiej zrobić iniekcję podskórną. Mama zapodaje tak szczepionki na tężca. Dla niej to rutyna – chwyta fałdę skóry na szyi palcami i ściska przez moment. Potem wstrzykuje lek w tkankę pod skórę tego trzymanego garbu. Chwila-moment i po sprawie.

Zastrzyk może wyrządzić w organizmie konia spory armagedon. Zagrożeń jest sporo:

  • niesterylne wkłucie = zakażenie chorobotwórczymi drobnoustrojami
  • podanie lekarstwa może powodować niepożądane i bardzo groźne reakcje ze strony serca, płuc
  • nieumiejętne wkłucie może skutkować bolesnymi wylewami, powstaniem owrzodzeń itp.
  • omyłkowe podanie leku do tętnicy grozi porażeniem układu nerwowego
  • lek podawany przez laika może być niewłaściwy, przeterminowany, mógł być źle przechowywany i w związku z tym zmienił barwę, konsystencję i, co najważniejsze, właściwości.

Ze względu na ryzyko, jakie wstrzykiwania ze sobą niosą, powinny być wykonywane przez doświadczonego lekarza weterynarii. Czasem zdarza się jednak taka ekstremalna sytuacja, w której niezbędne jest błyskawiczne działanie. Nawet wtedy zastrzyk powinna wykonywać osoba, która się na tym zna, a nie wspomniany na początku odważny bęcwał. Dlatego polecam każdemu właścicielowi konia, by wykształcił się w sztuce robienia zastrzyków pod okiem profesjonalisty. Kiedyś może się to przydać.

Fot. czubajka.pl # Dr Małgorzata Adamowska wykonuje zastrzyk naszej Noweli. Takiego wkłucia absolutnie nie próbujcie robić sami!

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

Kopyto na każdą pogodę

back hoof 3

„Zdrowe kopyta to zdrowy koń” – prawdziwe i oczywiste. Bez nóg konia nie ma, a jeśli coś w tych nogach szwankuje to i koń nam nie posłuży. Sobie też nie posłuży, bo bez ruchu jego życie nie ma sensu. Oceniając kondycję konia (np. przy kupnie) warto więc zwrócić uwagę na kopyta – mocna, zdrowa puszka to podstawa końskiego zdrowia.

To, czy koń ma kopyta mocne czy delikatniejsze to kwestia uwarunkowań genetycznych. Jednak nawet najlepsze kopyto można koniowi „zepsuć” niewłaściwą pielęgnacją. Tak samo nawet to miękkie i delikatne można wzmocnić i uodpornić na uszkodzenia. W naturze koń nie zajmuje się swoim pedikiurem. Nie musi, bo porusza się po różnym terenie, ściera narastającą puszkę kopytową, suszy strzałkę na piaskach, nakłada błotne maseczki itp. Konie stajenne mają ograniczone pole manewru kosmetycznego – często stoją w boksie i mieszają kopytami własne odchody. Trochę kontaktu z podłożem ujeżdżalni, rzadziej wyjazd terenowy, padokowanie – często okazuje się, że to za mało, by kopyto zachowało dobrą kondycję. W naszej stajni konie dużo chodzą po pastwiskach. Przez dziesięć miesięcy w roku  biegają sobie boso. Latem nie mamy żadnych kłopotów z kopytami – piaski i trawy doskonale suszą strzałki. Przeboje zaczynają się w okresie jesiennym, gdy na dworze plucha i błoto. Dlatego właśnie w okresie deszczowej jesieni i podmokłego przedwiośnia warto pomóc końskim kopytom. Bo kąpiele błotne są dobre, byle nie w nadmiarze. A najgorsze są kąpiele w fekaliach – większość problemów kopytowych bierze się ze stania w boksie na podmokłej, gnijącej ściółce. Sucha słoma w boksie to nie tylko komfort zapachowy w stajni – to podstawa zdrowia konia.

Powszechnym problemem wynikającym ze złej pielęgnacji jest tzw. gruda. U nas przytrafiła się Horpynie – gdy ją kupiliśmy już miała stan zapalny. Wojtek leczył swoją królewnę kilka tygodni, by po paru miesiącach odkryć, że problem powrócił i leczenie trzeba powtórzyć. Najczęściej grudę powoduje stanie na mokrej, gnijącej ściółce i praca na podmokłym terenie. Czasem pojawia się ona w wyniku odmrożenia, warto więc pamiętać, by szczotkować śnieżne sople z pęcin konia po terenie czy padoku. Nie mam kompromitujących fot królowej Horpy z grudą  na szlachetnych nogach, ale wyglądało to mocno niewyjściowo: na tylnej stronie pęciny, pomiędzy opuszkami kopytowymi a stawem pęcinowym miała biedaczka takie strupki i ropne pęcherze. Cała sierść w tym miejscu była stale mokra i klejąca od płynu surowiczego, a naskórek się łuszczył. Wojtek zmywał to rywanolem i przede wszystkim podsuszał. W tym okresie obornik spod Horpyny był wynoszony niemal natychmiast. Wojtek tak terroryzował stajennego, że biedak łapał obornik już gdy leciał spod ogona – nawet nie zdążył dotknąć ściółki, tylko lądował na łopacie :)

Innym problemem, jakie może nam sprawić zaniedbane kopyto jest gnicie strzałki. Jak sama nazwa wskazuje strzałka zaczyna gnić, a wiadomo, że do tego potrzebne są bakterie. Te bakterie namnażają się też z winy człowieka, a nie konia. Przyczyną jest, oczywiście stanie w mokrej, brudnej słomie, praca na podmokłych terenach (a znajdź sobie jesienią inne), stanie na błocie, nieczyszczenie kopyt przed i po jeździe. Sam proces gnilny łatwo poznać – po zapachu. I trzeba na poważnie się z nim rozprawić. Należy przede wszystkim porządnie wyczyścić chore kopyto, najlepiej je nawet umyć, by usunąć cały zalegający nawóz. Potem porządnie je wysuszyć, a konia postawić na suchym podłożu (czysta słoma, suchy piasek, trociny itp.) Suszenia podeszwy nie wykonuje się oczywiście suszarką (właściwie jak się tak zastanowię to można, ja po prostu nigdy nie stosowałam. Jeśli chcecie – eksperymentujcie, tylko najpierw odczulcie konia na odgłos suszarki, bo trochę niebezpiecznie zaskoczyć go w chwili, gdy trzymacie kopyto w pobliżu własnych zębów). A tak poważnie to lepiej użyć środka wysuszającego i odkażającego np. stężonego roztworu siarczanu miedzi. Fajny gotowy produkt proponuje Fouganza – to połączenie siarczanów miedzi i cynku. Rewelacja na wilgotne i zalatujące już strzałki. Tylko pamiętajcie, że używa się go tylko na podeszwę kopyta – nie do smarowania puszki! Aplikacja jest dziecinnie prosta, bo pojemnik z płynem jest wyposażony w pipetkę. Tak więc o ile Wasz koń spokojnie daje nogi, to jest nadzieja, że nakładanie leku nie skończy się dla Was trepanacją czaszki. Ten siarczan poważnie i chemicznie brzmi, ale bez obaw – nie szczypie, nie parzy, więc w sumie konia dosłownie „ni ziębi ni grzeje”. W trakcie leczenia gnijącej strzałki koń musi stać na suchym podłożu! Aby zapobiec gniciu strzałki należy ją odpowiednio pielęgnować i zabezpieczać. Najlepiej wysusza dziegieć. Ja stosowałam u naszego kuca taki dziegieć sosnowy w smarze, ale są też dziegcie dostępne w aerozolu, pewnie łatwiejsze i szybsze w aplikacji. Ten w formie smaru też się szybko nakładał, ale mi akurat dużo czasu schodziło zawsze na szukaniu pędzla. No i ten pędzel trzeba było myć. Dlatego zgaduje, że aerozol podpasowałby mi bardziej i przełożyłoby się to na częstotliwość smarowań.

W słabszych kopytach czasem pojawiają się pęknięcia ścian. To takie szczeliny kopytowe, a przyczyną ich znowu jest niedbalstwo. Pojawiają się w wyniku zbytniego wysuszenia puszki, zranienia, pracy na twardym podłożu lub genetycznej, nieprawidłowej budowy kopyta. A zaliczam to schorzenie nie do urazów mechanicznych, a właśnie tych związanych z niedbalstwem z prostej przyczyny – temu można zapobiegać! I nawet słabe kopyto można uchronić przed pęknięciami. Wiadomo, co pęka – to co jest suche. O ile jesienna plucha wysuszeniem nie grozi, to już mróz nie bardzo pomaga. Warto natłuszczać puszkę kopytową – to wzmacnia i chroni kopyto. Można użyć w zasadzie każdego tłuszczu organicznego lub zwykłej wazeliny. Są też specjalne środki do natłuszczania suchych kopyt, a te utrzymują się na kopytach długo, odżywiają je i ładnie wyglądają. Fouganza proponuje smar w aerozolu, który mogę pochwalić za łatwą aplikację, bo wiadomo, że ja lubię mieć jak najmniej roboty. Taka już leniwa jestem. Jest też alternatywa do aerozolu dla takich leniwców jak ja – olej w puszce z pędzelkiem wbudowanym w pokrywkę. Więc nie tylko ja zawsze gubię pędzle. Taki olej warto stosować cały rok – nie ma potrzeby codziennie, to Wam mówi naczelny stajenny leniwiec. Jeśli jednak macie większy zapał (ciekawe jak długo Wam się utrzyma) to smarujcie kopyta codziennie – nie zaszkodzi na pewno, nie ma szans na natłuszczenie maksymalne i zamienienie kopyta w masło. Te środki można stosować przez dłuższy okres czasu i zapewniam, że tylko i wyłącznie pomogą. Zapewniam też, że rezultaty zobaczycie nawet przy stosowaniu okazyjnym – wiem, sprawdziłam wersję dla leniów. Koń lenia ma kopyta zbliżone do kopyt konia pracusia, o ile leń nie ma dodatkowo sklerozy. Regularnie stosowane natłuszczacze do kopyt chronią i odżywiają puszkę. „Stosowane” to słowo klucz w tym zdaniu. Najważniejsze to używać, a częstotliwość dopasujecie sami – albo do stanu kopyt Waszego konia, albo warunków pogodowych albo własnych chęci i zaangażowania. Podpowiem tylko, że o kopyta naprawdę warto dbać, więc nawet taki leniwiec jak ja czuje się w obowiązku wyłączyć czasem tryb oszczędzania energii i angażuje się w koński pedicure. I Wam też radzę.

Wpis powstał we współpracy z marką Fouganza, którą obejmuję swoim blogowym patronatem. A właściwie to Fouganza poczuła się solidarna z moim podejściem do koni i pokazała, że lubi mój blog. Jeśli zgadzacie się z Fouganzą, że mój blog jest fajny to sprawdźcie jak fajna jest z kolei Fouganza zapoznając się z ich ofertą na stronie www.decathlon.pl. Kto nie ma sklepu Decathlon pod nosem (jak na przykład ja w mojej 16tys. Ustce) temu szczególnie polecam zakupy przez internet – dostawa jest darmowa, zwroty / wymiany bez problemu, wysyłka tak szybka, że gdyby to były bułki to doszłyby jeszcze ciepłe. Sprawdziłam, choć nie na bułkach.

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

It’s party time! Jak się bawią konie?

12049455_1053744697971225_938804772520125400_n Fot. Asia Korzon # Cudak z Marzeną

Każdy lubi się bawić. Każdy młody. Z wiekiem przechodzi ochota na imprezowanie, a pojawiają się inne rozrywki, na przykład narzekanie na balującą młodzież. Z końmi jest tak samo: młode balują, a emeryci sarkają i dyscyplinują wesołków. Konie bardzo lubią wspólne zabawy. Najwięcej bawią się źrebięta i końskie nastolatki, z wiekiem koń staje się bardziej stateczny i hmmm… nudny. Zabawy są bardzo istotne dla prawidłowego rozwoju społecznego konia. Dlatego tak ważne jest, by źrebię miało towarzystwo w swoim wieku i nie chowało się tylko w otoczeniu starych pryków. Pisałam o tym tutaj przy okazji wpisu o opiece nad źrebną klaczą i oseskiem. Towarzystwo rówieśników zapewnia źrebiętom możliwość rozwijającej fizycznie zabawy i najlepiej uczy społecznych zachowań. Wspólnie testują one swoje granice, wygłupiają się, rozwijają kondycję i refleks, uczą zachowań niezbędnych do późniejszej walki o dominację, ćwiczą na przyszłość seksualne zagrywki. Uwielbiam obserwować bawiące się źrebięta. Ogierki staczają dużo ciekawsze i bardziej rozbudowane zabawy; igraszki klaczy są grzeczniejsze i bardziej stonowane. Wiadomo – chłopaki latają z pistoletami i bawią się w wojnę, a dziewczynki bawią się lalkami w dom. Jak w naszym życiu, nie jest to regułą :)

Pierwszą zabawą, której uczy się źrebię jest bieganie. Widzieliście kiedyś źrebaka, który po raz pierwszy wychodzi z mamą z boksu? Najpierw przestraszony trzyma się mamusinej kiecki, a w chwilę potem zadziera ogon i start! Leci, jakby go coś ugryzło: bez planu, bez koncepcji trasy, po prostu zasuwa na pełnym gazie w kółko, po prostej, znowu w kółko, nagły zwrot, nieplanowana gleba, gdy plączą się niewprawne nogi i znowu start i dzida nie wiadomo gdzie i po co. Coś pięknego! Te pierwsze biegi są tak urocze, że po prostu nie można się nie śmiać, obserwując takiego podjaranego swobodą gamonia. One tak bardzo się cieszą, że to potrafią, że mogą! W bieganie źrebię bawi się samo – matka nie uczestniczy w tym entuzjastycznym roztrzepaniu. W zasadzie klacze raczej nie bawią się ze swoimi dziećmi; maluchom musi wystarczyć, że matka toleruje ich głupawkę. Starsi członkowie stada nie są zbyt tolerancyjni. O ile źrebakowi sporo mogą jeszcze przepuścić, to nastolatek już ma gorzej – zaczyna się proces wychowawczy i tolerancja starszyzny wobec wygłupów smarkacza spada do zera.

