Kocham konie, ale wciąż się boję – jak radzić sobie z paraliżującym strachem?
Jazda konna należy do sportów ekstremalnych. Tak określa ją każdy ubezpieczyciel, który oferuje polisę dla jeźdźca, stajni czy instruktora jeździectwa. Wcale mnie to nie dziwi – czy nie jest wielkim wyzwaniem wsiadanie na półtonowe zwierzę, które może Cię roznieść kopytami, zmiażdżyć Ci kręgosłup czy połamać kości zrzucając na glebę z półtorametrowej wysokości? Takie też wizje ma wielu początkujących koniarzy, wsadzając swe cenne ciała i strwożone serca w siodło udomowionego smoka. I ja to w pełni rozumiem! Nigdy nie wyśmiewałam „tchórzofretek” wśród klientów stajni z bardzo prostej przyczyny: sama do nich należałam i do dziś należę. Nie ukrywam i nie wstydzę się do tego przyznać. Do koni mam respekt, szczególnie tych, których nie znam. Bo łatwo mi przychodzi zgrywać cwaniaka w stajni, w której znam każde kopyto. Ale uwierzcie mi, że idąc do obcej stajni zawsze mam stres. I nauczyłam się jednego – nigdy nie przyznaję się, że mam uprawnienia instruktorskie. Gdy pytają mnie jak jeżdżę, odpowiadam beztrosko: „Radzę sobie”. Raz popełniłam błąd chwaląc się świeżo zdobytymi papierami. Przekonany o moich nadzwyczajnych umiejętnościach trener postanowił wykorzystać okazję i zapodał mi młodego, bardzo krnąbrnego konia. Krnąbrny to eufemizm, jeśli w ogóle. Ten koń miał nierówno pod kopułą, za co pewnie powinien podziękować ludziom, którzy się z nim nieumiejętnie obchodzili. Godzina jazdy na nim była dla mnie torturą i ciągłą walką. O przeżycie. Modliłam się, by czas już minął i bym mogła zejść z grzbietu tego rollercoastera. Za swoje własne pieniądze dostałam zamiast przyjemności tylko stres i zapoconą jeździecką kurtkę. Byłam mokra ze strachu i nie czułam żadnej dumy w związku z tym, że utrzymałam się w siodle. Nigdy więcej. Ze wstydem przyznam się jeszcze, że nie mam pretensji do tamtego trenera. Sama stosuję takie chwyty nagminnie. Gdy tylko wyłapię mocną jednostkę to korzystam z okazji i zapodaję jej tego konia, z którym mamy jakiś problem i któremu przyda się trochę ruchu w myśl zasady „Przez nogi do głowy”. Tylko ja uczciwie mówię, na jaką minę chcę klienta wpakować. Kilka dni temu trafił mi się taki kaskaderos i zapytałam, czy ma coś przeciwko kozłującym wesołkom. Sztorm tak bryka, gdy jest wystany, a nie miałam w tygodniu czasu, by na niego wsiąść. Facet bez żenady przyznał, że nie, dziękuje, postoi. I ja to rozumiem. Chciał mieć przejażdżkę relaksacyjną, adrenalinę uzupełnić w niewielkiej dawce galopem brzegiem morza. Zdarzają się jednak tacy, którzy zgadzają się z radością. Miałam takiego entuzjastę brykania, który był strasznie zawiedziony, że rozreklamowany jako fiś Heniek nie wyciął mu żadnego numeru. Różnie bywa. Zazwyczaj jednak jeźdźcy są ostrożni. Czasem ostrożni na pograniczu całkowitej rezygnacji z jazdy. Widuję to na co dzień – ta niepewność, strach z początku maskowany, a potem ogarniający całą aurę jeźdźca. Wiele razy widziałam siodłanie konia, przymierzanie się do strzemienia, nawet wsiadanie i szybką decyzję – NIE. Zsiadanie, krótko rzucone: „nie jadę” i sprint na parking do swojego samochodu. Często udawało mi się przekonać taką tchórzofretkę i wlać w nią trochę otuchy. Ale często po prostu odpuszczam. Nic na siłę. Tak przerażony jeździec będzie siedział sztywny i czekał na najgorsze. A to najgorsze łatwo sprowokować właśnie tym spięciem, stresem, strachem. Ile razy już widziałam upadki, które były zupełnie niepotrzebne i całkiem proste do wysiedzenia? Przestraszony jeździec często sam się ewakuuje, tak na wszelki wypadek. Nie czeka na poważną sytuację, tylko tak bardzo przekonany, że spadnie, spada właściwie z własnej woli i wyboru.
