Specyfika końskiego stada
Uwielbiam obserwować nasze konie na pastwisku. Wspominałam już o moich prywatnych seansach Animal Planet, gdy siedząc na szczycie stogu śledzę nasze stado, marząc tylko o paczce popcornu. Nie miałam nigdy możliwości obserwowania dzikich koni, a zdaję sobie sprawę z tego, że zachowania naszego udomowionego stadka muszą się różnić od zwyczajów prawdziwych dzikusów, żyjących bez ingerencji człowieka. Z pewnością jednak opisując dziś ogólne stadne zachowania mogę się opierać na tym, czego nauczyłam się od naszych domowych, rodzinnych koni. W końcu w każdym z nich musi płynąć ta kapka pradawnej, wolnej, dzikiej krwi.
Liczebność naszego stada od wielu lat utrzymuje się w okolicach trzydziestu sztuk. Kilka w tą, kilka w drugą – wiadomo, pojawiały się nowe nabytki, odchodzili emeryci. Na dzień dzisiejszy stado liczy dokładnie 33 końskie czaszki, w tym konie prywatne, przewaga płci damskiej (stajnia ma zacięcie feministyczne), kilka wałachów, ogier, źrebięta i końska młodzież. Odkąd pamiętam nie było to stado jednolite – zawsze dzieliło się na grupki, co świetnie widać na pastwisku. Kiedyś uważałam, że po prostu brak tu jednej przebojowej przywódczyni, która scaliłaby całość pod swoim sztandarem. Teraz wiem już, że fakt powstania wśród naszych koni tych odrębnych grupek jest zupełnie samoistny i zgodny z naturą gatunku. Wiecie ilu osobników liczy dzikie stado np. mustangów? Założę się, że w wyobraźni już stwarzacie sobie tabun pędzący przez równiny i wznoszący tumany kurzu. Ile ma sztuk? 100? 50? Nie, dzikie stado to kilka sztuk. Kilka, nie kilkanaście czy kilkadziesiąt. W stadzie tym jest ogier, klacze, które można policzyć na palcach jednej ręki i ich źrebięta. To wszystko. Zwartym, niewielkim grupom łatwiej jest przetrwać. Ogier pilnuje swojego małego haremu, a jego celem jest zapładnianie panienek i obrona rodziny. Trzyletnie ogierki są wykluczane ze stada – by przetrwać łączą się w grupki i próbują przejąć harem po starzejącym się poprzednim właścicielu. Gdy takiemu młodziakowi uda się pokonać ogiera, zabiera mu jego klacze; jeśli przegra w walce to idzie dalej pakować na siłownię i podejmuje kolejną próbą, gdy spotka stado prowadzone przez większego cieniasa. Takie rodzinne grupy mogą oczywiście egzystować w niedalekiej odległości od siebie, jak to ma miejsce na naszym pastwisku. Grupki pasą się obok, ograniczone przecież przestrzenią padoku, ale każda trzyma się osobno od drugiej. Ogiera niestety brak, bo naszemu Bolkowi rzadko dajemy okazję sprania tyłków wałachom i poprężenia muskułów przed panienkami. Za to wiem już, że im więcej koni, tym więcej konfliktów. Dlatego pojedyncze stada często wypasamy na osobnych pastwiskach i wydzielonych elektrycznym pastuchem obszarach. Do niektórych grup nie można dorzucać osobników z innych rodzin, bo generuje to niepotrzebne konflikty. Zazwyczaj nasz stajenny Mirek informuje mnie, gdzie mogę wstawić danego konia – nie pozwala na przykład wpuścić do zagrody przy stajni jakiegoś konia, tylko każe mi przemierzać hektary, by odprowadzić go po jeździe na padok usytuowany daleko za rowem. Kiedyś brałam to za złośliwość Mirka, ale zignorowałam z lenistwa parę razy jego sugestie i zawsze przekonywałam się, że miał rację.
Nasze stado (właściwie to nasze stada) pasą się na sporych przestrzeniach. Część pastwisk jest nawet nieogrodzona, a wyznaczonych hektarów stada i tak nie przekraczają. Dlaczego? Bo nasze konie, tak jak i ich dzicy przodkowie, nie mają żyłki Kolumba. Nie zwiedzają, nie szukają wiatru w polu, nie mają instynktu migracyjnego. Dzikie konie, wbrew pozorom, nie przemierzają jakichś bezkresnych przestrzeni; zazwyczaj trzymają się swojego obszaru, a jedyne wędrówki, jakie uskuteczniają, nie wynikają z popędu do zwiedzania świata czy podboju nowych terytoriów. Konie wędrują z prostych powodów: w poszukiwaniu pożywienia, wody czy podczas koniecznej ucieczki. Nasze stado zna swój obszar i nie ma potrzeby emigrowania do sąsiednich wiosek. Po co? Żarcia pod dostatkiem, woda w korytach, drapieżników brak. Zaakceptowały stajnię i swój los związany z ludźmi.
