Kwestia płci
Klienci bardzo często pytają mnie, kto się bardziej nadaje do jazdy konnej: kobiety czy mężczyźni? Zdaje się, że fala rewolucji genderowej wkracza nawet w jeździecki światek. Ostatnio ja również zaczęłam rozmyślać nad tym, czy kwestia płci może odgrywać w jeździectwie ważną rolę. Są dyscypliny typowo męskie czy kobiece, a jakie jest jeździectwo? Czy któraś z płci jest predestynowana do większych sukcesów?
Na przestrzeni lat jeździectwo i cały koński przemysł był zdominowany przez mężczyzn. Historia ludzkości, oparta przecież na końskich kopytach w licznych podbojach, walkach, rewolucji przemysłowej i rozwoju transportu, wiąże konia nieodmiennie z mężczyzną. Jako jednostka silna i dominująca, mężczyzna potrafił poskromić wielkie zwierzę i nagiąć do swej woli, nierzadko stosując brutalne metody i przemoc. Z czasem zaczęto stosować tzw. metody naturalne w pracy z końmi, a rewolucję tę zapoczątkowali właśnie Ci sami twardzi, prawdziwy mężczyźni – kowboje, weterani rodeo, surowi ranczerzy. A jednak metody naturalne rozprzestrzeniły się i nabrały rozpędu głównie dzięki kobietom. I dziś już można zauważyć, że jeździectwo zdominowały kobiety! Dlaczego?
Obserwuję wielu jeźdźców, zarówno klientów naszej stajni, jak i znajomych czy rodzinę. I mogę z całym przekonaniem przyznać, że istnieją cechy typowe dla naszych płci, które albo ułatwiają, albo utrudniają nam pracę z koniem. Mężczyźni, szczególnie młodzi, reprezentują często zachowania dość agresywne – postrzegają konia jako wielkie zwierzę, które trzeba zdominować. Jako perfekcyjni drapieżnicy (czy jest na ziemi bardziej doskonały drapieżca niż człowiek?) przewagę chcą osiągnąć siłą, przemocą. Tak to przecież działa w stadach zwierząt drapieżnych. Konie są jednak roślinożercami i dominacja siłowa wywołuje w nich posłuszeństwo – owszem, ale oparte na ogłupiającym strachu. To dominacja oparta na strachu, a nie szacunku czy zaufaniu. Takie emocje jak złość, zniecierpliwienie, agresja i przemoc nie idą w parze z dobrym jeździectwem, a są niestety charakterystyczne dla mężczyzn. Kobiety w tym samym przejawiają dużo większą empatię, zrozumienie i cierpliwość. Koń jest dla nich zwierzęciem, z którym chcą nawiązać więź. Dla wielu mężczyzn jeżdżących w naszej stajni koń to tylko rodzaj maszyny, terenowego quada, na którego się wsiada i wciska gaz. Kobiety zadają pytania o przydzielonego wierzchowca, usiłują się z nim zaprzyjaźnić. Zauważam różnicę płci w sposobie reagowania na nagle spłoszenia konia w terenie. Mężczyźni często irytują się na „debila”, który boi się jakiejś błahostki, drażni ich to i wymaga według nich skarcenia konia, poskromienia go. Kobiety zwracają uwagę na niezwykłą lękliwość tych wielkich zwierząt i jest to dla nich cecha rozczulająca. Dlatego też panie bardzo często klepią konie po szyjach, uspokajają głosem i niemalże pocieszają, starając się dodać im pewności siebie.