A teraz przyznajcie się sami sobie – czy chociaż raz czuliście tak wielki, paraliżujący strach przed wejściem na konia? Czy zdarzyło się Wam spocić jeszcze przed jazdą, bo najgorszą „jazdę” Waszej psychice zafundowała własna wyobraźnia? Nie musicie odpowiadać głośno. Ale uczciwie przyznajcie, że taki strach znacie. Bo jestem przekonana, że tak. No, chyba że jesteście skrajnie głupi i nieświadomi, ale skoro mnie czytacie, to o głupotę Was nie podejrzewam. A jeśli się nigdy nie baliście to nie podejrzewam Was też o odwagę. Poważnie. Bo ten kto się nie boi, a jeździ nie jest odważny. Co to za odwaga, skoro się nie boi? Odważny jest ten, kto się boi, a wsiada na konia. Pokonuje swój strach i walczy z nim. To jest odwaga.
Moje drogie tchórzofretki, jesteście mega odważne! I nigdy nie dajcie sobie wmówić, że jest inaczej. Szacun dla Was. Od tej, co też jest odważna. Codziennie, niezmiennie od lat. Bo czuć strach i respekt to zdrowy objaw. A pokonywanie własnego lęku i „branie byka za rogi” czy tam konia za zadnie nogi to jest odwaga. Bójcie się, na zdrowie. Lepiej być świadomym i czujnym niż nieodpowiedzialnym baranem, który z powodu zaburzeń pracy mózgu naraża siebie i konia, bo wciąż wymyśla nowe sposoby na podniesienie adrenaliny. Bójcie się, dla siebie i dla konia. W tym całym strachu najważniejsze jest jedno – nie dajcie się sparaliżować. Bójcie się, ale nie pozwólcie by ten strach pozbawił Was przyjemności jazdy konnej. Nie ma tak, że się nie nadajecie, nie umiecie, to Was przerasta. Nie święci garnki lepią! Możecie, nadajecie się. Tylko chciejcie bardziej niż Wasze strwożone serce nie chce. Wsłuchajcie się w nie – ono chce, ciągnie Was do koni. Tylko mózg wprowadza je w trzęsionkę. Nie dajcie się! Walczcie, bo warto. Nie rezygnujcie! Łatwo pisać, nie? Więc jak to zrobić, by się nie bać?
To jest, wbrew pozorom, łatwe. Bo siedzi w Was, więc nie zależy od nikogo z boku. Tylko od Was. Posłuchajcie więc porad tchórzofretki, która kiedyś kłamała mamie, że ją brzuch boli i zsiadała z konia podczas treningu. Znam to. Byłam tam. I dziś jestem w innym miejscu. Nie tym samym, co Kuba czy Wojtek, ale z przodu, a strachowy paraliż mam za plecami. A sam strach mam zawsze przy sobie, tuż pod bokiem. Bo to jest zdrowe i rozsądne. Nie odpuszczać, ale czuć respekt. I dziś to mam – nie muszę nic nikomu udowadniać, więc skoro nie ma przymusu to siodło Noweli mnie nie nęci. Koni mamy wiele, a ja kręgosłup mam jeden. A z jazdy konnej chcę czerpać przyjemność, a nie zastanawiać się na którym pniaku trzaśnie mi krzyż. I tego Wam życzę – jazdy z przyjemnością, a nie z wizją upadku na pysk. Pokonajcie tę wizję, korzystając z moich sprawdzonych osobiście rad. Zadziałało u mnie, zadziała i u Was.
Aby pokonać paraliżujący strach musicie przede wszystkim:
Przestać się tak bać.Zacząć myśleć pozytywnie. Paraliżują wizje, które zjawiają się w Twojej głowie nieproszone. Wyobraźnia zaczyna pracować i już przed jazdą pisze Ci śmiercionośny scenariusz. Widzisz siebie jako krwawą miazgę pod kopytami i nawet już słyszysz trzask pękającego kręgosłupa. Nie pozwól na to. Odetchnij i odgoń te myśli. Myśl pozytywnie. Wyobraź sobie spokojny, nudny trening i załóż, że koń też się na taki nastawił. On nie chce Cię zabić. Nie chce mu się, to zbyt energochłonne. On będzie grzeczny i znudzony. A Ty będziesz spokojna i rozluźniona. Jeśli teraz nie jesteś, to ok. Tak ma być. Ale uwierz, że za kilka minut, po kilku końskich krokach już będziesz. Bo stres odpuści, spadnie. To sobie powtarzaj. Że będzie dobrze. Tylko daj sytuacji szansę, by tak się zrobiło i wsiądź na konia.- Uśmiechaj się. Cały czas, jak głupi do sera. Choćby to miała być maska Jokera, Ty masz się uśmiechać. Uśmiech rozluźnia, odpręża. Serio. Gdy jesteś spięta, uśmiechnij się. Działa za każdym razem. I od razu poprawia samopoczucie.