Hierarchia w stadach jest widoczna gołym okiem. Wystarczy mi kilka minut obserwacji i już wiem, kto przewodzi w której grupie; kto awansował, a kogo zdegradowali z różnych przyczyn. Co ma wpływ na pozycję w stadzie? Podam Wam kilka cech, które rzuciły mi się w oczy podczas seansów na stogu siana:
- Płeć. W każdej grupie dowodzi kobyła. Wałachy są różne – bardziej i mniej przebojowe, ale jednak królowa jest jedna. Są oczywiście wałachy, które ustawiły się wyżej od klaczy, ale nigdy najwyżej. Najwyżej jest klacz, niezmiennie.
- Wiek. Wiadomo – młodzież i źrebaki są w jednym worze, konie w sile wieku zajmują wyższe pozycje, z upływem czasu tracą znaczenie. Czara zawsze rządziła twardo, a dziś niemal ślepa i niemal głucha nie ładuje się między wódkę i zakąskę – odpuściła już nawet Czubajce, którą wcześniej tępiła bez litości.
- Stan zdrowia. Jasne i oczywiste – jesteś zdrowy i silny to masz siłę przebicia; kulejesz, kaszlesz i nie nadążasz za grupą – spadasz na najniższe szczeble. Arba była koronowaną królową stada, a po wypadku i chirurgicznych interwencjach zabrali jej berło, które odzyskała później tylko w oczach nielicznych (czyli tchórzliwego i słabego ciamajdy Kasztana)
- Wzrost. Nie zawsze ma kluczowe znaczenie, ale z pewnością pomaga. Duże konie łatwiej dominują karłowate kuce. Nie jest to jednak regułą, bo jak już wspominałam u nas długo rządziła Agata – kuc szetlandzki czy wielki dominant i niezapomniany król pastwiska Morus – konik polski. No ale te konie miały to, co stanowi następny punkt czyli:
- Zdolności społeczne, charyzmatyczna postawa. Jak u ludzi, tak i wśród koni są urodzeni liderzy, ale są też jednostki, które nie mają parcia na szkło i do poczucia bezpieczeństwa wystarcza im posiadanie zaradnego szefa. Nasza Agatka reprezentuje postawę „skazana na sukces” (kiedyś, bo dziś z racji wieku zadowala się siedzeniem na niższej żerdzi). Z kolei Raszdi jest typowym „szeregowym”, nie ma ambicji, by rządzić i najlepiej się czuje, gdy nikt nie stawia go na świeczniku. Takie uległe konie (mój szwagier Wojtek zawsze mówi, że na przesłuchaniu Raszdi pierwszy by sypał) to najlepsze konie do treningu. Raszdi jest idealnym partnerem człowieka – łatwo narzucić mu swój autorytet i na ogół bez problemu można z nim pracować, bo jest posłuszny i nigdy się nie buntuje.
- Społeczna ranga matki. Ciekawe zjawisko. Zauważyłam, że młode konie po dominujących matkach łatwiej pną się po szczeblach stadnej kariery, niż te wychowane u boku słabszych klaczy. Carewicz (syn Czubajki) wcześnie zaczął panoszyć się wśród starszyzny, a Chaber z kolei (syn pokornej Małej) choć rówieśnik Carewicza to dawał sobie w kaszę dmuchać bez pardonu. Wydaje mi się, że dorastanie u boku wpływowej i władczej matki pozwala źrebakowi poczuć się pewnie i kształtuje jego postawę w przyszłości. Nie znam Razury (matka Raszdiego), ale musiała grać ogony w spektaklu swojej stajni.
Jak zachowuje się stado na pastwisku? Przede wszystkim dość cicho. Głosu używają głównie w celach lokalizacyjnych: źrebięta nawołują matki, tchórze panikują, gdy zostaną same np. w boksie. O ruchu stada decyduje klacz – jeśli ona się oddala, to reszta frajerów też porzuca soczystą trawkę i podąża za nią, nie chcąc zostać w tyle. Zachowują przy tym indywidualny dystans – niektóre konie pasą się przy bokach towarzyszy, a inne mają wokół swobodny okrąg, choć zachowują kontakt z resztą grupy. Każdy ma swoje indywidualne upodobania do dystansu i przestrzeni osobistej. Raszdi lubi mieć przy boku jakiegoś frajera, zazwyczaj frajer ten akceptuje fakt posiadania tak blisko krążącego elektrona, ale niektóre konie (Czara, Linda, Sukcesja) nie lubią, jak im się ktoś pałęta pod nogami. Te konie, które zajmują wysokie miejsca w hierarchii stadnej nie dają się też wyprzedzać innym koniom i dotyczy to też kwestii ucieczki. Gdy stado zrywa się do ucieczki pogonione przez Kamorę (nasz pies) żaden tchórz, nawet najbardziej spanikowany, nie wyprzedza galopujących przodem bossów. Bossowie wyznaczają tempo i kierunek ucieczki i ich decyzji nie kwestionują szeregowcy, nawet gdy Kamora niemal depcze tym szeregowcom po piętach.