12140620_1053744544637907_4792249988400486829_n

Fot. Asia Korzon # Berek! Goń mnie!

Gdy źrebię ma kumpla w zbliżonym wieku zabawy stają się dużo ciekawsze. Bieganie nadal w modzie, ale na topie są siłowanie się, stawanie dęba, przepychanki. Najlepsze jest inicjowanie zabawy: nasz Carewicz podchodził do Chabra i sprzedawał mu bez pardonu kopa. Zawsze kończyło się to boksowaniem i zapasami, nierzadko ogierki aż klękały. Chaber zapraszał Carewicza czy Czarodziejkę do wspólnej zabawy bardziej subtelnie – trącał je pyskiem, podgryzał, łapał zębami za nogi. W tamtym czasie mieliśmy cztery źrebaki z tego samego kwartału: Carewicza, Czarodziejkę, Chabra i Morgana. Uwielbiałam obserwować wygłupy tej czwórki – charaktery i charakterki jak na dłoni. Nie ma to jak towarzysz zabaw, bez niego źrebak ma nudne dzieciństwo. Cudak od Kołysanki, który był kinder-niespodzianką w naszej stajni, przez całe lato bawił się sam, dopiero pod koniec września przyjechała do nas Iliada z Odyseją. Właściwie Cudak nie bawił się sam – gdy nie ma towarzysza, źrebak zaczyna bawić się z człowiekiem. Nasz Cudaczek bawił się z obozowiczami – w bieganie, w siłowanie, w gryzienie, w zaczepianie, iskanie itp. To słodkie w wykonaniu kilkumiesięcznej maskotki, ale później może być problemem. Końskie zabawy są ostre, lepiej nie zachęcać, by koń bawił się z nami, bo z czasem możemy już tych zabaw nie ogarnąć. Taki koński nastolatek, który będzie nas zapraszał podczas treningu do zabawy w zapasy i boksowanie to może być problem. Lepiej zapewnić mu końskiego towarzysza i nie prowokować zabawy, która może się dla nas skończyć trepanacją czaszki :)

DSC_5471

Fot. Kuba Lipczyński # Chaber vs. Carewicz

DSC00571

Fot. czubajka.pl # Mirek bawi się z Likierem. Uwielbiał się z nim bawić. W rezultacie duży Likier uważał, że podgryzanie, szarpanie i zaczepianie człowieka to świetna rozrywka. Dla człowieka też.

Gdy kumpel nie reaguje na zaczepki i nie ma ochoty na wspólne harce, to konik szuka rozrywek sam. Konie często bawią się przedmiotami podnoszonymi z ziemi: patykiem, szyszką. Młodzież pracująca pod siodłem wciąż ma ochotę na figle – zabierają szczotki do czesania, podrzucają w zębach toczki, ściągają czapraki z płotu. Taki przedmiot trzymany w zębach to świetna rozrywka: można nim potrząsać na boki, można go upuszczać i podnosić, podrzucać. Młody Chaber bawił się kiedyś przez 20 minut patykiem. Podnosił go i upuszczał, a ilość powtórzeń wcale nie wpływała na atrakcyjność rozrywki.

12047191_1053744627971232_2222177707656844730_n

Fot. Asia Korzon # Cudak bawi się uwiązem.

DSC_5466

Fot. Kuba Lipczyński # Chaber z patykiem. Aport!

Wszystkie zabawy obserwowane z boku są pocieszne i rozkosznie rozczulające. Nieważne, czy bawią się dzieci, szczenięta czy źrebaki. Zabawa pełni bardzo ważną rolę w rozwoju społecznym i psychicznym szkrabów. Ten etap dotyczy młodych każdego gatunku. Tak samo jak nadchodzący po nim etap tetryka, który chce mieć tylko święty spokój. Stare konie nie lubią się bawić, a co więcej stają się nietolerancyjne wobec wygłupów młodzieży. A szkoda, bo dziecięca radość i entuzjazm to coś wspaniałego. Warto jak najdłużej zachować w sobie coś z dziecka. I to też dotyczy każdego gatunku.

Ps. Mama reaktywuje hodowlę! Hurra! Znów będą grupki źrebaków w stajni i wygłupy na pastwisku. Brakowało mi tego. Brakowało temu wewnętrznemu dziecku, które w sobie pielęgnuję. Ono się zawsze tak cieszy, gdy ogląda końskie zabawy:) W was też się obudzi, gdy do nas przyjedziecie na sesję obserwacyjną, zapraszam!

Ps. Taką piłkę muszę skołować do stajni dla przyszłych źrebiąt z hodowli mamy! A po sesji odczulania nagram też filmik jak kiwają się starsze konie :)

https://youtu.be/3b6ucEsyOv8

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Obóz jeździecki dla dorosłych – fotorelacja

DSCN0546

Zorganizowaliśmy już kilka jeździeckich obozów dla dorosłych w naszej stajni. Każdy kolejny jest lepszy od poprzedniego i już nie mogę się doczekać edycji 2016, która według moich prognoz powinna rozwalić system! Dziś mało tekstu, dużo zdjęć – zobaczcie jak bawiliśmy się na wrześniowej edycji obozu dla dorosłych, czyli takiego, „gdzie nie ma ciszy nocnej i pije się alkohol” :)

Sprzęt gotowy – można iść do koni.

12036433_1050774138268281_8349313560833516776_n

Silna grupa pod wezwaniem ogarnia się w stajni pod czujnym okiem instruktora.

DSC_8791 DSC_8790

Dobra, czas łapać koninę na wyjazd. Kto nie umie założyć kantara, ten nie jedzie. Albo szybko ogarnia rower.

DSC_8796

Iwona rozważa, którego konia najlepiej ze sobą zabrać. Wybrała idealnie, popłakaliśmy się ze śmiechu oglądając wieczorem filmik z jej galopów na Browarze :)

DSCN0243

Typowe zachowanie stadne – zamiast grzecznie pozostać na pastwisku, te konie, które nie zostały wybrane na jazdę też grzecznie meldują się w stajni, idąc za mniej szczęśliwymi kolegami.

DSCN0245

Dobra, wybór dokonany, jeńcy wzięci. Teraz można zabrać się za siodłanie. Kuba z zaangażowaniem kontroluje proces ubierania koni.

DSCN0255

Już rodzą się pierwsze fascynacje i miłości.

Dominika i Chaber

DSCN0258

Iwona i Nefryt

12049125_10206303475598520_4858627473543987487_n

Hmmm… Iwona nie jest mistrzem wierności…

12072529_10206298519594623_6727294058886000662_n

Raszdiemu też wszystko jedno. Na zdjęciu z Karoliną.

12046575_1050772454935116_2123014561245416718_n

Konina gotowa na wyjazd. Wszyscy uciekają sprzed stajni i kryją się kupą przy lonżowniku. Ze stajni zaraz wyjdzie Bolek, a nikt nie chce podstawiać się mu w zasięg kopyt i zębów :)

DSCN0268

Bolek sam na dziedzińcu. Reszta w bezpiecznej odległości, ku zaskoczeniu Bolesława, bo on b. grzeczny jest. Dziwaki.

11145159_1050768578268837_8425653015854414495_n

Czołowy gotowy, jeszcze tylko profilaktycznie nawrzeszczymy na grupę, żeby podnieść dyscyplinę. To procentuje w terenie.

DSCN0427

Wyruszamy. Jeszcze rzut oka na grupę, czy rzeczywiście jest zdyscyplinowana i karnie ustawiona w szereg. Ok. Chociaż mogliby jeszcze salutować, ale spokojnie, nie wszystko na raz.

DSC_8959

Paparazzi z kamerą na toczku zamyka grupę. Kamera służy do sprawdzania dyscypliny w szeregu :)

DSC_8967

Jazda w terenie

12049251_1050768688268826_5988282038375257316_n 12049467_1050774068268288_6869289581956373845_n

Kilka przykładów na to, jak działa mój autorytet. Oto zdyscyplinowana i karna grupa. Równiutki szereg. Konie idą po śladach. Nie chcemy przecież przeszkadzać spacerującym ludziom, nie chcemy stwarzać zagrożenia. Taaak…

DSC_9029

Nawet nie wiem, gdzie tu jestem. Pewnie zostawili mnie z tyłu sprzątającą końskie kupy. Tylko do tego jestem im potrzebna na plaży…

DSC_9006

Ludzi ignorujemy. Co to za pomysł, by spacerować brzegiem morskim na własnych nogach. Loosers! Dlatego właśnie podczas galopu moja karna i zdyscyplinowana grupa wzięła panią trenującą Nordic Walking w dwa ognie. Kobiecina przytuliła do pach kijki i zamknęła oczy, gdy z dwóch stron minęły ją karne i grzeczne konie. W galopie. Zobaczyłam to dopiero wieczorem na filmie z kamery Asi i aż musiałam się napić. Akurat z nimi to nie był problem.

DSC_8998

Kąpiemy się. Oczywiście nie rojem jak dzikusy tylko szeregiem, jak przystało na zdyscyplinowanych jeźdźców. Taaaak…

DSC_9002

Wracamy też szeregiem. Szkoda, że poziomym, a nie pionowym. Wiadomo, im szerzej idziemy, tym większa szansa skosić tych z Nordic Walking.

DSC_9013

Uporządkowana grupa. Jazda z takimi to relaks.

12039608_10206303469478367_7501585472517787659_n

Po powrocie odstawiamy konie na pastwisko. Niech się zrelaksują, po tej żelaznej dyscyplinie w terenie.

DSCN0247

Relaks.

12107992_1053744317971263_9119454864820777751_n

Zakłócany wizytami fanów. Ania z siwkami. Ignorujmy ją i paśmy się dalej. Może się znudzi.

12107227_1053744434637918_7771988938365231367_n

Buziaczki. Co dalej? Wywiady, wizyty w zakładach pracy? Człowieki, dajcie żyć!

12072751_1050771711601857_9136173396930631798_n

Udają, że mają coś do żarcia. Sprytnie. Lorenzo pełen nadziei.

DSCN0278

Chowajmy się!

12042772_1050772271601801_4299095353536901446_n

Zaraz zaczynamy jazdę na padoku. Pan instruktor w stylowym obuwiu sprawdza z kim ma do czynienia. Puścić tę padakę na padok czy zostawić na lonży? Najlepiej puścić ją w niepamięć, ale cóż – nasz klient-nasz pan.

12079514_1050768631602165_6995880890646017780_n

Padok. Pokaż mi jak galopujesz, a powiem Ci jak beznadziejnym jeźdźcem jesteś.

DSC_9140

Albo powie Ci to loża szyderców-paparazzi. Zawsze do usług. Trzeba wyręczać instruktora, bo on taki subtelny jest i zawsze tylko chwali…

12038356_1050768751602153_5170125927196897058_n

Raszdi w galopie. Królicze skoki zawsze w modzie.

DSC_9094

Mama po powrocie z grzybów postanowiła rzucić okiem na padok. Warto wiedzieć komu użycza się swoich koni. Chociaż czasem lepiej nie wiedzieć…

DSC_9122

Najmłodszy uczestnik obozu – Lucjan z mamą Eweliną. Jest również najmłodszy w loży szyderców, ale najbardziej aktywny. Sporo jeździł na tym obozie, ale wyłącznie w wózku, którym raz nawet podzielił się z moim Witkiem. Za to Ewelina się nie oszczędzała i Lucek codziennie pił pyszne mleczko od mamy – wstrząśnięte nie mieszane po energicznym kłusie.

12079236_1050769078268787_1851569541637857217_n

Kto się nudził w loży szyderców, ten mógł się pobawić z Trusią. Zapasy z patykiem.

12038347_1050770354935326_1494807021337941789_n

Kamora też zapraszała do zapasów. Z patyczkiem, patyczusiem.