- Jeśli jesteś w terenie to gadaj. Opowiadaj cokolwiek, byle nie skupiać się na strachu. Gadanie wymaga od Ciebie skupienia na sensie wypowiadanych słów. Więc mów, a nie będziesz mieć czasu na analizowanie tego, co może, a nie musi Ci się przydarzyć. Zapomnisz, że siedzisz na koniu, naprawdę. A potem już z górki. Byle nie na łeb.
- Wsiadaj i jedź. Gdy czujesz już ten nadpływający strach to łap strzemię i pakuj tyłek w siodło. Zgodnie z ideą Króla Juliana – szybko, szybko nim dotrze do Ciebie, że to bez sensu. Wsiadaj i jedź. Po kilku krokach serce przestanie walić w klatce, puls się uspokoi, ciało rozluźni. Musisz tylko chcieć.
- Nie oszukuj samej siebie. Nie mów: „Dziś nie jadę na konie, nie mam czasu”, „Dziś pojadę do stajni, ale nie będę jeździć, nie mam ochoty”. Przyznaj przed samą sobą czy chodzi o czas i ochotę czy tylko strach. Jeśli to strach, to chociaż tego jednego się nie bój – przyznać się samej sobie. Siebie nie musisz się wstydzić. A innych możesz próbować oszukiwać, ale wiedz jedno – oni wiedzą, o co naprawdę chodzi. Przed sobą bądź szczera – powiedz sobie, że się boisz i przeanalizuj czego dokładnie. A potem na każdą negatywną wizję, znajdź kontrę. Nie spadnę, bo nic się nie będzie działo.
- Pomyśl o tym, jak bardzo szczęśliwa będziesz po jeździe. Jak dumna się poczujesz, że dałaś radę. Bo dasz! Myśl tylko o tym, że dasz. Nie ma innej opcji.
- Pomyśl, czego najbardziej się boisz. Upadku? No to spadniesz, otrzepiesz się, a potem kupisz czekoladę czy flachę. Wielka sprawa. Obciachu? A co to za wstyd? Normalna kolej rzeczy! Skoro obawiasz się zbłaźnienia to znaczy, że musisz zmienić stajnię. Bo masz mieć w niej przyjaciół, a nie lożę szyderców. Odczaruj to, czego się boisz. Nie zlecisz tak, by zabić się „na śmierć”. Najwyżej tak, by obić tyłek i dumę. Nie gorzej. Nie zapędzaj się w wizjach. Nie będzie tak źle, by nie mogło być gorzej. Zawsze może. Ale nie dziś, nie Tobie, nie w tym życiu.
- Nic na siłę. Nie chcesz galopować – nie galopuj. Nie chcesz skakać – nie skacz. Nie chcesz wsiadać – weź się w garść i wsiadaj, do cholery! Najwyżej nie włączysz wyższego biegu niż stęp. Ile dni wytrwasz w stępie? W końcu się znudzisz i pójdziesz krok dalej. A potem kolejny. A potem się cofniesz i to też będzie ok. Najważniejsze to wsiadać. Nie cofnij się nigdy ze strachem poza tę granicę. Nie odpuszczaj jazdy. Odpuść galop, odpuść lewadę, odpuść skok przez płonącą obręcz. Ale samej jazdy nie odpuszczaj. Choćbyś miała przez godzinę snuć się stępem. Uwierz, że nie wytrzymasz w tym stępie. I wygrasz. Bo wygrywasz wtedy, gdy jesteś w siodle. Nie musisz w nim robić cudów. Masz w nim być. A z czasem dojdziesz do cudów i fajerwerków. Na pewno.
Na koniec zacytuję Wam maila, którego wysłałam do czytelniczki rok temu. Wciąż aktualny, ponadczasowy. To się nie zestarzeje. I dotyczy każdego z Was.