Znam hierarchię naszego stada, choć wiadomo, że jest ruchoma i podlega ciągłym zmianom. Z grubsza jednak potrafię określić kto z kim i po kim. Obserwacje na pastwisku są dla mnie rozrywką i nauką, ale gdybym chciała szybko sprawdzić, jak dziś wygląda sytuacja to po prostu zatargałabym na padok belę siana. Podczas wyżerki najłatwiej i najszybciej można zbudować sobie obraz drabiny społecznej. Konie słabsze ustępują silniejszym; pierwsza je klacz-alfa, potem szlachta i na końcu plebs. Rangę określa ustępowanie, co widać od razu. Czasem wystarcza stulenie uszu, by cienias ustąpił i pokornie czekał, częściej w ruch idą kopyta i zęby. Chwila-beret i strukturę stada widać jak na dłoni. Dynamika hierarchii stadnej i jej zmienność (co było wczoraj, dziś może wyglądać zupełnie inaczej) zapewnia moim seansom rozrywkę. A to mi się chyba nigdy nie znudzi!
Fot. Magda Wiśniewska # nasze konie (zad Małej, Garden, Linda z Lotną, Czubajka i Sukcesja).
Lekcja historii nr 1 – o pochodzeniu koni
Aby dobrze rozumieć konie i specyfikę ich gatunkowych zachowań trzeba sobie zdawać sprawę z tego skąd się wzięły, jak wyglądały i w jaki sposób ukształtowała je ewolucja. Dlatego przeczytajcie mały zarys historii konia. To wiedza w pigułce dla każdego koniarza.
Ojczyzną koni jest Ameryka Północna. Dzisiejsze dzikie mustangi żyjące na tych terenach nie są jednak prawdziwie dzikimi przodkami koni. Dlaczego? Bo konie w Ameryce wyginęły, cały gatunek wymarł, a powody pozostają nieznane. Mustangi to po prostu konie wtórnie zdziczałe, a ich przodkami są udomowione konie hiszpańskich konkwistadorów, które wymknęły się ludziom i żyły na wolności dziczejąc na nowo. Skoro amerykański protoplasta konia wyginął, to skąd wzięły się później konie konkwistadorów? Jeszcze przed erą lodową istniały pomosty lądowe między kontynentami i tak konie z Ameryki Północne przewędrowały lądem (tam gdzie dziś jest Cieśnina Beringa) do Eurazji. Potem lądolody się cofnęły, Ameryka została odcięta, a koń amerykański wymarł. Gdyby jego przodkowie nie zdążyli wyemigrować na teren Azji, to dziś nie byłoby ani koni, ani osłów, ani zebr. Wszystkie wywodzą się z Ameryki Północnej, a lądolodami zdołały przejść na inne kontynenty.
Koniowate pojawiły się na naszym świecie około 60 milionów lat temu. Nie umiem liczyć takich lat i z prehistorii też jestem kiepska, ale wiem, że w tym czasie nie było na ziemi nawet dinozaurów! Nie było też oczywiście ludzi, homo sapiens. Koń jest na tej planecie o wiele dłużej niż my, a jednak uzurpujemy sobie prawo do władania światem. Pierwszy koniowaty to tzw. eohippus, który był wielkości lisa czy psa. Nazywa się go Koniem Świtu. Miał trzy palce na tylnej kończynie i cztery palce na przedniej. U łap miał opuszki (jak dzisiejszy pies czy kot), a ich współczesna pozostałość u koni to tzw. ostroga na końskiej nodze. Pozostałością poduszki palcowej jest natomiast strzałka w końskim kopycie. Z czasem gatunek ewoluował i zmieniał się dostosowując się do zmian środowiskowych. Zmiana podłoża, po którym pierwsze koniowate się poruszały, spowodowała wykształcenie najpierw trzech palców, a potem oparcie ciężaru na środkowym palcu, podczas gdy dwa boczne zaczęły zanikać. Dzisiejsze kopyto to środkowy palec, a liczne kości są pozostałościami paliczków. Trzeszczki, chrząstki i inne drobne kości, które uszkodzone powodują kulawiznę i problemy, jakie mamy z końskimi kopytami to resztki palców i kości paliczków. Budowa kostna kończyny konia jest skomplikowana. Zamiast jednego tworu, który gładko przechodziłby w puszkę kopytową, mamy cały zestaw mniejszych i większych kosteczek, a fakt ten niestety