12065655_1050772051601823_8697735283020387063_n

Jazda na lonży. Wsiadanie ze stołeczka i pełna kulturka w wykonaniu Izy – przed włożeniem nogi w strzemię zawsze wycierała nogi o stołeczek. Muszę na tym podeście zamontować wycieraczkę dla takich kulturalnych elegantów.

 DSC_8830

Karolina na lonży i kurczowe trzymanie się siodła Czary. Cały czas się odgrażała, że przed końcem obozu się puści, ale ku zawodzie męskich mieszkańców wsi Przewłoka, nie puściła się. Pan z kasy z Lidla był niepocieszony. Widać nie jest puszczalska. Odbije sobie na następnym obozie – już szykuję siodło bez rączki. I umawiam kasjera z Lidla.

DSC_8861

Karolina z Jantarem. Z nim też się nie puściła.

DSC_8884

Jantar z Grzesiem. Słucha uważnie, bo właśnie metodą Wojtka zachęcam go do do ruszenia naprzód. Wojtek wyszkolił nam konie pracujące na lonży – ruszają na hasło: „Rawicz!!!”

DSC_8907

Loża szyderców działa też przy lonżowniku.

DSC_8842

DSC_8886

Na padoku. Jazda bez lonży, za to za czołowym. Jantarek posłusznie podąża za pańcią, na swój plecak nie zwraca uwagi :)

DSC_8910 DSC_8913

Była też okazja przejechać się na lonży na Bolku. Niektórzy skorzystali nawet z okazji do spadnięcia z Bolka na lonży. I na nic się zdały słowne zaklinania: „Spokojnie, Boluś, Boleczku, Bolusienienieczku…”

DSCN0371 DSCN0384

A po lonży – prawdziwy rarytas! Kolejka obozowiczek do pomacania jaj ogiera. „Halo, pan tu nie stał!” „Przepuśćcie matkę z dzieckiem!” „Ja pierwsza! Mam kolegę w PZPR!”

DSCN0416

A spekulanci załatwiali sobie towar spod lady.

DSC_8956

Czas na jazdę na Lorenzo. Wystarczy go przyprowadzić z pastwiska, gdzie haflingersi trzymają się blisko mocarnej klaty Lorka. Mistrz ochrony. Z nim można konie kraść!

12039738_1050771518268543_7047802759391424819_n

Osamotniona Tajga z tęsknym wzrokiem wbitym w oddalający się zad ochroniarza.

DSCN0234

Ile osób potrzeba do założenia ogłowia? Tyle samo, co do wkręcenia żarówki.

DSCN0283

Lorenzo w zakładzie kosmetycznym. Co on poradzi, że kobiety go uwielbiają?

DSCN0303

Porównywanie gabarytów. Lorenzo vs. ciągnik. No czy ten zad nie jest imponujący? Czasem nie wiem, czy bardziej podoba mi się zad czy szyja Lorka. Byłby mężczyzną idealnym, gdyby nie jego maść. Bez kąpieli nie da rady wyjechać nim na miasto.

DSCN0300

Jazda na traktorze na lonży.

DSCN0353

DSCN0340

12074940_10206303468398340_8089061212575366680_n

12096165_1050774534934908_986205223804974105_n

Grześ wreszcie dopasowany gabarytowo do swojego wierzchowca.

DSCN0331

Dziewczyny też nadrobiły gabarytowo, by Lorenzo wiedział, że ma coś na grzbiecie.

DSCN0363

Moje ulubione. Nie wiem, gdzie się podziałam, ale na zdjęciu możecie oglądać, jak lonżuje się dwóch początkujących. Bezpieczeństwo przede wszystkim! Instruktor na pewno czuwa z niewielkiej odległości. Mam nadzieję. Pewnie brylowałam właśnie w loży szyderców.

DSCN0356

Między jazdami – czas na relaks. Np. karmienie koni marchwią. Tak, marchwią!

12032138_10206310419492113_8076776479016657952_n

Idziemy do miasta. Agatka, idziesz z nami? No chodź!

12075011_1050775331601495_1651712009750407663_n

Bączek nie idzie do miasta. Pilnuje sprzętu.

12046635_10206298520274640_2396055019065222528_n

Zwiedzanie Ustki.

DSC_8775DSC_8779

Inne rozrywki – obserwowanie jak Kuba się poci przy werkowaniu kopyt. Ilość hektolitrów płynu wypoconego przez kowala jest wprost proporcjonalna do ilości kupy-stresówki wyprodukowanej przez konia i odwrotnie proporcjonalna do współczucia ze strony obserwatora-obozowicza, gdy koń ma zakładaną dutkę :) Skomplikowane? Wcale, tylko tak brzmi!

12072814_1050772718268423_8927248945428913745_n

12063375_1050772764935085_6835189947169152093_n

Kopyto po wstępnej obróbce.

IMG_20150921_134957

Cudaczek nam rośnie i niedługo będzie ładny. Mamy nadzieję, bo szyja nadal mu nie urosła. Za to charakter ma wspaniały – istna przylepka. Nie to co „ta czarna małpa” (cyt. Mirek, nasz stajenny) czyli klaczka od Iliady, ślązaczka.

I12088554_1050773174935044_8494741902191867122_n

Tu Karolina z czarną małpą – Ismin od Iliady. Ilia zaczyna w tym roku pracę pod siodłem, a jej wredna córka na razie rozrabia w przedszkolu. Trzeba by ją zapoznać z hasłem „Rawicz”, może się utemperuje :)

DSCN0335

Rozrywki wieczorne. Dziewczyny przywiozły całą baterię nalewek własnej roboty i już zapowiedziały produkcję nowych na 2016. Malinówka, wiśniówka, pigwówka… mhmmm.. Pyszności!

12027811_1050774588268236_8092674861552299213_n 12032060_1050774631601565_4180404164559172282_n 12039456_1050774371601591_6951039073438935747_n

Kolejny wyjazd. Wojtek dał się namówić na rajd konny do Poddąbia. Sam nie mógł uwierzyć, że się zgodził. Te nalewki…

DSC_8802

Konie karnie czekają aż ze stajni wyjdzie na dwóch nogach czarna groza – Bolek. Macanie tylko wzmocniło jego autorytet i nabożny podziw wśród gawiedzi.

DSCN0422

„Lucyfer, ty nie jedziesz!” – Wojtek zaraz ustalił, że mały Lucjan nie da rady wysiedzieć tyle godzin. Ewelina sprzedała Lucka Babci i zadbała o odpowiednie wstrząśnięcie/niemieszanie Lucjanowej kolacji.

12039779_1050775708268124_7654634112719640410_n

Plaża. Wojtek z Horpą jako master, ja z Bolcem jako kontrmaster. Nienawidzę tej pozycji. Wiadomo, że czołowy ma najlepszy widok :)

DSC_9180 DSC_9192

Wyjazd w teren z bryczką. Skorzystałam z okazji i pojechałam jak lord na bryczce. Grupa pozbawiona czołowego karnie szła za bryczką. Jak to oni – pełna dyscyplina!

Lorenzo w bryczce.

DSCN0433DSCN0477

Drobna korekta tej żelaznej dyscypliny i karności w szeregu. Wysiadłam z bryczki i z ziemi ustawiam konie w  subordynowany szereg.

DSCN0444

I nadzór z bryczki. Raszdi na czołowego! Nie daj się rowerzyście!

DSCN0456

A może Linda na czołowego?

DSCN0469

Iwona – mistrz wierności. Tym razem z Lindusią.

12036395_10206298521994683_23192384209081872_n

Plażowanie.

DSCN0560

DSCN0557 DSCN0534 DSCN0508

Karolina twardo – nadal niepuszczalska.

DSCN0568

Dominika z Arkaną.

DSCN0567

Ania i Nefryt.

DSCN0564

Wracamy.

DSCN0583

Pod górkę Lorenzo idzie z pustą bryczką. Dałby radę, ale Kuba ma litość dla konia, a nie własnej żony.

DSCN0593

Powrót bryczką dostarczył nam szczególnej radości. Zwłaszcza mi. Pieczołowicie zbierałam końskie pączki na trasie naszego przejazdu i rzucałam sobie nimi w jadący za bryczką szereg koni. Dziewczyny wróciły z końskim guano na toczkach, w kapturach kamizelek, na końskich zadach. Nieważne ile mam lat – wciąż mnie to bawi :) A mojego starszego męża ubawiły konsekwencje tej „brudnej roboty” – by oczyścić dziewczyny troskliwie wylał im na głowy wodę z końskiego koryta do picia  i osobiście zasiadł w jury konkursu na Miss Mokrego Podkoszulka.

Obóz Trotter to nie tylko jazda konna. Właściwie jest to obóz stacjonarny. Chwila na koniu, a potem dzielenie się wrażeniami i nocne Polaków-koniarzy rozmowy. Oraz dzienne. Całodzienne i codzienne. Poniżej kilka fotek dokumentujących siedzący tryb obozowiczów.

12072754_1050774234934938_6429201226919602949_n

12079286_1050775001601528_914494525814725566_n

12065565_1050769211602107_2276602620486915443_n

DSC_8949

12072661_1050769521602076_2502503347067940329_n

I z Panem Prezesem – z nim trzeba dobrze żyć, bo zasiada w jury konkursu z podkoszulkiem :)

12079281_1050775458268149_3361005632606736794_n

Ekipa wrześniowa okazała się wyjątkowo zgodna i szybko się zżyła. Już planują kolejny turnus w Ustce, a tymczasem organizują sobie meetingi w Trójmieście, Warszawie. I zgodnie się na nich meldują, co widzę na ich fejsowych profilach. Bardzo mnie to cieszy, ale zastanawia inna rzecz – ani razu mnie te krowy nie zaprosiły na takie spotkanie! Skandal!!!

12249582_10206520994116347_1630780156121839757_n

 

Na koniec podrzucam Wam filmik Asi z tego turnusu. Nie polecam – nic ciekawego, można zdechnąć z nudów. Jeżdżę konno tymi trasami i musiałabym mieć nieźle zryty beret, żeby jeszcze oglądać to samo na nagraniach. Nuuudaaaa….

Terminy obozów dla dorosłych  na 2016 rok wiszą już na stronie TROTTERA. Zapraszamy serdecznie, tylko ogarniajcie się w miarę szybko z rezerwacjami, bo ilość miejsc ograniczona, a topnieje w oczach każdego dnia.  Obiecuję, że każdy uczestnik dostanie od nas szansę na:

  • pomacanie ogiera w dowolnie wybrany rejon
  • przyjęcia końskiego pączka na klatę
  • udział w konkursie na mokry podkoszulek / bryczesy / sztyblety – do wyboru woda morska lub woda z końskiego poidła
  • zdiagnozowanie umiejętności jeździeckich przez lożę szyderców (dla jednostek słabszych psychicznie – czuła i pieszczotliwa ocena Pana Instruktora Wojtka; on jest w tym mistrzem!)
  • lekcję karności i zdyscyplinowania w terenie – prowadzę ją ja, bo mam największy posłuch w stajni. Co widać na fotach po równiutkim szeregu, jaki wlokę za swoim ogonem.

… oraz wiele, wiele innych atrakcji, których poziom zależy od jakości nalewek. I ilości.

ZAPRASZAMY!

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA, Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

Narządy dotyku u konia czyli czym maca koń?

1353373_45851968

Przy okazji mojej poważnej i naukowej pracy badawczej podczas projektu-eksperymentu „Poradnik dla macanta” zaczęłam zastanawiać się nad narządami dotyku u koni. Narządem dotyku badacza (czyli moim, ludzkim) są ręce. Króliki, yyy… konie doświadczalne nie potrzebowały do tamtych badań narządów dotyku, bo w badaniu były pasywne; aktywny był badacz (tak, to ja!). A jednak zaczęłam się dumać nad końskimi „rękami” do macania. Czym maca koń? Wiecie?