Wiem, że nie można generalizować i wrzucać do jednego wora wszystkich przedstawicieli jednej płci. Zgadzam się, że są agresywne i wyjątkowo dominujące kobiety, tak jak nie brakuje nam mężczyzn rozumiejących kruchą podstawę więzi z koniem. Z zasady jednak kobiety są delikatniejsze, nastawione na unikanie bezpośredniej konfrontacji z koniem i bardziej otwarte na łagodne metody szkolenia koni. Jak widać, zupełnie bezstronnie i obiektywnie stworzyłam obraz kobiety jako idealnego partnera w końskim świecie. Czy tak właśnie jest? Niestety, jako kobieta z całym przekonaniem i jednocześnie wstydem, muszę przyznać, że idealne to my nie jesteśmy, a mężczyźni w hippice niejednokrotnie biją nas na głowę. Przede wszystkim widzę i przyznaję, że kobiety bardzo często paraliżuje strach. Duże zwierzę, które wzbudza respekt, dla mężczyzn jest wyzwaniem, dla kobiet – blokadą. Tej odwagi, śmiałości, sprytu i zręczności niejednokrotnie drastycznie nam brakuje. Nie jest źle czuć zdrowy respekt, ale fatalnie jest dać się oszołomić, zablokować i usztywnić przez strach. A to właśnie najczęściej przydarza się płci pięknej. Mężczyzna podchodzi do tematu bardziej ambicjonalnie, co zauważam szczególnie mocno, gdy jeździ pod moim, kobiecym okiem. Nawet jeżeli odczuwa lęk, to wstydzi się to okazać i nazwać. W rezultacie mężczyźni podchodzą do jazdy konnej bardziej przebojowo, śmiało i osiągają lepsze rezultaty w krótszym czasie.
Kobiety mają jeszcze jedną wadę, która w zasadzie bierze się i rodzi za wymienionej wyżej zalety. Patrzymy na konie jak na żywe, reagujące na nas zwierzę i nigdy nie traktujemy ich przedmiotowo. To indywidualne podejście do każdego zwierzęcia jest oczywiście chwalebne, ale jakże często uczłowieczamy nasze wierzchowce i wierzymy w emocje, które nie istnieją? Każda dziewczyna wierzy, że jej koń kocha ją wielką, gorącą miłością. Liczymy na wzajemność, bo podstawiamy nasze uczucia do wzoru końskiego przywiązania. Wydaje nam się, że skoro poświęcamy koniowi tyle serca, miłości, skoro głaskamy, tulimy, pasiemy marchewą to koń musi nas wielbić i kochać porywającą miłością aż po grób. Tam gdzie kobiety widzą mistyczną więź z oddanym przyjacielem, mężczyźni bardzo słusznie stawiają na zdrowe partnerstwo. Sama wielokrotnie przywiązywałam się do koni i rozpieszczałam je w przekonaniu, że kochają mnie równie mocno. A potem mój mąż zaczynał pracę z moim koniem i to rzekomo przywiązane do mnie zwierzę szło za nim dobrowolnie bez oglądania się w moją stronę! Kobiety, tak doskonale i intuicyjnie rozumiejące naturę konia jako roślinożercy i ofiary, tak delikatne i łagodne w obcowaniu z kruchą końską psychiką zupełnie nie potrafią pojąć, że miłość w końskim stadzie nie istnieje. Wśród koni nie ma wiecznych przyjaźni, namiętnych miłości. Dziś pasę się u Twego boku, jutro sytuacja może się zmienić – okulejesz, padniesz ofiarą drapieżnika, spadniesz w hierarchii stadnej. Konie nie obiecują sobie trwania przy swoich bokach na dobre i na złe. A tego właśnie kobiety od nich oczekują i w to naiwnie wierzą. Tym samym za dużo matkowania i czułości wkładają we współpracę ze zwierzęciem, które nie rozumie i nie ma potrzeby akceptowania takich uczuć. A taka chęć pozyskania końskiej przyjaźni i przywiązania rodzi problemy, które mężczyznom są obce. Kobiety są pobłażliwe, a sporne końskie zachowania tłumaczą złym dniem, złym humorem zwierzęcia. Rozpieszczają swoje wierzchowce, lekceważą brak szacunku czy podstawowych manier i pobłażają, folgują niesfornym konikom. W rezultacie muszę sama przyznać, że nie lubię koni, którymi zajmują się kobiety – taki rumak będzie się kręcił przy siodłaniu, właził na mnie podczas prowadzenia, nie szanował i nie słuchał moich poleceń. Kiedy mam za to dosiąść konia mojego męża czy szwagra to wiem już, że siodłanie, czyszczenie i cała obsługa pójdzie bezproblemowo, bo konie te nauczone są podstawowych manier, egzekwowanych przez mężczyzn bez obaw o utratę miłości swojego misiaczka. Zdecydowanie stwierdzam, że konie należące do mężczyzn są grzeczniejsze i okazują więcej szacunku człowiekowi. Aby zachować równowagę zaznaczę, że z kolei te „damskie” konie okazują człowiekowi więcej zaufania i nie reagują panicznym strachem na widok bacika.
