Mój szwagier w akcji czyli Smiechu warte cz. IX

1377310_10200546856058493_94013867_n

Fot. Kuba Lipczyński # Wojtek i Sztorm

Młodszy brat mojego męża zapewnia w naszej stajni wysoki poziom. Nie tylko jeździecki. Bo poziom hippicznego humoru dzięki Wojtkowi jest gigantyczny! No, chyba że się trafi na zły dzień Wojtka – wtedy lepiej nie zbliżać się w pole rażenia bez porządnego kija. Albo kałacha. A najlepiej złazić mu z drogi, bo Wojtek nie w humorze to prawdziwy czołg – miażdży, co ma na drodze i potem człowiek może tylko skamleć w samotności, lizać rany i czekać, aż Wojtek przy okazji jakiegoś zakrapianego grilla poczuje odrobinę empatii i wspomni, że go wtedy poniosło. Ja jestem mistrzem złażenia z drogi, więc dogadujemy się z Wojtkiem idealnie. Kuba jest mistrzem włażenia w drogę, więc chłopaki regularnie obrzucają się uroczymi epitetami. Braterska miłość kwitnie i patrząc na nich cieszę się, że Staś dostał w tym roku brata – przynajmniej nie będzie się chłopak nudził.

Kto jednak trafi na dobry humor Wojtka ten ze stajni wróci z bólem mięśni brzucha. Mi zawsze poprawia humor obserwacja pracy Wojtka z obozowiczami czy szkółką jeździecką na padoku. Uwielbiam jego komentarze, uwagi, entuzjastyczne okrzyki. Pół godzinki podsłuchiwania Wojtka przed stajnią i mam zapewnioną dzienną dawkę prozacu. Polecam!

***

Siadam sobie na ławeczce przy padoku i wołam:

-Wojtek!

-Zaraz! Bo mi te orły-sokoły odlecą!

Na padoku w tym czasie kręcą się niemrawym stępem dwa leniwe kucyki pod mocno początkującymi dziećmi. Po chwili Wojtek podchodzi do płotu.

-No co jest?

-Masz dziś jakiś teren? Pojechałabym sobie, sprzedaj mi jakąś grupę…

-Jak chcesz, ale nie użyjesz. Jakaś patologia dzisiaj ma jechać, dobrze będzie jak raz zakłusujesz bez ofiar w ludziach.

-A z galopem nic nie masz? No weź…

-Mam galop, ale fajna laska się zapisała, nie oddam.

Zza płotu słyszę Kubę:

-Ta czarna? No, niezła. Na którą masz ten teren? Popatrzyłbym sobie jak będzie konia czyścić.

-Ty sobie w lustro najpierw popatrz.

***

Kiedyś latem podeszła do mnie obozowiczka. Mały szkrab, pewnie z 10 lat miała.

-Proszę pani, a czy ja mogę jechać dziś na Kasztanie?

-Jasne, możesz.

-Na pewno? Bo on dziś już raz był w terenie.

-I co? Mocny koń, co to dla niego dwie godziny pracy? (tym bardziej, że jazda głównie stępem i z tak lekkim obciążeniem, że Kasztan zapominał o jeźdźcu i zwyczajnie się pasł).

-No, ale ta jego noga…

-A co z jego nogą? Kasztan zakulał? Nic o tym nie wiem!

-Nie, tylko czy on da radę z tą nogą…

-Jaką nogą?

-No, pan Wojtek mówił, że Kasztan ma drewnianą nogę, tylko obszyli tę protezę sierścią…

FACEPALM. Dzieciaki wierzą we wszystko. Tym bardziej swojemu ukochanemu instruktorowi.

***

W co jeszcze uwierzą dzieciaki? We wszystko, limitów brak!

Mama dostała duże hortensje, postanowiła posadzić je za stajnią. Wojtek został zaangażowany do kopani dołu. Lato w pełni, Wojtek cały w skowronkach, bo takie kopanie w upale to sama przyjemność. Podchodzi do niego chłopiec, syn gości pensjonatu.

-Co pan robi?

-Ziemniaki obieram. Nie widać?

Mały nie daje się zbić z pantałyku.

-Po co pan kopie ten dół?

-A, dziś w terenie mi jedna dziewczynka spadła i się zabiła. Kopię dół, żeby ją zakopać zanim przyjdą jej rodzice.

Mały wytrzeszczył oczy, zamarł w osłupieniu. Po chwili wygiął usta w podkówkę i z krzykiem „Mamo!” poleciał do pensjonatu. Zakrztusiłam się obiadem, gdy mama małego opowiedziała mi tę historię. Na szczęście miała poczucie humoru i sama też prawie płakała ze śmiechu. Uśmiałyśmy się jak dwie norki. Dzieciak obrażony nie odzywał się do nas przez pół dnia. Szkoda, że tylko na tyle starczyło mu samozaparcia, bo gaduła był z niego straszny i zamęczał wszystkich pytaniami. Pół dnia spokoju to już był fajny wynik.