Bardzo często koń maca swoją końską dłonią czyli po prostu kopytem. Stukają w przedmioty, macają kopytem podłoże, przesuwają przedmioty i przewracają je sprawdzając ich stabilność. Bolek na plaży zawsze maca sobie syrką brzeg morski. Biedak waży pewnie z 600kg, na miękkim i grząskim podłożu zapada się po pęciny. Wyczuwa niestabilny grunt i odmawia wejścia na taki. Nigdy nie namawiam go do wejścia na grunt, który po macaniu kopytem nie zyskał jego aprobaty. On naprawdę wie lepiej ode mnie. Poza kopytami koń do badania przedmiotów dotykiem używa też warg. Może nimi delikatnie dotknąć, złapać coś, a zębami ugryźć. Często konie podnoszą tak wiadra, zrzucają z płotu czapraki, łapią nasze rękawy. Pysk to kolejna „ręka”. Przecież koński pysk jest  wyposażony w wibrysy – wąsy czuciowe. Są umieszczone na końskim nosie, wargach i wokół oczu. Tego absolutnie nie wolno koniowi ucinać czy golić! Wibrysy są mu potrzebne, to jego czułki. Dzięki nim koń wie, że może wsadzić łeb do wiadra, choć to wiadro jest ciemne. Dotyk odbierany przez wibrysy chroni koński łeb przed urazami i uderzeniami – koń nawet w ciemności wyczuje, w którą szczelinę łeb mu się zmieści, a gdzie jest coś, co może mu wykuć oko. Na własne oczy widziałam konia-badacza, który macał przedmiot wąsami i wargami. Było tak:

Kiedyś nasze konie latały sobie po włościach bez ograniczeń. Później niestety zrobiło się nam ciaśniej, wokół powyrastały domki i ogródki. Trzeba było konie grodzić. Z wszelkiego rodzaju płotami dawały sobie radę bez problemu – rozwalały ogrodzenia, taranowały sztachety, zrywały linki. Rodzice zainwestowali w pastuch elektryczny. Zamknięte na nim po raz pierwszy konie nie bardzo wiedziały, czego się spodziewać. Jak już poznały moc prądu to przez pierwszy tydzień stały zbite w kupę na środku, przepychając się zadami, bo żaden nie chciał zbliżyć się do taśmy. Później się wyluzowały i pasły w pobliżu pastucha, a z czasem trzeba było zwiększyć napięcie, bo hucuły i haflingery brały taśmę na klatę i zrywały ją mocarnymi, grubo obrośniętymi ciałami. Ale pierwszy kontakt z prądem wyglądał tak: Czubajka postanowiła odegrać rolę kamikadze. Podeszła do taśmy i zaczęła ją wąchać. Nie odkryła nic ciekawego, więc ostrożnie pomacała taśmę wibrysami na pysku. Coś tam poczuła, ale nie wiedziała, jak to nazwać. Poszła więc o krok dalej w swym badaniu i złapała taśmę między wargi. To był widok! Dostała kopa od pastucha i zrobiła taki skok, że wszystkie jej nogi znalazły się w powietrzu. To było niemal salto z telemarkiem! Badań nie kontynuowała. W rezultacie Mirek musiał jej otwierać całą ścianę, bo przez wąskie przejście nie chciała z pastwiska wyjść. Lekcję przyjęła z pokorą, a z jej przykrego doświadczenia korzystała reszta stada, unikając taśmy przez długi, długi czas.

Zemanta Related Posts Thumbnail

Tu widać włosy czuciowe przy oku konia. Nie mylić z rzęsami. Spójrzcie, jakie długie! Fot. Kuba Lipczyński # Czubajka

IMG_20150828_152502

A tu wąsy na nosie. No jak można to koniowi zgolić? Fot. czubajka.pl #Roza

Wiadomo, że koń ma zakończenia nerwowe rozmieszczone na całym ciele. Pisałam o tym przy okazji wpisów o zmysłach – tu ten o dotyku. Te receptory odbierają każdy, najlżejszy nawet dotyk np. muśnięcie muszych nóżek. Ale do aktywnych badań sensorycznych koń używa przede wszystkim wibrysów na pysku, warg i kopyt. To jego ręce i palce. Następnym razem, gdy koń skubnie Cię wargami pomyśl, że właśnie Cię pogłaskał… Tylko nie rozczulaj się zbytnio, gdy pomaca Cię kopytem. Zadniej nogi. Bo ręką można nie tylko głaskać, ale i dać klapsa :)

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Jak koń lubi być macany – poradnik dla macanta

1208471_48182239

Uwielbiam głaskać konie. Dotyk końskiej sierści mnie relaksuje i odpręża. Nie umiem stanąć obok konia i go nie pomacać, to imperatyw kategoryczny, muszę go dotknąć. Też to macie? Na pewno!

Macam sobie wszystkie nasze konie i nauczyłam się już rozpoznawać na ich ciałach mapę miejsc ulubionych do macania (przez konia oczywiście, bo ja mogę macać wszystko i zawsze cieszy mnie to tak samo) oraz newralgicznych punktów, których dotyk konia niepokoi lub drażni. W zeszłym tygodniu na potrzeby bloga przeprowadziłam test empiryczny na kilku wybranych przeze mnie końskich egzemplarzach. Dziś jestem gotowa podzielić się z Wami wynikami mojej doświadczalnej pracy. Jako uczestnicy moich badań wystąpiły konie o różnych temperamentach: sympatyczne miśki-przytulaki oraz niedotykalskie indywidualności. Badanie sprawiło mi dużo przyjemności, ale jednostki testowane nie zawsze podzielały mój entuzjazm. Przedstawiam Wam mapę końskiego ciała dla każdego macanta-entuzjasty. Bawcie się dobrze i niech Wasze konie też czerpią przyjemność z bliskiego spotkania  III stopnia z Waszymi dłońmi.

Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że choć koń jest wielkim i ciężkim stworem to w gruncie rzeczy jest bardzo wrażliwy i delikatny. Jego skórę pokrywają liczne receptory czuciowe, rozmieszczone w różnym natężeniu i skupieniu na każdym kawałka ciała. Teraz, późną jesienią nasze pastwiskowane konie pokryte są puszystym futerkiem, co trochę osłabia ich wrażliwość. Na potrzeby moich naukowych i wielce poważnych badań użyłam więc również koni stacjonarnych, które większą część doby spędzają w boksie i na treningach. Chilli Wojtka (nowy nabytek, hanowerka) jest pokryta króciutką sierścią letnią. Jej wrażliwość dotykowa jest ogromna. Wpływ na to ma również jej zaawansowanie w krew. Konie ras gorącokrwistych mają cieńszą skórę i gładką sierść. Rasy zimnokrwiste cechuje grubsza skóra i gęsta sierść oraz pęcinowe szczotki (rasy szlachetne mają niemalże łyse pęciny). Konie ras prymitywnych (nasze hucułki) są zarośnięte jak żubry i można macać je z większym namaszczeniem i natężeniem nacisku. Moje treningowe egzemplarze wywodziły się z wszystkich tych grup, a jednak łączy je wspólna mapa satysfakcjonującego macania. Różnica to nacisk, siła i sposób dotyku – niektóre wolą delikatne głaskanie, inne doceniają drapanie i pocieranie, jeszcze inne preferują energiczny masaż szczotką. Za to żaden nie lubi łaskotania, o nie.

Przechodzimy do sedna. Publikuję wyniki moich naukowych, poważnych badań. Dla Was. I dla potomnych. I dla koni przede wszystkim.

MAPA KOŃSKIEGO CIAŁA DLA MACANTA

  • Tu mnie macaj, oh yeah babe, to lubię!

Do woli i do znudzenia możesz macać końską szyję i łopatki. Możesz je głaskać, możesz drapać, możesz mocno pocierać wiechciem słomy czy szczotką. To koń lubi. Bez problemu zaakceptuje też dotyk Twojej ręki na zadzie. A w euforię wprowadzisz go drapiąc do i pocierając otwartą dłonią jego czoło. To moje prywatne ulubione miejsce do macania. Konie aż przymykają oczy, gdy je głaszczesz po czółku, między oczami. Wszystkie – i delikatna Chilli, i elektryczna Nowela, gruboskórna Roza, toporny Bolek, zimnokrwisty Lorenzo. Jeśli koń zbliża do Ciebie łeb to pomacaj czółko. Zostaw w spokoju nos, chrapy, uszy. Czółko to jest to, co tygryski lubią najbardziej.

  • Tu też lubię. Zazwyczaj. Sprawdź, bo może jestem wyjątkiem.

Większość koni docenia drapanie podgardla. Aż łby podnoszą, gdy pocierasz im palcami to miejsce między sankami. Są takie, które to uwielbiają i wyciągają łeb prosząc o jeszcze. U nas entuzjastą drapanka po podgardlu jest Boluś. Wpadnijcie do nas i podrapcie mu gardełko, a będzie Wasz do śmierci. I nigdy nie ma dość. To dość indywidualne upodobanie, bo na przykład Geothine (nowy nabytek, hanowerka) zgłaszała otwarty protest. Tak samo nie docenia tej pieszczoty Coco Chanel (też nowa, westfalka. Imię ma fatalne, biedaczka. Inne konie się z niej śmieją). Reszta koni lubi drapanko podgardla, albo toleruje bez protestów i bez większej przyjemności. Przetestujcie swoje egzemplarze. Polecam. Bez obaw możesz też macać klatę i kłodę, boki konia. Pojedyncze sztuki drażni dotyk na klatce piersiowej (Nowela), a niektóre są niespokojne przy macaniu boczków. Większość jednak przyjmuje taki dotyk na klatę i nie protestuje. Odczulone są, bo boki i kłodę mają przecież regularnie czyszczone szczotką. Konie zgadzają się również na dotykanie zewnętrznej części nóg i nadpęcia. Macaj często, niech się koń dobrze odczuli. Przyda się przy profilaktyce kulawizn – od czasu do czasu sprawdzaj stan końskich nóg – czy ścięgna są chłodne, czy nogi nie puchną. Możesz też dotykać lędźwi. W naszej stajni tylko kilka egzemplarzy ma z tym problem.

  • A tu się sam pomacaj. A ode mnie wara!

Przede wszystkim w swoich zapędach do macania konia powinieneś omijać nos i chrapy. To bardzo wrażliwe miejsce, zapchane receptorami (czuciowymi, węchowymi i smakowymi), zakończeniami nerwowymi i porośnięte wibrysami. Wiem, że mięciutkie i cieplutkie chrapki są kuszące i każdy ma ochotę je pomacać. Oprócz konia. On tego nie lubi, zostaw ten obszar w spokoju. Poza tym pysk konia znajduje się w jego obszarze ślepym, a to sprawia, że zbliżająca się do niego ręka niepokoi konia. Gdy próbowałam pomacać po nosie Cudaka, ten smarkacz mnie ugryzł! Do macania nie nadają się też uszy. Koń ceni swoje radary i woli, by nikt mu ich nie zepsuł. Są wrażliwe, a dotykanie ich wywołuje u konia dyskomfort. Na pewno znacie konie, które rzucają łbem przy przesuwaniu paska potylicznego od ogłowia przez ich uszy. Warto odczulić uszy konia, by móc swobodnie zakładać mu ogłowie, ale nie ma sensu głaskać go po uszach bez powodu i z własnej potrzeby, bo to konia drażni. Jak chcecie zobaczyć jak koń reaguje na dotykanie uszu to polecam wpaść do nas i pomacać uszy Czubajki. Można żywym z tego nie wyjść. Wrażliwym i niepodatnym na pieszczoty obszarem jest też brzuch. To proste – tam koń ma łaskotki. Żaden z moich egzemplarzy badawczych nie docenił smyrania po brzuszku. Przy okazji brzucha wspomnę też o puzdrze (u wałacha czy ogiera) i wymionach klaczy. Należy konia nauczyć tolerowania dotyku w tym miejscu, bo obszar ten warto utrzymywać w czystości. Do mycia musi przywyknąć, ale macania bez potrzeby nie zniesie. Omijaj w swoich dotykowych zapędach.  Wrażliwe są też końskie słabizny. Nie bez powodu mają taką nazwę. Omijaj słaby punkt, nie sprawisz koniowi żadnej przyjemności łaskocząc mu delikatną skórę tego miejsca. Warto mnie posłuchać: od Sztorma zarobiłam kopa z zadniej nogi. Doradzam z przekonaniem – tam nie macaj. Dość wrażliwym miejscem są też końskie pęciny i koronka kopytowa. Skóra tam jest cienka, włos gładki, a miejsce warte chronienia, bo od dobrego stanu nóg zależy zdrowie i przeżycie konia. Konie nie lubią dotyku na pęcinach. Ale to żadna strata, bo komu chciałoby się klękać do głaskania. A, i jeszcze kłąb – też nie ma sensu drażnić konia macaniem tego punktu. Czasem ma tam obtarcie, czasem garb ten (pokryty samą skórą) boli. Omijaj, nie warto, bo to żadna przyjemność głaskać kość.

A tu BONUS nienaukowy – Kuba macający Bolka po jądrach. Macanie jaj ogiera to była największa atrakcja wrześniowego obozu dla dorosłych (Przy okazji – terminy na 2016 rok już dostępne na stronie TROTTERA). Jeśli chcecie dotknąć tego, co ma ogier, a co odebrane jest wałachowi to zapraszam. Bolek został odczulony przez stado dziewczyn, które – tu cytat – „Wiele jaj w życiu macały, ale takich nigdy!”