Nie umiem powiedzieć, kto wygrywa walkę płci w dyscyplinach jeździeckiej. Czy kobiety są lepsze w ujeżdżeniu, a mężczyźni to urodzeni skoczkowie? Rozważania i rozmyślania nad takim tematem upewniają mnie tylko w jednym – jazda konna jest dziedziną, w której każdy może się spełniać, a dyskusje o płci nie mają racji bytu. W końcu sport ten opiera się na współpracy z partnerem – koniem, a w takim razie jego płeć trzeba by także brać pod uwagę. Ogier, klacz, wałach – czy jest dyscyplina o większej tolerancji płci?
Stajenne nałogi – część 1 ŁYKAWOŚĆ
Konie zaakceptowały stajnię jako zło konieczne. W ich naturze nie leży chowanie się po jaskiniach; one żyją na otwartych przestrzeniach, a stajenny boks jest gwałtem na ich naturze i psychice. Nic więc dziwnego, że stajenny splin i nuda oraz brak ruchu często wywołuje u koni narowy i nałogi. Tak na szybko – jaka jest różnica między narowem, a nałogiem? NARÓW to zachowanie konia, które staje się niebezpieczne dla człowieka: kopanie, gryzienie, wspinanie się, ponoszenie, caplowanie itp. NAŁÓG to też odruch warunkowy, ale szkodzi przede wszystkim koniowi. Nałogów końskich jest kilka: alkoholizm, palenie tytoniu, narkotyki… A nie, nie ta bajka. Mamy takie nałogi wśród koni:
ŁYKAWOŚĆ
TKANIE
HEBLOWANIE
KŁAPANIE WARGAMI
ROZSYPYWANIE OWSA – czym pisałam już tutaj, więc nie będę się powtarzać :)
Dziś na tapecie mamy ŁYKAWOŚĆ.
Łykawości koń najczęściej uczy się sam. Może mu się nasunąć, gdy miał już wcześniej nawyk wylizywania żłobu lub nawet ściany boksu np. po poczęstunku czymś słodkim. Uważa się, że cukier w kostkach może powodować takie namiętne wylizywanie ścian lub żłobu. W naszej stajni zaobserwowałam to u Talara – gdy dostanie marchew od swojej właścicielki często potem długo liże drewnianą przegrodę boksu. Choć taką skłonność Talar ma, to łykawy nie jest; należy jednak już teraz zwrócić na to uwagę, by koń nie poszedł krok dalej, bo jest już na „dobrej” drodze do łykania. Koń może się nauczyć łykać również obserwując łykawego kolegę. Konie często kopiują zachowania towarzyszy, a łykawość wygląda ciekawie i można chcieć jej spróbować. Jak wygląda koń łykawy? Taki koń opiera dolną szczękę (lub górne zęby, zależy jak mu wygodniej) o żłób, kratę boksu czy dolną przegrodę i napinając mięśnie szyi naciąga krtań, przez co jego przełyk się otwiera i przepuszcza powietrze. Jest ono wciągane lub wydalane, co słychać – powoduje to odbijanie, bekanie konia. Jeśli koniowi usunie się z boksu rzeczy, o które można opierać szczękę (gładki boks bez żadnych krawędzi) może to pomóc opanować nałóg, często jednak konie wykazują niesamowitą pomysłowość i albo uczą się łykać z powietrza, bez oparcia szczęki, albo wynajdują zastępstwo podpórki. Klacz mojej koleżanki opierała sobie zęby o kłąb kuca, który stał razem z nią dla towarzystwa jako terapia jej nudy. Posłużył tej klaczy jako podparcie; tak samo łykawy koń może się podpierać o biodro wyższego towarzysza. Początkowo łykawość jest zwykłą rozrywką znudzonego więźnia, ale z czasem przeradza się w tak silny nałóg, że koń łyka powietrze nawet podczas jedzenia. Konie uzależniają się od tej czynności i w rezultacie bardzo sobie szkodzą. Łykane wciąż powietrze