nie ułatwia użytkowania końskich nóg w pracy. Przy tak skomplikowanej strukturze łatwo o kontuzje, kulawizny i urazy. Talar, który ma za sobą niewielką karierę sportowca, doznał urazu i powstania tzw. satelity czyli odprysku fragmentu kości. Ten fragment krąży sobie jak wolny elektron i od czasu do czasu jego ucisk powoduje czasową kulawiznę. Na ogół jednak Talar funkcjonuje na swoich czterech nogach bez większych przebojów. Takie odpryski kości czy nawet stawu się zdarzają; powszechne są również tzw. chipy czyli wolne ciała stawowe. O ile łatwiej by było, gdyby Koń Świtu biegał na kopytku, a nie palcach łap! Kończyny koni ukształtowały się jednak w sposób, który umożliwiał pierwszym koniom szybki zryw i sprawny sprint. Z czasem koniowate stały się też wyższe, zyskały też dłuższą szyję, co zwiększyło ich pole widzenia i miało wpływ na obserwację zagrożeń. Dzisiejsza wielkość konia, długość jego kończyn i ogólna harmonijna budowa nie jest już jednak ewolucyjnym rozwojem, a wpływem selekcyjnej hodowli prowadzonej przez człowieka. Atawistyczne skłonności naszym koniom jednak pozostały; gatunek nadal ma zakodowany strach małego eohippusa, który jako zwierzę wielkości lisa, był często atakowany z góry. Nasze konie, nawet te bardzo wysokie, boją się tego, co może na nie spaść z góry. Nasz ogier o mało nie dostał zawału serca, gdy przeleciała nad nim paralotnia; Czubajka poniosła mnie na plaży na widok latawca, a zarzucenie derki na Chabra po raz pierwszy omal nie skończyło się tragicznie (dla Mirka).
Konie współczesne wywodzą się od trzech typów koni prymitywnych:
1. KOŃ LEŚNY – jest protoplastą ras zimnokrwistych, wymarł bezpowrotnie.
2. KOŃ PRZEWALSKIEGO – odkryty na stepach Azji Środkowej przez Rosjanina (nie Polaka, choć zawsze się tak łudziłam słysząc nazwisko bliskie naszemu Kowalskiemu) Mikołaja Michajłowicza Przewalskiego. Ten konik przetrwał do dziś, udało się go uratować zanim w swej nieskończonej mądrości ludzie wybiliby ostatnie egzemplarze. Żyją nadal w ogrodach zoologicznych i są sukcesywnie wypuszczane na swobodę w dzisiejszej Mongolii.
3. TARPAN – drugi, po koniu Przewalskiego, przodek dzisiejszych lekkich koni. Zamieszkiwał rosyjskie stepy i wyginął z wydatną pomocą człowieka, zanim ktoś zdecydował się go chronić. Obecnie odtwarza się stada „tarpanów” np. w polskim Popielnie (polecam wizytę przy okazji żeglowania po mazurskich jeziorach) czy w Białowieży. Najbliżsi potomkowie tarpana to nasz konik polski i hucuł. Uważa się, że konik polski to najwierniejsze odbicie wyglądu i cech oryginalnego tarpana. Zobaczcie:
Koniki mają szorstką, grubą sierść (jak łoś) maści myszatej. Na zimę jaśnieją, a także pokrywają się cieplutkim futerkiem. Grzywa i ogon obfite, grzywka często zasłania oczy. Grzbiet mają prosty (podogonie przy siodle bardzo się przydaje). Koniki polskie mają wiele cech, które są kopią tarpana:
Tak więc konie, choć wywodzą się z Ameryki, to udomowione zostały gdzie indziej. Do Ameryki trafiły ponownie dopiero, gdy 4 wieki temu przyjechały z hiszpańskimi konkwistadorami z Cortezem na czele. Część z tych koni wymknęła się ludziom z różnych przyczyn i powtórnie zdziczała, zyskując miano Mustangów (z hiszp. mestengo / mesteno czyli bez właściciela, dziki, bezpański). Koń współczesny wywodzi się od Konia Świtu, a jego praojczyzną jest Ameryka. Wybór dzisiejszych ras to wynik selekcyjnej hodowli prowadzonej przez człowieka. No, może oprócz Araba, bo jego stworzył Mahomet z Południowego Wiatru… Ale o legendach innym razem.
Fot. Kuba Lipczyński # 1. ośliczka Isia z córką Czubajki Gejszą w tle, 2. Morus
Autor: Ania Kategoria: NATURAL