Macanie Bolka

 

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Koń u dentysty

IMG_20151008_161045

Pamiętacie jak pisałam o naszej Noweli vel Zabójca na zlecenie? Wiecie co – została uleczona! To znaczy nadal jest elektryczna i temperamentna, ale już nie staje dęba pod jeźdźcem, nie wali z zadu tak wysoko, że ten, kto znajduje się za nią ma pełen ogląd wymion, nie bryka przy zagalopowaniu i nie wskakuje pod samochody na drodze serią baranków zaczynających się na poboczu, a kończących na linii środkowej jezdni. Bo ona w gruncie rzeczy normalna jest. Nadwrażliwa -tak. Temperamentna -tak. Energiczna – tak. Niezrównoważona -niejednoznacznie tak. Ale nie jest nieprzewidywalną wariatką. Bo nie miała problemów psychicznych, lecz całkiem prozaicznie stomatologiczne. A było tak:

Mama obserwowała ją na padoku pracującą pod Wojtkiem. I doszła do wniosku, że klacz manifestuje problem bólowy. I wcale nie boli jej mózg. To dzieje się gdzie indziej, nie w jej głowie. Diagnoza mamy brzmiała – kręgosłup. Zapakowaliśmy więc kobyłę do bukmanki i zafundowaliśmy wycieczkę na prześwietlenie rentgenowskie. Pani doktor obejrzała zdjęcia i uznała, że klacz nie ma powodów do takich reakcji. Drobne zwężenie na odcinku lędźwiowym jest, ale absolutnie nie wymaga ono takiej kontrakcji, jaką prezentowała pod siodłem Nowela. Ona jest nadwrażliwa i delikatna, ale tutaj najwyraźniej przesadza i sama ze sobą się pieści. Znarowiona jest i tyle. Skoro nie grzbiet, to co innego ją boli i przeszkadza w pracy pod siodłem? Okazało się, że zęby!

Pisałam Wam jak ważna jest profilaktyka i jak istotny jest stan końskiego uzębienia dla jego zdrowia. O różnych problemach, jakie chore zęby powodują też było. Zajrzyjcie do tego wpisu – Darowany czy nie – w zęby mu zaglądaj! Dzisiaj opowiadam jak to wygląda w praktyce na przykładzie naszej stajennej pacjentki. Bo to pacjentka stomatologiczna była, a nie psychiatryczna!

Nowela miała ostre krawędzie zębów przedtrzonowych i trzonowych. Wiadomo, że koń żując pokarm rozciera go zębami poruszając szczęką na boki. To ściera zęby i może spowodować powstanie ostrych krawędzi na zewnętrznej stronie (tzn. od strony policzka) górnych zębów. W dolnej szczęce zęby zazwyczaj ścierają się budując ostre krawędzie od strony języka. To boli. Bo te „kolce” ranią śluzówkę jamy ustnej i koński język. Macałam sobie przerośnięte i ostre zęby Noweli, gdy miała unieruchomioną i otwartą szczękę. Palce bolały, a na myśl, że Nowela nie maca tego palcem, a wrażliwą błoną śluzową policzka aż mnie wzdrygnęło. Ten koń autentycznie cierpiał – rany na policzkach i pokaleczony język bolały, a praca z wędzidłem nie ułatwiała radzenia sobie z bólem. Nic dziwnego, że klacz wybierała próbę pozbycia się jeźdźca. Dziwne jest raczej, że nie działała bardziej skutecznie i nie starła Wojtka w pył. Kopytami, bo zęby nie bardzo się nadawały do akcji.

Weterynarz skorygował ten problem – tarnikowanie zębów i Nowela jest jak ta lala. Wróciła do nas uśmiechnięta od ucha do ucha i już nie prezentuje zabójczych zapędów. Uleczona! Hurra!

Przy okazji – naszą Nowelę wzięła w obroty dr Małgorzata Adamowska. Tu macie namiar – polecam z pełnym przekonaniem. To weterynarz, który nie jest tajemniczym magiem: komentuje każdy swój ruch, wyjaśnia zrozumiałym dla laika językiem co się dzieje i czym to jest spowodowane, tłumaczy jak zapobiegać, jak leczyć. To niby normalne, a jednak nierzadko wet pracuje jakby był wtajemniczonym i jedynym na świecie specjalistą, który musi ukrywać swe zawodowe tajemnice. Ja jestem gatunkiem człowieka-pytajnika, więc zawsze zamęczałam weterynarzy milionem pytań co, jak i dlaczego. Zazwyczaj otrzymywałam odpowiedzi tak naszpikowane lekarskim żargonem i tak owinięte w bawełnę, że wiedziałam mniej niż przed zadaniem pytania. Przy dr Adamowskiej nie musiałam się wysilać i gimnastykować pytając na różne sposoby o to samo. Już na pierwsze pytanie pani doktor odpowiedziała mi tak obrazowo, że poczułam się jak uczestnik wykładu na uniwersytecie. A gdy pokazała nam zdjęcia rtg kręgosłupa naszej klaczy i wyjaśniała co przedstawiają (dla porównania i lepszego zobrazowania pokazywała nam też przykładowe foty kręgosłupów innych koni) doszłyśmy z mamą do wniosku, że już jesteśmy gotowe do pracy radiologów i profesjonalnego opisywania zdjęć. Po tym poznajesz fachowca – mówi zrozumiałym językiem i widzisz, że to nie czary-mary a doświadczenie, które zadziała na pewno. Bo wiesz dlaczego. I wierzysz, bo to jest jasne i logiczne. Pani doktor ma w ofercie również dojazd do swoich pacjentów, więc warto się z nią skontaktować. Mogę tylko zapewnić, że dobrze wydacie pieniądze i to nie astronomiczną kwotę. Mama była zaskoczona, gdy doszło do płacenia – usługa kosztowała jakieś 30% mniej, niż mama zakładała bazując na wcześniejszych doświadczeniach. To fajne, gdy jesteś traktowany po ludzku. Czy tam końsku. W każdym razie fair. Polecam panią doktor. My trafiliśmy do niej z polecenia dr Macieja Przewoźnego. Trafcie też, bo to szczęśliwy traf.

A tu fotorelacja z zabiegu tarnikowania zębów. Biedna Nowela, gdyby wiedziała w jak niekorzystnych pozach ją fotografowałam to musiałaby poczuć się zażenowana. Obiecałam jej, że nie pokażę tych fot reszcie koni z naszej stajni. Obśmiałyby ją i założyły prześmiewczy profil na fejsie. Unikamy w naszej stajni mobingu. Zdrowa atmosfera przede wszystkim.

IMG_20151008_160914

 Hannibal Lecter Equus. No, pokaż ząbki malutka.

IMG_20151008_160953

Płukanie jamy ustnej. Wodą, nie Listerine.

IMG_20151008_161031

Łepek podwieszony, możesz się zrelaksować koniu. To przecież istne SPA.

IMG_20151008_161045

Chill-out. Po oczach Noweli widać, że relaksuje się na całego. Trochę pomógł zastrzyk podany przez panią doktor.

IMG_20151008_161158

Hipopotam.

IMG_20151008_161202

Zęby hipcia.

IMG_20151008_161112 IMG_20151008_161115 IMG_20151008_161338

Pani doktor przy pracy z rękoma w paszczy lwa.  Tzn. hipcia. Znaczy się konia oczywiście. Na pierwszej focie widać te drobne wiertełko. Musielibyście słyszeć odgłos – a ja durna boję się odgłosów borowania w gabinecie mojego dentysty. Phi!

I krótki filmik z zabiegu tarnikowania.

https://czubajka.pl/wp-content/uploads/2015/12/dentysta2.mp4

Teraz Nowela znormalniała. Można wsiadać bez obaw o utrzymanie ciągłości swojego rdzenia kręgowego. W wakacje pewnie zacznie pracę w szeregu pod obozowiczami. Wojtek rozstanie się z nią bez większych problemów, bo po pierwsze – normalny koń to żadne wyzwanie, po drugie – jego nowa klacz hanowerska Rendez Vous De Danse Chilli jest niekwestionowaną królową stajni i najpiękniejszym koniem jakiego w życiu widziałam, a po trzecie – Chilli zdetronizowała w sercu Wojtka nawet Horpynę, więc Nowela nie ma żadnych szans. Odnajdzie się w szeregu, oddając stresujące miejsce konia czołowego. I pomyśleć, że wystarczyło zadbać o zęby, by uleczyć konia. Całego. Bo to bardzo ważna rzecz, żeby zdrowe zęby mieć!

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA, Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI

10 rzeczy, których konie nie lubią

Quarter Horse Foal running

 

Nikt z nas nie dąży świadomie do konfliktu z koniem. Każdy z nas chce poznać go lepiej, zrozumieć, nawiązać więź opartą na zaufaniu i szacunku. Im lepiej zrozumiesz konia, tym rzadziej spotka Cię nieprzyjemne zaskoczenie. Wiele razy pisałam o instynktach, naturze, potrzebach konia. Wywróćmy tę wiedzę na lewą stronę i obejrzyjmy dokładnie podszewkę – wiemy już, czego konie potrzebują i co jest dla nich ważne, a teraz na odwrót – czego koń nie lubi, nie chce, unika? Co go krzywdzi? Nazwijmy po imieniu przeciwieństwa instynktu, natury i końskich potrzeb, by porządnie utrwalić sobie wiedzę o koniach. Oto lista 10 rzeczy, których konie nie lubią. Czy na pewno oczywistych?

1. KONIE NIE LUBIĄ ZAGROŻENIA

Tak, wiem – to oczywiste. Są roślinożercami i ofiarami drapieżników. My też nie lubimy zagrożeń, prawda? Ale czasem lubimy się bać. Lubimy oglądać horrory, potrzebujemy dreszczyku. Koń tego nie zna. On nienawidzi się bać. To go nie nakręca, nie podnieca, nie jest mu potrzebne. A od poczucia zagrożenia łatwo do rozwinięcia pełnej paniki. Spanikowany koń to już groza – niebezpieczeństwo dla Ciebie i dla niego samego. Nigdy nie prowokuj sytuacji, w której koń nakręci się w strachu. Masz mu dawać poczucie bezpieczeństwa. On nie znosi się bać.

Zobacz też: Zrozum naturę konia

2. KONIE NIE LUBIĄ OGRANICZEŃ

Wiemy, że konie są zwierzętami przestrzeni. Nie zabierajmy im jej! Ciasny boks, który koń opuszcza trzy razy w tygodniu na trening to zbrodnia na jego psychice. To nie przytulne mieszkanko, bezpieczny kącik i jego miejsca na ziemi. To karcer. Szczęśliwy koń ma zapewniony wybieg i ruch. Koń nieszczęśliwy i potencjalnie niebezpieczny to więzień. Każde ograniczenie fizyczne jest dla konia stresem. Każde, a więc również wiązanie przy płocie, stanie w bukmance, lonżowanie, pętanie itp. Blokowanie koniowi możliwości swobodnego ruchu, jak również ograniczanie swobody (np. ciasne dopinanie popręgu) to jest to, czego koń nie lubi. Nauczył się tolerować, nauczył się nie panikować, ale zrozum – on tego nie lubi.

Zobacz też: Spacerniak dla więźnia

3. KONIE NIE LUBIĄ IZOLACJI

Choćby koń miał największy wybieg świata i pułk snajperów-ochroniarzy, którzy dyskretnie strzegliby go przed każdym możliwym zagrożeniem, to wcale nie będzie szczęśliwy. Bo równie mocno jak strachu i restrykcji ruchowych koń nie lubi samotności. To zwierzę stadne, o czym dobrze wiemy. On nie lubi być sam. Potrzebuje towarzyszy, nawet innego gatunku. Daj mu kozę, owcę, kurę. Albo samego siebie na pełen etat. A najlepiej daj mu inne konie. Niech czuje się jak koń. Bycie koniem -to lubi i jest w tym świetny. Nie utrudniaj.

Zobacz też: Specyfika końskiego stada

4. KONIE NIE LUBIĄ BYĆ GONIONE.

Nasz owczarek Kamora lubi, kiedy się ją gania. Wtedy ona ucieka, robi zwody, radośnie szczeka i skacze. To jedna z jej ulubionych zabaw. Nigdy nie widziałam konia, który by się chciał w to bawić. Wiadomo – pies to drapieżnik, ma inne podejście do gonitwy. Dla konia gonitwa to etap polowania drapieżnika, zakończony sukcesem nie jest dla konia zbyt radosnym wydarzeniem. Konie nie lubią, gdy się je gania. Nie lubią, gdy się za nimi chodzi czy skrada. Gdy koń na Twój widok odchodzi, a Ty przyspieszasz stajesz się drapieżnikiem. Gonienie konia jest tym, czego on nie lubi. Można to wykorzystać –zobacz: Jak złapać konia na pastwisku. 

5. KONIE NIE LUBIĄ BÓLU I NIEWYGODY

A kto lubi? I znowu – jak w punkcie pierwszym: to nie takie oczywiste, bo niektórzy z nas jednak lubią. Pomijając masochizm i inne bajery to przecież niektórych nakręca np. ból tatuowania. Koń tego nie zna. Ból to nic przyjemnego, choć paradoksalnie jakże często konie znoszą go w pokorze. Obtarty grzbiet, poraniony pysk, zakwaszone po treningu mięśnie, cięgi batem, a koń-gamoń posłusznie niesie na grzbiecie swojego jeźdźca. Fizyczny ból i niewygoda to coś, czego koń będzie unikał. Często to „nielubienie” niewygody możemy wykorzystać na swoją korzyść. Znacznie jednak częściej korzystamy z nielubienia bólu jako kary dla konia. Smutne.