Pewnie Twój problem jest już nieaktualny, taką mam nadzieję, bo akurat Ty powinnaś jeździć i nie wolno Ci rezygnować – masz wyjątkowo zdrowe i prawidłowe podejście do jazdy konnej. Na wszelki wypadek napisze Ci jednak, co myślę o tym ekstremalnym sporcie i jak ja radzę sobie ze strachem i stresem. A nuż coś Ci pomogę:)Jazda konna jest sportem ekstremalnym, ale to już wiesz. I trzeba mieć świadomość tego, że zwierzę na które wsiadasz może Ci wyrządzić krzywdę, nawet bardzo poważną, przypadkiem czy nawet celowo. Najważniejsze, to o tym wiedzieć i czuć zdrowy respekt. A jeszcze ważniejsze to nie dać się przerosnąć tym obawom. Co innego zdawać sobie sprawę, a co innego dać się sparaliżować samą możliwością upadku. Mi zawsze, ale to zawsze adrenalina skacze, gdy wsiadam na zwierzę, którego nie znam. Dlatego obserwuję konia, którego mam dosiąść i jeśli coś mi podpadnie to oddaję pierwszą jazdę mężowi. I wcale się tego nie wstydzę – wolę nie grać chojraka, niż zaszpanować gipsem i kołnierzem ortopedycznym. Za to mój mąż boi się tylko jednego – tego, że się w ogóle nie boi koni. Podświadomie czuje, że źle skończy, bo sam się o to prosi wsiadając rozluźniony na każde diablątko, które mu się podsunie. I wiesz co? Uważam, że to ja jestem odważna w tym związku – bo ja wsiadam na konia, którego się boję. Przezwyciężam swoje obawy i wsiadam, a to jest odwaga. A on? Skoro się nie boi, to czy jest odważny, gdy wsiada? Chyba nie, bo przecież to dla niego nic, więc co za odwagę prezentuje? Taka moja pokręcona kobieca logika. Więc za każdym razem, gdy się boisz mów sobie, że jesteś hiperodważna, bo walczysz z obawą i jeździsz! Brawa!Kasia, dobrze że masz obawy i czujesz respekt. Dobrze, że zdajesz sobie sprawę z tego, że koń potrafi być niebezpieczny, bo to prawda, nie będę Ci czarować. Czasem niespecjalnie, nie z premedytacją, a na skutek nieszczęśliwego splotu okoliczności, koń może ostro skrzywdzić swojego jeźdźca. Ale nie ma co zakładać z góry, że przytrafi się to Tobie. Ja spadałam z koni miliony razy, miałam wypadki z ziemi, byłam atakowana przez konie, staranowana na ziemi przez galopującego konia, spadałam z bryczki, a nigdy, ale to nigdy nie miałam żadnego poważnego urazu. Nie kuś losu, a ewentualnie zarobisz tylko siniaka. Ciesz się jazdą konną w takim stopniu, jaki jest dla Ciebie dobry – nie masz parcia na extreme, więc nie szarżuj i już. Wsiadaj na konie sprawdzone, spokojne. Nie daj się namówić na coś na co nie masz ochoty i nie „czujesz bluesa” – np. ściganie się, ostry galop, wysokie skoki, którym czujesz, że nie sprostasz. Podchodź rozsądnie do jazdy, a będziesz czerpać z niej czystą radość. Zaufaj koniom, one nie mają we krwi krzywdzenia innych. Współpracują z nami, bo są uległe i zwyczajnie łagodne, bez złych intencji. Ale nie ufaj bezgranicznie i do końca – kręgosłup masz jeden. A to, że o tym wiesz już zapewnia Ci bezpieczne i rozsądne podejście do tego sportu. Czytając Twojego maila doszłam do wniosku, że jesteś idealnym materiałem na jeźdźca. Świadomego, rozsądnego, odważnego. Z czasem pewność siebie wzrasta, a z nią zaufanie. Nic Ci nie będzie, bez obaw. Nie Tobie:)
Fot. Natalia Paszko # Talar i Agata. Bez udziału strachu. Napisałabym też, że bez udziału mózgu, ale to ja sama zaproponowałam tę pozę. Także ten. To nie głupota, to zaufanie. Na pograniczu głupoty, ale zawsze :)
Wpis powstał na życzenie czytelniczki. Karolina, zachowawczy tchórzu – dla Ciebie. Ja też żyję wśród nieśmiertelnych wariatów (Kuba, Wojtek) i powiem jedno – to nie z nami jest coś nie tak :) Pozdrawiam!
Aga
15 września 2015 @ 17:49
Jak zwykle celne/cenne uwagi:ileż razy sama udawałam,że nie mam czasu na jazdę,a tak naprawdę poprzednia jazda była taka sobie/coś nie wyszło i bałam się powtórki…Dokładnie tak:jeździć,choćby miał to być stęp/kłus,we wszystkim jest coś do poprawienia/nauczenia,nie mówiąc o frajdzie!!!Ja cały sezon letni przejeździłam bez galopu,boi ja (letnicy) i konie (sezon) zmęczone…Pani Aniu,dziękuję,myślałam,że jestem jedynym cykorem na tym świecie:)
Auriel
15 września 2015 @ 18:15
Pani Aniu, bardzo dziękuję za ten tekst :) pasuje idealnie do mojego przypadku – szczególnie te wizje :) główną wymówką było, oczywiście zmęczenie po pracy. Na całe szczęście się opamiętałam (po wielu prośbach narzeczonego) i po bardzo dłuugim czasie i stosowaniu wszelkich wymówek, wsiadłam. Teraz staram się jeździć jak najczęściej, żeby znowu mnie strach nie dopadł, a i praktyka czyni mistrza ;)
Ps. cieszę się, że Pani wróciła.
