Śmiechu warte cz. V
Czy chcę czy nie chcę, to tę serię muszę kontynuować. Statystyki bloga niezmiennie pokazują mi, że najbardziej lubicie i doceniacie te wpisy, w których ośmieszam siebie i innych. Dla jasności dodam – ośmieszanie Was samych też jest dozwolone. „Życie jest śmiechu warte, więc się śmieję” (Cytat pochodzi z jednej z moich ulubionych książek, ulubionego autora, choć pewnie tym, którzy cytat znają lub wygooglują trudno będzie uwierzyć. A jednak – doceniam i uwielbiam!). No to pośmiejmy się razem:
Czy ktoś już słyszał, jak dziadek (postać nietuzinkowa, która na pewno pojawi się jeszcze na blogu, a na razie uhonorowany jest jedynie imieniem nadanym mojemu synkowi) pomagał wsiąść na konia klientce i przerzucił ją przez konia? Pikowała na drugą stronę Kasztana na główkę, potłukła się okrutnie. Mieliśmy problem z zakwalifikowaniem wypadku – czy OC stajni to obejmuje? Na dobrą sprawę babka przecież na koniu nie jeździła, nawet nie siedziała. Dziś można się śmiać, bo jeśli wyobrazicie sobie jak dziadek podrzuca ją za nogę i zrzuca na łeb na kamienny dziedziniec, to musicie przyznać, ze warto było tam być i to widzieć. Klientki żal – upadek był bolesny. Dziś o tym nie myślę i nabijam się bez głębszych refleksji. Lot był wspaniały, godny Ikara!
Zdarzyło nam się też, że klient wsiadający na Czarkę przed stajnią zdołał ją wywrócić. Mocno skrócił lewą wodzę, skręcił jej łeb do środka, a sam tak obciążył swym ciężarem strzemię, że kobyła nie utrzymała równowagi i runęła wprost na niego. Leżał na bruku przygnieciony koniem, a kto widział jak koń wstaje po tarzaniu, ten wie, że musi wykonać zamach całym ciałem. Tak zrobiła Czara rolując się całą masą na biednym kliencie. Widok tego gościa był zatrważający i jednocześnie niewyobrażalnie komiczny – oczy dosłownie, i nie ma tu żadnej przesady, wyszły mu z orbit. Mama była przerażona – podbiegła pytając, jak się czuje i czy wezwać pogotowie. Wstał, z oczami nadal na pełnym wytrzeszczu i zapewnił, że nic mu nie jest. Mama obejrzała go sceptycznie i zasugerowała, że nie wszystko jest OK, bo jego oczy… Facet przerwał wpół zdania: „To nic. Mam chorobę Basedowa”. Zainteresowanym polecam sprawdzić, a w pełni zrozumiecie jak humorystyczny był ten wypadek.
Pewnie wszyscy wiecie, że w naszej stajni organizowane są wyjazdy konno nad morze. Mamy wyznaczone trasy i godziny wjazdów na plażę. Obowiązkiem naszym jest sprzątanie końskich odchodów. Uciążliwe, ale zrozumiałe. Z tym sprzątaniem związane jest tyle historii, że starczy mi na kolejny wpis. Dziś podzielę się jednym z moich ulubionych. Głupia sprawa, ale chyba wiadomo, że jesteśmy ludźmi i nie zawsze zachowujemy się czy odzywamy zachowując wysoką kulturę. Tak też się u nas przyjęło, że na czynność wypróżniania się koni używamy kilku nie do końca poprawnych określeń. I tak nasze konie nie załatwiają się, a srają, kasztanią, rżną na plaży. Mama wracała kiedyś z wieczornego terenu, a siedząca przed pensjonatem wczasowiczka zawołała do niej: „Jak było pani Aniu?”. Mama znudzonym głosem odpowiedziała: „W porządku, tylko konie mi się zerżnęły trzy razy na plaży”. A wczasowiczka z pełną powagą: „I co, będą małe?”