Zobacz też: Jak nagradzać konia

6. KONIE NIE LUBIĄ NIESPODZIANEK

Nie sprawisz swojemu koniowi żadnej przyjemności zaskakując go, nawet czymś miłym. Możesz mu zwalić na łeb kilka kilo marchwi, a on wcale nie zarży z zachwytu. Konie nie lubią nieprzewidywalnych zdarzeń, gwałtownych ruchów, zaskoczenia. Boją się i przewidują najgorsze – ta łopocząca na wietrze flaga zaraz wgryzie mi się w gardło, ten nagle wyskakujący zza rogu rowerzysta dybie na moje życie, ta przychodząca morska fala zamierza mnie połknąć. Niespodzianki nie są dobre, niespodzianki na mnie polują i chcą mnie wziąć z zaskoczenia. To, czego nie można przewidzieć to mój wróg. W myśl tej zasady koń nie lubi niekonsekwencji w treningu. Każda niespodzianka to powód do stresu i frustracji. Jeśli człowiek na to samo zachowanie reaguje raz tak raz inaczej to koń czuje się zagubiony i narasta w nim strach. A przecież wiemy, że konie nie lubią się bać.

Zobacz też: Płochliwość konia, 1 2 3 

7. KONIE NIE LUBIĄ HAŁASÓW

Konie mają bardzo dobry słuch. Potrafią usłyszeć dźwięk z odległości niemal trzech kilometrów! Oczywiście zależy to od natężenia dźwięku oraz siły wiatru. Jednakże nawet przy bezwietrznej pogodzie koń łowi swoimi radarami odgłosy z promienia prawie pół kilometra. Jego uszy są mobilne i poruszają się w różnych kierunkach. Na słuchu koń wielokrotnie opiera swoje szanse przeżycia. A decybele, które odbiera dużo wrażliwszymi radarami niż nasze ludzkie upośledzone małżowiny, powodują u niego często panikę. Taki nagły hałas to przecież niespodzianka, a suprajsów koń nie lubi. Dobra wiadomość jest taka, że możemy go nauczyć je tolerować, odczulić na huk, wybuchy, łomoty. Zawsze jednak pamiętaj, że nawet gdy koń leci z husarzem na grzbiecie prosto na kozackie samopały to nie czerpie z tego przyjemności. On tego nie lubi.

8. KONIE NIE LUBIĄ BYĆ ŁASKOTANE I KLEPANE

Zaskoczenie? Możesz klepać konia po szyi w ramach nagrody, ale on tego nie lubi. Wolałby zostać pogłaskany czy nawet potarty. Klepania koń nie zna, bo żaden atawizm go na to nie przygotował. W naturze konie się nie poklepują po łopatkach, rżąc „To były czasy, brachu. Polej jeszcze jednego”. Konie się nawzajem podgryzają, liżą (np. klacz źrebię), same pocierają się i drapią, tarzają. Ich skóra jest wrażliwa, odbiera receptorami lekki dotyk, ciepło, zimno; rejestrują nawet dotyk owadzich nóżek. A tu przychodzi człowiek i głośno klepie tę wrażliwą skórę otwartą dłonią wraz z donośnym plaskiem. Możesz konia drapać (również szczotką), ale pamiętaj, że nie lubi on dotyku na najwrażliwszych częściach ciała, bo to powoduje łaskotki. Nie macaj mu rekreacyjnie uszu, brzucha, słabizn czy nosa. Możesz go przyzwyczaić do dotyku tych miejsc, ale nie zdziw się, gdy nieodczulony na taki dotyk koń strzeli Ci kopa za nagłe pomasowanie brzuszka. Czyszczenie i kąpiele też mu ogranicz, bo to pozbawia go ochronnego łoju i jego własnego, bezpiecznego zapachu. Lepiej daj mu być koniem i pozwól się wytarzać.

Zobacz też: Pielęgnacja końskiej sierści

9. KONIE NIE LUBIĄ BRAKU SCHRONIENIA

Jestem jak najbardziej zwolennikiem trzymania koni na dworze. Dzień i noc, latem i zimą. I uważam, że służy im to lepiej niż klaustrofobiczna stajnia, która łamie je fizycznie i mentalnie. Tylko trzeba rozumieć, że koń może stać na dworze w deszcz, ale powinien mieć zapewnione schronienie. W naturze koń nie szukał stajennego boksu przy pierwszych przymrozkach, nie korzystał też z nory czy jaskini. Używał jednak innych schronień i to musisz mu zapewnić. Nie wolno trzymać koni na ogrodzonym pastwisku przez cały rok zapewniając im tylko w ramach tej zagrody płaską powierzchnię pokrytą trawą. Zadbaj o to, by koń miał dostęp do schronienia – otwartej wiaty, wysokich drzew tworzących schronienie. Koń lubi swobodę i toleruje różne zjawiska pogodowe, ale nie wystawiaj go na otwartej patelni w południowy letni skwar czy na nieosłonięte pole w zacinającym  z każdej strony gradzie. Zapewnij mu możliwość schronienia. To może być gęsty szpaler drzew dający cień i osłonę przed ulewą, krzewy czy pagórki osłaniające przed wiatrem, a najlepiej otwarta z dwóch stron wiata. I wtedy nie martw się deszczem czy upałem – koń da sobie radę. I będzie szczęśliwszy niż w boksie.

10. KONIE NIE LUBIĄ LUDZI, KTÓRZY ICH NIE LUBIĄ

One to wiedzą od razu. Wyczuwają momentalnie i narasta w nich niepewność i strach. Odgadują intencje nawet jeśli nie rozumieją słów: „Ten koń jest głupi. Wredne, złośliwe bydlę”. Koń zaraz wie, że człowiek go nie lubi. A skoro człowiek mnie nie lubi to mogę się po nim spodziewać wszystkiego – powodowania bólu, straszenia, w najlepszym wypadku niekonsekwencji w treningu. Bo „głupie” konie mają tylko głupi ludzie. Nie spotkałam głupiego konia u mądrego, wrażliwego i kochającego te zwierzęta koniarza. To nie koń jest głupi. To właściciel czy trener jest upośledzony i nieświadomy w swej ludzkiej naturze. Możesz nie mieć zielonego pojęcia o koniach, a one tego nie wykorzystają jeśli je lubisz i traktujesz sprawiedliwie. Jeśli nie lubisz swojego konia to nie męcz się i go sprzedaj. A przede wszystkim nie męcz konia koniecznością obcowania z Tobą.

Zobacz też: Każdy jaki jest, koń widzi

Autor: Ania Kategoria: NATURAL

Czapraki GRODI – do kogo pojadą?

grodi2

Trzy czapraki GRODI pojadą w poniedziałek do nowych domów. Czy tam stajni. Już mi obojętne, czy wylądują na koniu czy w łazience. Zmęczyło mnie czytanie maili. Musieliście tak gromadnie odpowiedzieć na apel? Zawaliliście mnie setkami (!) maili. Ja mam swoje życie. Mam dom, mam dzieci, mam męża. Nie mam czasu na zmasowany atak wariatów. Co za ludzie, eh…

A poważnie – bardzo, bardzo Wam dziękuję! Wasze maile naładowały mnie ogromną porcją pozytywnej energii i uświadomiły, że muszę pisać! Bo warto, bo czytacie, bo lubicie. I w dodatku jesteście tak liczni, że muszę uznać – miliony much nie mogą się mylić. Ja umiem pisać, a Wy umiecie to czytać. I lubicie! Hura!

A jeśli chodzi o zadania w tej zabawie to wiem już jedno. Muszę zrobić wpis o rodzajach końskich maści. Ja serio myślałam, że pytanie z kolażem to banał i drobna rozgrzewka. A jednak nie dla wszystkich było to tak oczywiste. Koń, którego fragmenty prezentował kolaż, jest maści izabelowatej, palomino nazywanej też opisowo maścią kasztanowatą z konopiastą grzywą i ogonem. Zdjęcie przedstawia Rozę, naszą haflingerkę. Wśród odpowiedzi pojawiały się opcje: kasztanowata, jasnokasztanowata, srokato-kasztanowata, bułana, gniada w siwiźnie. Nie. A po czym to można było poznać? Zapamiętajcie – maść końską definiują dwa punkty: kolor sierści podstawowej i kolor włosa w ogonie i grzywie. Odpuście sobie odmiany na nogach, łbie, chrapach. Skupcie się na tych dwóch punktach – ciało i ogon z grzywą. Jeśli koń jest brązowy to może być gniady (czarny ogon i grzywa), kasztanowaty (brązowa grzywa i ogon) lub palomino (grzywa i ogon białe). Bułany koń jest tak samo jasnobrązowy, niemal złoty jak koń maści palomino. Ale bułanek ma grzywę i ogon z czarnym włosem. Kolaż przedstawiał też chrapy, pęciny i łysinę na łbie. To było dla utrudnienia. Ale kolor sierści podstawowej był widoczny – brąz. Grzywa była widoczna – blond. Te dwa punkty definiują maść. Potem dochodzą odmiany na łbie, nogach. Ale samą maść opisuje Wam końskie ciało i grzywa z ogonem. Ponieważ Roza ma już swoje lata to zaczęła nam siwieć. Mogę uznać więc też odpowiedź o maści palomino czy kasztanowatej „w siwiźnie”. Czasem taki siwy włos miesza się z podstawową maścią i oznacza się to jako „siwiznę” – kasztan w siwiźnie, gniady w siwiźnie itp. Taka maść nie ma związku z wiekiem, ale kolaż wieku nie ujawniał, więc można było uznać, że koń jest „w siwiźnie”. Uznaję też odpowiedzi „maść kasztanowata / jasno /złotokasztanowata z konopiastą grzywą”. Tak też określa się maści haflingerów. Bo odcienie ich sierści mogą być różne – jaśniejsze, ciemniejsze, złote, blade. Ale ich grzywy i ogony są kremowe, konopiaste. Zgadzam się też na określenie „kasztan haflingera”, bo to też już definiuje kolor grzywy (nie ma haflingerów z czarnymi grzywami). O maściach końskich jeszcze zrobię wpis, musicie wiedzieć jaki lakier mają Wasze gabloty :)

Drugie zadanie też mnie zaskoczyło. Okazuje się, że jesteście tu, bo lubicie się uczyć. Najwyżej oceniane są wpisy z kategorii „Teoria vs. praktyka”. Potem kolejno „Śmiechu warte” i „Natural. Sama uważałam serię „Śmiechu warte” za najmniej wartościową, bo po prostu humorystyczną i bez merytorycznej wartości. Lubicie ją czytać, nie dziwię się. Trochę mnie to w pierwszym momencie zdołowało, że najlepsze wpisy to nie te, które mają uczyć czy pomagać, a seria kawałów i dowcipów, które traktowałam jako urozmaicenie i ożywienie. A potem doszłam do maila, w którym przeczytałam: „seria śmiechu warte to dla mnie nowość w świecie nudnych końskich podręczników. Odpręża, rozbawia, uczy o błędach, które można popełnić. Po nauce fajnie jest się rozerwać przy rozrywce, która nie jest prymitywna”. I podoba mi się ta idea. Nie ma co nudzić Was tylko wpisami o pomocach jeździeckich, bo tego jest pełno. Podane w różny sposób, czasem mniej przystępny, czasem bardziej zrozumiale. Ale takie wpisy warto przeplatać humorystycznymi opowieściami, bo do tych lubicie wracać. Macie poczucie humoru i chcecie z niego korzystać. A jeśli humor dotyczy hippiki to już jest dwa w jednym: śmiech i pasja w jednym. Cieszę się, że jest tyle osób, którym mój blog pomaga, odpręża, bawi i uczy. I z wrodzonej skromności zacytuję Wam kilka opinii. Ot tak, żeby tu wisiały i żebym ja też miała do czego wracać w chwilach zwątpienia :)

„Ania – dziękuję to za mało…przez ostatnie dwa dni siedziałam na Twoim blogu i czytałam czytałam…po kilka razy ten sam tekst. Moja przygoda z końmi zaczęła się w lutym tego roku – zawsze o tym marzyłam ale byłam pewna obaw. Do działania popchnęły mnie wydarzenia, które uświadomiły mi, że marzenia trzeba realizować a nie odkładać na później bo kto wie ile tego później nam zostało. Myślałam ze mam dobrego instruktora i świetną stajnie ale to że jestem naiwna nie jest dla mnie nowością. Ja nic nie wiem o koniach, o obcowaniu z nimi, zachowywaniu się, podstawowych zasadach. Przeczytałam Twoje teksty i tam jest wszystko co powinnam się dowiedzieć na tzw. dzień dobry! Poza tym Twoje lekkie pióro i styl pisania! mam dwie książki ale … zniechęcały do czytania topornością i brakiem tego, co Ty masz w swoich opisach.” -IWONA