Jula
15 września 2015 @ 18:56
Bardzo fajny artykuł. :) Jestem tchórzofretką a jeżdżę dopiero miesiąc ale jeszcze ani razu przez myśl mi nie przeszło rezygnować z jazdy. Na pierwszej jeździe byłam przerażona prędkością kłusa, a że instruktorów mam troszeeczkę narwanych już na drugich zajęciach zapoznałam się z galopem :) Pozdrawiam wszystkie odważne tchórzofretki :)
Majka
15 września 2015 @ 19:20
No cóż to też o mnie. I niestety zawsze będzie chyba o mnie. Do konia nabieram zaufania jako takiego, aby przestać byc nerwową, po wielu miesiącach – wiem, ze całkowicie nie można ufać , bo to żywe stworzenie, ale chodzi o dojście do takiego etapu, gdzie ewentualne „dzieło” konia nie zrobi na mnie wrażenia wymagającego natychmiastowego zejścia. Jestem mega tchórzem, a jednocześnie uwielbiam konie i jazdę.
Mam moją ukochaną instruktorkę, ona wie, świetnie wie, kiedy jedzie tchórz, kiedy ja – zagaduje, rozładowuje moje napięcie i jest łatwiej. Ale do pełnego opanowania się trzeba minimum melisy :)
Patrycja
15 września 2015 @ 20:13
Ha! Ja po upadku tak się bałam… że na następnej jeździe byłam cał spięta, przerażona, to przeniosło się na konia i spadłam w stępie ;D dzięki pomocy instruktorki i powrotu na lonże, teraz ten strach przezwyciężyłam. Galopuję i trochę skaczę, nie boję się wsiąść nawet na brykająco-płochliwego konia. Wtedy, ponad pół roku temu napisałam do Pani na fb. Żeby mi Pani coś doradziła, podtrzymała na duchu. Odpowiedzi nie otrzymała, pewnie gdzieś zalega w folderze „inne” ;)
Niedawno kupiłam sobie kamizelkę jeździecką, +100 do odwagi :)
Pozdrawiam
Ania
15 września 2015 @ 20:16
Patrycja, przykro mi, że przeoczyłam / zignorowałam Twoją wiadomość. Powinnam była skopiować tego maila do Kasi sprzed roku i Ci podesłać. Fajnie, że problem pokonałaś. Pozdrawiam!
Karolina (inna)
16 września 2015 @ 11:07
Mi też przydał się ten post :) Szczególnie po ostatnim upadku kiedy wpadłam w płot i prawdopodobnie gdyby nie mega szczęście skończyłabym na wózku (walnełam bokiem i skończyłam z mega siniakiem). Dziewczyny z grupy mówiły że to wyglądało tak jakbym miała już nie wstać i do teraz mam taką blokadę przy woltach w kłusie (wiatr, spłoszenie i leżę)
Pozdrawiam i mam nadzieję, że wróciła pani do bloga na stałe :)
Julka
18 września 2015 @ 08:23
Pamiętam jak na obozie miałam wsiąść na stajenną petardę. Bałam się, ale myślałam pozytywnie. I wiecie co? Podziałało. PS. Pozdrawiam wszystkie tchórzofretki. Nie jesteście sami!
Renata
27 września 2015 @ 19:30
Wiem co to strach, doświadczyłam go bardzo mocno po ostatnim upadku w terenie…następna jazda skończyła się tak, że oddałam konia i uciekłam z przerażeniem ze stajni. Ten upadek, mimo, że na szczęście skończył się tylko obiciem pupy i skręceniem nadgarstka, uświadomił mi, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się wydarzy, bo koń to nie jest maszyna którą sterujemy. To żywe, duuuże i strachliwe zwierzę i w sytuacji dla niego stresowej wcale nie myśli o tym, że ma jeźdźca na grzbiecie. Uwielbiam konie, nie mogę żyć bez jazdy konnej, ale pamiętam o tej lekcji, którą teraz, jako mama odebrałam mocniej i dobitniej mimo, że nie był to mój pierwszy upadek. Jak się uporałam ze strachem? zrobiłam sobie chwilę przerwy, nabrałam dystansu, zatęskniłam i wróciłam w siodło z wielkim uśmiechem na twarzy :)
Ania
3 października 2015 @ 10:32
Ja kiedyś spadłam w galopie i złamałam sobie rękę. Po zdjęciu gipsu wsiadłam na konia i nawet galopowałam, ale każdy trochę szybszy galop i każdy mały baranek przyprawiał mnie o zawał. Chciałam już się poddać i skończyć z jazdą, ale zmieniłam trenera i on pomógł mi uporać się ze strachem. Dziś jeżdżę na bardzo „rozrywkowym” koniu. Ba – skaczę i startuję w zawodach. I nie robi już na mnie wrażenia, kiedy koń galopuje, nawet pełną parą, albo bryka. Znam też swojego konia i ufam mu. Ale nigdy bezgranicznie. I czuję czasami strach – o siebie i o konia. I wolę nawet zatrzymać konia przed przeszkodą i zarobić 4 pkt niż ryzykować kontuzję. I pewnie – miałam i mam takie momenty, kiedy nic mi nie idzie i chcę to rzucić w cholerę, ale zawsze mówię sobie, że jeśli się teraz poddam to przegram – z frustracją, strachem, i że za 5, 10 czy 125 razem w końcu będzie przełom – bo musi być. Każdy kiedyś ma gorszy dzień. Ale nie mogą one być powodem, dla którego rezygnujemy całkowicie ze wszystkiego i chowany głowę w piasek. Musimy próbować – zawsze! Choćbyśmy mieli jechać tylko stępem – trudno, ważne że próbujesz!