Ci, którzy jeździli ze mną w tereny na pewno znają opowieść o tym, jak Nefryt zgubił w terenie jeźdźca. Jedna z moich sztandarowych i ulubionych historii. Było tak: Nefryt, z racji swojego wzrostu na ogół chodzi jako ostatni. W czasie długiego odcinka kłusa w pewnej chwili zauważyłam zdziwiona, że srokaty leci obok mnie, bez jeźdźca. Zatrzymałam grupę, zapytałam co się stało? Nikt nie wie, na ścieżce nikogo leżącego nie widać. Gdzie i kiedy Nefryt zgubił swój plecak? Prawdopodobnie długo leciał kłusem za końmi sam, a że był ostatni to nikt nic nie zauważył. Zorientowaliśmy się dopiero, gdy wyprzedził i kłusował zadowolony bokiem, wyprzedzając kolejno inne konie. Dlaczego jeździec nie zawołał, nie krzyknął? Wracaliśmy po swoich śladach kaaaaaawał drogi. I znaleźliśmy. Okazało się, że babka nie schyliła się przed gałęzią, a ponieważ koń był wysoki to gałąź ta uderzyła ją w klatkę piersiową i praktycznie zdjęła z konia. Zatkało ją tak, że nawet nie krzyknęła. Nefryt nie przejął się strata balastu i grzecznie kontynuował kłus za grupą. Gdyby nie przyszło mu do głowy wyprzedzać, to pewnie zorientowalibyśmy się pod stajnią. Musielibyście widzieć kobietę, jak szła leśną ścieżką z rękoma w kieszeniach kopiąc po drodze szyszki. Zapewne nie spodziewała się, że po nią wrócimy…
Życie jest śmiechu warte. Szczególnie, gdy zderza się z głupotą. „Głupich nigdzie na świecie nie brak, a szczególnie w tym kraju!” (ten sam autor, kolejna ukochana powieść). Uwielbiam tę głupotę, która ośmiesza samą siebie. I sama najczęściej właśnie z głupoty robię z siebie pajaca. Wspominałam Wam, jak o mało nie udusiłam się, oplatując sobie uwiąz na szyi? Kuba werkował kopyta Małej, ja znudzona stałam trzymając ją na uwiązie. Gadałam, ziewałam, przebierałam nogami. Trzymanym uwiązem kręciłam jak lassem, biczowałam się końcówką, wiązałam Małej na uszach. Aż w napadzie całkowitego zaćmienia umysłu założyłam sobie pętlę na szyję. W tym momencie Mała odstawiła nogę, Kuba huknął i stuknął ją karcąco, a przestraszony koń uskoczył razem ze mną – wisielcem u pyska. No, przymroczyło mnie. Kubę zatkało. Nawet nie miał siły na mnie krzyczeć. Stał osłupiały, gdy wyplątywałam się z wnyków, rzucił pilnik i nożyk, usiadł na schodach stajni i powiedział cicho: „Kiepsko zainwestowałem. Podobno inteligencję dzieci dziedziczą po matce…”
I żeby nie było – nie żałuję, że Staś odziedziczył inteligencję po mnie. Z ojcem też by nie miał łatwo. Jemu inteligencję zabija nie bezmyślność (jak u mnie i mamy) lecz brawura. Kto normalny szarżuje na ogiera własną wątłą klatą? Kto zastawia pędzącemu koniowi drogę własnym ciałem? Kto wisi na końcu lonży i nie puszcza jej w napadzie uporu, gdy koń wlekąc go po ziemi ściąga mu bryczesy i bokserki? Kto odczula młodego konia klepiąc go po zadzie podczas serii baranków? Kto daje po sobie przejechać bryczką, tylko dlatego, że nie chce się