„Już od… albo dopiero od kilku zaledwie miesięcy śledzę Twój blog. Gdy trafiłam na niego w Internecie przeczytałam wszystko i wszędzie wsadziłam swoje oko. Super, że nie jest na fejsbooku (jakby się to nie pisało), bo tylko dzięki temu mogę zaglądać do niego w pracy, gdy mam chwilkę (inni chodzą na papierosy – a ja NIE!) i chcę uciec do lepszego – końskiego świata. (…)

Uwielbiam Twoje lekkie i dowcipne pióro oraz trafnie dobrane do każdego tematu zdjęcia. I nie jest to pochlebstwo! Czysta prawda, której jesteś świadoma. Twoje wpisy śledzi również moja córka, która też jeździ konno – chyba, jako jedyna ma to po mamusi, bo pozostali członkowie rodziny są, jakby z innej bajki. O koniach wiedzą tyle, że mają cztery nogi i ich zdaniem „pachną inaczej” – co nas miłośników napawa oburzeniem.” -BEATA

„Zapewniłaś mi masę śmiechu, włączając w to niekontrolowane opluwanie monitora kawą, ogrom wzruszeń, gdy czytałam o znanych koniach i ludziach oraz pozwoliłaś zrozumieć zachowania koni.Wiedza, którą się dzielisz jest bezcenna zwłaszcza dla nowicjuszy – dzięki Tobie nie mam zamiaru zarzucać sobie kantara na szyję podczas prowadzenia konia z pastwiska i wiem, że nawet taki lamer, jak ja, wylatująca z siodła przy byle okazji ma jakieś szanse w tym starciu z własnym jestestwem.” -EWA

„Na czubajkę trafiłam w czerwcu, szukając w internecie kompendium praktycznej wiedzy o koniach, które pomogłoby mi ograniczyć wpadki amatora przy pierwszej w życiu dzierżawie i w ogóle jeździe po dłuższej przerwie. Trafiłam i przeczytałam całą mimo sesji (a może właśnie z jej powodu ;)). Poza nieocenioną wartością merytoryczną, ogromnie spodobał mi się Twój styl pisania. Zazwyczaj „końskie” blogi prowadzą osoby bardzo słabo posługujące się naszym trudnym bądź co bądź językiem. Twoje wpisy czytałam po kilka razy, obsesyjnie wręcz szukając jakiegoś błędu, zdania, które ładniej brzmiałoby napisane inaczej – i nic. Podsyłałam nawet stronę koleżance, której konie szczególnie nie interesują, była równie zauroczona.” -ALICJA

„Wszystko bym chciała zrozumieć. Z całego internetowego dobrodziejstwa wybrałam stronę XYZ (cenzura czubajka.pl. Ponieważ opinia nie jest czysto pozytywna, zdecydowałam nie ujawniać adresu. To żadna reklama, że ktoś ma wiedzę, ale niezrozumiale tłumaczy. Nie chcę nikogo urazić.). Wspaniale mówi. Czytam kilka razy. Wytężam umysł… Nie rozumiem. Szukam znaczenia określeń wpisując w Google wyrażenie i trafiam na Ciebie. Twój blog. Wiem już że to jest to czego szukam. Co da mi wiarę w to że nawet ja mogę pojąć ten fascynujący nieznany mi świat.
Dziękuję. Za wzruszenie jakie mi dałaś i wiedzę jaką mi dasz…” – GABRIELA

 

Sonda na fejsbuku jednoznacznie pokazała, że chcecie, abym zwycięzcę wybrała sama. Niby proste, ale ja temu zadaniu nie podołałam. Zbyt wielu fajnych, pozytywnych ludzi się do mnie poprzez ten konkurs odezwało i gdybym miała wybierać, to musiałabym na własny koszt zakupić niemal setkę czapraków od GRODI. Dorota Grott byłaby zachwycona, ale mnie na to niestety nie stać. Czapraki mam trzy, a ulubieńców mailowych setkę. Poza tym wielu uczestników znam z tzw. reala i zapunktowaliby na dzień dobry w moim wyborze, bo mimo całej mej uczciwości mam jednak słabość do tych, których znam i lubię „na żywo”. Zdecydowałam więc, że najlepszym wyjściem będzie jednak losowanie. Do mojej maszyny losującej wrzuciłam maile osób, które odpowiedziały dobrze na zadanie z kolażem. Rozważałam wrzucenie kilku błędnych odpowiedzi, które urzekły mnie odpowiedzią na drugie pytanie, ale ostatecznie uznałam, że nie byłoby to sprawiedliwe wobec tych, którzy rozwiązali oba zadania. I tak, w bębnie maszyny losującej wylądowała niemal setka maili, które osobiście wpisywałam na karteczki, bo tabelka przygotowana w excelu w 15 sekund nie przeszła próby pt. brak tonera w drukarce. Spisywanie Waszych maili na świstki papieru  zajęło mi pół wieczoru plus oczywiście mozolne wycinanie tych świstków przez pierwszą połowę wieczoru. Poświęciłam więc cały wieczór i powoli zaczęłam nienawidzić tych, którzy się do konkursu zgłosili. Pozdrowienia od mojego męża, który wciąż pytał: „Już? Oglądamy razem jakiś film? Kiedy kończysz?” Kochamy Was.

Tutaj filmik z dzisiejszego losowania. Profesjonalna maszyna losująca i cała rodzina zaangażowana – Staś i Wituś losują, Kuba jest operatorem kamery (czyt. komórki), a ja spikerem. Proszę:

https://czubajka.pl/wp-content/uploads/2015/09/losowanie.mp4

Osoby, których adres mailowy był na wylosowanych losach proszę o przesłanie mi adresów pocztowych do wysłania czapraków. Możecie przy okazji dać znać, który wzór Was najbardziej interesuje, ale nie mogę obiecać, że się zastosuję :)

Zażalenia / skargi / słowa uznania i zachwytu możecie wrzucać w komentarzach lub  na mojego maila.

Autor: Ania Kategoria: Z MOJEGO ŻYCIA

Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?

zaufanie21-1024x682

Jazda konna należy do sportów ekstremalnych. Tak określa ją każdy ubezpieczyciel, który oferuje polisę dla jeźdźca, stajni czy instruktora jeździectwa. Wcale mnie to nie dziwi – czy nie jest wielkim wyzwaniem wsiadanie na półtonowe zwierzę, które może Cię roznieść kopytami, zmiażdżyć Ci kręgosłup czy połamać kości zrzucając na glebę z półtorametrowej wysokości? Takie też wizje ma wielu początkujących koniarzy, wsadzając swe cenne ciała i strwożone serca w siodło udomowionego smoka. I ja to w pełni rozumiem! Nigdy nie wyśmiewałam „tchórzofretek” wśród klientów stajni z bardzo prostej przyczyny: sama do nich należałam i do dziś należę. Nie ukrywam i nie wstydzę się do tego przyznać. Do koni mam respekt, szczególnie tych, których nie znam. Bo łatwo mi przychodzi zgrywać cwaniaka w stajni, w której znam każde kopyto. Ale uwierzcie mi, że idąc do obcej stajni zawsze mam stres. I nauczyłam się jednego – nigdy nie przyznaję się, że mam uprawnienia instruktorskie. Gdy pytają mnie jak jeżdżę, odpowiadam beztrosko: „Radzę sobie”. Raz popełniłam błąd chwaląc się świeżo zdobytymi papierami. Przekonany o moich nadzwyczajnych umiejętnościach trener postanowił wykorzystać okazję i zapodał mi młodego, bardzo krnąbrnego konia. Krnąbrny to eufemizm, jeśli w ogóle. Ten koń miał nierówno pod kopułą, za co pewnie powinien podziękować ludziom, którzy się z nim nieumiejętnie obchodzili. Godzina jazdy na nim była dla mnie torturą i ciągłą walką. O przeżycie. Modliłam się, by czas już minął i bym mogła zejść z grzbietu tego rollercoastera. Za swoje własne pieniądze dostałam zamiast przyjemności tylko stres i zapoconą jeździecką kurtkę. Byłam mokra ze strachu i nie czułam żadnej dumy w związku z tym, że utrzymałam się w siodle. Nigdy więcej. Ze wstydem przyznam się jeszcze, że nie mam pretensji do tamtego trenera. Sama stosuję takie chwyty nagminnie. Gdy tylko wyłapię mocną jednostkę to korzystam z okazji i zapodaję jej tego konia, z którym mamy jakiś problem i któremu przyda się trochę ruchu w myśl zasady „Przez nogi do głowy”. Tylko ja uczciwie mówię, na jaką minę chcę klienta wpakować. Kilka dni temu trafił mi się taki kaskaderos i zapytałam, czy ma coś przeciwko kozłującym wesołkom. Sztorm tak bryka, gdy jest wystany, a nie miałam w tygodniu czasu, by na niego wsiąść. Facet bez żenady przyznał, że nie, dziękuje, postoi. I ja to rozumiem. Chciał mieć przejażdżkę relaksacyjną, adrenalinę uzupełnić w niewielkiej dawce galopem brzegiem morza. Zdarzają się jednak tacy, którzy zgadzają się z radością. Miałam takiego entuzjastę brykania, który był strasznie zawiedziony, że rozreklamowany jako fiś Heniek nie wyciął mu żadnego numeru. Różnie bywa. Zazwyczaj jednak jeźdźcy są ostrożni. Czasem ostrożni na pograniczu całkowitej rezygnacji z jazdy. Widuję to na co dzień – ta niepewność, strach z początku maskowany, a potem ogarniający całą aurę jeźdźca. Wiele razy widziałam siodłanie konia, przymierzanie się do strzemienia, nawet wsiadanie i szybką decyzję – NIE. Zsiadanie, krótko rzucone: „nie jadę” i sprint na parking do swojego samochodu. Często udawało mi się przekonać taką tchórzofretkę i wlać w nią trochę otuchy. Ale często po prostu odpuszczam. Nic na siłę. Tak przerażony jeździec będzie siedział sztywny i czekał na najgorsze. A to najgorsze łatwo sprowokować właśnie tym spięciem, stresem, strachem. Ile razy już widziałam upadki, które były zupełnie niepotrzebne i całkiem proste do wysiedzenia? Przestraszony jeździec często sam się ewakuuje, tak na wszelki wypadek. Nie czeka na poważną sytuację, tylko tak bardzo przekonany, że spadnie, spada właściwie z własnej woli i wyboru.

A teraz przyznajcie się sami sobie – czy chociaż raz czuliście tak wielki, paraliżujący strach przed wejściem na konia? Czy zdarzyło się Wam spocić jeszcze przed jazdą, bo najgorszą „jazdę” Waszej psychice zafundowała własna wyobraźnia? Nie musicie odpowiadać głośno. Ale uczciwie przyznajcie, że taki strach znacie. Bo jestem przekonana, że tak. No, chyba że jesteście skrajnie głupi i nieświadomi, ale skoro mnie czytacie, to o głupotę Was nie podejrzewam. A jeśli się nigdy nie baliście to nie podejrzewam Was też o odwagę. Poważnie. Bo ten kto się nie boi, a jeździ nie jest odważny. Co to za odwaga, skoro się nie boi? Odważny jest ten, kto się boi, a wsiada na konia. Pokonuje swój strach i walczy z nim. To jest odwaga.

Moje drogie tchórzofretki, jesteście mega odważne! I nigdy nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Szacun dla Was. Od tej, co też jest odważna. Codziennie, niezmiennie od lat. Bo czuć strach i respekt to zdrowy objaw. A pokonywanie własnego lęku i „branie byka za rogi” czy tam konia za zadnie nogi to jest odwaga. Bójcie się, na zdrowie. Lepiej być świadomym i czujnym niż nieodpowiedzialnym baranem, który z powodu zaburzeń pracy mózgu naraża siebie i konia, bo wciąż wymyśla nowe sposoby na podniesienie adrenaliny. Bójcie się, dla siebie i dla konia. W tym całym strachu najważniejsze jest jedno – nie dajcie się sparaliżować. Bójcie się, ale nie pozwólcie by ten strach pozbawił Was przyjemności jazdy konnej. Nie ma tak, że się nie nadajecie, nie umiecie, to Was przerasta. Nie święci garnki lepią! Możecie, nadajecie się. Tylko chciejcie bardziej niż Wasze strwożone serce nie chce. Wsłuchajcie się w nie – ono chce, ciągnie Was do koni. Tylko mózg wprowadza je w trzęsionkę. Nie dajcie się! Walczcie, bo warto. Nie rezygnujcie! Łatwo pisać, nie? Więc jak to zrobić, by się nie bać?