***

Właściciel Arkany powierzył nam ją do pracy w sezonie. Mało miał czasu, by wsiadać na swoją klacz, a ruch koniowi potrzebny. Nie mogliśmy jednak nie sprawdzić kobyły zanim powierzymy ją jakiemuś dziecku. Trzeba było upewnić się, że koń jest grzeczny, nie ma głupich pomysłów i nie odbija mu jakaś ukryta palma. Arkana od jakiś 15 lat chodzi pod jednym jeźdźcem, nigdy też w grupie innych koni. Zna nasze konie z pastwisk, wiadomo. Ale różnie może się zachowywać pod siodłem, gdy ustawi się jej za zadem i przed łbem innego konia – zazwyczaj miała nieograniczony widok z przodu i samotny zadek. Na wszelki wypadek należało ją sprawdzić w szeregu w terenie. Pojechałam więc na niej dołączając się do terenu, który prowadził Wojtek. Mamy z Wojtkiem formalny zakaz jeżdżenia razem w tereny – zakaz ten datuje się od tego pamiętnego wyjazdu. Właściwie jeździmy razem tylko wtedy, gdy trzeba sprawdzić lub poduczyć młodego konia – ja biorę doświadczonego i spokojnego konia, Wojtek wsiada na młodego lub nowego i jedziemy zobaczyć, co się będzie działo. Tak wyglądał pierwszy wyjazd w teren młodziutkiej Horpyny czy nowej w stajni Lily. Wojtek jest „oblatywaczem prototypów”, ja stanowię jego zaplecze techniczne i kotwicę. W innych przypadkach nie jeżdżę z Wojtkiem, więc jego sposób prowadzenia wyjazdów znam tylko z opowieści obozowiczów. Tym razem na grzbiecie Arkany byłam świadkiem pracy instruktora. Przede wszystkim Wojtek prawie godzinę śpiewał. Najróżniejsze hiciory: „Ona tańczy dla mnie”, „Jesteś szalona” i tym podobne szlagiery na wysokim poziomie. Wokalnie Wojtek ma spore możliwości – nie spotkaliśmy ani jednej sarny na trasie, na której ja spotykam je regularnie :) Jechałam uśmiechnięta, a taki śpiew jest bardzo zaraźliwy – po chwili śpiewali już wszyscy, łącznie ze mną. Tylko konie pozostały niewzruszone. Mijani w lesie spacerowicze mierzyli nas ostrożnie. Ale przebojem wyjazdu był według mnie zafundowany przez Wojtka galop. Poprzedzony ostrzeżeniem, żeby się przygotować, bo zaraz zagalopowanie. Pełna profeska, ja często zapominam i krzyczę: „Galop!” w momencie, w którym daję sygnał łydką. Przed nami szeroki, piaszczysty leśny dukt – idealny odcinek na zagalopowanie. Po chwili sygnał galop, więc pochylam się w półsiadzie i obserwuję czołowego konia. A Wojtek beztrosko wyciąga kłusa – Horpyna zasuwa jak Justyna Kowalczyk na nartach. Co z tego, skoro konie za nią też nie zmieniają chodu i kontynuują kłusa. Galopu ani widu ani słychu. A Wojtek beztrosko po minucie informuje: „Zwalniam! Koniec galopu!” Dzieciaki patrzą po sobie zdezorientowane i pytają się nawzajem:

-Zagalopowałaś?

-Ja nie, a Ty?

-Mi koń nie chciał galopować!

-Proszę pana, ja nie zagalopowałam!

A Wojtek obojętnie:

-A czyja to wina? Moja?

Dzieciaki nie dają za wygraną:

-Proszę pana, jeszcze jedno zagalopowanie, prosimy!  Bo nam nie wyszło, teraz się postaramy.

Po kilku minutach Wojtek łaskawie daje się namówić. Ja na Arkanie już duszę się ze śmiechu słuchając tych dialogów. Gdy Wojtek wreszcie uznaje, że znalazł dobre miejsce na galop i każe grupie się przygotować, ja nawet nie zmieniam pozycji w siodle. Nie łudzę się, że Wojtek odpuści sobie okazje do zrycia beretów obozowiczom. Na hasło „Galop!” Horpyna rzeczywiście zmienia chód – Wojtek prowadzi ją galopem zebranym, okrągłym jak piłeczka, krótkim niemalże na pograniczu piruetu. Konie za zadem Horpy z poczucia obowiązku przechodzą w kłus, choć spokojnie nadążyłyby wyciągniętym stępem. Dzieciaki w siodłach gotowe, w pięknych półsiadach, z zapartym tchem czekają na pierwsze foule swoich koni. I znowu nic.

-Proszę pana, znowu nie zagalopowaliśmy!

-I co ja poradzę? Nie umiecie galopować to na lonżę!

***

Opowieści o wyczynach Wojtkach jest więcej. Może Ci, co go znają przypomną mi w komentarzach najlepsze akcje Pana Instruktora? Polecam Wam też założony  przez obozowiczów fanpage Wojtka na facebooku. A najlepiej polecam Wam przyjechać na któryś z turnusów TROTTERa (tutaj wersje dla dorosłych) i skonfrontować się z poczuciem humoru mojego szwagra. Albo wyjedziecie z bólem brzucha od śmiechu, albo z bólem głowy od zaciskania zębów z wściekłości.

1240660_293746847433977_1746700184_n

Wojtek sprawdza podwozie Sztorma. Nie pytajcie. Wiem tylko, że Wojtek wciąż ma pełne uzębienie i całą czaszkę.