poddać i zapierając się nogami wisi u dyszla w nadziei, że zatrzyma konia? A propos zatrzymywania bryczki. Kiedyś pojechaliśmy sobie bryczką na wycieczkę we trójkę – ja, Kuba i Wojtek. Wesoło było, a ponieważ urządziliśmy sobie drobny piknik z napojami wyskokowymi na bryczce, to po jakimś czasie musieliśmy stanąć na polance, bo chłopaki mają albo mniej pojemne pęcherze od kobiet, albo po prostu fakt, że są tak doskonale skanalizowani ułatwia im decyzję o sikaniu w plenerze. Kuba z Wojtkiem stanęli obok siebie na poboczu, pilnując by nie nalać na własne buty, a ja rozglądałam się za grzybami. Tymczasem Mała wykorzystała okazję – nawróciła i ruszyła do domu bez nas. Gdyby nie szybka reakcja Kuby to pewnie wracalibyśmy kilka kilosów na piechotę. Jestem mu wdzięczna, że złapał konia, ale posikałam się ze śmiechu, gdy podleciał do Małęj nie zapinając spodni i złapał za pysk stojąc goły i wesoły na drodze. Ponieważ trochę się buntowała, to pochować kanalizację, podciągnąć bokserki i zapiąć mu dżinsy musiałam ja – obie ręce miał zajęte. Wiadomo, że trochę sobie tak postał nago walcząc z koniem, zanim ogarnęłam się na tyle, by mu pomóc. Wojtek tym bardziej nie śpieszył się z pomocą.
Nowych porcji na kontynuację serii mi nie zabraknie. Nie wiem, czy to kwestia braku inteligencji czy po prostu beztroskim i wesołym ludziom los sam zapewnia rozrywkę. Jak by nie było – seria „Śmiechu warte” ma gwarancję dożywotniej obecności na tym blogu. Ekipa stajenna Wam to zapewnia!
Fot. Kuba Lipczyński # Czubajka
TOP 10. Dziesięć typów instruktorów jeździectwa
Po opublikowanej w zeszłym miesiącu liście klientów poczułam, że należałoby sprawiedliwie rozdzielać komplementy i uczcić również instruktorów opisem ich niepowtarzalnych umiejętności i charakterów. Temat niełatwy, ale tak jak jestem klientem różnych stajni i mogę dla kogoś okazać się idealnym przykładem z listy piekielnych nabywców usług, tak również jestem instruktorem i bez bicia mogę się przyznać, że własne wady widzę i uznaję. Przeczytajcie więc jak umilam swoim klientom życie ja, moi znajomi instruktorzy, albo mistrzowie, z którymi spotkałam się przy okazji uprawiania swojej pasji.
1. INSTRUKTOR-OLEWKA
Na dzień dobry daje Ci odczuć, że mu się nie chce i nie kryje swojego rozdrażnienia faktem, że pojawił się klient i chce jeździć, patrzcie go! Z łaską, półsłówkami odpowiada na Twoje pytania, aż zrozumiesz, że lepiej nie zawracać mu gitary i brać, co daje. Jeśli zajęcia prowadzi na ujeżdżalni, to umila sobie czas gadając przez telefon komórkowy i dla przyzwoitości rzuca co 10 minut jakieś arcyważne zdanie-wskazówkę np. „Pięta w dół!”. Zajęcia na świeżym powietrzu urozmaica sobie papieroskiem lub, wierzcie mi, bo widziałam to na własne oczy, puszką piwka. Co chwilę sprawdza na zegarku, kiedy te męki się skończą, a odrobina życia i żywszy ton wraca mu dopiero, gdy mówi: „Do widzenia!”