To jest, wbrew pozorom, łatwe. Bo siedzi w Was, więc nie zależy od nikogo z boku. Tylko od Was. Posłuchajcie więc porad tchórzofretki, która kiedyś kłamała mamie, że ją brzuch boli i zsiadała z konia podczas treningu. Znam to. Byłam tam. I dziś jestem w innym miejscu. Nie tym samym, co Kuba czy Wojtek, ale z przodu, a strachowy paraliż mam za plecami. A sam strach mam zawsze przy sobie, tuż pod bokiem. Bo to jest zdrowe i rozsądne. Nie odpuszczać, ale czuć respekt. I dziś to mam – nie muszę nic nikomu udowadniać, więc skoro nie ma przymusu to siodło Noweli mnie nie nęci. Koni mamy wiele, a ja kręgosłup mam jeden. A z jazdy konnej chcę czerpać przyjemność, a nie zastanawiać się na którym pniaku trzaśnie mi krzyż. I tego Wam życzę – jazdy z przyjemnością, a nie z wizją upadku na pysk. Pokonajcie tę wizję, korzystając z moich sprawdzonych osobiście rad. Zadziałało u mnie, zadziała i u Was.

Aby pokonać paraliżujący strach musicie przede wszystkim:

  • Przestać się tak bać.  Zacząć myśleć pozytywnie. Paraliżują wizje, które zjawiają się w Twojej głowie nieproszone. Wyobraźnia zaczyna pracować i już przed jazdą pisze Ci śmiercionośny scenariusz. Widzisz siebie jako krwawą miazgę pod kopytami i nawet już słyszysz trzask pękającego kręgosłupa. Nie pozwól na to. Odetchnij i odgoń te myśli. Myśl pozytywnie. Wyobraź sobie spokojny, nudny trening i załóż, że koń też się na taki nastawił. On nie chce Cię zabić. Nie chce mu się, to zbyt energochłonne. On będzie grzeczny i znudzony. A Ty będziesz spokojna i rozluźniona. Jeśli teraz nie jesteś, to ok. Tak ma być. Ale uwierz, że za kilka minut, po kilku końskich krokach już będziesz. Bo stres odpuści, spadnie. To sobie powtarzaj. Że będzie dobrze. Tylko daj sytuacji szansę, by tak się zrobiło i wsiądź na konia.
  • Uśmiechaj się. Cały czas, jak głupi do sera. Choćby to miała być maska Jokera, Ty masz się uśmiechać. Uśmiech rozluźnia, odpręża. Serio. Gdy jesteś spięta, uśmiechnij się. Działa za każdym razem. I od razu poprawia samopoczucie.
  • Jeśli jesteś w terenie to gadaj. Opowiadaj cokolwiek, byle nie skupiać się na strachu. Gadanie wymaga od Ciebie skupienia na sensie wypowiadanych słów. Więc mów, a nie będziesz mieć czasu na analizowanie tego, co może, a nie musi Ci się przydarzyć. Zapomnisz, że siedzisz na koniu, naprawdę. A potem już z górki. Byle nie na łeb.
  • Wsiadaj i jedź. Gdy czujesz już ten nadpływający strach to łap strzemię i pakuj tyłek w siodło. Zgodnie z ideą Króla Juliana – szybko, szybko nim dotrze do Ciebie, że to bez sensu. Wsiadaj i jedź. Po kilku krokach serce przestanie walić w klatce, puls się uspokoi, ciało rozluźni. Musisz tylko chcieć.
  • Nie oszukuj samej siebie. Nie mów: „Dziś nie jadę na konie, nie mam czasu”, „Dziś pojadę do stajni, ale nie będę jeździć, nie mam ochoty”. Przyznaj przed samą sobą czy chodzi o czas i ochotę czy tylko strach. Jeśli to strach, to chociaż tego jednego się nie bój – przyznać się samej sobie. Siebie nie musisz się wstydzić. A innych możesz próbować oszukiwać, ale wiedz jedno – oni wiedzą, o co naprawdę chodzi. Przed sobą bądź szczera – powiedz sobie, że się boisz i przeanalizuj czego dokładnie. A potem na każdą negatywną wizję, znajdź kontrę. Nie spadnę, bo nic się nie będzie działo.
  • Pomyśl o tym, jak bardzo szczęśliwa będziesz po jeździe. Jak dumna się poczujesz, że dałaś radę. Bo dasz! Myśl tylko o tym, że dasz. Nie ma innej opcji.
  • Pomyśl, czego najbardziej się boisz. Upadku? No to spadniesz, otrzepiesz się, a potem kupisz czekoladę czy flachę. Wielka sprawa. Obciachu? A co to za wstyd? Normalna kolej rzeczy! Skoro obawiasz się zbłaźnienia to znaczy, że musisz zmienić stajnię. Bo masz mieć w niej przyjaciół, a nie lożę szyderców. Odczaruj to, czego się boisz. Nie zlecisz tak, by zabić się „na śmierć”. Najwyżej tak, by obić tyłek i dumę. Nie gorzej. Nie zapędzaj się w wizjach. Nie będzie tak źle, by nie mogło być gorzej. Zawsze może. Ale nie dziś, nie Tobie, nie w tym życiu.
  • Nic na siłę. Nie chcesz galopować – nie galopuj. Nie chcesz skakać – nie skacz. Nie chcesz wsiadać – weź się w garść i wsiadaj, do cholery! Najwyżej nie włączysz wyższego biegu niż stęp. Ile dni wytrwasz w stępie? W końcu się znudzisz i pójdziesz krok dalej. A potem kolejny. A potem się cofniesz i to też będzie ok. Najważniejsze to wsiadać. Nie cofnij się nigdy ze strachem poza tę granicę. Nie odpuszczaj jazdy. Odpuść galop, odpuść lewadę, odpuść skok przez płonącą obręcz. Ale samej jazdy nie odpuszczaj. Choćbyś miała przez godzinę snuć się stępem. Uwierz, że nie wytrzymasz w tym stępie. I wygrasz. Bo wygrywasz wtedy, gdy jesteś w siodle. Nie musisz w nim robić cudów. Masz w nim być. A z czasem dojdziesz do cudów i fajerwerków. Na pewno.

Na koniec zacytuję Wam maila, którego wysłałam do czytelniczki rok temu. Wciąż aktualny, ponadczasowy. To się nie zestarzeje. I dotyczy każdego z Was.

Pewnie Twój problem jest już nieaktualny, taką mam nadzieję, bo akurat Ty powinnaś jeździć i nie wolno Ci rezygnować – masz wyjątkowo zdrowe i prawidłowe podejście do jazdy konnej. Na wszelki wypadek napisze Ci jednak, co myślę o tym ekstremalnym sporcie i jak ja radzę sobie ze strachem i stresem. A nuż coś Ci pomogę:)
Jazda konna jest sportem ekstremalnym, ale to już wiesz. I trzeba mieć świadomość tego, że zwierzę na które wsiadasz może Ci wyrządzić krzywdę, nawet bardzo poważną, przypadkiem czy nawet celowo. Najważniejsze, to o tym wiedzieć i czuć zdrowy respekt. A jeszcze ważniejsze to nie dać się przerosnąć tym obawom. Co innego zdawać sobie sprawę, a co innego dać się sparaliżować samą możliwością upadku. Mi zawsze, ale to zawsze adrenalina skacze, gdy wsiadam na zwierzę, którego nie znam. Dlatego obserwuję konia, którego mam dosiąść i jeśli coś mi podpadnie to oddaję pierwszą jazdę mężowi. I wcale się tego nie wstydzę – wolę nie grać chojraka, niż zaszpanować gipsem i kołnierzem ortopedycznym. Za to mój mąż boi się tylko jednego – tego, że się w ogóle nie boi koni. Podświadomie czuje, że źle skończy, bo sam się o to prosi wsiadając rozluźniony na każde diablątko, które mu się podsunie. I wiesz co? Uważam, że to ja jestem odważna w tym związku – bo ja wsiadam na konia, którego się boję. Przezwyciężam swoje obawy i wsiadam, a to jest odwaga. A on? Skoro się nie boi, to czy jest odważny, gdy wsiada? Chyba nie, bo przecież to dla niego nic, więc co za odwagę prezentuje? Taka moja pokręcona kobieca logika. Więc za każdym razem, gdy się boisz mów sobie, że jesteś hiperodważna, bo walczysz z obawą i jeździsz! Brawa!
Kasia, dobrze że masz obawy i czujesz respekt. Dobrze, że zdajesz sobie sprawę z tego, że koń potrafi być niebezpieczny, bo to prawda, nie będę Ci czarować. Czasem niespecjalnie, nie z premedytacją, a na skutek nieszczęśliwego splotu okoliczności, koń może ostro skrzywdzić swojego jeźdźca. Ale nie ma co zakładać z góry, że przytrafi się to Tobie. Ja spadałam z koni miliony razy, miałam wypadki z ziemi, byłam atakowana przez konie, staranowana na ziemi przez galopującego konia, spadałam z bryczki, a nigdy, ale to nigdy nie miałam żadnego poważnego urazu. Nie kuś losu, a ewentualnie zarobisz tylko siniaka. Ciesz się jazdą konną w takim stopniu, jaki jest dla Ciebie dobry – nie masz parcia na extreme, więc nie szarżuj i już. Wsiadaj na konie sprawdzone, spokojne. Nie daj się namówić na coś na co nie masz ochoty i nie „czujesz bluesa” – np. ściganie się, ostry galop, wysokie skoki, którym czujesz, że nie sprostasz. Podchodź rozsądnie do jazdy, a będziesz czerpać z niej czystą radość. Zaufaj koniom, one nie mają we krwi krzywdzenia innych. Współpracują z nami, bo są uległe i zwyczajnie łagodne, bez złych intencji. Ale nie ufaj bezgranicznie i do końca – kręgosłup masz jeden. A to, że o tym wiesz już zapewnia Ci bezpieczne i rozsądne podejście do tego sportu. Czytając Twojego maila doszłam do wniosku, że jesteś idealnym materiałem na jeźdźca. Świadomego, rozsądnego, odważnego. Z czasem pewność siebie wzrasta, a z nią zaufanie. Nic Ci nie będzie, bez obaw. Nie Tobie:)
To do Was, tchórzofretki. Nie jesteście same. Ja i wielu, wielu innych jesteśmy z Wami. I macie potencjał na wspaniałego jeźdźca. Pracujcie nad sobą. Uda się. Następnym razem uśmiechnijcie się. I pomyślcie: „Kim jestem? Jestem zwycięzcą!” Będę jeździć, bo to kocham. Bo warto. Bo chcę. Bo mogę. Bo nic mnie nie powstrzyma. A już na pewno nie strach. To słabe jest. A Ty jesteś silna!

Fot. Natalia Paszko # Talar i Agata. Bez udziału strachu. Napisałabym też, że bez udziału mózgu, ale to ja sama zaproponowałam tę pozę. Także ten. To nie głupota, to zaufanie. Na pograniczu głupoty, ale zawsze :)

Wpis powstał na życzenie czytelniczki. Karolina, zachowawczy tchórzu – dla Ciebie. Ja też żyję wśród nieśmiertelnych wariatów (Kuba, Wojtek) i powiem jedno – to nie z nami jest coś nie tak :) Pozdrawiam!

Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA

«< 2 3 4 5 6 >»
Trotter - obozy jeździeckie

Kategorie

  • ARTYKUŁY
  • Z ŻYCIA MOJEJ STAJNI
  • NATURAL
  • TEORIA vs. PRAKTYKA
  • Z MOJEGO ŻYCIA
  • Te znane konie
  • Ci znani ludzie

Ostatnie wpisy

  • Ostatnie miejsca na obozy jeździeckie TROTTER
  • Proces uczenia się – jak koń przyswaja wiedzę? ODCINEK 4 – WARUNKOWANIE
  • Kurs ODKRYJ TAJEMNICE KONI I USŁYSZ CO CHCE POWIEDZIEĆ KOŃ
  • Obtarcia na końskiej skórze – to Twoja wina! Jak zapobiegać i leczyć?
  • Dlaczego koń Cię nie słucha? Bo Ty nie słuchasz jego!

Najpopularniejsze wpisy

  • Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
    24 comments
  • Znów księżniczka Anna spadła z konia czyli krótki poradnik spadania
    19 comments
  • Jak Ania galopu uczy
    19 comments

Archiwa

  • maj 2018
  • listopad 2017
  • wrzesień 2017
  • sierpień 2017
  • maj 2017
  • kwiecień 2017
  • marzec 2017
  • styczeń 2017
  • grudzień 2016
  • listopad 2016
  • październik 2016
  • wrzesień 2016
  • sierpień 2016
  • czerwiec 2016
  • maj 2016
  • kwiecień 2016
  • marzec 2016
  • luty 2016
  • grudzień 2015
  • wrzesień 2015
  • sierpień 2015
  • maj 2015
  • kwiecień 2015
  • marzec 2015
  • luty 2015
  • styczeń 2015
  • grudzień 2014
  • listopad 2014
  • wrzesień 2014
  • maj 2014
  • kwiecień 2014
  • marzec 2014
  • luty 2014
  • styczeń 2014
  • grudzień 2013
  • listopad 2013
  • październik 2013
  • wrzesień 2013
  • sierpień 2013
  • lipiec 2013

Polecane strony

Możesz mnie znaleźć też tu:

  • STRONA GŁÓWNA
  • O MNIE
  • OBSADA
  • WSPÓŁPRACA
© Czubajka 2025