rewka
10 listopada 2015 @ 01:31
a co jeśli kocham wsiadać na nieobliczalne konie, konie po torach wyścigowych, wystane ogiery też się zdarzały a każdy upadek przypisuję jako triumf i doświadczenie i niestety coraz mniej spadam z koni, dodam że byłam nie raz nie dwa mocno uszkodzona, złamana przegroda nosowa kilkukrotnie, wybite palce, siniaki, złamany obojczyk i wiele innych a mimo wszystko odczuwam satysfakcje ze spadania i im większy wariat tym bardziej w środku się trzęsę i chcę na niego wleźć i albo spaść albo utrzymać się co się zdarza coraz częściej, od dziecka mam zapęd do tego, żeby wsiadać na dzikusy, mając 10 lat udało mi się potajemnie wleźć na ogiera, który złamał mi nochal po raz pierwszy i dostałam z kopa, co poskutkowało wstrząśnieniem mózgu, straceniem przytomności i kilkugodzinną śpiączką (była to 100% samowolka, a stajenni i tak byli nachlani więc nie pilnowali tego co się dzieję). Mimo tego wszystkiego kocham adrenalinę którą dostarczają mi takie konie i co najlepsze po jeździe upadku nawet jak coś sobie zrobię to nie pamiętam w 100 % tego co i jak się działo jak się utrzymałam bądź zleciałam, pamiętam urywki i trwam w niezwykłej ekstazie, tak jakbym się dobrze naćpała i nawet nie czuję bólu.
Aga
14 grudnia 2015 @ 15:53
Pani Aniu, strasznie żałuję, że tak trudno spotkać instruktorów z tak pozytywnym i rozsądnym podejściem jak Pani. Ja miałam to nieszczęście, że w początkach swojej przygody z jeździectwem trafiłam na stadninę, w której z braku wystarczającej ilości koni dano mi do jazdy kozłującego ogromnego konia, który zachowywał się bardzo agresywnie. A ponieważ jestem z natury straszną panikarą i umiejętności jeździeckich wtedy nie miałam żadnych, to nabawiłam się strasznego lęku przed tym co w chwili mojej nieuwagi koń może mi wyrządzić. Zawsze później aż podskakiwałam ze strachu, nawet na łagodniejszym koniu, kiedy tylko skręcał z obranej przeze mnie ścieżki. A na domiar złego usłyszałam od swojej instruktorki, że jeźdźca ze mnie żadnego nie będzie, że się do tego nie nadaję! Że trzeba walczyć z koniem batem i wodzami żeby pokazać mu kto tu rządzi, a ja – tchórzofretka nie byłam w stanie zaryzykować użycia palcata bo bałam się, ze mi koń odpłaci ze zdwojoną agresją. Szczęśliwie zmieniłam stadninę i jeżdżę teraz na łagodnie usposobionych koniach, dzięki którym wyzbyłam się paraliżującego lęku i nabrałam (ograniczonego) do nich zaufania. Ale we wszystkich stadninach, przez które do tej pory się przewinęłam, dominował brak zrozumienia dla lęku i nacisk na bezwzględne i natychmiastowe wymuszanie posłuszeństwa na koniu za pomocą bata. Dziękuję za pocieszający wpis i pozdrawiam wszystkie tchórzofretki!