2. INSTRUKTOR-GADUŁA
To ja, to ja! Gada bez przerwy, opowiada Ci historię stajni od zarania dziejów i każdego konia, jaki w niej przebywał. Nie dopuszcza Cię do głosu, nawet gdy chcesz wtrącić nic nieznaczącą informację o tym, że ostatni koń w szeregu zgubił jeźdźca. Po godzinnych zajęciach lub wyjeździe w teren nie boli Cię kość ogonowa tylko spuchnięte uszy i głowa. Na początku jesteś zachwycony tym otwartym i miłym człowiekiem, lecz po kilku zajęciach dochodzisz do wniosku, że relaks nie polega dokładnie na tym…
3. INSTRUKTOR-NIEUK
Od początku czujesz, że coś tu jest nie tak. Instruktor myli pojęcia, wygłasza jakieś dziwne poglądy, myli mu się odpowiednia noga w galopie i każe ci poprawiać wykonane idealnie ćwiczenie. W dyskusje wdaje się chętnie, do momentu, gdy zapędzisz go w kozi róg i widzi, że chyba się pogubił – wtedy ucina krótko rozmowę wytykając Ci Twoje domniemane błędy i każąc poprawić dosiad. Nie wie, nie umie, nie potrafi, ale uparcie stoi na pozycji eksperta. Sam fakt posiadania papierów instruktorskich ma czynić z niego nieomylne guru. Wiedza fachowa – zerowa. Umiejętności jeździeckie – poniżej przeciętnej. Poczucie własnej wartości – gigantyczne. Trzymaj się od niego z daleka. Jeśli zaczynasz naukę, traktujesz instruktora jak autorytet i ani Ci w głowie kwestionowanie jego słów. Gdy już trochę zgłębisz temat, zaczniesz się interesować i czytać fachową literaturę nagle odkrywasz, że coś tu nie gra. Oby nie za późno – złe nawyki wpojone na początku ciężko wyeliminować. Gdy masz doświadczenie i od razu pojmujesz, że nieuk nadaje się tylko do pasienia krów nie trać nerwów nawracając go ze złej drogi. Z doświadczenia wiem, że pokory nabywa się samodzielnie, a nie przyjmuje w prezencie od kogoś, nawet życzliwego.
4. RYZYKANT
Jedna lekcja na lonży i kontynuujemy naukę anglezowania w terenie. Po wypytaniu Cię jak długo jeździsz konno uznaje, że nadajesz się, by wsiąść na młodego konia. To nic, że dodając sobie animuszu troszkę podrasowałeś swoje umiejętności w rozmowie – teraz sobie radź. Przewróciłeś się z koniem na przeszkodzie – powtarzaj ćwiczenie na tym samym koniu na tej samej przeszkodzie, aż się uda – albo skok, albo złamanie z przemieszczeniem. W terenie meldujesz, że nie czujesz się na siłach na galop? Robimy głosowanie, w demokratycznych wyborach przegrywasz i galopujesz z grupą trzymając się kurczowo końskiej grzywy. Miałam przyjemność jeździć pod okiem ryzykanta – na małej ujeżdżalni, na grzbiecie kobyły w rui, w towarzystwie trzech ogierów. To, że ogiery burczały całą godzinę jak meserszmity nie nastrajało bynajmniej optymistycznie, a siedzący na nich jeźdźcy demonstrowali umiejętności co najwyżej średnie i trudno mi było zaufać, że kontrolują konia na tyle, by nie połamał mi kręgosłupa przednimi kopytami.