wypycha układ pokarmowy i bardzo często staje się przyczyną chorób tego układu. Łatwo nabawić się w ten sposób kolki, która może mieć tragiczne konsekwencje – już pierwsza może prowadzić do śmierci konia; powtarzana cyklicznie statystycznie jest prawie pewnym wyrokiem śmierci. Z tego też powodu cena konia łykawego może wynosić nawet połowę jego wartości – kto kupuje takiego nałogowca musi się liczyć z faktem, że długo mu ten wrak nie pociągnie, a szanse odwyku są małe. Łykawość jest wadą zwrotną – jeśli sprzedawca ją zataił, można w ciągu 14 dni zwrócić taki okaz w świetle prawa. My sprzedaliśmy raz łykawą klacz, ale fakt jej łykawości zaznaczyliśmy w umowie. Łykać nauczyła się u nas; była kucem naszej hodowli. Żaden koń się tym nie zaraził, ale prawdę mówiąc, staraliśmy się, by stado nie miało możliwości obserwowania Lufki podczas tej osobliwej rozrywki. Ona sama początkowo łykała, gdy nie była obserwowana. Później ta nieśmiałość jej przeszła, bo nałóg stał się silniejszy od płochliwej natury. Bardzo ciężko jest oduczyć konia takiego nałogu. Czasem pomaga zakładanie specjalnego paska na szyję, co utrudnia napięcie przełyku. Taki pasek musi być zdejmowany na czas karmienia. Nie jest to wybitnie humanitarna metoda – taka „łykawka” zniechęca do łykania, bo powoduje ból. Dużo skuteczniejsza jest operacja polegająca na usunięciu części mięśni i nerwów szyi. Kosztowna, skomplikowana (koń musi przecież zachować zdolność łykania jedzenia), często zostawia widoczną bliznę i nie daje 100% pewności. Jej skuteczność określa się na przedział 80-90%. Walka z tym nałogiem, bardzo niebezpiecznym dla zdrowia konia, jest trudna. Jedno jest pewne – konie dzikie, w naturze nie chorują na łykawość. To nuda, brak rozrywek, odosobnienie powoduje, że koń szuka rozrywek i uczy się łykać. Walka z łykawymi wiatrakami jest w sumie beznadziejna, ale przecież warto próbować: koń musi mieć stały wybieg i spędzać ponad połowę doby na pastwisku z kolegami, dodatkowo boks powinien być na tyle duży, by koń swobodnie się w nim poruszał i miał możliwość kładzenia się, można dorzucić mu jakieś zabawki (np. piłeczki zwisające na sznurku z sufitu lub zabawkę z uchwytami) i karmić często, a regularnie, by koń spędzał czas w boksie głównie na posiłkach. Do tego brak podpórek dla szczęki, towarzysz zza ściany i szanse wyleczenia rosną. Nieznacznie. Trzeba zrozumieć, że nałóg jest tak silny, że koń oprócz pomysłowości może również posunąć się dalej – nałogowiec jest tak uzależniony, że będzie łykać nawet, gdy spowoduje to ranienie się. Mój znajomy założył na poidło łykawego konia skonstruowaną przez siebie ostrą obręcz, a koń kontynuował proceder opierania o to ustrojstwo szczęki, kalecząc sobie żuchwę do krwi i łykając nadal mimo bólu. Nie polecam nikomu kupować łykawego konia – to problem, który wymaga od właściciela specjalnej troski o wierzchowca. Może się trafić wyjątkowo cenny, a łykawy okaz – wraz z kupnem należy się liczyć z ryzykiem: czy to śmierci w wyniku kolki, czy „zarażenia” nałogiem pozostałych koni w stajni oraz trudnościami w utrzymaniu nałogowca w dobrej formie fizycznej.
Fot. Kuba Lipczyński # Essen
Autor: Ania Kategoria: TEORIA vs. PRAKTYKA