Sylwia
6 marca 2016 @ 14:11
Jakiś czas temu spadłam i miałam kontuzję. Nie powiem, bałam się przed kolejną jazdą, ale pomyślałam, a najwyżej nie będę galopować, kłus też jest spoko. Taaak. Nawet godziny nie wytrzymałam i po prostu musiałam pogalopować..teraz już jest ok :)
Anna
5 sierpnia 2016 @ 20:31
Witam serdecznie.Na pani blog trafiłam jakiś czas temu ,kiedy to szukałam rozwiązania mojego problemu.A wygląda to tak:jestem z tych chyba najbardziej strachliwych tchórzofretek.Kilka miesięcy temu moja 11letnia córka po bardzo długim czasie prawie błagania i wiercenia dziury w brzuchu wywalczyła naukę jazdy konnej .Stajnię mamy dosyć daleko ,więc dojazdy ,praca itd. Zgodziłam się ,a że jazda była zawsze moim marzeniem,więc postanowiłam spróbować.Chciałabym dodać ,że mam już czterdzieści parę wiosenek i to dla mnie jest jakaś blokada ,chociaż czytałam,że naukę można zacząć w każdym wieku.Po kilku jazdach spłoszył mi się koń i zaczął galopować.Jak sobie przypomnę jak się wydzierałam i piszczałam,to śmiać mi się chce.Ale wtedy naprawdę nie było mi do śmiechu.Nie spadłam ale od tamtej pory mam wielkiego stracha,chociaż nie zrezygnowałam z jazdy.Ten artykuł,który pani napisała,to czysta prawda ,wypisz wymaluj cała ja.Były wymówki ,że za gorąco,że nie mam nastroju i wiele innych ,po to tylko żeby się usprawiedliwić i odpuścić choć jedną jazdę ,a może mi przejdzie.Mamy super instruktora,który tłumaczył mi,żebym nie rezygnowała ,będę jeździła na koniu ,na którym najlepiej się czuję i w takim tempie jak mi będzie odpowiadało.Trochę mi to pomogło bo fajnie posłuchać ,że nie jestem taką fajtłapą za jaką się czasami uważam.Ciągnie mnie jak nie wiem co i dalej jeżdżę .Wszystko przez moją wyobraźnię.Rysuję sobie w tej mojej głowie obrazki jak to spadam, łamię się albo jeszcze gorzej i stąd mój strach.Stajnia śni mi się po nocach i choć z reguły nie pamiętam snów,te akurat pamiętam doskonale łącznie z imionami koni.Gdyby nie moja córka ,może zrezygnowałabym ,ale wiem że każda wizyta w stajni z nią byłaby dla mnie trudna bardzo ,ponieważ mimo wszystko ciągnie mnie do koni.To jest tak ,że chciałabym a boję sie czy jakoś tak.Właściwie to może ze mną powinno się postępować tak jak pani napisała:weź się w garść i wsiadaj do cholery.No właśnie, tak chyba ze mną trzeba.Miałam 5 tygodni przerwy w lekcjach.Córkę zapisałam na wakację z koniem a sama odpuszczałam.Wczoraj pojechałam po tak długiej przerwie,oczywiście z duszą na ramieniu.Jazda była super konik choć nie ten sam co zawsze ,ale też cudowny .Jechałam i w myślach ,za pani radą chwaliłam sama siebie jaka to jestem odważna i wielka.Spociłam się tak jakby było z 50 stopni ,dzisiaj wszystko mnie boli ,ale chyba jestem z siebie trochę zadowolona.Myślę tak sobie ,że takie stare baby też nadają się do jazdy konnej a najważniejsze ,że udało mi się spełnić choć trochę moje marzenie.Ależ się rozpisałam.Chciałabym jeszcze powiedzieć ,że bardzo wiele pani zawdzięczam.Jest pani niesamowitą osobą i niech pani pisze ciągle i wciąż , bo to w jaki sposób pani to wszystko przekazuje,jest piękne.Myślę ,że nie ma osoby ,do której by to nie trafiło.Tak mi się marzy spotkać panią osobiście.Może kiedyś tak będzie .Pozdrawiam gorąco i dziękuję za wspaniałe artykuły.A ten o pokonaniu strachu to już nie wiem ile razy czytałam i najważniejsze ,że pomaga.Staram się walczyć ze swoim strachem,z efektem raz lepiej raz gorzej.Dziękuję za niesamowite ,cudowne ,przecudowne rady.
Marta
23 stycznia 2017 @ 15:25
Poradź, proszę, co zrobić ze strachem tym naziemnym. Bo ja mam tak, że boję się konia, gdy mam go osiodłać. A jak kładzie uszy, gdy tylko wchodzę do boksu, to serce mi do gardła ucieka. Oczywiście robię wszystko, żeby przemóc strach i nie pozwolić się z boksu wygonić… ale raz trafiłam na kobyłkę, co nie dość uszy kładła, to jeszcze wywijała tylną nogą… no i uciekłam. Wiem, że powinnam być pewna siebie, zdecydowana i nieugięta. Ale jak to zrobić?
Anna
12 lutego 2017 @ 00:00
Cudowny wpis! Tchórzofretka to ja! Odnajduję się w każdym zdaniu:) Boję się za kazdym razem – dojeżdżając do stadniny mam ochotę nie skręcić, tylko pojechać dalej.:)
Jutro jeżdżę i pomyślałam, że poszukam jakiegoś wsparcia w necie. Nie mogłam trafić lepiej! NIe dość, że uśmiałam się do łez, to jeszcze znalazłam zrozumienie dla swoich koszmarów!!!