5. TERROR LOVER
Główna domena – wrzask. Drze się cały czas, nie szczędzi nawet niecenzuralnych określeń Twój niezdarności. Stresuje konie, jeźdźców i samego siebie. Cichutko jak myszka przemykasz stajennym korytarzem, drżąc w obawie, że pewnie wziąłeś zły sprzęt z siodlarni. Czekasz przy osiodłanym koniu z bijącym sercem, bo zaraz pewnie okaże się, że źle zapiąłeś nachrapnik. Zaletą takiego instruktora jest to, że każdą suchą pochwałę przyjmujesz jak błogosławieństwo. Sam brak uwag ze strony instruktora daje Ci poczucie dumy, że nic nie spaprałeś, a więc jesteś wielki! W czasie jazdy nawet nie liczysz na pochwałę, starasz się po prostu oberwać jak najmniej. Nie znoszę terrorystów – zawsze stresowali mnie bardziej, niż już zestresowana byłam i w rezultacie sparaliżowana strachem przed kolejną wywrzeszczaną na pół ujeżdżalni wymówką, nie potrafiłam wykonać ćwiczenia poprawnie. Z czasem jednak odkryłam, co jest siłą takiej nauki. W pewnym momencie sytuacja jest już maksymalnie podminowana, a instruktor wyzywa i drze się jak opętany na gamonia, którym właśnie się czujesz. Wtedy nadchodzi moment buntu – zamiast chlipnąć w rękaw budzisz w sobie demona. Wściekłość Cię zalewa i postanawiasz, że choćby po trupach, ale pokażesz temu wyjcowi, na co Cię stać. Zdeterminowany jesteś w stanie wykonać z koniem nawet salto z telemarkiem. Terror lover demotywuje słabych i potrafi ich skutecznie zniechęcić do hippiki. Ewolucja ma swoje prawa – przetrwają najsilniejsi. Jaki Ty jesteś?
6. INSTRUKTOR DO RANY PRZYŁÓŻ
Całkowite przeciwieństwo terrorysty. Chwali ponad miarę, głaszcze po główce, pociesza i przekonuje, że masz wielki talent. Złoty człowiek dla początkujących. Potrafi wzbudzić w Tobie poczucie wiary we własne umiejętności, nauczyć zaufania do konia i zachęcić do jazdy konnej. Szczęśliwy po każdym treningu z niecierpliwością oczekujesz kolejnego spotkania z tym przemiłym człowiekiem. Same jazdy są wielką przyjemnością, czujesz się doceniony, spełniony, wyjątkowo uzdolniony. Z czasem jednak ta przesłodzona atmosfera zaczyna Ci przeszkadzać. Im dalej brniesz w naukę, tym więcej sam widzisz swoich błędów. I oczekujesz, że ktoś Ci je wytknie i naprostuje, a nie chwali coś, co na pochwałę nie zasługuje. Wtedy szukasz kogoś, kto Cię zmotywuje do większego wysiłku, postawi przed Tobą trudniejsze zadania. Wielu jednak lubi się pławić w lukrowanym tęczowym sosie. Z przykrością stwierdzam, że ten przemiły i słodki typ instruktora potrafi skutecznie zabijać ambicję swoich uczniów.
7. INSTRUKTOR ZRÓB TO SAM
Odmiana instruktora-olewki, choć zdarzają się tacy, którzy przyjmują tą postawę z przekonania. Uważają, że najlepiej uczyć się na własnych błędach, więc od razu rzucają Cię na głęboką wodę. Samodzielnie ubierasz konia, choć nikt Ci nigdy nie wyjaśnił, jak to zrobić dobrze. Zarzucasz czaprak tył na przód, siodło leży na zadzie, skośnik na wszelki wypadek wywalasz, bo nie wiesz jak to ustrojstwo zapiąć na pysku. Na padoku otrzymujesz instrukcje w którą stronę jechać, kiedy włączyć wyższy bieg, ale o tym jak dokładnie to osiągnąć nie pada ani słowo. Sugestia: „Możesz skoczyć tamtą przeszkodę” nie jest poparta żadną wskazówką, jak to zrobić poprawnie, na co zwrócić uwagę. W rezultacie po lekcjach jazdy u tego instruktora jesteś w zasadzie samoukiem. Obserwując innych, wyłapując pojedyncze wskazówki rzucone przypadkiem przez instruktora, czytając fachową prasę i posiłkując się forum w necie zgłębiasz tajniki jazdy i uczysz się metodą prób i błędów.
8. INSTRUKTOR „KOŃ WAŻNIEJSZY OD JEŹDŹCA”
Chwalebna postawa, ale akcentowana do przesady może działać na nerwy. Podczas jazdy dowiadujesz się, że galopu nie będzie, bo koń zmęczony, dosiadu w ćwiczebnym nie potrenujesz, bo za dużo ważysz, a koń ma problem z kręgosłupem, palcatem nie możesz motywować, bo koń się stresuje, przeszkód też nie poskaczesz, a dodatkowo instruktor wciąż krzyczy: „Daj mu luźną wodzę!”. Sama też stawiam dobro zwierzęcia na pierwszym miejscu, ale bez zbędnej przesady. Jeśli dany koń, pracował już długo jednego dnia, to na jazdę biorę świeżynkę, która może pogalopować czy poskakać. Pracę dawkuję koniom rozważnie i dobieram wierzchowce do potrzeb klienta. Jeśli klient jest mocno początkujący i wykonuje jeszcze dużo ćwiczeń w stępie, to mogę przydzielić mu konia, który właśnie wrócił z terenu. Sama jednak trafiłam kiedyś tak, że gdy chciałam doskonalić zagalopowanie instruktor przydzielił mi konia z kategorycznym nakazem oszczędzania jego zwątlonych sił. Zapłacona godzina jazdy nie dała mi żadnej satysfakcji, bo zależało mi szczególnie nad zagalopowaniem pod okiem trenera.
9. INSTRUKTOR „JEŹDZIEC WAŻNIEJSZY OD KONIA”
Naganne w każdym calu. Niby stoisz jako klient na piedestale, ale jakim kosztem. Prawdziwy koniarz czerpie radość z jazdy i chciałby, aby koń również spędzał też czas miło. Tymczasem dostajesz zwierzę, które po treningu odwozisz do stajni na taczce. Instruktor traktuje konie jak maszynki do zarabiania kasy i choć gonią już resztkami sił on uparcie motywuje je batem do pracy. Postawa bardzo często przyjmowana przez powożących – ładują klientów na bryczkę łopatą kurs po kursie, bez żadnych pauz, bo szkoda czasu. Taki instruktor nigdy nie odmówi klientowi jazdy, choćby miał mu przydzielić kulejące zwierzę. Smutne, a jednak spotykane.
10. INSTRUKTOR IDEALNY
Przychodzisz do stajni i od razu w tłumie rozpoznajesz instruktora. Ma na sobie bryczesy, koszulkę z logo stajni, na nogach sztyblety, a nie sandały, więc od razu wiesz, do kogo się zwrócić. Instruktor wita Cię od progu i pyta jak może pomóc. Rzeczowo wyjaśnia, co może Ci zaproponować, pyta o Twoje potrzeby, bada umiejętności. Przedstawia konia i uprzedza, czego możesz się po nim spodziewać. Służy pomocą przy siodłaniu, dokładnie wyjaśniając co, jak i dlaczego. Nie wyręcza Cię, po prostu wspiera radą. Podczas jazdy wyjaśnia, tłumaczy, daje wskazówki, podpowiada. Nie rzuca enigmatycznych haseł, których nie pojmujesz, lecz objaśnia rzeczowo i przejrzyście. Słucha Twoich pytań, pomaga, motywuje łagodnie choć stanowczo. Cieszysz się i usatysfakcjonowany wracasz po raz kolejny. Wkrótce przekonujesz się, że ideały nie istnieją i po prostu trafiłeś na jego dobry dzień. Przy którejś z kolejnych wizyt Twój instruktor idealny przechodzi do któregoś z opisanych wyżej typów: albo zmęczony życiem olewa Cię całkowicie, bo nie chce mu się wysilać, albo wściekły, że zupa była za słona manifestuje swój gorszy dzień krzykiem i pretensjami o wszystko. Przyzwyczaj się – jeszcze będzie idealnie. Skoro raz się tak zdarzyło, to znaczy, że potencjał jest. Cierpliwości!
Fot. Kuba Lipczyński # 2005; ja – instruktorka, klacz Minka – instruktor główny, pies Szelma – asystent instruktorki. Mój ulubiony skład na lekcje dla dzieci; dziś zostałam tylko ja…
Autor: Ania Kategoria: ARTYKUŁY