I ta miła wiadomość, że jednak jestem odważna!!!:) Huraaaa! Dzięki serdeczne.:)
Kiedyś jeździłam, ale na zasadzie rzucania się na głęboką wodę – galop w terenie, skoki przez kałuże, zero tecnhiki. Po latach znowu usiadłam w siodło – na razie tylko kłus, drążki, cavaletti, spokój i luz, a we mnie walka z lękiem. Panicznie boję się – sama nie wiem czego- prędkości? wysokości? galopu? upadku? poniesienia? Jadę spięta i nasłuchuję każdego najdelikatniejszego powiewu wiatru czy innych odgłosów. Wiem, że swoją postawą mozemy przekazać koniowi informację, że jest się czego bać lub – wręcz przeciwnie – pewnością siebie „uspokoić” konia. Dla mnie to jeszcze czarna magia, ale będę się starać:)
A od jutra wcielam w życie Twoje rady! Pozdrawiam. Ania
Anastazja
8 czerwca 2018 @ 15:25
DOBRZE NAPISANE…
Wdzięczna Tchórzofretka
11 czerwca 2018 @ 21:25
Jestem bardzo wdzięczna za ten artykuł. Trafiłam na niego w momencie, kiedy wydawało mi się, że nie jestem się w stanie niczego nauczyć. Myślałam sobie „wszyscy galopują, tylko nie ja; wszyscy siedzą prosto tylko nie ja; wszyscy mają talent, tylko nie ja; wszyscy jeżdżą lepiej ode mnie.” Było mi strasznie przykro i w końcu zaczęłam się nawet zastanawiać nad rezygnacją. Tylko coś w środku tak strasznie nie chciało odpuścić. Jak to mam już nigdy nie pójść do stajni, nie zobaczyć „moich koni”, mam się poddać i nie próbować dalej…Później przeczytałam ten artykuł. I pomyślałam, że cokolwiek by się nie stało trzeba jeździć.I trzeba to robić regularnie. Wsadzić swoje cztery litery w siodło i poczekać aż czas zrobi swoje. Mimo, że prawie leżałam koniowi na szyi (co do dzisiaj mi się zdarza kiedy się wystraszę) nie odpuściłam. Czas zrobił swoje – nie mam większego problemu z zagalopowaniem,w miarę poprawnie jeżdżę kłusem, pojechałam na pierwszy spacer w teren. A dzisiaj wsiadłam na konia, którego od dawna się bałam. Nie było idealnie, ale nie odpuściłam galopu. I jestem święcie przekonana, że jeśli dostanę go następnym razem to będzie jeszcze lepiej. Ktoś mi powie, że to żaden wyczyn bo na tym koniu jeżdżą dzieci. Ok, ale w mojej wyobraźni to był co najmniej smok dwugłowy. A jednak dosiadłam smoka:) I dosiądę po raz kolejny. Po każdej jeździe, choćbym nie wiem jak zmęczona była, jest mi mało i chciałabym jeszcze więcej. Bardzo chciałbym dojść do takiego poziomu, żeby jeździć „przyzwoicie” (wydaje mi się, że poziom „rewelacyjnie” nie istnieje bo zawsze można coś poprawić). Mam 36 lat i nadzieję, że konie już zawsze będą obecne w moim życiu. Bo bycie z nimi i jazda na nich sprawia mi naprawdę mnóstwo frajdy. A pomyśleć, że jakieś 4 miesiące temu chciałam zrezygnować…Dlatego bardzo serdecznie i z całego serca dziękuję!
Ania
25 stycznia 2019 @ 13:58
Maria, dziękuję za te miłe słowa. Cieszę się razem z Tobą i gratuluję!
Ela
1 marca 2020 @ 21:24
Witam, jestem tutaj pierwszy raz bo od niedawna rozpoczęłam przygodę w siodle. Ten artykuł o tchórzofretkach mi bardzo pomógł i rozwiał moje obawy co do dalszej jazdy oraz zmotywował do dalszej jazdy.
Chętnie poczytam resztę wpisów bo szukam jakiś krótkich instrukcji obsługi konia :-) i instrukcji dosiadów jak i jazdy.
Pozdrawiam
Lena
27 stycznia 2021 @ 20:36
Niestety, nadal się boję a bardzo chciałabym zacząć jeździć… jak mogę przestać się bać, że koń mnie zrzucić i pojadę do szpitala…?
Anna
21 lutego 2021 @ 13:09
Jestem tchórzofretka do potęgi Ntej – U Pani Ani na obozie dla dorosłych udało mi sie galopować po plaży i przeżyc ;) , ale było tak , ze wolałam pójść na spacer nawet bez kłusa. Pogodziłam sie z tym,że spacer w stępie do lasu też jest cudowny i nie muszę na siłe nic robić i pokazywac jaka jestem odważna . Niestety kolejny raz zaliczyłam upadek po potknieciu się konia ( raz nawet z koniem ) i moja trauma wróciła ze zdwojoną siłą , teraz juz kłus jest walką z paniką ,ale nie potrafię zrezygnowac z koni .